Na początku warto wspomnieć, że od zawsze miałam pokaźny biust i jako dziecko bardzo się go wstydziłam.
Byłam wtedy w 6 klasie podstawówki i byłam już spóźniona na pierwszą lekcję, jaką była matematyka. Dodatkowo miałam bardzo ważne ogłoszenie od wychowawcy na temat szkolnej wycieczki. Wybiegłam do klasy, stanęłam na środku i zaczęłam opowiadać, co będziemy zwiedzać w Warszawie. W klasie zapanowała cisza i wszystkie oczy zwróciły się na mnie. Pomyślałam - ale ja mam siłę przebicia, wszyscy mnie słuchają! Potem klasa zaczęła się głośno śmiać, a ostatnie, co pamiętam, to były słowa nauczycielki: Anka! Jak ty wyglądasz?! Ubierz się!
Spojrzałam w dół i okazało się, że moja piękna, nowa bluzka zsunęła się tak niefortunnie, że miałam na wierzchu cały biustonosz, a jedyne, co się rzucało w oczy był mój wypływający cycek.
Niestety rodzice nie pozwolili mi zmienić szkoły, a ja do końca szkoły słuchałam: ee ty, poka cyca..
Zacznijmy od tego, że jestem lesbijką. Nie nastoletnią dziewczynką, która chce być wyjątkowa, więc pocałuje koleżankę. Mam 30 lat, od lat żyję z kobietą, nie nienawidzę mężczyzn, ale nie czuję wobec nich tego, co wobec atrakcyjnych dziewczyn i kobiet. Lubię gotować, kupować ciuchy i rozmawiać o ploteczkach, ale potrafię się zawiesić i zgubić wątek, jeśli rozmówczyni ma głęboki dekolt i ładne piersi.
Znajomi i rodzina wiedzą o tym, kim jest dla mnie moja druga połówka i traktują tę sprawę całkiem normalnie.
Moim jedynym problemem związanym (chyba) z orientacją jest to, że... nienawidzę lesbijek. Na widok każdej, którą potrafię zidentyfikować, natychmiast czuję wrogość i niechęć. Odbieram je jako bezczelne, zadufane w sobie, antypatyczne dziewuszyska. Wyczuwam w nich coś innego; coś, czego nie dostrzegam w kobietach hetero i biseksualnych. Jakąś pychę, butę, ciągłą gotowość na konflikt, arogancję.
Boję się, że inni odbierają mnie w ten sam sposób.
Moja teściowa to typ osoby, która by umarła, gdyby się zatrzymała. Dlatego dorabia na wszelkie sposoby: tam u kogoś poprasuje, u drugiego trawę skosi... Warto wspomnieć, że dorabia u bogatych ludzi: lekarzy, prawników, aktorów itp. I ma wśród nich tak dobrą reputację, że zawsze ją polecają znajomym. Tak było w tym przypadku.
Przyszła kobitka z dzieckiem ok. 4-letnim i poprosiła o opiekę nad małą. Teściowa z racji tego, że jej pracy nigdy za wiele, zgodziła się. Pod warunkiem (w każdej umowie to zapisywała, a miała 3 podopiecznych na kilka godzin w miesiącu - a już kilkanaście obcych wychowała), że będzie mogła nauczyć dwie piosenki (i tu klucz - nuciła je jak robiła obiad). Babka umowę podpisała. Minął miesiąc, drugi... aż któregoś dnia po kilku godzinach opieki po małą przyjeżdża mamcia. Młoda biegnie i krzyczy:
- Mama! A niania nauczyła mnie piosenki!!
- Super! Zaśpiewasz mi?
- Taak! "Tańcowała Magda z Wickiem, wybiła mu zęba cyckiem".
Ja siedząc z teściową na ławce na dworze oplułam się herbatą ze śmiechu.
A na koniec wisienka: baba podchodzi i mówi ze śmiechem: "A ty niania pamiętasz, że ja jestem Magda??".
Reakcja teściowej? Ze śmiechu jej koronka wyleciała :)
Uwielbiam dokuczać ludziom. Im osoba jest mi bliższa, tym bardziej staję się czepliwy i można rzec, że wredny. Zazwyczaj są to niewinne "igraszki", które są mi wybaczane, z których w rezultacie wszyscy się śmiejemy. Nie są na poważnie, jednak moim mottem jest "Jeśli ci nie dokuczam, to cię nie lubię". Najczęstszym moim celem jest moja dziewczyna. Przeszkadzanie jej jak pisze, jak próbuje coś zrobić, podbieranie jej rzeczy itd. - dziecinna frajda.
