#24Ob6

Wreszcie zdecydowałam się zrobić prawo jazdy. Co było moją motywacją? Szybszy dojazd do pracy, na uczelnię? Nie. Od zawsze chciałam mieć psa, niestety rodzice nie chcieli o tym słyszeć, bo mieszkamy w bloku. W mojej okolicy jest schronisko dla zwierząt, gdzie w ramach wolontariatu można wyprowadzać psy na spacer. Sęk w tym, że można się tam dostać jedynie samochodem.

Wszyscy myślą, że poszłam na kurs, by być bardziej niezależna. A ja po prostu chcę odwiedzać psiaki.

Motywacja chyba była dobra, bo zdałam za pierwszym razem :)

#TtD2l

Odkąd pamiętam byłam "dzikim dzieckiem". Rodzice tłumaczyli to faktem, że nie mam rodzeństwa, na osiedlu praktycznie nie ma dzieci, jakoś muszę sobie organizować czas sama. Często bywało tak, że gdy zdychały jakieś zwierzątka (typu ptaszki czy myszki, które przynosiły koty), to robiłam im profesjonalny pogrzeb. Z prawdziwego zdarzenia. Brałam takie martwe zwierzątko na łopatkę albo do pudełka. Zabierałam ze sobą psa i w korowodzie żałobnym szłam, sypiąc kwiaty i śpiewając "Wieczne odpoczywanie". Następnie trzeba było powiedzieć parę słów typu "To był dobry ptak. Teraz pewnie lata i ćwierka w swoim ptasim raju". To nic, że go nie znałam. Potem kopałam dół. Byłam dzieckiem, więc nie był głęboki, dlatego przy pierwszych lepszych deszczach ptaszek po prostu wypływał, co sprawiało, że pogrzeb odbywał się wielokrotnie. Wszystko oczywiście na koszt zakładu.

Upodobanie do pogrzebów rozwinęło się tak bardzo, że pewnego dnia, gdy przyszły do mnie kuzynki w odwiedziny, przeprowadziłyśmy mój własny pogrzeb.
Tak, dobrze czytacie. Może nie każdy kojarzy, ale za czasów mojego dzieciństwa modne były piaskownice/baseny w kształcie muszelki. W zestawie było wieko. Tak więc weszłam do piaskownicy, a kuzynki zamknęły mnie w środku. Mama szukała mnie po całym domu i zorientowała się gdzie jest jej córka w momencie gdy wyjrzała za okno i ujrzała taki obrazek: zamknięta piaskownica, dwie kuzynki chodzą w kółko, śpiewają "Anielski orszak" i sypią kwiatki pozrywane z ogródka babci.

Gdybym umarła, to proszę, zróbcie mi pogrzeb w stylu hawajskim. Trumna w kształcie muszli, sypcie kwiaty, zamówcie owoce morza, drinki z palemkami, soki w kokosie. Wszystko na mój koszt.

#lhpHL

Moja dziewczyna skończyła studia, pracuje w zawodzie, ale robi dziedzinę, która jest chyba najsłabiej płatna (wystarczy osobie bez wykształcenia w tej dziedzinie powiedzieć co klikać...). Robi proste rzeczy i marudzi, że zarabia w granicach minimalnej. Nie chce się douczyć, zdobyć większej praktyki w pokrewnej dziedzinie, lepiej płatnej, gdzie mogłaby połączyć to co robi i robić to dużo razy szybciej... Mówię jej, że ma możliwość douczyć się kilku programów, prostych rzeczy, aby móc się rozwinąć, więcej sobą reprezentować. Ogarniam kilka programów, więc mógłbym jej pomóc. Nie chce, bo mówi, że robi to 3 lata i jej pasuje. Takim podejściem zawsze będzie zwykłym wyrobnikiem zamiast być inżynierem, który poznaje swoją tematykę w miarę możliwości z każdej dziedziny, aby być dobrym specjalistą i dobrze opłacanym.

