Zawsze miałam problemy z zazdrością. Strasznie przeżywałam każdą koleżankę, którą miał mój chłopak, każde wyjście na piwo. Wszyscy jego znajomi mówili mu, że jestem toksyczna. On jednak nadal ze mną był, a ja postanowiłam się zmienić. Było ciężko, jednak niskie poczucie własnej wartości utrudnia wiele rzeczy. Ale naprawdę kocham go z całego serca, nie chciałam go ranić. I udało się, chociaż nadal czułam niepokój to nigdy go nie okazywałam, o awanturach również nie było już mowy.
Wtedy zaczęły się komentarze ze strony moich znajomych - z pracy, ze studiów, z rodziny - że pozwalam mu za dużo, że na pewno mnie zdradza, kto to pomyślał puszczać chłopaka samego na piwo z koleżankami, kto to pozwala przyjaźnić się swojemu chłopakowi z inną dziewczyną, przytulać ją na pożegnanie. To była również moja przyjaciółka, nie miałam powodu aby jej nie ufać, znałyśmy się znacznie dłużej niż ja i mój chłopak, z którym byłam dziesięć lat.
No właśnie, byłam. I wiecie co? Zdradził mnie z przyjaciółką. Ba, zostawił mnie dla niej, po dziesięciu latach. Uważają również, że to moja wina, bo w końcu to ja byłam „toksyczna”, a ona wielce wspaniała go ode mnie uwolniła.
Straciłam wszystko co miałam, wspólni znajomi się ode mnie odwrócili, moi znajomi mają mnie za naiwną i uważają, że sama jestem sobie winna bo pozwalałam na zbyt wiele.
Mam 28 lat, to był mój pierwszy i ostatni związek. I „przyjaźń” również. Bardziej opłacało się być toksyczną...
Jestem z rocznika '87. U nas w domu kary cielesne były na porządku dziennym.
Obrywało się za wszystko. Jako najstarsza dostawałam lanie najczęściej. Trzeba było znać cały katechizm na pamięć, za błąd w którejś modlitwie dostawało się drewnianą linijką. Najczęściej klęczałam twarzą do ściany z rękoma w górze. Do dziś pamiętam ten ból ramion.
Ojciec lał mnie pasem, kablem bądź kijem. Nigdy nie był zadowolony. Zawsze było o co się przyczepić. Przyniosłam ze szkoły 4, "czemu nie 5?". Przyniosłam 5, "czemu nie 6?". Przypomniało mi się ostatnio pewne zdarzenie. Miałam nie więcej niż 10 lat. Nie pamiętam już czym zawiniłam, za to doskonale pamiętam karę. Klęczałam na grochu! Trzymając nad głową w wyciągniętych rękach cegłę, a ojciec okładał mnie kijem!!! Właśnie się zastanawiam co by było, gdybym nie wytrzymała lania i spuściła sobie tę cegłę na głowę.
10 lat temu, byłam z rodzicami na wycieczce w Warszawie. Dla 6-letniego dziecka z małego miasta była to niezwykła przygoda. Pamiętam, że zachwycałam się zabytkami, podziwiałam wystawy sklepowe i marudziłam po całym dniu zwiedzania, jak bardzo bolą mnie nóżki.
Pewnego dnia poszliśmy do sklepu z ubraniami, mama poszła na dział z damskimi, a mnie tato trzymał na rękach. Sprzedawczyni w sklepie widząc, że jestem wesołym i gadatliwym dzieckiem, zapytała: „A tatusia nie bolą ręce, jak musi cię tak cały czas trzymać?”. Na co ja zupełnie poważnie odparłam: „Tatuś ma duże kulki i jest bardzo silny!”. A potem się uśmiechnęłam, bo byłam taka dumna z mojego taty!
