#IKdvq

Oskarżam moją matkę o moje zaburzenia odżywiania. Całe moje dzieciństwo to była obsesja matki na temat mojego jedzenia. Zresztą nie tylko mojego. Tata też był przez nią kontrolowany. Tylko moja starsza siostra zawsze mogła jeść co chce i ile chce. Odkąd pamiętam wydzielała mi dokładną porcję każdego jedzenia. Fasolki mogę zjeść tyle, jajek tyle, ziemniaków tyle. Nie mogłam zjeść dwóch kotletów i jednego ziemniaka. Musiałam dwa ziemniaki i jeden kotlet, bo tak zaplanowała. Nie chodzi o to, że była wyliczona ilość (choć i to się zdarzało). Po prostu. Przyznam, że przez to jak szliśmy gości jadłam do oporu, bo przy ludziach mogłam jeść co chcę i ile chcę. Tak samo jak zaczęłam dostawać kieszonkowe. Calutkie szło na jedzenie. Zaczęłam robić się grubsza, opanowałam się. I schudłam. Gdy się wyprowadziłam, wpadlam w wir jedzenie na co mam ochotę w chorych ilościach, a potem karnych głodówkach. Jedzenie zaczęło budzić we mnie poczucie winy tak wielkie, że nie mogłam normalnie funkcjonować. Zaczęłam ważyć wszystko co jem. Żeby nie jeść za dużo, ale i za mało. Jednak wciąż nie mogłam się powstrzymać i obcinałam kalorie coraz bardziej i bardziej, aż chodziłam nieprzytomna z glodu. Tymczasem co odwiedzałam mamę, to krytykowała mnie, że przesadzam, bo wciąż jem za dużo. Bo gdybym jadła 600 kalorii (na tamten czas jadłam 800) to byłabym szczuplejsza. Za każdym razem gdy skusiłam się na coś słodkiego, patrzyła na mnie krzywo i pytała czy ja aby nie przesadzam. Potem zaczęłam walkę o zdrową relację z jedzeniem. Jadłam zdrowo i nie opychałam się, ale chciałam sobie czasem pozwolić na słodki deser. Zaczęłam sobie też czasem pozwalać na zjedzenie sporej ilości słodkiego na raz (wiele kobiet rozumie co mam na myśli pisząc, że jest czasem taki dzień :⁠-⁠)). A moja mama dalej mnie opieprza sama mając 50 kilo nadwagi i wcinając sobie ten wielki schabowy z głębokiego tłuszczu. A ja dalej mam poczucie winy, że jem. Ale z nim walczę.

#tTuvG

Może ktoś miał podobną rozkminę.
Ptaki, a szczególnie je*ane gołębie, srają mi na balkon, okna, parapety, ścianę, ku*wa wszystko.
Jest tego tak dużo, że mnie nosi teraz, gdy tylko to zobaczę, wspomnę lub pomyślę.

I teraz do rzeczy bo aż mnie przytkało. Chcę podłączyć barierkę balkonową pod prąd...
Wystarczy aby porazić te szkodniki, a nie zrobić krzywdy domownikom? Czy jest to możliwe?
Strzelać nie będę, trucie nic nie daje, kolce odpadają bo korzystam w barierki.

Dobry to pomysł? Obwód by przerywał w momencie otwarcia drzwi balkonowych.
Nie znam się, da radę tak?

#42pnN

Kiedy miałam z 6 lat, na przystanku autobusowym zaatakował mnie niepełnosprawny umysłowo mężczyzna. Nie wiem co sobie wtedy myślał, może mu kogoś przypomniałam, ja się nieźle wystraszyłam. Na szczęście mama mnie uratowała. Pamiętam jedną rzecz - ludzie nie zareagowali. Czy z obojętności, czy przez to, że mężczyzna był niepełnosprawny i dosyć młody (miał może z 20 lat) - tego nie wiem. Od tego czasu nie lubię mieć kontaktu z takimi osobami.

Niedawno przeprowadziłam się na małe osiedle w jeszcze mniejszej wiosce, gdzie mieszka taka kobieta. Ma ponad 40 lat, zachowuje się na poziomie 10-latki. Zaczepia ludzi, dzieci, jęczy, czasami okropnie krzyczy, co oczywiście słychać po mieszkaniach. Gdy jej coś nie pasuje, potrafi coś rozwalić. Teoretycznie jest nie groźna, bo jest zamknięta na swoim podwórku. Teoretycznie.

