Kiedy mówisz mamie, że planujesz sobie kupić pieska, a potem może kotka, a Twoja mama mówi, że nie możesz, bo ci zabroniła.
Mam 19 lat i własne mieszkanie z sporym podwórkiem...
Kiedyś, mając może 5-6 lat, miałem dziwny zwyczaj. A mianowicie kiedy się na kogoś zdenerwowałem, marszczyłem czoło i wtedy w moim polu widzenia u góry pojawiał się taki czarny kolec (zasłaniałem część pola widzenia). Dźgałem tym kolcem ludzi kiwając głową w nadziei, że poczują ból.
Dziecko Szatana
Szkoła, w której pracuję, zorganizowała dla uczniów Dzień Dziecka. Piknik z grillem, zabawy sportowe, występy szkolnych zespołów i największa atrakcja - trampoliny! Dzieciaki nie mogły się doczekać, bo wiadomo, nie każdy trampolinę ma, a poskakać każde dziecko chciało.
Był tylko jeden problem... Pani dyrektor nie za bardzo chciała wziąć odpowiedzialność za ewentualne urazy powstałe podczas skakania. Ale sobie z tym poradziła...
Nadszedł długo wyczekiwany dzień. Grille rozpalone, zabawy sportowe w trakcie, zespół przygrywa, a na sali gimnastycznej rozkładane są trampoliny. Dzieciaki niecierpliwie czekają na skakanie i wtedy przychodzi pani dyrektor...
Poinformowała wszystkich, że zaprasza na trampoliny wszystkie dzieci, które mają ze sobą podpisane przez rodziców zgody na skakanie i oświadczenia, że rodzice biorą pełną odpowiedzialność za ewentualne urazy. No cóż... Jako że dzieci nikt o potrzebie przyniesienia zgód nie poinformował, to tego dnia żadne dziecko sobie nie poskakało.
Szczerze powiem, że dawno nie widziałam tak chamskiego numeru i tylu zawiedzionych min dzieciaków.
Pojechałem w Tatry w normalnych ciuchach, tylko buty wziąłem górskie. Normalne szlaki w tych górach to zwykły spacer, a nie jakaś himalaistyczna sztuka, więc naprawdę nie ma potrzeby brać jakiejś kosmicznej sportowej odzieży za miliony monet. Tak przynajmniej do tej pory myślałem, jednak okazało się, że "nie miałem racji".
Wszyscy ludzie na szlakach, na których byłem mieli ze sobą wypasione turystyczne plecaki, wysokogórskie ciuchy i różnoraki sprzęt za minimum kilka tysięcy złotych, więc w normalnych wygodnych ciuchach i w dodatku bez wielkiego plecaka wyglądałem dla nich jak idiota. Niektórzy oferowali pomoc (WTF?), inni mówili, że w takich ciuchach nie dam rady pójść dalej, bo warunki są zbyt ciężkie, inni po prostu patrzyli na mnie jak na debila z innego świata. Najlepsza była para, która tłumaczyła mi, że nie mogę iść dalej i oni mi nie pozwolą na taką nierozwagę, bo nie jestem przygotowany i nie dam sobie rady. Byli tak "mądrzy" i "rozsądni", że naprawdę nie chcieli mnie puścić, ale najlepsze jest to, że przeszli cały ten szlak z dwójką pięcioletnich dzieci, które doskonale dały sobie radę! :D To wszystko nie obudziło w nich logiki.
Jeszcze lepsze jest to, że zdobyłem szczyty trzech kontynentów i jestem naprawdę dobry w te klocki, a dla osób, które dwa razy były w górach jestem nikim, bo nie mam fajnych ciuchów na szlaku. Następnym razem na Giewont wezmę cały profesjonalny sprzęt jaki mam i nawet czekany. Tak zrobię, nie żartuję! :D
Wychowywałam się w latach 90. Mieszkałam w średniej wielkości miasteczku, a wychodzenie samopas na podwórko był czymś zupełnie normalnym. Na moim podwórku było całkiem sporo dzieciaków w bardzo różnym wieku, ale zawsze wszyscy bawiliśmy się razem: w ganianego, chowanego, w noża, eksplorowaliśmy pobliskie bunkry, graliśmy w kozaka z przejeżdżającymi autami, no jak to dzieci w tamtych czasach. Trzymaliśmy się razem i raczej się ze wszystkimi dogadywałam. Wśród całej ferajny miałam najlepszą przyjaciółkę, od 7 do 10 roku życia byłyśmy nierozłączne, a tak przynajmniej mi się zdawało.
