#Xvic7
Jestem właścicielem firmy zatrudniającej kilkanaście osób. Mam taką zasadę, że dopóki każdy pamięta, że to moje zdanie jest decydujące, jesteśmy kolegami z pracy i nie ma typowych relacji szef – podwładny. Nie ma prezesa, kierownika itd., z każdym jestem na ty i bardzo cenię sobie takie partnerskie relacje. Liczą się one dla mnie również wśród kontrahentów. Niejeden kierowca przywożący do mojej firmy towar czy paliwo do maszyn mówi, że tylko w „XYZ” (tu pada nazwa mojej firmy) można spotkać prezesa siedzącego na taczce i gadającego z parkingowym, który z daleka woła: „Siema prezes” do każdego dostawcy wjeżdżającego na bazę. Jeśli rozmawiam z szefem takiego dostawcy, to relacje są podobne i szczerze mówiąc, skręca mnie, kiedy jestem u któregoś z kontrahentów i słyszę te sztywne teksty „panie prezesie to, panie prezesie tamto” i kłanianie się przez pracowników ich firm na każdym kroku. Mam taki zwyczaj, że wtedy do takiej np. sekretarki zwracam się: „Pani prezes pozwoli, że się przedstawię, jestem Tomek i tak bym prosił, żeby się do mnie zwracać”.
Co do dyrektorów, kierowników itd. – jest to z zasady stanowisko przeze mnie znienawidzone. Pracownik jak każdy inny, któremu wydaje się często, że coś osiągnął i może pomiatać innymi. Może i jestem na tym punkcie przewrażliwiony, ale będąc z wizytą u kontrahentów, nie odpuszczę, jeśli widzę takie nadużywanie „władzy” przez kogoś, komu wydaje się, że jest „kimś”. Jakiś kierowniczek czy dyrektorek od siedmiu boleści drze się na podwładnego albo go wykorzystuje? Wtedy rozpoczyna się walor edukacyjny mojej wizyty. Idę do takiego „mądrego” i leci tekst na zasadzie „misiu kolorowy, idziesz sam powiedzieć szefowi, że jeśli twoje zachowanie się nie zmieni, to firma XYZ zakończy z wami współpracę, czy ja mam to zrobić, ciągnąc cię do szefa za szmaty?”. Po prostu nienawidzę złego traktowania współpracowników i wywyższania się, zwłaszcza przez osoby, które nie mają ku temu podstaw. Mam świadomość, że jeśli moja firma osiągnęła jakiś sukces, to głównie dzięki pracy zespołowej. Za to mój zespół szanuję i mam świadomość, że sam nie zrobiłbym bez nich nic.
#ZId8S
Mieszkaliśmy dom obok domu i wszystkie obiady jadaliśmy wspólnie. Jak to dziecko, czasem wybrzydzałem – a to żur mi nie smakował, a to ziemniaki się znudziły i tak dalej. Wtedy mój dziadzio, który był najwspanialszym i najłagodniejszym człowiekiem na świecie, przybierał bardzo srogą minę, zmieniał ton głosu i – patrząc mi prosto w oczy – mówił, bym zjadł obiad i nie wybrzydzał i przeprosił babcię. Zawsze działało.
Dziadzio odszedł, a ja nie zastanawiałem się nigdy nad tym, dlaczego tak reagował.
W końcu zacząłem się tym interesować i rozmawiać z moim tatą. Opowiedział mi historię, po której włos zjeżył mi się na głowie.
Dziadek pochodzi z Kresów, uciekł wraz ze swoim ojcem po śmierci mamy w głąb Polski, był doświadczony niewyobrażalnym głodem, ale i obrazami, których na pewno nigdy z pamięci nie wyrzucił – będąc nastolatkiem, żył w miejscach, gdzie ludzie z głodu zjadali ludzi.
Jak ogromne piętno musiało to zostawić w jego psychice ? Nie wiem. Ale wiem, że nigdy nie zostawił ani okruszka na talerzu, nie powiedział żadnego negatywnego komentarza odnośnie do jedzenia i zawsze miał w swojej piwnicy kopczyk ziemniaków i dziesiątki słoików z wekami na półkach.
#84RGV
W jednym z komentarzy ktoś, jedna z użytkowniczek, wspomniał o suplementacji jodu przy chorej tarczycy.
