Będąc jeszcze studentem, jechałem z kolegami tramwajem. Było nas trzech, w pewnym momencie do najdrobniejszego z nas przyczepiło się dwóch dresów. Cała akcja trwała może z 10 sekund, momentalnie zaczęli go okładać, uciekli na przystanku. Ani ja, ani drugi kolega nawet nie drgnęliśmy.
Mija około 12 lat od tego wydarzenia, a ja nadal nie rozumiem, dlaczego nie zareagowałem. Totalny paraliż, ale dlaczego?
Wstyd mi, gdy o tym pomyślę.
Pochodzę z rodziny ciężko doświadczonej przez choroby psychiczne — zarówno od strony taty, jak i po kądzieli. Pewne niezwykle dziwne incydenty skłaniają mnie do myślenia, że również ja nie jestem zdrowy. Opiszę jeden z nich.
Zdarzyło się to w wakacje przed rozpoczęciem podstawówki. Moi rodzice planowali wczasy na kempingu nad morzem. Nie mogłem doczekać się tego wyjazdu i od paru tygodni odliczałem do niego dni. Wieczorem, w przeddzień podróży, nie byłem w stanie zasnąć z powodu emocji.
Rano nastąpiło wielkie zaskoczenie. Obudziłem się w namiocie. Zaspany pytam się mamy:
– Jechaliśmy w nocy?
– Tak, synku – odpowiedziała. Przyjechaliśmy bardzo późno, a ty przez cały czas spałeś.
A więc w nocy wyciągnęli mnie z łóżka i zawieźli nad morze! Byłem przeszczęśliwy z powodu tej niespodzianki. Prawie cały tamten dzień spędziliśmy na plaży. Wspięliśmy się też na pewną latarnię morską przeznaczoną do zwiedzania dla turystów.
Następnego ranka obudziłem się w swoim pokoju. Zapytałem się rodziców, o co chodzi. Tłumaczyli mi, że musiałem mieć po prostu bardzo realistyczny sen, bo dopiero dziś wyjeżdżamy. Byłem lekko zdezorientowany, ale w końcu przyjąłem tę wersję wydarzeń. Nad morze wyjechaliśmy dopiero wczesnym wieczorem. Podróż trwała długo, bo mieszkałem wtedy na południu Polski. Jak zwykle próbowałem nie zasnąć podczas jazdy, ale nie udało mi się.
Kolejnego dnia okazało się, że kemping, w którym rozbiliśmy namiot, wygląda identycznie jak ten, który mi się śnił. Gdy wyszliśmy na plażę, spostrzegłem latarnię, również dobrze mi znaną.
– Mamo, wejdziemy na latarnię? – zapytałem.
– Byliśmy tam wczoraj, synku.
– Ale przecież przyjechaliśmy tej nocy.
– Przyjechaliśmy dwie noce temu, pomyliło ci się.
To już mnie mocno zdziwiło. Jednak jako dziecko nie zdawałem sobie w pełni sprawy z nietypowości tej sytuacji i wolałem cieszyć się pobytem nad morzem.
Następny dzień.
Składamy namiot i wracamy do domu. Znów powraca moje zdziwienie, tym razem przeradzające się w rozpacz, bo rodzice twierdzą, że już minęły dwa tygodnie wyjazdu. Rozbity zasypiam w swoim pokoju i... rano budzę się pod namiotem.
Podczas tego wyjazdu chronologia przestała działać. Dni nie następowały w swojej kolejności, tylko układały się losowo. Po obudzeniu nie wiedziałem, który jest dzień, straciłem orientację czasu i liczyłem tylko dni. Trudno mi teraz to zrelacjonować. Szkoda, że nie umiałem wtedy pisać, bo mogłem prowadzić dziennik.
Wszystko naprawiło się w pierwszy dzień szkoły. Po tym dniu kalendarz przestał wariować.
Naprawdę nie wiem, co o tym myśleć. Tylko raz próbowałem opowiedzieć to rodzicom, ale oni uznali, że zmyślam. Być może wszystko to był sen, ale w takim razie co robiłem przez te tygodnie? A może nadal się nie obudziłem?
