Kiedy kończyłam gimnazjum, miałam całkiem dobre oceny (nawet można powiedzieć, że bardzo dobre) i egzaminy poszły mi świetnie. Miałam ponad 180 punktów rekrutacyjnych. Byłam szczęśliwa. Ale jak wróciłam do domu, czekała mnie kłótnia. Moja mama była na mnie okropnie wkurzona. Czemu? Ponieważ moja najlepsza przyjaciółka miała ode mnie o parę punktów więcej.
Mama strasznie na mnie wtedy krzyczała. Nazywała mnie śmierdzącym leniem i cały czas pytała mnie, czemu nie mam oceny celującej z matematyki. Pragnę zaznaczyć, że nie jestem jakimś orłem matematycznym, ale według mojej mamy najwyraźniej byłam. Kiedy mój tata próbował stanąć w mojej obronie – też oberwał. Mówiła, że nie dostanę się do mojej wymarzonej szkoły i że powinnam się bardziej starać.
To tylko przykład, ale tego było o wiele więcej. Dostałam się do wymarzonej szkoły, ale stosunki między nami już nigdy nie były takie same. Tego dnia tą kłótnią zniszczyła nasze relacje. Więc nawołuję do wszystkich rodziców, żeby nie wywierali takiej presji na swoich dzieciach, ponieważ mogą zniszczyć tę nić zaufania i czasami już tego nie da się odbudować.
Mój młodszy brat topił się w naszym basenie. Kiedy go wyciągnąłem, zaczął się śmiać: „Ha, ha, ha, nabrałem cię!”. Młody nie wiedział, że mój nowy telefon był w kieszeni spodenek, w których wskoczyłem do basenu...
Jestem gruba i raczej brzydka z twarzy.
Ubrania kupuję przez internet albo w specjalnych sklepach z mega dużymi rozmiarami.
Kiedyś w jednym takim sklepie, już przy kasie, ekspedientka spytała, czy nie zechciałabym wziąć udziału w sesji zdjęciowej, bo szukają kogoś akurat o moich gabarytach i świetnie bym się nadała.
Prawdę mówiąc, miałam wielką ochotę na taką przygodę, kto by nie miał?
Jednak z jakiegoś powodu odpowiedziałam: „Nie” i uciekłam ze sklepu...
Do dziś nie mogę sobie tego wybaczyć! :(
Jestem księdzem, pracuję poza Polską. Od 7 lat spowiadam młodzież studiującą w moim mieście, która pochodzi pośrednio lub bezpośrednio z Indii.
Na początku moich spotkań przeżyłem katharsis. Skala problemu pedofilii w kościele jest wprost proporcjonalna do poczucia władzy struktur klerykalnych w tymże kościele. To, co opowiadają, jest przerażające. Pracujemy wspólnie z terapeutami, aby im pomóc, ale to prawie syzyfowy trud. Z moich obserwacji wynika, że struktury klerykalne działały (i w wielu miejscach wciąż jeszcze działają) jak magnes, przyciągając do stanu klerykalnego osoby nie tylko niedojrzałe, ale wręcz czerpiące satysfakcję z używania władzy w celu podporządkowania sobie ludzi bezpośrednio zależnych od struktur życia duchowego.
Cieszę się, że w Polsce wreszcie rozpoczął się proces wycinania raka zwanego pedofilią. Jego korzenie jednak znajdują się — w moim przekonaniu — w wielowiekowym poczuciu władzy administracji kościelnej (do której zresztą sam należę). Władza demoralizuje, a władza absolutna demoralizuje w sposób absolutny. Dlatego myślę, że naprawdę walka dopiero się zaczyna, a trup będzie się ścielił gęsto.
Po dłuższej przerwie w szukaniu pracy postanowiłam zaktualizować swoje CV na jednym z „pracowych” portali. Uaktualniłam dane kontaktowe, dopisałam ostatnich pracodawców i zjechałam do sekcji „Umiejętności”. A tam gdzieś pomiędzy standardowymi i mniej standardowymi moimi „talentami” stoi jak byk... RPG.
Tak się teraz zastanawiam, kiedy i w jaki sposób nabyłam umiejętność obsługi granatnika przeciwpancernego.
Zacznę może od tego, że mam 15 lat. Mam 15 lat i jestem w 6 miesiącu ciąży. Podczas pisania tego płaczę, bo nie wiem, co mam robić.
Mieszkam w totalnej melinie – brak wody, prądu, gazu, rodzice ciągle chleją, olewają nas (czyli mnie z moim młodszym bratem), na podłodze jest pełno śmieci, pustych butelek po wódce. Codziennie jacyś obcy ludzie przychodzą do nas do domu i chleją razem ze starymi.
Oni kiedyś tacy nie byli, jeszcze pięć lat temu pamiętam, pracowali w jednej firmie, która później zbankrutowała, dlatego się załamali i zaczęli pić. Najgorsze jest to, że rodzice narobili sobie długów, bo nie opłacali mieszkania i za niedługo komornik wejdzie.
Nikt nie wie i chyba nawet nie domyśla się, że jestem w ciąży, bo w 6 miesiącu ważę 49 kg, na początku ciąży ważyłam 54 kg, ale z nerwów, stresów schudłam. W ogóle mi brzucha nie wywaliło, a właśnie tego się najbardziej obawiam.
Jeżeli chodzi o tatusia mojego dziecka, to przespałam się z nim tylko raz, to był mój pierwszy raz. Twierdził, że jest doświadczony, że zdąży wyjść.
Nie pójdę do domu dziecka, bo boję się, że jeżeli tam trafię, to zabiorą mi dziecko, a ja już się do niego przywiązałam, codziennie gładzę jeszcze płaski brzuszek i myślę nad imionami.