Tato podobno natychmiastowo oblał się rumieńcem, a pani sprzedawczyni miała bezcenny wyraz twarzy. Nie miała pojęcia, że chodziło mi o mięśnie, które tato miał wówczas całkiem pokaźne, a ja nazywałam je kulkami na rękach...
Historia jest do dzisiaj opowiadana przez mamę, która całe zajście widziała, stojąc z boku – i miała przy tym niezły ubaw.
Krótki wstęp. W ostatniej klasie podstawówki poznałam chłopaka z sąsiedniej miejscowości i od tej pory (minęło już 10 lat) jesteśmy razem. Po szkole średniej nie licząc na perspektywy które niby dają studia wyjechaliśmy za granicę, szybko zarobiliśmy na ślub, potem na auto a, że żyliśmy tam skromnie po 5 latach stać nas już było na decyzję żeby wrócić. Kupiliśmy dom niedaleko naszych rodzin, a są one spore. Mąż pochodzi z wielodzietnej rodziny, ja mam tylko brata za to kilkanaścioro bliskiego kuzynostwa.
Mąż założył firmę ja pracowałam w kilku miejscach od czasu powrotu. I wszystko toczyło się w miarę dobrze. Cieszyliśmy się oboje, że mamy rodzinę i znajomych blisko po tych kilku latach samotności na obczyźnie. Ale do sedna. Sielanka skończyła się gdy zamknięto sklep, w którym pracowałam. Nie mogłam znaleźć nowej pracy, a że mąż w miarę zarabiał stwierdziliśmy, że trochę odpuszczę.
I wtedy się zaczęło... Cała rodzinka jak na zmowę stwierdziła, że skoro siedzę w domu i nic nie robię mogę być służką na wynajem... A to trzeba szwagierce z dzieckiem zostać na kilka godzin, a to kuzynce zepsuł się samochód, a ja mam kolegę mechanika to zaprowadzę, odbiorę i jeszcze kasę na naprawę pożyczę. A to ciocię trzeba zawieść do lekarza na drugi koniec Polski i wszyscy akurat pracują. A to teściowa chce jechać na zakupy i muszę z nią pojechać...(oczywiście moje auto jeździło na wodę) ITD. ITP. Powodów na wykorzystywanie mnie znajdywali mnóstwo.
Pomyślicie, że jestem wredna i nie chce pomóc rodzinie. No niestety byłam głupia i pomagałam we wszystkim. Tylko z czasem wyszło, że w domu bywałam gościem.
Mąż dużo pracuje, ale ja nie miałam czasu spokojnie zjeść, wyspać się a o normalnym prowadzeniu domu i życia nie wspomnę. Trwa to kilka miesięcy, ale ostatnio po wielu przykrych sytuacjach zaczęłam odmawiać... Nie czuję się z tym dobrze... Za każdym razem gdy ktoś dzwoni z kolejną prośbą walczę ze sobą, żeby znów się nie wkopać w szereg zobowiązań...Mąż w pełni mnie popiera i twierdzi, że i tak nikt nie docenia tego co dla nich robię... Wiem, że ma rację. Ale jak przekonać do tego własne sumienie :(
Pisząc to wyznanie, mam ścisk gardła, bo mogłem zareagować szybciej…
Było lato 2011 r., koniec szkoły, zaczęły się wakacje, a do domu obok wprowadził się nowy sąsiad, miał na imię Zbigniew. Początki przyjaźni między moimi rodzicami a Zbigniewem przebiegały pomyślnie, zapraszali się wspólnie na grilla, chodzili na kręgle i do baru. Ja też lubiłem tego gościa, miał fajne podejście do życia, pracował w domu i miał córkę w moim wieku, czyli 14 lat. Nasze domy były niemal identyczne, z tym że Zbigniew miał za domem spore pole, gdzie biegały psy, i to duża liczba psów. Kiedyś zapytałem sąsiada, po co mu tyle psów, on odpowiedział, że to część jego pracy, czyli szukanie im domów przez internet, a ja uwierzyłem.