Zaprosiłem dziewczynę na obiad, ot tak, żeby się poznać, i zrobiłem to w taki sposób, że wychodząc do restauracji, wzięła ze sobą szczoteczkę i majtki na trzy dni na zmianę.
Nawet nie wiedziałem, że jestem tak dobry we flircie.
Mój ojciec jest alkoholikiem. Nigdy jakoś szczególnie nie przeszkadzał mi ten fakt. Rodzice rozstali się, jak miałam rok, ojca widuję tylko dlatego, że mieszka z dziadkami, których uwielbiam, on sam nie odegrał jakiejś znaczącej roli w moim życiu — ot, jest, bo jest. Nie jest menelem, jest facetem, który jest wykąpany, ubrany, ma posprzątane, no ale chleje od kiedy pamiętam. Moja mama też jest alkoholiczką. I znów: normalna kobieta, zadbana, zaradna, pracuje, ogarnia dom, ale jest alkoholiczką. Żeby nie zagłębiać się w szczegóły, które świadczą lub nie o jej chorobie — zdiagnozowaną alkoholiczką.
Boję się, że ja też wpadnę w alkoholizm. Boję się, że po prostu mam obciążenie genetyczne czy jakieś predyspozycje do tego, żeby pójść w ich ślady.
Jestem osobą z zaburzeniem węchu, a konkretnie prawie w ogóle nie czuję zapachów. Niby nic, ale jednak coś takiego jednocześnie irytuje, jak i może być całkiem pomocne. Nigdy nie mogłam powiedzieć, jak pachną kwiaty, świeżo upieczone ciasto albo dopiero co ścięta trawa, ale też nigdy nie poczułam smrodu. Jest to o tyle praktyczne, że mogę spokojnie wytrzymać w wielu śmierdzących miejscach i sytuacjach. Wycieczka do cukrowni? Dla mnie poszła jak z płatka, 1/3 klasy musiała po 30 minutach wykonać taktyczny odwrót na świeże powietrze. Sprzątanie boksów w stajni? Nic prostszego. Kibel w szkole się zatkał? Nie czuję. Ktoś wyjarał pokaźną liczbę papierosów? Dla mnie bez różnicy. Kolega spsikał się niezbyt ciekawymi męskimi perfumami? Nie robi na mnie wrażenia.
Jak do tej pory znalazłam tylko trzy rzeczy, które potrafię wyczuć. Jedną z nich jest alkohol, drugą są wszelkie zapachy ostro chemiczne, trzecią, odkrytą niedawno, jest lawendowy balsam do stóp. Tak, balsam do stóp. Kiedy masowałam nim stopy siostrze, ogarnęłam, że czuję jego zapach. Moja radość była tak ogromna, że przez kolejny tydzień po szkole delektowałam się nim, rozsmarowując go pod nosem i to było boskie. Dalej od czasu do czasu się tak delektuję.
Niestety, przez mą wadę ucierpiał też zmysł smaku. Dla mnie każdy chleb smakuje identycznie, nieważne, czy jest biały, ciemny, pełnoziarnisty czy kukurydziany. To samo z mięsem – pierś z kurczaka od wieprzowiny potrafię odróżnić tylko po miękkości.
Zaburzenie powoduje także, że nigdy nie wyczuję, gdy coś mi się przypala albo że gaz ziemny mi się z kuchenki ulatnia. Nie stwierdzę, czy komuś jedzie z japy, czy nie, albo czy się umył.
Z jednej strony to trochę wnerwiające, że nie mogę w pełni doświadczać świata, z drugiej chyba nie można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało.
Nie będzie raczej obrzydliwie, ale może komuś moje wyznanie ułatwi codzienność :)
Odkąd pamiętam, mam problemy ze skórą, niby nic nie stwierdzono, ale umycie się zwykłym mydłem (używam super mydełko, naturalne, czarne, niby z Nigerii) wykracza poza moje możliwości — skóra swędzi, piecze, robi się czerwona. I tak praktycznie przy zastosowaniu jakiegokolwiek kosmetyku, nawet dla alergików. Tak też było w przypadku pianek i żeli do golenia, a także plastrów, wosków i tym podobnych. Przez kilka lat, odkąd postanowiłam pozbyć się zbędnego owłosienia (bliżej mi do 30 niż 20), męczyłam się ze swędzeniem, pieczeniem, bólem skóry, aż do wyjazdu na czerwcowy długi weekend.
