#owJt6

Moi znajomi, jak na młode małżeństwo, już dużo wycierpieli. Dość szybko w urodziła im się córka, parę miesięcy po narodzinach okazało się, że ich córka jest chora i przez brak wiedzy na temat choroby, moi znajomi musieli pochować Małą.
Po dwóch latach zdecydowali się na kolejne dziecko i nic nie zapowiadało tragedii, ale druga córka zachorowała na tę samą chorobę, która tym razem została szybko zdiagnozowana. Na potrzeby wyznania, bo ma zostać anonimowe, nie będę wnikać w szczegóły – wada jest po prostu genetyczna. Lekarze mówią, że operacja może się udać, ale jest 50 procent szans na to, że ich dziecko dożyje do jakiegoś normalnego wieku, ale przy tym będzie musiało bardzo uważać na siebie – zakaz biegania, uprawiania sportów, całe życie praktycznie u lekarzy, a Julka dożyje do około 15-20 lat. Drugie 50 procent – że operacja się nie uda i dziecko nie przeżyje.

I tak się zastanawiam... Jestem chyba bardzo oziębły, bo mimo całego współczucia, to ja z chęcią bym im powiedział, żeby dali Julce odejść. Żeby zamiast się rozmnażać i przekazywać wadliwe geny, zaadoptowali dziecko. Będą jej cały okres dziecięcy tłumaczyć, że nie wolno biegać jej z innymi dziećmi? Będą tłumaczyć 15-letniej osobie, że niestety jest chora i operacja się nie udała i że umiera?
Ratowanie dzieci w takich przypadkach to straszny egoizm, moim zdaniem. To one będą się męczyć z chorobą całe życie, a nie wiadomo, ile pożyją. A rodzice będą patrzeć, jak dziecko umiera praktycznie drugi raz.

#4lLu2

Studiowałam architekturę. Na pierwszym roku przy wszelkich projektach mieliśmy absolutny zakaz rysowania i projektowania w programach komputerowych. W semestrze były dwa przedmioty z dużymi projektami, tworzonymi cały semestr. W trakcie semestru odbywały się 2-3 przeglądy, czyli ocena dotychczasowych postępów w pracy. Przegląd wyglądał tak, że tworzyliśmy plansze 100x70, które potem wystawialiśmy w korytarzu, a prowadzący zajęcia architekci chodzili i oceniali każdą pracę. Końcowe zdanie projektu wyglądało identycznie. Na planszy znajdowały się rzuty budynków, przekroje, wizualizacje, szkice, zagospodarowanie działki itd. Wszystko miało być rysowane ręcznie, nawet napisy. Jako udogodnienie pozwalano nam plansze składać komputerowo, czyli mogliśmy zeskanować nasze rysunki i w programie graficznym układać te skany w estetyczną całość. Takie rozwiązanie było najczęściej wykorzystywane, bo nie trzeba było się bawić w przyklejanie kartek, skalowanie, kserowanie, przerysowywanie.
Ja miałam jednak sekret.
Każdy jeden rysunek, każdy szkic, każda literka — wszystko robiłam w Photoshopie. Opanowałam do perfekcji imitowanie rysunku odręcznego, robiłam delikatne błędy (plamki z tuszu, lekko nierównoległe linie itd.), używałam pędzli doskonale imitujących cienkopisy, markery, ołówki, potem nawet akwarele (a to jedyna technika, której nie potrafię „na żywo”, zawsze wychodzi mi obrzydliwa plama zamiast obrazka). Oszczędziłam sobie wiele godzin pracy i materiałów. Przez rok NIKT się nie zorientował. Jedna „kosa” pochwaliła nawet przy wszystkich moje wykonanie. Dodatkowo moje projekty tworzyłam w programach 3D, dzięki czemu nie musiałam robić wizualizacji z wyobraźni ani z makiet. Rzuty, przekroje — wszystko robiło się samo.

Uważam za idiotyczne takie ograniczenie komputera w pracy młodych studentów, bo w zawodzie używa się tylko tego. Nawet makiet się samemu nie klei, tylko w programie tworzy i drukuje. Czy było to nie fair w stosunku do ludzi z grupy? Być może... Równie nie w porządku była też pomoc od rodziców-architektów, kupowanie prac, zlecanie zadań z konstrukcji i mechaniki studentom, dla których to było banalne, czy nawet ściąganie na egzaminach. Oprócz ocen w granicach 4-5 nie miałam z tego nic. Prace nie szły na konkurs, nie miałam nawet stypendium. Niemniej jednak było to zagranie nieczyste, dlatego przyznaję się do tego tu, kilka lat po skończeniu studiów ;)

PS Makiety kleiłam sama, bez kombinowania, zarywałam przez nie noce jak wszyscy i też były chwalone, nie takie ze mnie beztalencie ;)

#tAwff

Ostatnio trafiłem na wyznanie o zawiści nauczycieli ze względu na posiadanie lepszego samochodu od nich, więc ja bym chciał opowiedzieć swoją historię.