Wakacje trwały w najlepsze, a ja znalazłem pracę w sadzie, by zarobić na nowy rower. Żeby dojechać do pracy, musiałem wcześnie wstawać i tak też było. Raz wstałem o 5 rano i usłyszałem skowyt psa, otworzyłem okno w pokoju i dźwięk wyraźnie dochodził z domu Zbigniewa. Nie przejąłem się zbytnio, bo widziałem, że Zbigniew często psom pomaga i może któremuś psu coś się stało, a on go leczył. Koniec wakacji był coraz bliżej i zauważyłem, że psów u sąsiada prawie nie ma, było to o tyle dziwne, że w przeciągu kilku dni zniknęło ich z 15 sztuk, a sąsiad często narzekał, że nikt nie chce ich adoptować. Sytuacja się powtórzyła, znów usłyszałem skowyt psa, wtedy trochę się przeraziłem, bo był to skowyt wielkiego cierpienia i wtedy postanowiłem sprawdzić, co się u niego w domu wyprawia.
Kiedy sąsiad wyjechał z podwórka, niewiele myśląc, wszedłem na jego posesję. Do domu nie mogłem wejść, bo był zamknięty, ale pod schodami zauważyłem okno od piwnicy, które było uchylone, pochyliłem się nad nim i dopadł mnie niewyobrażalny smród stęchlizny, przetarłem szybę z kurzu i ujrzałem kilka psów we krwi powieszonych za tylne łapy. Byłem przerażony, one wszystkie były martwe, a obok nich na palnikach stały wielkie garnki, w których coś się gotowało. Uciekłem stamtąd i zadzwoniłem na policję, ci przyjechali bardzo szybko i czekali na Zbigniewa, a kiedy wrócił skuli go i wsadzili do radiowozu.
Jak się okazało, ujawniłem mordercę psów, który nie zarabiał na szukaniu im domów, a na sprzedawaniu smalcu, który miał właściwości lecznicze. Gdybym zareagował wcześniej, za pierwszym razem, kiedy usłyszałem skowyt, mógłbym uratować więcej psich istnień. Zbigniew został potraktowany zbyt lekko, bo dostał 5 lat bezwzględnego pozbawienia wolności oraz karę finansową. Jego córka o niczym nie wiedziała… do samego końca była zapatrzona w tatę, który pomaga psiakom.
Od dłuższego czasu mój chłopak prosił mnie, żebym narysowała mu sowę (jest to jego ulubiony ptak). Każdy artysta wie jak to jest, kiedy znajomi proszą o jakiś rysunek - albo nie ma na to czasu, albo chęci. W tym przypadku także jakoś nie specjalnie byłam zadowolona z jego pomysłu. Ptaki to zupełnie nie moja bajka.
Tak więc pewnego dnia widząc na instagramie piękny rysunek sowy stwierdziłam, że szybko go przerysuję. W końcu mój chłopak nawet się nie zorientuje, a ja będę miała wymarzony spokój. Tak jak pomyślałam - tak zrobiłam. Gotowy rysunek położyłam na jego stoliku i wyruszyłam do pracy.
Pomyślcie jak bardzo było mi wstyd, kiedy mój facet pokazał mi wytatuowany obrazek z sową. Powiedział: "zawsze chciałem mieć jakąś twoją pracę na sobie".
Nigdy mu nie powiem.
Jestem świeżo po ślubie. Chciałbym podzielić się wrażeniami. Tym razem nie będzie chodziło o wesele a właśnie o sam ślub. A konkretnie o cywilną rejestrację małżeństwa.
Byłem zaskoczony, kiedy urzędniczka wyznaczona do zarejestrowania związku ubrała się w jakąś śmieszną togę, jakby była przewodniczącą sądu najniższego. I jeszcze ten wielki orzeł na łańcuchu zawieszony na szyi. Jednak najbardziej zdumiał mnie fircyk, który czekał już w sali i zaczął odgrywać jakieś melodyjki na syntezatorze. Żenada. Ciekawe, ile mu zapłacili za ten kompromitujący występ.