Nie mogę znaleźć tego wyznania, nie mam tu konta, ale bardzo chciałabym Ci podziękować za tamten komentarz. Sama mam problemy z tarczycą i po tamtym komentarzu doczytałam sobie w internecie trochę, zaczęłam brać jod i... jest lepiej. Co prawda nastąpił skok wagi na plus (niedawno zaczęła spadać po pierwszym szoku), ale czuję się lepiej, nie jestem taka opuchnięta, przestałam być tak okropnie zmęczona, mam więcej energii.
Dziękuję, dobra anonimowa osobo!
#btrPn
Jestem dziecięcym niedoszłym sadystą.
#JQOWU
I teraz najlepsze: przez ten krótki czas kiedy okno było zabite dechami, ulica przejechał Google Street Car i zrobił zdjęcie. Nasza melina została uwieczniona i wspaniale się prezentuje na Google Street View.
#Nid2R
Po niecałej godzinie lotu na niego zwymiotowałam...
Pozostałych ośmiu godzin nie zazdrościcie ani mi, ani jemu...
#eaU0r
Od czasu do czasu robimy to, na zasadzie maintenance sex i po to, bym znów coś poczuła, ale nic się nie zmienia. Jak mąż pójdzie w bok, w ogóle mnie to nie obejdzie.
#XA274
Ale najbardziej dołującą kwestią w tej sprawie jest to, że moi rodzice tylko przez około miesiąc udawali, że ich to obchodzi. Mój ojciec nawet płakał na terapii rodzinnej. Mówił, że gdyby wiedział, co planuję zrobić, to rzuciłby wszystko, żeby ze mną porozmawiać.
Ale nic się nie zmieniło. Nic. Gdy próbowałem z nim pogadać, mówiąc, że źle się czuję, że tracę kontrolę nad sobą, reagował agresją i mówił m.in.: „Jestem zmęczony, daj mi spokój”, „Weź idź, wymyślasz sobie problemy”, „Inne dzieci mają gorzej od ciebie”, „Już ci odpier**la? Jak chcesz, to cię mogę znowu do psychiatryka zawieźć”.
Matka ostatnio stwierdziła, że gdybym umarł, to po prostu by mnie pochowała i żyła dalej. I może by nawet na wakacje pojechała. Albo się z ojcem rozwiodła wtedy. Nie oczekuję, aby miała rozpaczać. Ale gdyby moje dziecko się zabiło, to byłoby mi chociaż przykro. Nie przyznam się nigdy to tego, że to nie była próba, bo tylko bym się poniżył przed nimi.
Czasami myślę, że lepiej by było, gdybym wtedy nie przeżył. Nikogo by to nie obeszło.
#2gQ8T
Problem polega na tym, że tak jak wspomniałam, ja w dalszym ciągu o nim myślę i nie mogę o nim nawet na chwilę zapomnieć. Liczę, że czas zrobi swoje, ale póki co jest jakby gorzej. Nawet nie spodziewałam się, że gdy skończę studia, jego nieobecność tak mnie dobije. Mam pracę, znajomych, hobby, ale łapię się za tym, że cały czas i tak myślę o nim. W dalszym ciągu bardzo za nim tęsknię, czuję się, jakby ktoś zabrał mi całe szczęście, jakie mnie napędzało. Czasem zdarzy się, że zamienimy parę zdań na chodniku czy gdzie tam na siebie wpadniemy i wtedy znowu ogarnia mnie to poczucie szczęścia, a znowu gdy się żegnamy, oczywiście żal rozdziera mnie od środka. Chciałabym mu wyznać uczucia. Nie liczę, że to coś zmieni z jego strony, bo na pewno nie i nie chcę mu mieszać w życiu, ale to jest coraz silniejsze i boję się, że póki mu tego nie wyznam, to mi w ogóle nie przejdzie, a tak może w końcu zacznę się z tej relacji leczyć. Przestali mnie interesować inni mężczyźni, nigdy nie spotkałam nikogo, do kogo bym poczuła coś równie silnego. Boli mnie też, że pierwsze takie uczucie w moim życiu „zmarnowało” się, bo z nim nie będę mogła nigdy być. Cała ta sytuacja jest naprawdę dobijająca i chciałam ją z siebie wyrzucić. Nawet teraz jak to piszę, to płaczę. Doskonale zdaję sobie sprawę, że to niezdrowe, bo on mógłby być moim ojcem i właśnie ze względu na ten fakt mogłam to napisać tylko na Anonimowych.