Niedawno zostałem tatą! Kocham moje dziecko, jest cudowne i wspaniałe. Cały świat wywróciło do góry nogami, ale i tak fajnie :) Mam cudowną żonę, kocham ją nad życie. Nigdy nie zdradziłem, nigdy nie skrzywdziłem. Wiadomo, kłócimy się, jak wszyscy. Ale dla mnie, odkąd jesteśmy małżeństwem, jest pewien problem. Seks.
Byłem jej pierwszym, ze mną przeżyła swój pierwszy raz. Przed ślubem było cudownie, dziko, namiętnie, często. Problem w tym, że mam swoje fantazje... takie, o których głupio mi było jej mówić. W sumie nic strasznego, właściwie to głupoty. Ale nigdy ich nie spróbowaliśmy. Dla mojej żony eksperymenty to temat tabu. Chciałbym, żeby po prostu ona się „wykazała”. Ja jej sprawiam przyjemność kiedy tylko mogę, lubię to, lubię kiedy jest szczęśliwa. Jak to robię, staram się eksperymentować, żeby nie było monotonii. Ona też czasami sprawiała mi przyjemność, jednak zawsze było tak samo. Robiła dokładnie to samo, monotonnie i jakby za karę... Sam seks był zawsze w porządku, ale jak była w 5. miesiącu ciąży, lekarz zabronił się kochać, mogło to zagrozić dziecku. I tutaj pojawił się problem... Od tego czasu minęło pół roku. Moja żona nie do końca pojmuje różnice między „móc, a nie chcieć” a „chcieć, a nie móc”... Ja od tego czasu chciałbym jej sprawić przyjemność, ale nie mogę, do porodu wiadomo, lekarz zabronił, po porodzie żona się jeszcze goi.
Ona może mi sprawić przyjemność, a właściwie zaspokoić potrzebę... ale nie robi tego.
Rozumiem, że może być zmęczona... ale ja pomagam, ile mogę.
Rozumiem, że dziecko ważniejsze... Ale ja też potrzebuję miłości i bliskości, pomijając już potrzebę seksualną. Od dawna się nie przytulamy, nie spędzamy razem czasu. Cały czas dziecko. O mnie zapomniała.
Chciałbym znowu spędzić z nią romantyczny wieczór, później kochać się z nią i odkrywać się ponownie... boję się, że ona już tego nie potrzebuje.
Mam tyle pokus, tyle koleżanek z pracy... po takim czasie bez seksu nie jest łatwo. Ale nie zdradzam, bo kocham. Ale ile wytrzymam? Nie czuję się szczęśliwy.
Tęsknię za moją żoną. Chciałbym, żeby o mnie pomyślała... choć przez chwilę.
Kiedy byłam mała, tata bardzo lubił obcinać mnie na tak zwanego chłopaka. Na nic był mój płacz i błagania, no bo przecież w wieku sześciu lat jestem już kobietą i tak też chcę wyglądać, heloł. Ale nadszedł ten dzień, przełomowy... Tata, kiedy podcinał mi włosy, podciął również moje ucho. I dostał dożywotni zakaz obcinania mnie :)
Od tego dnia wyglądam jak kobieta!
No, może chociaż trochę ;)
Siostra podała mnie o alimenty... Mąż musiał mnie łapać, bo zasłabłam, kiedy to przeczytałam. Razem z mężem harujemy jak woły, żeby coś mieć od życia, i to kosztem zdrowia. Nie dość, że napsuła mi mnóstwo krwi, prawie zniszczyła małżeństwo, to teraz to. Wyrwałam się z patologii, a patologia ciągle przychodzi do mnie.
Zacznę od tego, że mieszkam już pół roku ma swoim, a dalej nie umiem sobie poradzić z sytuacją, którą za chwilę Wam opiszę.