Do mojej dziewczyny często pisał jej "ostatni" były - nie dawał nam spokoju, pokazywał argumenty przeciw mnie, obrażał, wynajdywał wszelkie sposoby, by udowodnić, iż jest lepszy ode mnie. Tak że często słyszałem, że znów napisał, że chce się spotkać. Ufałem jej, byłem pewny, że to co mi mówi i jak reaguje - ukazuje też jemu. Czyli czysta odmowa, bo nie ma już szans.
Ostatnio dla żartu, gdy była w kuchni, odblokowałem jej telefon i wszedłem sobie na jej wiadomości. Właściwie jeszcze nie miałem planu na czyn, ale podkusiło mnie coś. Widziałem u góry rozmowę z nim, jakoś mnie strzeliło i sobie wszedłem. Spotkał mnie niemiły szok i zaskoczenie. Ich rozmowy były pikantne. Odpowiadała chęcią na jego prośby o spotkania. Napisała mu nawet, że poczeka, aż się "znudzę" i sobie "pójdę", aż "będzie mieć spokój".
Zareagowała dziwnym zaskoczeniem, gdy zebrałem wszystkie swoje rzeczy i wyszedłem, trzaskając drzwiami. A niech do niego dzwoni, że ma wolny dom. Nie będę im przeszkadzał.
Gdy miałam 10-14 lat, ze swoją najlepszą przyjaciółką (na tamten moment) często bawiłyśmy się w odgrywanie długich i skomplikowanych historii z udziałem bohaterów z naszych ulubionych filmów/książek/gier/bajek, i jeszcze dodawałyśmy postaci, wymyślone przez nas. Co w tym anonimowego?
Postaci, których nie lubiłyśmy, zawsze w naszych historiach żyły gorzej niż menele - 24/7 przebywały w osranych i śmierdzących toaletach, chlały bez umiaru, a nawet uprawiały ze sobą orgie niezależnie od płci i wieku. Zawsze były pośmiewiskiem wśród lubianych przez nas postaci, które były elitą - mieszkały w bogatych domach z diamentów/złota/szmaragdów i prowadziły życie lepsze niż niejeden król czy miliarder.
Znacie to uczucie, gdy macie pęcherz wypełniony po brzegi i szukacie miejsca zbawienia? W końcu Wam się udaje i czujecie cudowną ulgę...
Mi się to miejsce śniło.
Zsikałam się do łóżka. Mam 30 lat i drugie dziecko w drodze...
Razem z żoną od dawna chcieliśmy mieć kota. Gdy w końcu po niego pojechaliśmy, to do domu przyjechaliśmy z dwoma, bo jak tu rozdzielić takich braciszków. Zenek i Mietek uwielbiają zabawę, wspólne gonitwy i wspinanie się, na co tylko się da. Na meble, zasłonki, ale również na moje nogi.
Siedziałem wieczorem przy komputerze i powoli miałem dość kotów co chwilę wspinających się po nogawkach i urządzających sobie walki na moich kolanach. Jako człowiek mam przewagę nad kotami, a mianowicie intelekt - “Koniec tego dobrego, jak ściągnę spodnie, to skończy się wspinanie!”. Tak też zrobiłem.
Przez pięć minut siedziałem zadowolony z siebie w samych bokserkach, gdy nagle przybiegł Zenek i nie bacząc na brak spodni skoczył i wbił swoje ostre pazurki w moją skórę i tak zawisł, zastanawiając się, czy wspinać się dalej. Zanim zdążyłem zareagować w pogoni za Zenkiem przybiegł Mietek. Mietek jest gorszy we wspinaniu i stara się ułatwiać sobie zadanie. Wobec braku spodni wbił pazury w jedyny dostępny materiał, czyli moje bokserki. A poprzez ich cienki materiał w moje jajka…
Próbę przechytrzenia kotów muszę uznać za nieudaną. Mi poleciały łzy z bólu, a żona popłakała się ze śmiechu.
Historia działa się w klasie czwartej, w podstawówce.
Z powodów rodzinnych zmieniłam szkołę i przeprowadziłam się na wieś, do dziadka. W szkole (początek roku szkolnego) zostałam dość ciepło przyjęta przez klasę. Do czasu.
Bywając na weekendach u dziadka znałam parę osób z klas starszych. To z nimi bardziej się trzymałam, bo było mi z nimi raźniej. Nie spodobała się ta rzecz głównej przywódczyni klasy - Martynie. Nastawiła klasę przeciwko mnie, nikt nie stanął w mojej obronie. Uczyłam się dobrze, nawet najlepiej z całej klasy - to również się jej nie spodobało.
