#zPhG9

Mój mąż jest aseksualny. Nie pociągam go fizycznie (nie jestem modelką Victoria’s Secret, ale też nie XXL). Nie dotknął mnie od kilku lat. Próbowałam wielu rzeczy. Nic nie działa, a na terapię nie chce się zgodzić. Nie chcę go zdradzać. Nawet pytałam, czy skoro on nie ma zamiaru, to może ktoś inny mnie zaspokoi – nie zgodził się. Ta rozmowa miała go skłonić do terapii i ch@#$ wyszło.
Myślę o rozwodzie. Moja pewność siebie już nie istnieje. Gdyby mi powiedział przed ślubem...
Jestem zdruzgotana. Boję się, że kiedyś ulegnę i go zdradzę. Nie toleruję zdrady, nie chcę być tą, co zdradza. Nie wiem już, co mam robić.

#1SuKm

Kiedy chodziłam do podstawówki, w drodze do szkoły mijałam posesję, z której wybiegał agresywny jamnik. Nie działało na niego nic – rzucanie kanapek, odpychanie nogą, kije itp.
Kiedyś wracając ze szkoły, trafiłam na niego sam na sam. Byłam tak przerażona faktem, że wisi mi na nogawce, że chciałam wrzasnąć, a wyszło z tego głośne szczeknięcie...

Nie wiem, czy ktoś to usłyszał, czy widział. Na psa podziałało. Na mój widok uciekał skąd przyszedł :D

#Tdx3y

Właśnie zobaczyłam kolejną zbiórkę na Facebooku o biednym dzieciątku, które przeszło więcej operacji niż ma lat. Jego rodzic sam napisał, że to dziecko nie może biegać ani grać w piłkę z powodu choroby. Nawet dłuższe chodzenie jest dla niego niebezpieczne. Ja się pytam: jak można pozwalać, aby tak męczyć to bezbronne dziecko? MĘCZYĆ! Bo inaczej nie można tego nazwać... Jak można być tak zapatrzonym w siebie i pozwalać, aby to dziecko tak cierpiało? Tyle operacji, a to dziecko i tak samo nie będzie funkcjonowało! A jak będzie wyglądała jego przyszłość? Będzie nieszczęśliwe, bo nie będzie mogło żyć normalnie tak jak jego rówieśnicy. Co to będzie za życie? Męczarnia, a nie życie. Cały czas tylko „uważaj na siebie, bierz leki, nie wolno ci, bierz leki” itp. A co gdy jego rodzice umrą? Kto się takim zajmie? Kto będzie chciał wziąć na siebie taki ciężar? Tak, CIĘŻAR.

Wracając do tematu zbiórek pieniędzy na operacje — to tylko pieniądze wyrzucone w błoto i niepotrzebne cierpienie dla człowieka! Co innego, jeśli ktoś pożyje choćby te kilka, kilkanaście lat normalnie, szczęśliwie i nagle zachoruje lub stanie się ofiarą wypadku... Wtedy jest sens tego kogoś ratować, jest sens wydawać pieniądze, bo jest jakaś szansa... Co innego przedłużać niepewną wegetację, bardzo często nieświadomego człowieka, którego całe jego życie lub większość to ciągły ból. I na rzecz czego? Na rzecz wycieńczenia rodziców/opiekunów ? Kolejnych nic niewnoszących zbiórek pieniędzy? Kolejnych zbędnych operacji? Ludzie! Ogarnijcie się! Nie ma sensu! Pomóżmy tym, którym to coś da! Jeśli ktoś nieszczęśliwym trafem urodził się chory i operacje nic nie wniosą, to po co tracić pieniądze, po co męczyć człowieka i po co trudzić lekarzy? Nic na to nie poradzimy, że trafiają się beznadziejne przypadki... Uważam, że eutanazja w takich sytuacjach powinna być dozwolona. Możecie uważać mnie za człowieka bez serca, ale według mnie lepszym wyjściem jest aborcja niż zostawienie chorego dziecka/osoby w odpowiednim ośrodku. Każdy myśli o sobie, a czemu nikt nie pomyśli, co czuje to dziecko/ta osoba? Nie lepiej, żeby nie cierpiało, niż żeby cierpiało ono i wszyscy wokół niego? Czasami żałuję, że czasy Spartan minęły... Uważam, że tak byłoby moralniej, ale nie można się przyznać do takich poglądów, bo zaraz leje się hejt.