Moi rodzice nie dopasowali się pod względem siebie i bardzo się to odbiło na mnie i na moim starszym bracie. Tata co weekend lubił sięgać po alkohol i pić do przysłowiowego lustra. Robił przy tym awantury w domu, odgrażając się nam i naszej mamie. Często mówił mi wtedy, że jak będę spała, to mnie zabije, jednak mama nie chciała nic z tym robić, bo ją i nas utrzymywał. Mama nigdy nie pracowała, bo nie chciała, wykręcając się depresją, którą zawsze dostawała, kiedy rodzina kazała jej coś zrobić z tatą i pomyśleć o nas. Od dziecka wszystko, co pamiętam, to strach co weekend. Nie spałam, pilnując pijanego taty, by nie zrobił mi krzywdy. Mama zawsze jak tata zaczynał robić się agresywny, szła spać. Nie chciała z nami rozmawiać na ten temat, uważając, że nic takiego się przecież nie dzieje. Część dzieciństwa ze względu na wyrzucenie nas z domu spędziliśmy u babci z rodzicami. Rodzice często razem pili, co kończyło się raz po raz awanturą i wyrzuceniem ich na noc z domu. Brat całe dnie spędzał poza domem, nie chcąc wiedzieć o tym, co tam się dzieje. Babcia często rano po kolejnej nocnej awanturze próbowała mi wytłumaczyć, dlaczego szarpała mamę i musiała ją wygonić z tatą z domu. Miałam wtedy 4 lata, było mi ciężko cokolwiek z tego zrozumieć.
Dzisiaj po ponad 15 latach zastanawiam się, dlaczego niektórzy rodzice decydują się na dzieci, nie chcąc wcale ich dobra. Do dzisiaj powraca mi to w sennych koszmarach.
To było lato, jakieś 10 lat temu. Znajoma zaprosiła mnie na kawę, a ja byłam w takim momencie życia, że nie mogłam sobie pozwolić nawet na zakup czekoladek (na szczęście to już daaawno za mną). Nauczona, że w gości nie idzie się z gołą ręką, postanowiłam nazbierać jagód i nimi obdarować koleżankę. Jak pomyślałam, tak zrobiłam – pani domu szczęśliwa, jakbym jej wręczyła najlepszy rarytas. Prędko wpadła na pomysł zrobienia pierogów z jagodami. Biorąc do ręki torebkę mąki, odkryła, że zamieszkują ją... mole spożywcze. Tutaj nastąpił koniec marzeń o słodkich pierożkach, znajoma z burakiem na twarzy i tłumacząc się natłokiem obowiązków, opróżniła całą szafkę kuchenną, pakując wszystkie mąki, kasze, makarony, płatki itd. do worka na śmieci.
Oczywiście nie mogłam przegapić takiej okazji i wychodząc od niej, zaproponowałam „wyrzucenie śmieci”. Znajoma nawet jeśli się czegoś domyśliła, to nie dała po sobie niczego poznać, a ja już u siebie przesiałam mąkę przez sito, z kaszy powybierałam larwy, przepłukałam i nie zmarnowało się NIC.
Moja dziewczyna ma młodszego brata, nastolatka. Jak to u nastolatków bywa, lubi robić głupie, niegroźne żarciki. Dwa dni temu dzwonię do niej, a tu odbiera jej brat. Mówię, żeby dał mi dziewczynę do telefonu, on na to, że jej nie ma. Nie chciało mi się tym razem z nim droczyć, więc mówię: „Nie pie*dol, dawaj Martę”. Zaległa cisza i po chwili Marta była przy telefonie. Pogadaliśmy chwilę i ona pyta mnie, czemu byłem taki wulgarny dla jej taty...
Byłem święcie przekonany, że odebrał jej brat. Jak się okazało, mają przez telefon bardzo podobne głosy z ojcem. Miałem numer do jej ojca, więc nie zastanawiając się, od razu zadzwoniłem, żeby go przeprosić. Mówię do niego, że nie wiedziałem, że to on odebrał, że głupio mi się teraz przed nim pokazać, a o na to: „Nie pie*dol, przyjeżdżaj”.
Dobrze, że moja dziewczyna ma luźnych rodziców :)
Jak byłem w wieku około 6 lat, lubiłem jako dzieciak wychodzić na boisko do kosza. Nieważne, że betonowe, pełne walających się kapsli od piwa. Zastępowało lokalny plac zabaw, tam skupiały się dzieciaki i okupowały go z rodzicami do wieczora. Ale niepisaną umową społeczną koło 18-19 dzieciarnia zbierała się do domu, a boisko przejmowała grupa Sebiksów. Pykali w tego kosza aż miło. Strasznie lubiłem patrzeć, jak grają, i czasami dostawałem pół godzinki ekstra, żeby posiedzieć i pooglądać. Czasami udawało mi się zająć miejsce pod samym koszem. Czasami akcja działa się tuż obok mnie, można było nawet oberwać w głowę piłką od niezbyt celnego Seby. A czasami akcja rozgrywała się długo i daleko ode mnie... Kradłem wtedy to, co zostawili pod tym koszem obok mnie. Najczęściej moim łupem padały klucze od mieszkania, może inne drobiazgi (wątpię, żeby chociaż jeden z nich miał wtedy Nokię 3310). Nie za dużo, jedna para kluczy wystarczyła, adrenalina i tak mi leciała uszami. Po kradzieży oddalałem się i wyrzucałem łupy do studzienki kanalizacyjnej.