Zanim zacząłem swoją przygodę z motoryzacją, miesiącami przeglądałem wiele stron poświęconych motoryzacji, mój wzrok najbardziej przyciągały projekty przeznaczone do driftu. Po zdaniu prawka chyba jak każdy zapragnąłem mieć swoje cztery kółka, padło na zmęczone BMW e36 i tak zaczęła się zabawa. Wiele miesięcy pracy – a to koła, a to gleba itp. itd. Pewnego dnia osiągnąłem swój cel i podjechałem driftowozem pod szkołę. Wtedy właśnie zaczęły się problemy, ciągłe wizyty u pani pedagog, bo jestem niebezpieczny na drodze, dyrektor postanowił wezwać policję, by mnie zmusili do oddania dowodu rejestracyjnego i wiele innych sytuacji. Po mojej stronie stał jedynie ksiądz uczący w mojej szkole.

Pewnego dnia był festyn szkolny, więc wpadłem na pomysł, by podratować budżet placówki i na pustym placu ustawić przeszkody, zaprezentować swoje umiejętności i za drobną opłatą zrobić rundę z pasażerem.
Najbardziej zaskakujące było to, że przejechał się ze mną każdy z moich antyfanów i uznał, że to, co robię, jest świetne!
Od tamtej pory miałem spokój, a także grono osób chętnych pomagać.

#jKWI0

Moim marzeniem było zostać policjantką. Moim rodzicom, a w szczególności mamie, to się nie podobało. Niestety nie dostałam się do szkoły policyjnej za pierwszym razem, więc postanowiłam przeczekać rok na farmacji, tak jak chcieli rodzice. I wtedy zaczął się mój koszmar. Matka stała się bardzo surowa. Nie mogłam wychodzić w weekend z koleżankami, spotykać się z chłopakiem, iść po zajęciach na siłownię. Jeśli już udało mi się uprosić ją o pozwolenie na wyjście ze znajomymi, miałam być zawsze o 21 w domu. Argument był jeden – „dopóki my cię utrzymujemy, robisz, co każemy, masz się uczyć, a o policji zapomnij”. Doszło do tego, że w wieku 20 lat dostawałam szlaban na komórkę, a ze znajomymi miałam kontakt tylko na uczelni. 
Wytrzymałam tak niecałe 3 lata. W końcu się zbuntowałam i złożyłam papiery o przyjęcie mnie do policji. Udało mi się. Początki były ciężkie, ale teraz jest w miarę dobrze. Jeszcze muszę sobie dorabiać jako opiekunka lub sprzątaczka, ale najważniejsze jest, że wyprowadziłam się z domu i w końcu mogę mieć swoje życie.

#IS3JH

Moja siostra była kiedyś bardzo wesołą, zabawną, otwartą i towarzyską dziewczyną. Pomaganie innym było u niej na pierwszym miejscu. Mimo młodego wieku (16 lat) była bardzo dojrzała i odpowiedzialna. Miała ambicje, chciała iść na studia, samorealizować się. Oprócz cudownego charakteru miała niespotykaną urodę. Po prostu była śliczna. No właśnie. Była. W pewien wieczór wyszła na spacer do parku, aby zobaczyć się z przyjaciółką. Jako że była dość wczesna godzina, nikt w domu nie był przeciwny. Na spotkanie nie dotarła. Przypadkowa starsza kobieta znalazła moją siostrę następnego dnia rano w lesie, 10 km od naszego domu. Całą we krwi, posiniaczoną, ale żywą. W szpitalu nie pozostawiono nam złudzeń. Została brutalnie pobita i wykorzystana.

Od tamtego wydarzenia minęło już trochę czasu, ale siostra się nie podniosła. Była trzy razy w szpitalu psychiatrycznym, ma depresję i zespół stresu pourazowego. Nie wychodzi ze swojego pokoju. Z nikim nie rozmawia. Siedzi tylko w swoim pokoju, ogląda telewizję, śpi ponad 15 godzin na dobę i je do granic swoich możliwości. Zaczęła robić sobie krzywdę, więc z pokoju zniknęły wszystkie przedmioty, którymi mogłaby się samookaleczać. Nawet jeść musi plastikową łyżeczką pod nadzorem mamy. 

Chciałbym móc cofnąć czas. Chciałbym znów móc pożartować z moją siostrą, Mam nadzieję, że będę mógł z nią kiedyś normalnie porozmawiać.

#pF2bL

Kiedy miałam z 6, może 7 lat, w telewizji zobaczyłam reklamę, już nie pamiętam, czy płynu do naczyń, proszku do prania czy środka do prania dywanów, w każdym razie w reklamie pukali do drzwi, wchodzili z kamerą do mieszkania i pytali, czym pani myje/pierze/czyści. Wtedy pomyślałam, że co to będzie, jeśli oni przyjdą do nas (a moja mama w ogóle nie dbała o porządek w domu), więc postanowiłam, że będę codziennie sprzątać, bo przecież każdy, kto ma telewizor, zobaczy, jaki mam bałagan w domu. Nawet zaangażowałam w to moją młodszą siostrę. Mama nas popierała i mówiła, że jej to nie przeszkadza, że ktoś zobaczy, co mamy w domu, ale nie ma nic przeciwko temu, żebyśmy sprzątały w razie jakby przyszli do nas.