#TyPMD

Wystawiłam tablet na aukcji na pewnym portalu. Tablet był nietrafionym prezentem, ale był odpakowany i używany przez kilka dni przez męża, więc pomyślałam, że sprzedam za kwotę nieco niższą niż za nowy produkt. No i standardowo pojawiło się mnóstwo wiadomości, czy oddam za darmo dla chorego dziecka, czy sprzedam za połowę ceny albo czy wymienię na jakiś stary telefon. Nawet nie odpowiadałam na takie wiadomości. Dość szybko odezwał się jednak pan mówiący, że kupi urządzenie, a że mieszka blisko mnie, może wpaść do mnie po odbiór albo możemy spotkać się gdzieś w okolicy. Stwierdziłam, że do domu obcego raczej nie chcę zapraszać, więc byliśmy umówieni po południu pod pewnym charakterystycznym sklepem w mojej okolicy. No i doszło do spotkania. Po krótkim wstępie, czyli podaniu informacji o urządzeniu, pan powiedział, że musi podejść do bankomatu, bo jednak nie ma naszykowanej gotówki i ja mam pójść z nim. Stwierdziłam, że w porządku. Znałam okolicę i wiedziałam, gdzie jest najbliższy bankomat, ale pan zasugerował pójście znacznie dłuższą drogą. Wydało mi się to dziwne, ale nie aż tak, żeby wyczuć, co się święci, przecież to tylko 200 m, jest jeszcze jasno, wokół chodzą ludzie. No niestety, w jakiejś bocznej uliczce ten człowiek rzucił się na mnie, przyparł do muru i zaczął dotykać, tak mocno i agresywnie, że aż rozerwał moją koszulę. Zaczęłam tak głośno krzyczeć, że ktoś z przechodniów z pobliskiej drogi zareagował, a pan zaczął uciekać.

Mam traumę po tym wydarzeniu, przez dłuższy czas byłam pod opieką psychologa. Ale również ze względu na to, jak później mnie potraktowano. Czułam się potwornie, gdy obrońca mojego oprawcy, na sali sądowej z wielką pewnością siebie tłumaczył, że celowo kusiłam jego klienta i prowokowałam. Wiem, że taka praca obrońcy i robi to, co musi, ale nigdy nie zapomnę, gdy po rozprawie podeszła do mnie matka oskarżonego i powiedziała: „Ja rozumiem, że mogłaś poczuć się niekomfortowo w tej sytuacji, ale żeby pozywać mojego syna i marnować mu życie, bo chciał cię tylko dotknąć? Trochę pokory, idiotko”.

No tak, zapomniałam, że każdy ma prawo do mojego ciała, a zgłaszanie molestowania na policję to objaw dumy i braku pokory... A na koniec przypomnę tylko, abyście na siebie uważali i nie lekceważyli wszelkich znaków ostrzegawczych przy kontakcie z obcymi, nie popełniajcie mojego błędu.

#Mlv2p

Miałem w gimnazjum nauczycielkę od matematyki. Wyzywała mnie, wyśmiewała i poniżała na każdym kroku, że nic nie umiem. Chciałem jej powiedzieć, że mam do niej ogromny żal, że traktowała mnie inaczej niż innych. Nie bylem orłem z matmy, bo miałem prawie same 1 i 2. Kilka miesięcy po zakończeniu gimnazjum podszedłem do niej i chciałem „porozmawiać”, a raczej chciałem jej wygarnąć wszystkie trzy lata, że się tyle strachu i upokorzeń przez nią najadłem. Przez usta nie przeszedł mi ani jeden wyraz, stałem i patrzyłem się na nią, a ona na mnie. Pani powiedziała do mnie: „Dzień dobry”. Wybiegłem i rozryczałem się jak dziecko.

Później często miałem myśli: może ona nie była taka zła, jak mi się wydaje? Ale potem przypominałem sobie akcje, które mi odwalała.

Powiem Pani tak: Pani to nie umiałaby nawet 1/10 tego, co ja teraz umiem.

