Co robię dla zabicia czasu? Analizuję ludzi na przystanku.
Zaczęło się kiedy jadąc tramwajem, nie miałem biletu. Pomyślałem, że będę obserwował ludzi, a jak zobaczę kogoś przypominającego kontrolera, to jak najszybciej wysiądę z pojazdu.
Teraz robię to nawet jak mam bilet.
Wszystko polega na metodzie prób i błędów. Wiadomo, matka z dzieckiem znaczy „cywil”. Starsze osoby również. Ale zabawa zaczyna się od szczegółów. Jeśli ktoś ma słuchawki, to nie na obaw, jak trzyma kartę Peka też. Chyba że ma średniej wielkości torbę. Wtedy jest duża szansa, że trzyma w środku terminal.
Oczywiście kryteriów jest więcej i zawsze można dodać kolejne. To jest strasznie fajne, czuję się jak Sherlock Holmes szukający sprawcy. Szczerze polecam taką rozrywkę.
Mam 26 lat, od dwóch lat jestem mężatką. Pracuję w typowo kobiecym zawodzie i jak na złość jestem najmłodszą mężatką w zespole — większość dziewczyn ma dzieci w zbliżonym do mnie wieku. No właśnie — dzieci.
Odkąd tam pracuję, co chwilę któraś pyta mnie, dlaczego jeszcze nie zaszłam w ciążę. Non stop. Ostatnio jak poszłam zanieść zwolnienie (miałam wypadek), to zapytały, czy już jestem w ciąży, bo mam czas rozkładać nogi.
Czy tylko mi wydaje się, że to indywidualna sprawa moja i mojego męża? Ostatnio nawet zaczęłam się zastanawiać, czy nie wmówić im, że jestem bezpłodna, to może mi dadzą spokój. Naprawdę nie rozumiem, skąd ta presja. W końcu to moje życie i moja macica...
Na co dzień jestem normalnym 17-latkiem, pochodzę z bardzo zamożnej rodziny, prowadzę dosyć szczęśliwe życie. Mam jednak w nim jedną ciemną stronę, na myśl o której zdarza popadać mi się w stany depresyjne. Mianowicie mam nietypowy fetysz/hobby, nie wiem jak to określić... po prostu raz na jakiś czas (pod nieobecność rodziców w domu) przebieram się za kobietę. Robię pełny makijaż, przebieram się w sukienki, spódniczki, damskie topy, zakładam szpilki lub kozaki oraz perukę – w pełni charakteryzuję się na dziewczynę. Robię to dosyć rzadko, jednak wywołuje to we mnie uczucie podniecenia. Nie czuję potrzeby wychodzić przebrany na miasto, robię to tylko i wyłącznie dla własnej przyjemności. Gejem nie jestem, podobają mi się tylko i wyłącznie dziewczyny. O zmianie płci również nie ma mowy, ponieważ czuję się w 100% mężczyzną. Do tej pory nie wchodziłem w dłuższe, poważniejsze związki (najdłuższy trwał 2 miesiące). Nie zamierzam nikomu ujawniać się w przyszłości, jednak uważam, że druga połówka powinna wiedzieć o takich rzeczach. Bardzo boję się, czy znajdę przez to drugą połówkę, która zaakceptowałaby moje zachowania, czy jakakolwiek dziewczyna będzie w stanie to zaakceptować.
Nienawidzę śpiochów. Mało co mnie tak wkurza, jak ludzie zasypiający zbyt wcześnie i olewający towarzystwo. Zaczęło się to od mojej matki, która miała problem z alkoholem. Nie była typem ani agresywnego alkoholika, ani zaniedbującego. Ale codziennie wieczorem wypijała sobie ok. czterech piw i zasypiała ok. 18, a ja jako dziecko czułam się opuszczona i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. W dodatku potwornie chrapała — do dzisiaj nienawidzę tego dźwięku tak, że odczuwam głęboki dyskomfort psychiczny, gdy to słyszę.