Najgorzej jak marudzi, że tak mało zarabia, ale żeby coś zdziałać z tym, to nie... Sam jestem na początku kariery i też nie mam kolorowo, ale widzę możliwości, próbuję jej przetłumaczyć. Jak mówię, że mogę jeździć w delegacje zagraniczne, aby więcej dorobić, poprawić język, to marudzi, że mało będziemy się widzieć. Mówię, że mogę w takim razie szukać pracy zdalnej (mniej płatnej) i jej bym wytłumaczył co i jak w tej pracy (moglibyśmy robić to samo) i możemy przeczekać kryzys u rodziców, brzmi to może mało dojrzale, ale nie widzi mi się spłacać czyjegoś kredytu, gdy mogę to odłożyć na wkład własny... To też nie pasuje.

Kocham ją, więc nie mam sumienia jej powiedzieć, że jak będzie robić prostą robotę i mnie hamować, to zawsze będziemy klepać biedę; żeby wzięła się za poszerzanie swojego doświadczenia, bo studia to nie wszystko i trzeba się rozwijać... Nie wiem jak ją zachęcić. Nie mam czasami na nią siły.

#sdVDm

Wydarzenie to miało miejsce jakieś 3 lata temu. Wracaliśmy autem narzeczonego z kina, on prowadził. Nie pamiętam tytułu, ale był to film akcji. Czyli pif-paf, wybuchy i granaty. Uwielbiam takie kino, więc byłam podekscytowana. Jedziemy sobie naszym gratem, gdy słyszę takie pi, pi, pi. Czyli takie dźwięki jak w filmach, gdy odlicza zegar do wybuchu bomby. Słysząc ten dźwięk, mój luby zjeżdża na pobocze gwałtownie hamując i wrzeszcząc przerażony: "Wyskakuj z auta! Bomba!". 

A co ja głupia zrobiłam? Wyskoczyłam z auta jak Tom Cruise w "Mission impossible" i przestraszona, leżąc w trawie, czekałam na jego podobny skok! A on?! Zataczał się ze śmiechu jak jakiś idiota. Dosłownie, zwijał się ze śmiechu. A ja idiotka nadal leżąc w trawsku, patrzyłam na niego z taką złością, że aż dziwię się, że się nie przeraził. Gdzie tam, nabijał się dalej ze mnie. 

Jak się pewnie domyślacie, żartował sobie ze mnie. A ja głupia naiwna uwierzyłam. A co najgorsze głupia, naiwna wyszłam za niego. :)

PS. To pi, pi, pi to był po prostu zegarek. Taki zwykły, nie jakiś bombowy.

#1jnVJ

Wybory to bez wątpienia bardzo ważna sprawa dla każdego obywatela naszego cudownego kraju, ale czy też równie ważna sprawa dla tych, którzy mieszkają za granicą? No nie bardzo, bo 90% z nich nawet nie myśli o powrocie do Polski, bo po co, jak tam gdzie mieszkają im jest bardzo dobrze.

Moim zdaniem osoba, która nie jest na terenie kraju lub mieszka więcej niż 3 miesiące za granicą, nie powinna mieć prawa głosu. Dlaczego? A bo nawet jak ich zapytasz o powrót do Polski, to się śmieją z tego z tekstem, że oni za takie pieniądze żyć nie będą. Jadą tam na tydzień lub dwa i ciągle mówią jak tam tanio, ale nie myślą o tym, że oni mają pieniądze z zagranicy. Jak dla mnie to, że osoby mieszkające wręcz całe życie za granicą Polski mogą głosować jest porażką, i może wielu was to boli, ale ja sam nie głosuję, nie czuję się do tego by głosować i wybierać komuś rząd. Dla mnie jest to tak samo, jakbym był w sklepie i ktoś by mi ładował do koszyka produkty, których ja nie chcę. Sam mieszkam ponad 10 lat za granicą i od wyjazdu nie głosowałem, bo wiem, że nie wrócę do Polski na stałe, choć kocham ten kraj. A przed wyjazdem głosowałem za każdym razem.

#GBmeM

Mój kocur nie przepada za moim chłopakiem. Kota przygarnęłam jak już byliśmy ze sobą, ale tworzymy związek na odległość, więc Andrzej czasem jest, ale w większości go nie ma. Kotek chyba był maltretowany, jak go wzięłam ledwo chodził (teraz jest wszystko cacy) i zajęło mu prawie 3 miesiące, żeby dać mi się pogłaskać. Teraz jest moją kocią przytulanką i śpi na mojej głowie. W takiej oto pozycji śpimy też w trójkę.