Przy pakowaniu zupełnie nie pomyślałam, żeby zabrać jakąś piankę, a do sklepu z miejsca noclegu miałam jakieś 30 minut spaceru. Przed wieczornym wyjściem przyszedł czas na prysznic i poprawki maszynką. Moje mydło zupełnie nie nadaje się do golenia, ale miałam ze sobą jeszcze... płyn do higieny intymnej! W sumie pomyślałam, że co mi szkodzi i okazało się, że to właśnie rozwiązanie mojego problemu ze skórą podczas golenia! Teraz to już codzienność, żadnych krostek, zacięć, czerwonych plam, swędzenia czy pieczenia.
Kombinujcie, nigdy nie wiadomo, co przyniesie ulgę :)
Razem ze znajomymi ze studiów wynajmujemy mieszkanie. Jesteśmy zgraną paczką i dobrze nam się razem mieszka. Jednak od pewnego czasu miałam wrażenie, że moi współlokatorzy zaczęli mnie unikać... Szczególnie odczuwalne było to każdego ranka. Dawniej często szykując się do wyjścia, jedliśmy razem szybkie śniadanie w kuchni, teraz zauważyłam, że nikt nie wchodzi do niej do czasu, gdy ja jej nie opuszczę :/ Zmartwiło mnie to, nawet zrobiłam sobie szybciutki „rachunek sumienia”, zastanawiając się, co też mogłam im zawinić. Na odpowiedź nie musiałam długo czekać.
Moi znajomi zebrali się i powiedzieli: „J., rozumiemy, że poranna sraczka to normalka, jednak mogłabyś nie puszczać tych pierdów w kuchni, gdy chcemy sobie zrobić śniadanie”.
Osłupiałam, gdyż nie przypominałam sobie żadnych bąków puszczanych w kuchni, szczególnie gdy istniało niebezpieczeństwo, że lada chwila ktoś wejdzie... Po głębszej analizie odnalazłam przyczynę moich problemów.
Był nim kończący się ketchup, który wypluwając z siebie resztki swoich wnętrzności, wydawał z siebie charakterystyczne dźwięki imitujące siarczyste pierdy :P
Jak byłem mały, to myślałem, że aktorzy mają jakieś przezroczyste nakładki na usta, no bo jak to tak, mając żonę czy męża, całować się z kimś obcym.
Kiedy kończyłam gimnazjum, miałam całkiem dobre oceny (nawet można powiedzieć, że bardzo dobre) i egzaminy poszły mi świetnie. Miałam ponad 180 punktów rekrutacyjnych. Byłam szczęśliwa. Ale jak wróciłam do domu, czekała mnie kłótnia. Moja mama była na mnie okropnie wkurzona. Czemu? Ponieważ moja najlepsza przyjaciółka miała ode mnie o parę punktów więcej.
Mama strasznie na mnie wtedy krzyczała. Nazywała mnie śmierdzącym leniem i cały czas pytała mnie, czemu nie mam oceny celującej z matematyki. Pragnę zaznaczyć, że nie jestem jakimś orłem matematycznym, ale według mojej mamy najwyraźniej byłam. Kiedy mój tata próbował stanąć w mojej obronie – też oberwał. Mówiła, że nie dostanę się do mojej wymarzonej szkoły i że powinnam się bardziej starać.
To tylko przykład, ale tego było o wiele więcej. Dostałam się do wymarzonej szkoły, ale stosunki między nami już nigdy nie były takie same. Tego dnia tą kłótnią zniszczyła nasze relacje. Więc nawołuję do wszystkich rodziców, żeby nie wywierali takiej presji na swoich dzieciach, ponieważ mogą zniszczyć tę nić zaufania i czasami już tego nie da się odbudować.
Mój młodszy brat topił się w naszym basenie. Kiedy go wyciągnąłem, zaczął się śmiać: „Ha, ha, ha, nabrałem cię!”. Młody nie wiedział, że mój nowy telefon był w kieszeni spodenek, w których wskoczyłem do basenu...
Dodaj anonimowe wyznanie