#zPhG9
Myślę o rozwodzie. Moja pewność siebie już nie istnieje. Gdyby mi powiedział przed ślubem...
Jestem zdruzgotana. Boję się, że kiedyś ulegnę i go zdradzę. Nie toleruję zdrady, nie chcę być tą, co zdradza. Nie wiem już, co mam robić.
#1SuKm
Kiedyś wracając ze szkoły, trafiłam na niego sam na sam. Byłam tak przerażona faktem, że wisi mi na nogawce, że chciałam wrzasnąć, a wyszło z tego głośne szczeknięcie...
Nie wiem, czy ktoś to usłyszał, czy widział. Na psa podziałało. Na mój widok uciekał skąd przyszedł :D
#Tdx3y
Wracając do tematu zbiórek pieniędzy na operacje — to tylko pieniądze wyrzucone w błoto i niepotrzebne cierpienie dla człowieka! Co innego, jeśli ktoś pożyje choćby te kilka, kilkanaście lat normalnie, szczęśliwie i nagle zachoruje lub stanie się ofiarą wypadku... Wtedy jest sens tego kogoś ratować, jest sens wydawać pieniądze, bo jest jakaś szansa... Co innego przedłużać niepewną wegetację, bardzo często nieświadomego człowieka, którego całe jego życie lub większość to ciągły ból. I na rzecz czego? Na rzecz wycieńczenia rodziców/opiekunów ? Kolejnych nic niewnoszących zbiórek pieniędzy? Kolejnych zbędnych operacji? Ludzie! Ogarnijcie się! Nie ma sensu! Pomóżmy tym, którym to coś da! Jeśli ktoś nieszczęśliwym trafem urodził się chory i operacje nic nie wniosą, to po co tracić pieniądze, po co męczyć człowieka i po co trudzić lekarzy? Nic na to nie poradzimy, że trafiają się beznadziejne przypadki... Uważam, że eutanazja w takich sytuacjach powinna być dozwolona. Możecie uważać mnie za człowieka bez serca, ale według mnie lepszym wyjściem jest aborcja niż zostawienie chorego dziecka/osoby w odpowiednim ośrodku. Każdy myśli o sobie, a czemu nikt nie pomyśli, co czuje to dziecko/ta osoba? Nie lepiej, żeby nie cierpiało, niż żeby cierpiało ono i wszyscy wokół niego? Czasami żałuję, że czasy Spartan minęły... Uważam, że tak byłoby moralniej, ale nie można się przyznać do takich poglądów, bo zaraz leje się hejt.
#TyPMD
Mam traumę po tym wydarzeniu, przez dłuższy czas byłam pod opieką psychologa. Ale również ze względu na to, jak później mnie potraktowano. Czułam się potwornie, gdy obrońca mojego oprawcy, na sali sądowej z wielką pewnością siebie tłumaczył, że celowo kusiłam jego klienta i prowokowałam. Wiem, że taka praca obrońcy i robi to, co musi, ale nigdy nie zapomnę, gdy po rozprawie podeszła do mnie matka oskarżonego i powiedziała: „Ja rozumiem, że mogłaś poczuć się niekomfortowo w tej sytuacji, ale żeby pozywać mojego syna i marnować mu życie, bo chciał cię tylko dotknąć? Trochę pokory, idiotko”.
No tak, zapomniałam, że każdy ma prawo do mojego ciała, a zgłaszanie molestowania na policję to objaw dumy i braku pokory... A na koniec przypomnę tylko, abyście na siebie uważali i nie lekceważyli wszelkich znaków ostrzegawczych przy kontakcie z obcymi, nie popełniajcie mojego błędu.
#Mlv2p
Później często miałem myśli: może ona nie była taka zła, jak mi się wydaje? Ale potem przypominałem sobie akcje, które mi odwalała.
Powiem Pani tak: Pani to nie umiałaby nawet 1/10 tego, co ja teraz umiem.
#a8dIn
Pies piszczał, że chce wyjść, ale mnie też już delikatnie „kręciło” w brzuchu. Rozsądnie poszłam najpierw ja do toalety, no niestety, po chwili zorientowałam się, że bez dłuższego posiedzenia się nie obejdzie. Dobra, to idę z psem, jak wrócę, to dokończę posiedzenie. Po kilku minutach poczułam silniejsze parcie na dwójeczkę i — oczywiście — rozrywający ból brzucha... Mimo że od domu (i toalety) dzieliła mnie minuta, może dwie, to ból był tak wielki, że po prostu „puściłam” zwieracze i narobiłam w spodnie...
Dobrze, że miałam na sobie długi do kolan płaszcz, więc nie było widać brudnych spodni, no i na szczęście nie spotkałam nikogo w windzie, bo pewnie nieźle ode mnie śmierdziało. W razie czego miałam przygotowana wymówkę, że pies się na spacerze w jakimś gównie wytarzał, na szczęście nie musiałam jej użyć.
#mSvke
#qhd3M
#OJChF
Miałam takiego pecha, że tuż przed rozpoczęciem roku w pierwszej liceum trafiłam do szpitala. Do szkoły przyszłam dopiero w październiku. Wszelkie integracje się już odbyły, a przyjaźnie zdążyły się zawiązać, nikt nie chciał mnie wpuścić do swojego grona. Stosunek klasy do mnie był chłodny, zupełnie jakbym była intruzem. Miałam tylko jedną koleżankę, ona była wyrzutkiem, ja tak samo, więc czas w szkole spędzałyśmy razem. Było miło, ale robiłyśmy to bardziej z przymusu niż przyjaźni, tak naprawdę w ogóle się nie znałyśmy, zupełnie nic o niej nie wiedziałam.
Pewnego dnie zauważyłam na jej nadgarstku zadrapania, gdy spytałam, co się stało, nie wiedziała, co odpowiedzieć, a ja głupia spytałam, czy to kot, bo sama nieraz miałam przez swojego takie rany. Potwierdziła. Jakieś dwa tygodnie później zauważyłam już poważne nacięcie, po którym zdecydowanie zostałaby blizna. Zaśmiała się i powiedziała, że to kot. Nie wiedziałam, jak mam zareagować, starałam się jej dać do zrozumienia, że potrzebuje pomocy, i że nie powinna tego robić, że jakby co możemy porozmawiać. Bałam się też za bardzo się w to wtrącać, żeby jej nie zirytować i nie stracić jedynej osoby, która chciała się do mnie odzywać. Stwierdziłam, że dam jej szansę samej to wszystko naprostować, obiecałam sobie jednak, że jak trzeci raz zobaczę ślady po cięciu się, pójdę do pedagoga szkolnego.
Trzeciego razu nie było, moja koleżanka dosłownie kilka dni po tym, jak zauważyłam, że ma problem, przestała przychodzić do szkoły. Po jakimś czasie pojawiła się informacja, że odebrała sobie życie. Dla wszystkich to było zaskoczeniem, ale nie dla mnie. Do tej pory nie mogę sobie wybaczyć, że bałam się zareagować.