Historia właściwa. Dodam tylko, że mój chłopak uważa, że mój kot zrobił to z czystą premedytacją.
Budzę się i patrzę na moje dwie miłości, jedna obok mnie, druga nade mną. Całuję mojego kota i kolejno mojego Andrzeja. Mój mężczyzna obudzony moim słodkim pocałunkiem nie otwierając oczu całuje mojego kota... prosto w tyłek. Kocur podniósł ogon dosłownie sekundę przed... Ale mam wrażenie, że teraz kotek jakby bardziej przychylnie patrzy na Andrzeja :D

#LEL7I

Moje doświadczenia z lekcjami WDŻ.

Piękne czasy gimnazjum, jakieś 8-9 lat temu. Pierwsza lekcja i pierwsze rewelacje. Pani mówi, że tu o seksie nie będzie, bo ona nas na prostytutki i gejów (?) nie będzie wychowywać.
Nauczycielka to znana pani D., ultra zagorzała katoliczka walcząca z grzechem wśród młodzieży.
O ile zajęcia z chorób wenerycznych jeszcze jakoś przeszły, tzn. że takie choroby są i istnieją, o tyle inne lekcje...

Ogólnie to w nas siedzi diabeł i tylko o seksie myślimy (ta... na 8 lekcji, gdzie każdy chce do domu).
Gwałtu nie ma, bo pochwa jest jak rajstopy - rozciąga się, i nie ma możliwości, żeby chłopak zrobił nam jakiekolwiek kuku, a te gwałty to tylko wymówki puszczalskich dziwek! A w ogóle to musimy być miłe dla chłopców, bo nigdy za mąż nie wyjdziemy i dzieci nie będziemy miały. I chłopcy nie panują (!) nad sobą, to nie wolno nam ich bardziej podniecać. (Bo to kurde dzikie zwierzęta są, co tylko o bzykanku myślą, i jak tu zapłodnić koleżankę...). Antykoncepcja to zło wszelakie. Pigułki, tabletki po, wkładki i prezerwatywy prowadzą do piekła. Po tabletkach to nam się instynkt macierzyński niszczy, a one działają tak, żeby zabijać płody w łonie matki (?!). Prezerwatywy są niezgodne z nauką kościoła (to kościoła, czy kurde programu przedmiotowego?) i prowadzą do impotencji. Porno niszczy mózgi. Jedyna możliwa metoda to kalendarzyk. Każda dziewczyna używająca tabletek, nawet w celach medycznych, to tylko szmata, którą można gardzić. Molestowanie nie istnieje, to tylko "końskie zaloty". A o układzie rozrodczym to się na biologii nauczycie, ona takich świństw tu opowiadać nie będzie.
Każda lekcja rozpoczęta była modlitwą o zachowanie w nas czystości.

Jeżu w malinach...

W liceum trafiliśmy na normalną kobitkę. Nauczyła nas, jak zakładać gumkę (każdy dostał swoją i próbujemy na krzesełkach), jakie są rodzaje antykoncepcji, ich skuteczność, plusy i minusy seksu, psychologia, prawo, choroby, układ rozrodczy. Wszystko.

BTW. Wyobrażacie sobie po lekcji z gumkami minę sprzątaczki? Kosz w klasie, a w środku z 35 różnokolorowych prezerwatyw zawiązanych na supełek :D.

#Xu9D6

Kiedyś razem z kumplem zakładaliśmy się, kto spróbuje poderwać dziewczynę na głupszy tekst. Zazwyczaj podchodziliśmy do tej samej panny i toczyliśmy głupi pojedynek. W sumie było zabawnie, a jako że zawsze byłem kreatywny to na poczekaniu wymyślałem coraz to głupsze teksty. Pewnego dnia próbowaliśmy w tramwaju. Upatrzyliśmy potencjalną ofiarę i jako pierwszy trochę skrępowany podszedłem i jak idiota wypaliłem:
- Też jedziesz tym tramwajem?
Dziewczyna odrzekła:
- Nie, ja jadę 5tką... 

Kumpel omal nie padł ze śmiechu i tę rundę wygrałem, bo nie mógł wytrzymać i nawet nie podszedł już do niej.
Dodaj anonimowe wyznanie