Moja dziewczyna ma młodszego brata, nastolatka. Jak to u nastolatków bywa, lubi robić głupie, niegroźne żarciki. Dwa dni temu dzwonię do niej, a tu odbiera jej brat. Mówię, żeby dał mi dziewczynę do telefonu, on na to, że jej nie ma. Nie chciało mi się tym razem z nim droczyć, więc mówię: „Nie pie*dol, dawaj Martę”. Zaległa cisza i po chwili Marta była przy telefonie. Pogadaliśmy chwilę i ona pyta mnie, czemu byłem taki wulgarny dla jej taty...
Byłem święcie przekonany, że odebrał jej brat. Jak się okazało, mają przez telefon bardzo podobne głosy z ojcem. Miałem numer do jej ojca, więc nie zastanawiając się, od razu zadzwoniłem, żeby go przeprosić. Mówię do niego, że nie wiedziałem, że to on odebrał, że głupio mi się teraz przed nim pokazać, a o na to: „Nie pie*dol, przyjeżdżaj”.
Dobrze, że moja dziewczyna ma luźnych rodziców :)
Zawsze gdy korzystam z publicznej toalety i panuje w niej syf, staram się choć trochę posprzątać. Myśl, że ktoś, kto będzie korzystał z niej po mnie pomyśli, że to ja tak strasznie nabrudziłam, wypiera już nawet moje obrzydzenie do cudzego moczu czy nawet kału.
Mam znajomą od lat i widzę, jak wychowywała swojego synka. Dziecko nie moje, więc się nie wtrącałam, to ona z mężem go wychowywali. Z racji tego, że moje chodziło do tej samej klasy z jej synem i mieszkamy blisko siebie, to się odwiedzaliśmy. Dzieciaki się lubią, my się lubimy, więc mieliśmy takie wspólne dorastanie. Kobieta dobra, bardzo miła, zawsze stara się chłopakowi tłumaczyć, ale im dalej w las, tym mniej cierpliwości. Chłopak rzeczywiście wolniej się uczył i często widziałam sytuację typu: tłumaczenie, tłumaczenie i... „Daj, ja to zrobię”. Często pojawiały się komentarze: robisz to źle, daj, mama/tata to zrobi, zrób coś prostszego, bo ty tego nie umiesz/nie zrobisz. Raz zwróciłam uwagę, żeby go bardziej zachęcała do samodzielnej pracy, ale usłyszałam, że on nic nie potrafi i jak mu ktoś nie pomoże, to nie da sobie rady.
Chłopak rósł i jakby stawał się głupszy. W wieku licealnym już nie odwiedzałyśmy się tak często, ale w domu u koleżanki dalej słyszałam ciągłe przypominanie, że on nie potrafi, żeby tego nie robił, bo zepsuje. Owszem, często też były tłumaczenia, ale tak samo często przypominanie mu, że on to najbystrzejszy nie jest. No i w myśl zasady: „z kim się zadajesz, takim się stajesz”, chłopak, mam wrażenie, tak uwierzył w to, że nic nie potrafi, albo przyzwyczaił się, że ktoś mu pomaga, że wygląda, jakby nie potrafił sam myśleć.
Pamiętam też kolegę ze studiów. On o sobie cały czas mówił, że nic nie potrafi, mimo że wcale głupi nie był. Powodem takiego zachowania u niego była jego matka. Odwiedziłam go kilka razy i zawsze nasłuchałam się od niej, jaki jest z niego nieudacznik. Sama mówiła do niego, że się do niczego nie nadaje. No i uwierzył...
Rodzice nie zdają sobie sprawy, jaki wielki mają wpływ na samoocenę dziecka. Czasami działa to bardzo podświadomie. Czasami jako rodzice chcemy chronić i pomagać. Pamiętajmy, że ciągłe pomaganie może doprowadzić do braku samodzielności. Nie zamykajmy dzieci w złotych klatkach.
Kilka lat temu pojechałem na obóz szermierczy z kilkoma kolegami z sekcji do Gotlandii. Gdzieś na początku obozu otrzymaliśmy bluzy z nazwą naszego klubu, w których mieliśmy się z dumą przechadzać po całej wyspie. Sęk w tym, że nasz klub szermierczy nazywa się tak samo jak pewien bardzo znany w całej Polsce klub piłkarski.
Pewnego dnia wybraliśmy się na zwiedzanie Visby, stolicy Gotlandii. Za namową naszego fechmistrza włożyliśmy klubowe bluzy i ruszyliśmy prosto w miasto, zwiedzać jego urocze uliczki. Na jednej z takich ulic doszło do śmiesznego incydentu. Otóż zaczepiło nas dwóch dresów z Polski, którzy chcieli nas pobić za widniejący na naszych bluzach napis, bo oczywiście ci kibole nie znosili tego klubu piłkarskiego. Nasze tłumaczenia, że nie jesteśmy klubem piłkarskim, a szermierczym, na nic się nie zdały, dresy z każdą chwilą były coraz bardziej na nas wkurzone i coraz bardziej chciały nam spuścić wpier*ol. Na szczęście ze znajdującej się obok tawerny wyszedł właściciel, też Polak, któremu jakoś udało się nas ocalić przed wpier*olem. Powiedział, że to dlatego, iż uwielbia nasz klub piłkarski i nie chciał, by jego ulubionym piłkarzom stało się coś złego. Trochę się potem zdziwił, gdy mu powiedzieliśmy, że tak naprawdę jesteśmy szermierzami, a nie piłkarzami xd.
A morał jest taki: nie noś bluz klubowych za granicą, bo na Polaków wszędzie wpadniesz.
Dodaj anonimowe wyznanie