Później miałam „przyjaciela” (dlaczego w cudzysłowie to temat na osobną opowieść), który zapraszał mnie do siebie, a potem po dwóch godzinach zgonił i ja przez kolejne 10 nie miałam co ze sobą robić. Pytacie, dlaczego nie wyszłam? Mieszkał na przedmieściach i często zapraszał mnie do siebie, gdy było ok. 20, zasypiał o 22, a ja zwyczajnie bałam się iść sama po nocy 10 km do nocnego autobusu, który rzadko jeździł. On nie widział problemu w tym, że zaprasza kogoś do siebie, a potem zasypia po dwóch godzinach i zgoni przez kolejne 10-12 godzin zostawiając gościa samego.
To samo potrafił zrobić, jak byliśmy na Mazurach — jego rekord to 18 godzin spania i kompletna zlewka na zaproszone osoby. Raz miał mnie zawieźć do szpitala, czekałam cały dzień. Dlaczego tego nie zrobił? Bo spał. To samo było, jak miał mi pomóc zabrać rzeczy z mieszkania po mojej zmarłej mamie. Byliśmy umówieni, ale się nie pojawił. Dlaczego? PONIEWAŻ SPAŁ. I nie, nie miał narkolepsji, po prostu był uzależniony od marihuany i swój komfort stawiał ponad wszystkich innych.
Ostatnią kroplą był mój były współlokator. Chrapał tak, że ściany się trzęsły i słyszeli to chyba sąsiedzi trzy piętra w dół i w górę. Przeżyłabym to, gdyby spał jak normalny człowiek przez 7, 8 lub 9 godzin, ale on spał cały dzień. Wstaję — chrapanie, wychodzę do pracy — chrapanie, wracam — chrapanie, kładę się spać — to przeklęte chrapanie. Jak przez chwilę nie spał i usiłowało się z nim pogadać przez jakieś pół godziny, to zaraz mówił: „To ja się jeszcze położę na drzemeczkę”. Wywaliłam go już, ale wciąż nienawidzę słowa drzemka, a tym bardziej drzemeczka.
Nienawidzę takich egoistycznych śpiochów, którzy ponad wszystko i wszystkich przekładają własną niekończącą się kimę. Wiem, że sen jest ważny, ale jednak jak ma się dziecko, gościa albo zobowiązania, to można chyba chwilę wytrzymać bez tego snu. Ja też nie lubię wstawać rano do pracy, ale jednak jakoś to robię.
Nienawidzę śpiochów.
Przechodzę teraz bardzo trudny czas. W grudniu zeszłego roku straciłam pracę i do tej pory nic nie znalazłam. Byłam na kilku rozmowach, wysłałam i osobiście rozniosłam kilkadziesiąt CV i dalej nic. W domu z rodzicami też nie układa mi się najlepiej. W dodatku mój chłopak sprawił mi ogromną przykrość, z którą zupełnie nie umiem sobie poradzić. Przed tym, żeby wsiąść do swojego samochodu i uderzyć z dużą prędkością w jakieś drzewo powstrzymuje mnie tylko fakt, że jeśli nie zginę na miejscu, tylko będę np. niepełnosprawną, to moi rodzice będą mieli kolejny kłopot na głowie.
Znalazłam kiedyś psa. Szukałam mu domu przez dwa dni, bo u mnie nie mógł zostać. Niestety nie udało się, trafił do schroniska.
Śledzę jego życie na stronie schroniska i ciągle widzę, że nikt go nie chce zaadoptować. Mam wyrzuty sumienia, mimo że wiem, iż ja nie mogę go wziąć do siebie.