Przyznaję, że ani ja, ani moja żona nie byliśmy jakoś szczególnie odświętnie ubrani. Nie widzieliśmy takiej potrzeby. To była tylko wizyta w urzędzie w celu zarejestrowania związku. Gdy idę do urzędu zarejestrować samochód, to nie wbijam się we frak z muchą pod szyją ani nie oczekuję fircyka przygrywającego mi do taktu melodyjki.
Prawdziwy ślub i prawdziwe organy czekały na nas w kościele. Tam już obydwoje byliśmy elegancko ubrani. Ja w garnitur, panna młoda w białą suknię ślubną. Tam już była prawdziwa muzyka z cudownym pogłosem odbijającym się na filarów i sklepień, a nie fircykowanie na tanim syntezatorku z dwoma głośniczkami.
Rozumiem uroczysty ślub w kościele, przed Bogiem i ludźmi. Ale nie rozumiem pajacowania w urzędzie. Po co oni urządzają te wszystkie szopki? Naśladują kościelne ceremonie? Ale po co?
Czyżby po to, że jeśli ktoś decyduje się zawrzeć tylko ślub cywilny, bez kościelnego, to żeby chociaż miał imitację prawdziwego ślubu? Taką atrapę?
No można. Tylko nadal nie rozumiem po co.
Dziś dowiedziałem się, że mój syn jest biseksualny, a do tego od pół roku ma chłopaka. Syn ma 23 lata i mówił, że określił się mniej więcej w wieku 16 lat i przez cały ten czas nie raczył mnie poinformować, bo bał się mojej reakcji, mimo że nie miał nawet ku temu powodów, bo nasza rodzina jest ogólnie tolerancyjna. Co najlepsze, żona wiedziała praktycznie od początku i również nie raczyła mi o tym powiedzieć przez siedem lat z tego samego powodu.
Mam wrażenie, że rodzina mi nie ufa. Zastanawiam się tylko skąd w ogóle ten pomysł, że miałbym jakoś źle zareagować. Podejrzewam, że ktoś musiał coś o mnie nagadać.
W zerówce zorganizowali nam mini playback show. Każdy dzieciak miał okazję wystąpić udając, że śpiewa swój ulubiony kawałek. Leciał Bajm, Edyta Górniak, Varius Manx, Majka Jeżowska itd. Zabawa przednia, baloniki, oranżadka, wielkie podniecenie.
W końcu wychodzę ja. Dziecko fanów Jarocina. W repertuarze "Śmierć w bikini" Republiki. Już pierwsze dźwięki mocno niepokoją moich rówieśników. Przy "z ust płynie mi strumyczek krwi" pierwsze koleżanki wybuchają płaczem. Jak Ciechowski ryczy "W bikini śmieeeeeeeerć" wybucha zbiorowa histeria. Dzieci zaczynają wrzeszczeć jak zarzynane prosiaki, w dodatku coś się zacina i przedszkolanka nie może wyłączyć odtwarzacza. "Ma krew zabarwi oceany" - kolejny wybuch płaczu, niektóre dzieci zakrywają uszy, jakiś chłopiec wyrywa sobie włosy, płyną łzy, płynie rozlana oranżada, myszki miki na zmywalnej tapecie też pewnie płaczą. Po chwili wchodzi taka żwawa muzyczka z fletem albo fujarką w tle, a ja jak zawsze w tym (moim ulubionym) momencie zaczynam tańczyć machając włosami.