Do dziś, gdy sobie przypomnę, co robiłem, jest mi wstyd.
PS Nigdy mnie nie złapali.
Zmarnowałem życie dla rodziny przez małe „r”. Mam 49 lat, całe życie pracowałem na rodzinę, aby jej niczego nie zabrakło, utrzymywałem wszystkich, zbudowałem dom, wykształciłem dzieci, tylko zapomniałem sam o sobie. Całe życie w delegacjach, całe życie gość w domu, bo cały czas jeszcze na coś brakowało i coś trzeba było zrobić. W końcu postanowiłem znaleźć pracę blisko domu. Żonie bardzo się to nie spodobało i szybko się okazało dlaczego. Miała kogoś i krótko po moim powrocie odeszła do niego. Prowadziła podwójne życie, kiedy ja byłem tam i przywoziłem jej pieniądze. Nabuntowane przez nią dzieci nie znają ojca i nie chcą poznać, mają już swoje życie i w czterech literach mnie mają, kiedy już nie daję pieniędzy. Dla całej trójki byłem bankomatem. Zostałem sam w wielkim domu, który zbudowałem w większości swoimi rękoma. Sam ze zniszczonym zdrowiem i świadomością zmarnowanych najlepszych lat życia. Najgorsze są samotne weekendowe wieczory. Za dużo zaglądam do butelki i muszę coś z tym zrobić, zanim to wymknie się spod kontroli. Czekam na sprawę rozwodową i nic im nie zostawię. Sprzedam dom, kupię mieszkanie i resztę, co zostanie, wydam na przyjemności, a mieszkanie zapiszę notarialnie obcej osobie w zamian za robienie zakupów na starość. Może jeszcze kogoś poznam.
Wiele się w życiu nasłuchałem moich kumpli narzekających, jak to ich dziewczyny są zazdrosne, bo np. drażni je, jak ich faceci gadają z koleżankami. Gówno wiedzą o chorobliwej zazdrości.
Związek mój i mojej byłej (zresztą jedynej dziewczyny w moim życiu) rozpadł się głównie ze względu na ową chorobliwą zazdrość i zaborczość — nie mogłem nawet z nią normalnie oglądać telewizji, bo za każdym razem, gdy w jakiejś reklamie czy filmie pojawiała się płeć piękna, moja była wpadała w złość, rzucała tekstami typu: „TAAAK, KURWA, TAM SIĘ PATRZ! TE LASKI Z TV TO PEWNIE BYŚ PRZELECIAŁ, CO? JA TO JESTEM NIC! A IDŹ W PIZDU!”. I strzelała focha.
Natomiast gdy złożyłem ciotce na Facebooku życzenia urodzinowe, zostałem zwyzywany od „niewiernych skurwysynów”.
Taaak, opowiedzcie mi, jak chorobliwie zazdrosne są wasze drugie połówki, bo nie lubią, jak spotykacie się z innymi dziewczynami...
Kiedy kończyłam gimnazjum, miałam całkiem dobre oceny (nawet można powiedzieć, że bardzo dobre) i egzaminy poszły mi świetnie. Miałam ponad 180 punktów rekrutacyjnych. Byłam szczęśliwa. Ale jak wróciłam do domu, czekała mnie kłótnia. Moja mama była na mnie okropnie wkurzona. Czemu? Ponieważ moja najlepsza przyjaciółka miała ode mnie o parę punktów więcej.
Mama strasznie na mnie wtedy krzyczała. Nazywała mnie śmierdzącym leniem i cały czas pytała mnie, czemu nie mam oceny celującej z matematyki. Pragnę zaznaczyć, że nie jestem jakimś orłem matematycznym, ale według mojej mamy najwyraźniej byłam. Kiedy mój tata próbował stanąć w mojej obronie – też oberwał. Mówiła, że nie dostanę się do mojej wymarzonej szkoły i że powinnam się bardziej starać.
To tylko przykład, ale tego było o wiele więcej. Dostałam się do wymarzonej szkoły, ale stosunki między nami już nigdy nie były takie same. Tego dnia tą kłótnią zniszczyła nasze relacje. Więc nawołuję do wszystkich rodziców, żeby nie wywierali takiej presji na swoich dzieciach, ponieważ mogą zniszczyć tę nić zaufania i czasami już tego nie da się odbudować.
Dodaj anonimowe wyznanie