Jako że zaczepia ludzi, rozmawia z nimi, a wielu z nich jest głupio powiedzieć, że nie chcą z nią rozmawiać, to ona uważa, że ma bardzo dużo przyjaciół. Było tak i tego dnia, kiedy wyszłam na spacer ze znajomą z małym dzieckiem w wózku. Okazało się, że furtka owej sąsiadki była otwarta i ta zadowolona wyszła porozmawiać. Ja przez swoje lęki odeszłam kawałek dalej, przyglądałam się sytuacji. Wszystko było w porządku, jednak po chwili nie spodobało jej się, że dziecko śpi i z całej siły kopnęła wózek. Dziecku na szczęście się nic nie stało, jednak jako że kobieta ma z 170 cm i na oko w okolice 100 kg wagi, gdyby było w spacerówce, a nie w zwykłym wózku, na pewno by się wywróciło na chodnik. Sama jestem w ciąży i stwierdziłam, że nie mogę dopuścić do takiej sytuacji. Nie mam jej za złe, nie jej wina, że nie myśli nad konsekwencjami, dlatego ja sama muszę myśleć nad nimi. Więc za każdym razem kiedy krzyczała do mnie, zadawała pytania, po prostu odpowiadałam, że nie mam czasu. Jednak jej to nie wystarczyło, więc pewnego dnia powiedziałam jej wprost, że jestem jej sąsiadką, możemy sobie mówić "dzień dobry", ale nie jestem jej przyjaciółką i nie chcę z nią rozmawiać. Na tyle się zdziwiła, że nie odpowiedziała nic. Ja miałam już spokój. Do czasu.

Po około tygodniu okazało się, że jestem okropną osobą, bez serca, że znęcam się i wyzywam (!) tę niepełnosprawną umysłowo kobietę. Skąd takie przypuszczenia? Starsze panie, które siedziały na podwórku i słuchały jak tłumaczyłam tej kobiecie, czemu nie chcę z nią rozmawiać, uznały to za duże chamstwo z mojej strony. Bo przecież jak mogę nie być miła dla tej biednej pani...

Uprzedzając pytania. Tak. O tym, że kopnęła ten wózek, a także jak się okazało o wielu innych sytuacjach wiedziały. Ale przecież ona nie wie, nie rozumie, jest jak małe dziecko. Trzeba jej wybaczyć i dalej się narażać na tego typu sytuacje.
I nie, sama nie mam problemu, że ktoś z nią rozmawia. Po prostu sama nie chcę i nie mam takiego obowiązku.

#62lk8

Mój chłopak przestał mi się podobać. Jesteśmy ze sobą od kilku lat i wcześniej wyglądał zupełnie inaczej. Teraz przytył, ma spory brzuch i jest gruby na twarzy. Brzuch mi nawet nie przeszkadza, tak jak twarz. Zawsze miał dużą głowę, a teraz mam wrażenie, że jest jeszcze większa. Na dodatek drugi podbródek, tłuszcz na policzkach... No naprawdę wygląda wiele gorzej. Próbował kilka razy schudnąć, ale nie mógł długo utrzymać diety. Nie ćwiczy, bo mówi, że nie ma na to czasu, a tu w pobliżu nie ma żadnej siłowni. Jak jest obok mnie, to staram się nie zwracać uwagi na to, co mi się w nim nie podoba, jednak są chwile, że gdy zobaczę go z daleka, myślę sobie, że mi się po prostu nie podoba, nie pociąga mnie, wręcz ta duża głowa mnie odpycha i teraz bym z nim związku nie zaczynała. Dodam też, że jego tata, brat i kuzyni też mają duże głowy, wiec to chyba u nich „rodzinne”. Nie chciałabym, żeby nasze dziecko taką miało. Mam 24 lata i mieszkam na wsi, ciężko poznać mi kogoś innego, bo tu nie ma gdzie, ale co jeśli przestanie podobać mi się jeszcze bardziej? Nie chcę spędzić życia z kimś, kto nie jest dla mnie atrakcyjny.

#BKwNF

Nie mogę mieć zwierząt. Powód jest dosyć dziwny i ciężki przeze mnie do wyjaśnienia. Otóż pomimo mojej dobrej opieki, zainteresowania i czułości wszystkie zwierzęta, z którymi mam styczność, umierają przedwcześnie lub na skutek dziwnych wypadków.

Pamiętam moje pierwsze zwierzę - papużkę falistą. Opiekowałam się nią jak tylko mogłam najlepiej. Miałam ją niecały miesiąc, później przy odrabianiu zadania usłyszałam huk i zobaczyłam tylko jak mój ptaszek leży całkiem zesztywniały na dole klatki. To było dla mnie, wówczas dziesięciolatki, bardzo mocne przeżycie.

Później miałam psa, przeżył kilkanaście tygodni. Był to kilkuletni kundelek ze schroniska. Jako że w pobliżu mojego domu są duże pola, często na spacery wychodziłam właśnie tam. Pewnego dnia mój pies Alex postanowił rzucić się pod pędzący po polnej drodze samochód. Pomimo mojego wołania, biegu do niego i usilnych prób, by go złapać, ten wskoczył pod samochód w taki sposób, że było już po wszystkim.

Od tamtego czasu hodowałam jeszcze kilka gryzoni (szczury, myszki, króliki), one też pomimo dobrej opieki umierały w niewyjaśnionych okolicznościach, po prostu się kładąc i już nie wstając. Weterynarze bezradnie rozkładali ręce. W pewnym momencie stwierdziłam, że nie chcę mieć już więcej zwierząt.