Po jakoś roku oglądałam tv z moim kuzynem, powiedział akurat, jak leciała owa reklama: „Ci aktorzy mogli lepiej grać w tej reklamie, przecież widać, jakie to jest udawane. Przecież nikt nie ma takiego porządku przy trójce małych dzieci”. Dopiero wtedy dowiedziałam się prawdy, ale nie przyznałam się kuzynowi, w co wierzyłam, a gdy powtórzyłam jego słowa mamie, ta powiedziała tylko: „Myślałam, że dłużej będziecie w to wierzyć, tak przynajmniej do osiemnastki”.

#ZrWxh

20 lat — stwierdziłem, że uzależnienie od papierosów jest złe. Rzucam. Pół roku nie paliłem, ale im mniej paliłem, tym bardziej mnie kusiło piwko i inne procenty.
21 lat — chyba jestem uzależniony od alkoholu, piwo po szkole musi być, piwo na weekend obowiązkowo, więc postanowiłem, że rzucam. Zamiast piwa coś dobrego do picia, najlepsza była coca-cola... I tak rzuciłem alkohol, ale uzależniłem się od cukru...
23 lata — myślę, że już nie jestem uzależniony od cukru, słodzę, gdy mam ochotę i jedną łyżeczkę na kubek, nie pięć, jak kiedyś. Słodkie napoje odstawione.
Zastanawiacie się pewnie co następne?
Masturbacja i porno... Brak cukru powodował straszny stres, chciałem się go pozbyć.
Z tym uzależnieniem poszedłem do specjalisty.
26 lat — jestem czysty. No, może zostały małe nawyki typu: anonimowe zawsze w WC, ale to chyba najmniej szkodliwe dla zdrowia uzależnienie.

Jeżeli chcecie pozbyć się nałogu, zróbcie to profesjonalnie, najlepiej z kimś, kto się w tym specjalizuje. Terapeuta, może psycholog, ale nie radzę robić tego na własną rękę.

#29zLl

Swoją przygodę z jeździectwem rozpoczęłam pewnej jesieni. Bywałam tam raz w tygodniu. W grudniu organizowana była stajenna wigilia, w której mieli uczestniczyć kursanci i instruktorzy. Po prostu wszyscy przyjaciele stajni. Bardzo się na to wydarzenie cieszyłam. Wiedziałam, że tradycją są prezenty dla koni. W jednym z jeździeckich sklepów kupiłam kopystkę, uwiąz i komplet szczotek. Wszystko zapakowałam w świąteczną torbę i pojechałam. W budynku przy stajni kręciło się już sporo osób, których nie znałam. Ale powiedziałam po prostu cześć, a oni wskazali, że spotkanie jest na piętrze. Weszłam tam, a pod choinką stały wielkie torby, wszystkie z tego samego sklepu jeździeckiego. Postawiłam tam i swoją skromną i widziałam, jak przychodzące osoby patrzyły na nią ze zdziwieniem. Było mi bardzo niezręcznie. Ale to nie było najgorsze. Ludzie, którzy dołączali, siadali na drugim końcu stołu niż ja i zaczęli w pewnym momencie śpiewać kolędy. Zrobiło mi się potwornie przykro. Ja nie znałam tych ludzi, nie czułam się wystarczająco odważna, żeby sama do nich podejść i myślę, że jednak grupie jest łatwiej powiedzieć: „Chodź do nas, co tam będziesz sama siedziała”. Opuściłam więc tę imprezę i wróciłam do domu. Przestałam tam również brać lekcje. Dzisiaj pewnie bym podeszła sama, ale wtedy poczułam się okropnie, taka wykluczona.

#lW0Gg

Toaleta w markecie całodobowym.
Zamontowali nam nowe pojemniki na papier. Solidne i metalowe. Pięknie, ładnie... ale papier i tak ciągle kładą na podłodze koło kibla i szczotki. Prosiłem raz, drugi, trzeci. Bez efektu.
Teraz za każdym razem, jak jestem w toalecie, to załatwiam swoją potrzebę, wrzucam całą rolkę do kibla i spłukuję.

Skoro prośby i skargi nie pomagały, to nie przestanę, dopóki się nie nauczą.
I życzę im miłego wygrzebywania.

#j9Rh8

Gdy miałam 17 lat, część moich znajomych zaczęła pracować. Mnie się zbytnio nie chciało, nie potrzebowałam pieniędzy ani nie chciałam marnować wolnego czasu, jednak po licznych awanturach ze strony rodziców znalazłam pracę. Z czasem ją pokochałam i przychodzę tam nawet wtedy, kiedy mam wolne.
Teraz mam 23 lata i rodzice robią mi awantury, że nie korzystam z młodości, tylko spędzam cały czas w pracy.
Dodaj anonimowe wyznanie