W dzieciństwie byłam bita. Nie było to jakieś znęcanie się, tylko kary fizyczne, które w latach 80. i 90. były normalnością. Miałam 10 lat, gdy podczas większej imprezy ojciec powiedział przy wszystkich: „Najchętniej oddałbym cię do domu dziecka, a tak mam zasrany obowiązek wychowywania cię” (nie, nie był pijany). Potem zaczęłam dorastać. Do bicia doszło upokarzanie. Najchętniej publiczne. Powtarzał, że nigdy nie znajdę sobie faceta, a jak już, to takiego, co będzie pił, bił i zdradzał, bo na nic lepszego nie zasługuję. Nie pamiętam ŻADNEJ pochwały, nie pamiętam słów „kocham cię”, „jestem z ciebie dumny”, nie pamiętam określenia „córeczko” (za to doskonale pamiętam, jak mówił o mnie mamie per „twoja córka”). Nigdy nie byłam dość dobra. Czwórka? „A dlaczego nie piątka?” Piątka? „A dlaczego nie szóstka?” Sześć minus? „Ale dlaczego z minusem?!” Szóstka? „Pewnie wszyscy dostali”.
Mam 33 lata i zero zdrowych związków, w każdym zakochiwałam się w poczuciu bycia chcianą. Dużo wybaczałam, brałam winę na siebie, bo może jak ten facet mnie zostawi, to serio, jak mówił ojciec, nikt mnie więcej nie zechce? W syndromie ofiary byłam tak głęboko, że faceta, który mnie pół związku zdradzał i zaraził wenerykiem, na kolanach błagałam, by mnie nie zostawiał. Dziś jest lepiej, jestem w trakcie terapii, 3 lata sama, a znajomi twierdzą, że „wybrzydzam”. Bo śmiem mieć wymagania (typu wierny, bez nałogów, ze stałą pracą, wspierający).
Najbardziej jednak boli brak wsparcia ze strony najbliższych — mamy i brata. Jedną z historii kiedyś opisałam — od brata usłyszałam, że „mamie byłoby przykro, jakby to przeczytała”. Jeżdżę do nich raz na pół roku, głównie dla mamy, bo ojciec (a właściwie dawca nasienia) zawsze mnie jakoś zgnoi, teraz już subtelniej. Ale to ja jestem tą kręcącą afery i szukającą problemów. Namawiają do wybaczenia. A ja jakoś nie potrafię wybaczyć człowiekowi, który nie czuje się winny i ciągle krzywdzi.
Po prostu nie potrafię.
Jakiś czas temu odziedziczyłem po dziadku samochód i garaż. Sam samochód, mimo iż starszy ode mnie, sprawuje się świetnie. W tym wyznaniu bardziej chodzi o garaż, gdyż wraz z nim odziedziczyłem pewien problem. Garaż ten znajduje się blisko centrum mojej miejscowości, w okolicy gdzie trudno z parkowaniem. Dodatkowo naprzeciwko niego jest przychodnia lekarska. Ludzie z okolicy przez to, że dziadek parę lat garażu nie używał, przyzwyczaili się, że z podjazdu do niego (i z sąsiednich garaży, gdyż w większości ich właścicielami są emeryci) można korzystać jak z parkingu. I tu zaczyna się problem. Ludziom nie szło nijak przetłumaczyć, że tutaj stawać nie wolno. Już pomijam dni, kiedy nie muszę wyciągać samochodu z garażu, ale ludzie zastawiają mi podjazd prawie że 24/7. Raz kobitka, na oko typowa Karyna, stwierdziła, że to nie jej problem, że ja chcę wyjechać, gdyż ona zaparkowała i już. Innym razem facet zaparkował dostawczakiem. Poprosiłem go na spokojnie, żeby chociaż się ciut przesunął, bo chcę wyjechać. A on do mnie z mordą, że jak ja w ogóle śmiem wyjeżdżać, kiedy on tutaj stoi (?!).
Prośby i rozmowy przynosiły znikomy skutek, zawiesiłem więc na drzwiach kartkę z informacją, że ten garaż jest używany. Po dwóch dniach kartka została przez kogoś zerwana. Później zainwestowałem w metalową tabliczkę z informacją, że zakaz zastawiania. Po trzech dniach została ona, podobnie jak kartka, oderwana. Znalazłem ją pomazaną sprejem przy śmietniku.