No i czas mijał, ja poznałam chłopaka, oświadczył mi się i udało się nam zamieszkać razem. Nasi poprzedni lokatorzy mieli małe dzieci i psa, przeprowadzając się postanowili zostawić nam zwierzę, jako że ciężko jest się im zajmować pupilem. Piesek nie był stary ani schorowany. Taki rasowy, malutki york. Zajmowałam się nim najlepiej jak mogłam, dawni właściciele też go odwiedzali, by nie czuł porzucenia i stopniowo się oswajał z nowa sytuacją. Spacery tylko na smyczy, specjalne jedzenie, dużo czułości, świeża woda kilka razy dziennie i inne. Możliwe, że próbowałam też sobie udowodnić, że to zwierzątko będzie żyło jak najdłużej.

Tydzień temu umarł. Byłam sama w domu, jadłam śniadanie. York wstał, podszedł do moich nóg i zaczął się wić wokół skomląc. Kilka sekund później już nie żył i szybko wezwany weterynarz tylko to potwierdził, nie podając jednoznacznej przyczyny.

Czułam się strasznie podle, choć nikt z mojego otoczenia mnie nie obwiniał. W końcu zdarza się. Najgorsze jednak było dopiero przede mną.

Rodzice mojego narzeczonego wyjechali na dwa tygodnie na wczasy. Postanowili zostawić nam pod opieką swojego kota, którego mój narzeczony kochał nad życie. Zwierzak był młody i bardzo uroczy. Mogliśmy patrzeć godzinami, jak bawi się zabawkami albo zwyczajnie drapie drapak. Dokładnie tydzień po wyjeździe właścicieli wieczorem kotek położył się wcześniej. Rano już nie żył.

To dopiero pierwszy miesiąc po naszej przeprowadzce, a ja czuję się jakbym niosła ze sobą tylko śmierć niewinnych zwierzątek.

#WJwkM

Czwartkowe przedpołudnie.
Jako że zajęcia na uczelni odbywały się popołudniem tego dnia, postanowiłam, że wybiorę się do centrum handlowego. Na samym początku niestety miałam małą potrzebę, więc udałam się do toalety. Wszystkie kabiny zajęte, więc czekam, przede mną matka z dziećmi. W pewnym momencie chłopiec znudzony podszedł do automatu z chusteczkami, podpaskami itd.
Przygląda się i widzi pozycję z tamponem, więc mówi:
- Mamo, mamo tutaj można kupić nawet dynamit!

Minę  miał zawiedzioną, gdy matka mu wytłumaczyła co to jest, ale muszę przyznać, że chłopak zrobił mi dzień :D

#DMqm0

Impreza urodzinowa. Ciocie, wujkowie, dziadkowie pełna powaga. Mojemu 5-letniemu synkowi strasznie się nudziło, więc przeskakiwał z kolana na kolano każdego z gości i zagadywał. Nagle naszedł temat zwierząt i reinkarnacji. Dziadek zapytał mojego syna, jakim zwierzątkiem chciałby być, gdyby miał wybór. Wszystkie oczy zwrócone na moją latorośl, a on po chwili namysłu: "Chciałbym być pszczółką, tak jak mama i tata!"
- A skąd wiesz, że mamusia i tatuś też chcieliby być pszczółkami? - spytał syna dziadziuś.
- Bo oni już teraz udają pszczółki! Tatuś pytał się wczoraj mamy czy się bzykną.

Takiego wstydu nigdy nie przeżyłam.

#dJmho

Gdy miałem 12 lat, dzień po sprawdzianie szóstoklasisty udałem się z kolegą z klasy "na rowery". Był piękny dzień środek wiosny, a my już tacy dorośli.

W parku blisko nas jest górka, wysoka, na tyle by zimą można była spotkać amatorów nart jak się wspinają i zjeżdżają. My zaś mieliśmy rowery, ambicję i głupią odwagę. Żadnych kasków, ochraniaczy... Założyliśmy się, który z nas pierwszy znajdzie się na dole. Ruszyliśmy. Ja jako ten co nie znosi porażki, nie myślałem o hamulcach, aż do podnóża, gdzie jest mało miejsca, w dodatku o nawierzchni żwirkowej. A tuż za tym żwirkiem knajpa, a dokładniej wejście na jej zaplecze.

I właśnie wtedy, gdy zacząłem hamować, mój rower odmówił zwrotności na żwirku, i jak się nie wryłem w otwarte drzwi, w skrzynki, które stały wtedy w przejściu do kuchni, tak na chwilę omdlałem i otwierając oczy nade mną stało trzech licealistów twierdzących, że ja to dopiero jestem hardcorem, mój kolega mówiący, że mama go zabije i biedna kucharka w fartuchu wzywająca pogotowie. Na szczęście udało mi się wstać i spierdzielić zanim przyjechali.

Bilans strat: złamana ręka, wstrząs mózgu, cała twarz w otwartych skaleczeniach i rower z kołem wygiętym w "L". Naszym rodzicom wmówiliśmy że jechaliśmy po lesie i wpadłem w drzewo, choć po latach się przyznałem i kogo bym nie poznał, to jedna z najważniejszych historii o mnie, którą opowie moja mama :)
Dodaj anonimowe wyznanie