Na początku wakacji, gdy miałam 10 lat, przyszła do mnie przyjaciółka, stanęła na klatce schodowej i z bardzo speszonym wyrazem twarzy i (chyba) łzami w oczach wręczyła mi złożoną karteczkę. Ze słowami "Ja naprawdę nie wiem, co tam jest napisane" szybko uciekła. Otworzyłam liścik i przeczytałam. Nawet dzisiaj, po kilkunastu latach od tamtego dnia pamiętam jego treść. "Nie chcemy, żebyś wychodziła na podwórko, nikt cię tam nie lubi".
Wtedy był to dla mnie cios poniżej pasa, kompletnie się załamałam i przez całe wakacje nie wychodziłam ze swojego pokoju, zaszyłam się wśród książek i czekałam na wrzesień, żeby w końcu pójść do szkoły, do koleżanek z klasy. Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam, był to dla mnie strasznie upokarzający i dołujący moment.
Dzisiaj się z tego podśmiechuję, choć to wydarzenie mogło jakoś wpłynąć na moją psychikę, bo nawet teraz, w dorosłym życiu, ciężko mi utrzymać z kimś bliższy kontakt i ogólnie jestem (stałam się?) typem introwertyka, dla którego inni ludzie mogliby nie istnieć.
Dzieci są straszne.
Mój 96-letni pradziadek ma lepszego smartfona ode mnie.
Zastanawiam się czy ktokolwiek jeszcze poza mną tak robi.
W ciąży byłam jeszcze przed czas pandemii. Nie jestem pewna czy właśnie w czasach ciąży pojawił mi się ten zwyczaj (mimo, że to nie były jeszcze czasy ogólnego strachu ;), czy może jeszcze przed ciążą, ale mam pewien zwyczaj związany z publicznymi toaletami. Jeśli muszę skorzystać z toalety, która nie jest moją własną i prywatną toaletą i muszę wykorzystać "publiczny" papier toaletowy to zawsze pierwsze kawałki zwijam i wyrzucam do kosza. Dopiero następny biorę do podtarcia się. Obrzyca mnie świadomość, że przecież ten papier ktoś żeby urwać musiał dotykać.
Na co dzień uczę historii w liceum. Ale dorabiam sobie jako kierowca Ubera. Mina moich uczniów, wsiadających nieraz do mojej taksówki, bezcenna. Ale ogólnie jestem lubiany w szkole, uczniowie już wiedzą gdzie i jak dorabiam. No i spoko.
Ale nie wiedzą o mnie jednej rzeczy - mam jeszcze trzeci fach.
Kursy taksówkarskie realizuję w nocy. I jak tak jeżdżę po różnych osiedlach, widzę rzeczy wystawione pod śmietniki jako wystawki. Są to zupełnie dobre czasami rzeczy, czasami wymagające tylko odświeżenia. Zatem jak coś mi wpadnie w oko, zabieram to do bagażnika, czyszczę, reperuję, odnawiam i sprzedaję jako używane. Całkiem niezły dochód można z tego wykręcić.
Mam już 19 lat, mieszkam w znanym mieście nad morzem.
Otóż w czasach mojego dojrzewania byłem niezbyt przystojny czy urokliwy. Miałem wybitego zęba, chudy, niski i pryszczaty, nosiłem prostokątne okulary i nie dbałem za bardzo o siebie, byłem z tego powodu pośmiewiskiem w gimnazjum, jak i we wcześniejszych latach szkoły średniej.
Nie miałem z tego powodu żadnych prawdziwych przyjaciół. Jedynie czasowo zdarzało mi się zdobywać popularność, gdy odstawiałem jakieś "przypały" w szkole. Na przerwach byłem zapatrzony głównie w telefon i w granie w gry. Rzadko z kimkolwiek nawiązywałem jakikolwiek kontakt. Nie wspomnę o kontakcie z płcią przeciwną, bo o tym to wówczas mogłem tylko pomarzyć.