Zgłaszałem sprawę i na straż miejską, i na policję. Ci pierwsi powiedzieli, że to nie ich działka i odesłali mnie na policję. A tam usłyszałem, że jak nie mam dowodów, to nie mam co przychodzić. Wróciłem do nich po kilku dniach z całą serią zdjęć ludzi parkujących na podjeździe. Policja odmówiła działania, gdyż „zdjęcia to za mały dowód”. Tak że ten, jak na razie jestem bezsilny.
Jak widać, nie trzeba odziedziczyć po przodku willi, domu czy pieniędzy, żeby wpaść w kłopoty, ale to z czym się męczę od czasu odziedziczenia tego garażu, przechodzi ludzkie pojęcie.
Kiedy byłam mała, tata bardzo lubił obcinać mnie na tak zwanego chłopaka. Na nic był mój płacz i błagania, no bo przecież w wieku sześciu lat jestem już kobietą i tak też chcę wyglądać, heloł. Ale nadszedł ten dzień, przełomowy... Tata, kiedy podcinał mi włosy, podciął również moje ucho. I dostał dożywotni zakaz obcinania mnie :)
Od tego dnia wyglądam jak kobieta!
No, może chociaż trochę ;)
Moi rodzice za młodu wyjechali do Norwegii, by się jakoś tam dorobić, mieli wszystko załatwione, nic tylko jechać i pracować. Pojechali. Po miesiącu okazało się, że moja mamunia będzie miała synka (mojego brata). Ojciec harował, dali radę. Sześć lat pracowali i postanowili wrócić do kraju. Kupili działkę, wybudowali dom na wsi, blisko ich rodzin, w tym czasie wynajmowali mieszkanie jakieś 40 km od ich przyszłego nowego domu. Do nowego domu wprowadzili się z kolejnym synkiem — mną.
Mija 20 lat i strzałą Amora oberwało się i mnie — zakochałem się w o dwa lata młodszej od siebie Ani, z wzajemnością, ale Ania jest moją kuzynką, bliską kuzynką (nasi ojcowie to rodzeństwo)...
Po dwóch miesiącach postanowiłem pogadać z mamunią, co mam zrobić, do jakiego specjalisty iść po pomoc, bo przecież nie mam szans na związek z kuzynką. Wymiękłem, nie potrafiłem wejść na ten temat. Po kilku dniach matula sama na siłę wyciągnęła ze mnie, co mnie spotkało. Dziwne, bo nie powiedziała nic, wyszła z pokoju i ewidentnie mnie unikała przez kilka dni (zawsze miałem fantastyczny kontakt z nią, mogłem jej o wszystkim powiedzieć, jak przyjaciółce). Po tygodniu w końcu przyszła do mnie i zaczęła się rozmowa o wszystkim i o niczym (luźna, żartobliwa rozmowa), a w tym padło takie wyznanie:
M: Tak w ogóle to wiesz, że nie jesteśmy twoimi biologicznymi rodzicami...
J: Oczywiście, przecież taki wspaniały syn nie może być wasz.
Ja sobie żartowałem, mama już nie.
Powiedziała mi, że ich drugie dziecko zmarło przy porodzie i przy tym więcej dzieci mieć nie będą, wiec mnie adoptowali, jak byłem noworodkiem. Wiedzieli o tym jej rodzice (już niestety nie ma ich wśród nas) i mój chrzestny (tata Ani), reszcie rodziny nie mówili, bo i po co. Wyznała mi to, bo rozmawiała z wujkiem, co ma teraz zrobić.
Zabawne, że przez 20 lat nic nie podejrzewałem, przez 20 lat nie dali mi odczuć, że w jakimś stopniu nie jestem ich, za co im dziękuję, nadal ich kocham.
Teraz chyba mogę się związać z własną kuzynką, w końcu nie jesteśmy w żaden sposób biologicznie spokrewnieni.
Dodaj anonimowe wyznanie