Pani patrzy na mnie z przerażeniem, w końcu wyrywa wtyczkę z kontaktu i po imprezie, nikt już tego dnia nie wystąpi. Wezwali oczywiście moich rodziców na rozmowę, na której starzy zapewniali z powagą, że od teraz to będzie mi do snu grał tylko Puszek Okruszek. A tak naprawdę kręcą z tego bekę do dzisiaj i nie kryją żalu, że nikt nie nagrał mojego legendarnego show na vhs. Aha, po tym incydencie bały się mnie wszystkie dzieci i przedszkolanki. Serdecznie ich pozdrawiam.
Ostrzegam, to będzie naprawdę mocne. Chore i pokręcone, ale anonimowe i niestety prawdziwe.
Wątpię, bym uwierzyła w tę historię, gdyby nie fakt, że sama jestem jej główną bohaterką. Nie zdziwię się więc, jeżeli zostanę uznana za zmyślacza.
Gdy miałam siedem lat, zainteresowałam się młodzieżowymi gazetkami typu Bravo. Czytając je, siłą rzeczy trafiałam również na strony poświęcone seksualności. Opisywane tam sprawy wydawały mi się bardzo tajemnicze i fascynujące, a co za tym idzie ekscytowało mnie dowiadywanie się ich. Babcia, która kupowała mi gazetki, z wiadomych przyczyn zaszywała mi tę ich część spinaczami, jednak przynosiło to skutek odwrotny do zamierzonego — pozbyć się takiego zabezpieczenia nietrudno nawet dziecku, a zakazany owoc smakuje najlepiej.
Z biegiem czasu zaczęło mi być mało, chciałam zobaczyć cały ten seks na własne oczy, i tak oto jako ośmio-dziewięciolatka obejrzałam pierwszy film porno oraz stałam się graczem rysunkowych gier erotycznych. Z początku upodobałam sobie zwłaszcza te drugie, ale do filmów również szybko się przekonałam, przy czym niemal od razu odkryłam, że jestem masochistką, a zwyczajna, romantyczna wizja erotyzmu w ogóle mnie nie pociąga.
Jako dziesięciolatka miałam już własny laptop, do którego nikt poza mną raczej nie zaglądał, a po szkole przez parę godzin byłam w domu sama, dlatego nie musiałam się już aż tak bardzo czaić z oglądaniem porno. Codzienne seanse stały się standardem. Przy okazji czytywałam o różnych dziwnych fetyszach, szczególnie zaintrygowały mnie ekskrementofagia, koprofilia i zoofilia — zdały mi się najbardziej poniżające.
Wkrótce rzeczy, jakie oglądałam, dalekie już były od normalnego porno.
Sprawiało mi to przyjemność. Masturbowałam się miotłą, szczotką do włosów, palcami.
Znałam dziewczynkę, która również była dość świadoma (choć wątpię, że aż tak, jak ja) i któregoś razu, nie pamiętam już, z czyjej inicjatywy, postanowiłyśmy ,,pobawić się w seks”. Ona chyba faktycznie traktowała to jako zabawę, jednak ja czerpałam z tego prawdziwą seksualną przyjemność. Powtarzałyśmy to wielokrotnie.
Przestałyśmy, gdy byłyśmy trochę starsze.
Miałam się za dorosłą, lepszą od innych, ale dziś nienawidzę tych wspomnień. Czuję się nieczysta, czuję, że nie miałam odpowiedniego dzieciństwa, czuję, że nie jestem dziewicą. Byłam małym dewiantem.
Teraz moje libido nie istnieje. Uważam się za aseksualną, nigdy się nie masturbuję. Stałam się też bardzo pruderyjna. W przyszłości planuję wstąpić do zakonu.
Chodzę do psychologa, a z rodziną mam dobre relacje, ale to wiecie tylko Wy i niestety ja. Chcę zapomnieć, tak bardzo chcę zapomnieć. Nie wiem, dlaczego wtedy nie odczułam, że mnie to niszczy. Nigdy nie byłam i nie będę niewinna. Nie zasługuję na nic.
Dziękuję, że mnie wysłuchaliście.
Dodaj anonimowe wyznanie