Odgryzłam się jej parę razy, ale było tylko gorzej. Wychowawczyni próbowała interweniować, ale na próżno. Na spotkaniach mających na celu nas pogodzić, płacz Martyny był dowodem na to, że przecież ''żałuje'' i na to, że doskonale manipuluje ludźmi.
Dziadek twierdził, że to moja wina i może miał trochę racji. Powoli nie zwracałam na klasę uwagi, którą przelewałam na wielogodzinne ślęczenie nad książkami. Miałam bardzo dobre wyniki na sprawdzianie końcowym. Najlepsze z całej klasy. To również ją bolało.
Przetrwałam podstawówkę, którą kończyłam z ogromną ulgą. Jednak po wakacjach, widząc na dziedzińcu mojego nowego liceum twarz Martyny, zdębiałam. Pamiętam, jak się do mnie wtedy szyderczo uśmiechnęła. Ale jednak... karma wraca. Teraz to ja jestem górą.
A ona? No cóż... Raczej nie zyskała popularności po tym, jak zlała się na środku szkoły w JASNE jeansy. W pierwszy dzień szkoły.
Długi weekend to dobry czas, by spotkać się ze znajomymi, wrzucić coś na ruszt, wypić zimne pieniste. Z racji tego, że w gronie moich znajomych są osoby wege, zadbałem również o coś dla nich. Nie wiem czy to kwestia mody czy brak tłuszczów pochodzenia zwierzęcego, ale robienie scenek i wypominania, że grilluje biedne zwierzątko, a raczej coś, co nim było, jest strasznie w********ce.
Zadbałem o każdego z gości, a dostałem op***dol, że nie szanuje poglądów innych. Zauważam, że wszyscy wege tacy są przeglądając fora kulinarne. Kochani weganie, wegetarianie (nie wiem czy są jeszcze inni wege), to Wy nauczcie się nie wciskać waszych poglądów wszędzie gdzie tylko się da i robienia afer, bo ktoś sobie schabowego chce zjeść. Pozdrawiam!
W mojej łazience zadomowiła się ćma, polubiłem ją i nawet nadałem jej imię. Siedziała tam dobre 3 dni, zanim postanowiła wylecieć do salonu. Gdyby to był komar, to pacnąłbym kapciem i po problemie, ale to była naprawdę dorodna ćma wielkości myszy, małego kota, psa, no jak mała krowa, no taaaaaaka była! Postanowiłem jej pomóc. Niestety, przez te szaleńcze trzepotanie w tę i nazad (pewnie była głodna, a jak głodna, to i zła) nie byłem w ogóle w stanie jej złapać. Biegałem tak za nią po salonie z 15 minut i próbowałem ją namówić do wyjścia, ale kiedy tylko udało mi się ją złapać w ręce, to szamotała się tak, że robiła sobie krzywdę. "Nie chcemy pani skrzywdzić, pani ćmo", mówiłem do niej, ale nie rozumiała. Usiadłem na minut pięć, by obmyślić plan działania. Była noc, więc ćma podleciała do mojej lampki przy biurku. "Co też z panią zrobić, pani ćmo?" - spytałem, ale nie odpowiedziała. Nie byłem zaskoczony, owady w końcu nie mają takiego aparatu gębowego, żeby mogły odpowiadać. Wtem nagle mnie olśniło! Lampka! Wziąłem więc lampkę, postawiłem ją w otwartych drzwiach balkonowych, bo na tyle starczało mi kabla, wyłączyłem wszystkie inne światła i zająłem się swoimi sprawami - według mojej wiedzy na temat ciem o imieniu Marta - bo tak dałem jej na imię - powinna polecieć do światła, a wtedy ja "cyk" wyłączę lampkę, zamknę drzwi i ćma będzie na wolności.
Po kolejnych 15 minutach oglądania śmiesznych kotów w internecie postanowiłem sprawdzić, czy moja ćma poleciała już do lampki. Wstałem więc od biurka i poczyniłem kroki dwa w stronę drzwi balkonowych. Za krokiem trzecim usłyszałem pod nogą "krrrrt"... Zdeptałem ją.
Było mi tak smutno i żal, i głupio i wszystko, że aż usiadłem i przez kolejne dwa kwadranse nie byłem w stanie się ogarnąć. Tyle trudu na marne. Pogrzeb odbył się wczoraj.
Żegnaj, Marta.
Dodaj anonimowe wyznanie