#a8dIn

Od jakiegoś czasu mam problemy gastryczne polegające na tym, że dopóki nie wycisnę z siebie „dwójeczki”, potwornie boli mnie cały dół brzucha, ból jest wręcz rozdzierający, po wypróżnieniu się przechodzi od razu.
Pies piszczał, że chce wyjść, ale mnie też już delikatnie „kręciło” w brzuchu. Rozsądnie poszłam najpierw ja do toalety, no niestety, po chwili zorientowałam się, że bez dłuższego posiedzenia się nie obejdzie. Dobra, to idę z psem, jak wrócę, to dokończę posiedzenie. Po kilku minutach poczułam silniejsze parcie na dwójeczkę i — oczywiście — rozrywający ból brzucha... Mimo że od domu (i toalety) dzieliła mnie minuta, może dwie, to ból był tak wielki, że po prostu „puściłam” zwieracze i narobiłam w spodnie...
Dobrze, że miałam na sobie długi do kolan płaszcz, więc nie było widać brudnych spodni, no i na szczęście nie spotkałam nikogo w windzie, bo pewnie nieźle ode mnie śmierdziało. W razie czego miałam przygotowana wymówkę, że pies się na spacerze w jakimś gównie wytarzał, na szczęście nie musiałam jej użyć.

#qhd3M

Mieliście kiedyś wielkie, życiowe marzenie? Ja kilka, a jedno dziś upadło. Mam wadę wzroku, noszę soczewki kontaktowe 26 lat. Szmat czasu, są wygodne i sprawdzają się, ale... I tu było marzenie o laserowej korekcji wady wzroku. Najpierw nie bo wada musi się ustabilizować, potem ciąże, porody, brak wystarczającej gotówki na to. I dziś okazało się, że raczej nic z tego. Przed badaniem oczu i zabiegiem przez pewien czas nie wolno nosić soczewek. Okularów nie noszę ze względu na moją „dziwną” wadę wzroku, nawet nie mam takowych. Cały czas soczewki (jest wszystko OK z oczami). Taki zabieg zmienia życie, ale u mnie nie. Takie rozczarowanie po tylu latach nadziei.

#OJChF

Jest coś, po czym do tej pory nie mogę się pozbierać.

Miałam takiego pecha, że tuż przed rozpoczęciem roku w pierwszej liceum trafiłam do szpitala. Do szkoły przyszłam dopiero w październiku. Wszelkie integracje się już odbyły, a przyjaźnie zdążyły się zawiązać, nikt nie chciał mnie wpuścić do swojego grona. Stosunek klasy do mnie był chłodny, zupełnie jakbym była intruzem. Miałam tylko jedną koleżankę, ona była wyrzutkiem, ja tak samo, więc czas w szkole spędzałyśmy razem. Było miło, ale robiłyśmy to bardziej z przymusu niż przyjaźni, tak naprawdę w ogóle się nie znałyśmy, zupełnie nic o niej nie wiedziałam.
Pewnego dnie zauważyłam na jej nadgarstku zadrapania, gdy spytałam, co się stało, nie wiedziała, co odpowiedzieć, a ja głupia spytałam, czy to kot, bo sama nieraz miałam przez swojego takie rany. Potwierdziła. Jakieś dwa tygodnie później zauważyłam już poważne nacięcie, po którym zdecydowanie zostałaby blizna. Zaśmiała się i powiedziała, że to kot. Nie wiedziałam, jak mam zareagować, starałam się jej dać do zrozumienia, że potrzebuje pomocy, i że nie powinna tego robić, że jakby co możemy porozmawiać. Bałam się też za bardzo się w to wtrącać, żeby jej nie zirytować i nie stracić jedynej osoby, która chciała się do mnie odzywać. Stwierdziłam, że dam jej szansę samej to wszystko naprostować, obiecałam sobie jednak, że jak trzeci raz zobaczę ślady po cięciu się, pójdę do pedagoga szkolnego.

Trzeciego razu nie było, moja koleżanka dosłownie kilka dni po tym, jak zauważyłam, że ma problem, przestała przychodzić do szkoły. Po jakimś czasie pojawiła się informacja, że odebrała sobie życie. Dla wszystkich to było zaskoczeniem, ale nie dla mnie. Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że bałam się zareagować.
Dodaj anonimowe wyznanie