W owych czasach wypracowałem swoją dziwny sposób samozachowawczy, a mianowicie stałem się tzw. "superwesołkiem". Mówiłem i robiłem głupie rzeczy pod publikę, aby w ten sposób mogli się zająć nie moim wyglądem, a poczuciem humoru.
Teraz jestem w prawie ostatniej klasie technikum. Mój wygląd się drastycznie zmienił. Nabrałem mięśni i nieco siły, opaliłem się, poprawiłem swój uśmiech u stomatologa, noszę eleganckie ciuchy, ogólnie mówiąc stałem się (wg innych) całkiem, całkiem przystojnym mężczyzną.
Jednak... od tych wydarzeń z przeszłości lat choruję na depresję, często myślę o
skończeniu ze sobą. Ślady bycia prześladowanym w szkole pozostały w mojej psychice. Miewam duże problemy z nawiązywaniem nowych przyjaźni, z tego powodu, że mam niską samoocenę. Nadal jestem nieśmiały i zawsze czekam na pierwszy ruch potencjalnego rozmówcy. Co z tego, że dużo dziewczyn na mnie się patrzy w busie czy na ulicy, skoro nie potrafię do dzisiaj nawiązać kontaktu z płcią przeciwną. A także nadal... noszę maskę "superwesołka".
Opowiem wam historię, którą osobiście nazwałam "historią o współczesnym Kopciuszku" i choć nie wszystkie rzeczy się zgadzają, ze względu na anonimowość pozwolę sobie głównych bohaterów nazwać księciem i Kopciuszkiem.
Książę nie był ani bogaty, ani niesamowicie przystojny, choć nie brzydki. Ot, zwykły chłopak chodzący do liceum. Pewnego dnia do szkoły, do innej klasy, przeniosła się dziewczyna. Nie znalazła za bardzo przyjaciół. Wiecznie w kitce, ubrana byle jak, mimo upałów w długim rękawie. Ale książę coś w niej jednak dostrzegł. Próbował zagadać wiele razy, ale Kopciuszek wciąż go odrzucał. Mimo to książę pozostał nieugięty i w końcu dziewczyna otworzyła się przed nim.
Książę dowiedział się, że dziewczyna żyje w "normalnej rodzinie", w której matka była biologiczna, ojciec przybrany, a brat był synem matki i ojczyma. Brat miał wszystko, czego dusza zapragnie, ona miała stare, wytarte adidasy i ciuchy z lumpeksu. On miał komputer i mnóstwo gier, ona miała jedynie telefon komórkowy, najprostszy, bez bajerów, właściwie tylko dzwonił i SMS-y wysyłał. Książę zaczął brać Kopciuszkowi kanapki do szkoły, gdyż ta nigdy śniadania nie miała. Długie rękawy ukrywały siniaki, choć wszyscy mówili, że to przecież normalna, kochająca się rodzina.
Rodzice zaplanowali Kopciuszkowi przyszłość. Zaraz po maturach załatwili jej pracę w okolicznym sklepie. Dziewczyna była zastraszona i bała się przeciwstawić w jakikolwiek sposób i zaakceptowała swój los. Raz się postawiła, chcąc iść na studniówkę. Mimo że obiecała przyjść, nie przyszła. Nie pojawiła się też potem przez parę dni w szkole... Kiedy wróciła, była znowu zamknięta w sobie.
Książę bogaty nie był, ale odziedziczył w pewnym mieście małe mieszkanko w kamienicy. Zamierzał zrobić z niego pożytek i studiować właśnie w tamtym mieście. Ale jak to tak królować w swoim zamku bez księżniczki? Po wielu, wielu namowach, dziewczyna się zgodziła. Zaplanowali to całkiem nieźle. Była wtedy sama w domu. On przyjechał autobusem z walizką, spakował ją i po prostu zabrał. Wyjechali i zamieszkali razem w małym mieszkanku w kamienicy, pracując na co dzień i studiując zaocznie. Jej rodzice jakoś specjalnie jej nie szukali, najwidoczniej nie chcieli utrzymywać kontaktu. Dziewczyna po terapii okazała się naprawdę fajną, otwartą i zaradną kobietą ze swoim własnym charakterkiem ;).
Może nie jest to typowa historia "jak z bajki", bez białych rumaków czy bogactwa, ale naprawdę jest to piękna historia z happy endem. Nasza historia :)
Dodaj anonimowe wyznanie