Gdy byłam mała, to często chodziłam z dziadkami do kościoła. Ogólnie mieszkałam w dość sporym miasteczku, ważne jest to, że były tam 2 kościoły: stary i nowy.
Z dziadkami chodziłam do tego starego i zawsze gdy ktoś miał zbierać pieniądze na ofiarę, to robił to taki grubszy ksiądz, mówił bardzo niewyraźnie. Pewnego dnia złożyło się tak, że babcia nie mogla pojechać i przyjechał ze mną do kościoła tylko dziadek o kulach, wiec on czekał na dworze w samochodzie, a ja weszłam do kościoła. No i chodzi ten ksiądz sobie po kościółku i zbiera na ofiarę. Normalnie to nie interesowałam się tym, co się dzieje na mszy, tylko wiecie, czymś tam, swoje sprawy itp. No ale tego dnia musiałam wyciągnąć 5 zł od babci i wrzucić do koszyczka. Ksiądz podchodzi do mnie i mówi "Bóg zapłać", ale ja usłyszałam tylko "zapłać". A więc szybkim ruchem zabrałam pieniążka z koszyczka i wydarłam się "Za nic ci płacić nie będę" i wybiegłam z kościoła.
Jestem zwykłym podglądaczem. Wszystko zaczęło się od momentu, w którym zobaczyłem jak jedno z moich rodziców ma romans. Nie mogłem się powstrzymać. Musiałem patrzeć, dopóki nie skończyli uprawiać seksu. Są ludzie, którzy pozwalają innym podglądać ich w intymnych chwilach i oczywiście korzystałem z takich okazji, ale ja zdecydowanie bardziej wolę podglądać pary, które sobie z tego nie zdają sprawy. Nigdy nie zostałem przyłapany, bo jestem niesamowicie ostrożny. Tylko patrzę, nigdy nie robię zdjęć ani nie kręcę filmików. Czasami czuję się z tym źle, ale nie mam zamiaru przestać. To mój brudny sekrecik i nigdy nikomu ze znajomych się do tego nie przyznałem.
Jestem przyszłym rozwodnikiem z powodu zdrady żony.
Uczciwie pracowałem na dobro naszej rodziny, napier*alałem po nocach na drugą zmianę przy rozładunku w supermarkecie, żeby nasza przyszła rodzina miała ciepły kąt i bezpieczną przyszłość. Moja sytuacja osobista jest raczej nędzna (rodzina alko, przemoc domowa itp.), więc dla mnie to było w zasadzie wszystko co miałem. Autentycznie, jedyna motywacja.
Wczoraj w nocy skasowali mi zlecenie, bo tir miał wypadek. Wróciłem do domu przed północą. Nie chcąc budzić lubej, wślizgnąłem się do łóżka i dotknąłem nogi obcego faceta. I kur*a tyle. Były ze trzy czy cztery plomby, jedna dla niej, a teraz siedzę i patrzę pusto w sufit, bo się zrobiło cicho jak wypieprzyłem bydło na klatkę.
Łzy dławią mi przełyk.
Zdarzyło mi się umówić na randkę z facetem kawał czasu temu. Na randce przegadaliśmy 7 GODZIN, obeszliśmy cały park (jedyna atrakcja w malutkiej miejscowości) i czułam się w jego towarzystwie cudownie. Taki człowiek, z którym pogadałabym o wszystkim i o niczym. Jeszcze nie zdarzyło mi się na randkach tak szybko złapać kontakt z facetem. Miałam też wrażenie, że także nie jestem mu obojętna. Opowiedział mi w sumie, że na stałe mieszka za granicą, a chciał kogoś tutaj poznać, w Polsce ma rodzinę i jak czas i okoliczności pozwolą, zostaje w Polsce.
Sytuacja oczywista - marzyć za wiele nie mogłam, on tam, ja tu.
Po tygodniu w Polsce i kilku spotkaniach ze mną wrócił do siebie. Zaczęłam za dużo myśleć, snuć fantazje (a kto zabroni ;)), no ale zapał mi opadał, gdy coraz rzadziej odpisywał na wiadomości.
Sytuacja jeszcze bardziej powinna być dla mnie klarowna - przelotna znajomość, więc powinnam dać sobie spokój. Olał, było miło i tyle. Zawrócił mi w głowie i został w pamięci. Zatem żeby pozbyć się myśli o nim, jeśli taka wpadała mi do głowy, za chwilę odpowiadałam sobie "chvj z tobą!". Operacja powtarzana wielokrotnie. Do skutku.
Niecały rok później, akurat oglądałam pieczywo w sklepie... Poczułam dotyk na ramieniu, obejrzałam się za siebie i "on" z uśmiechem mnie przywitał:
- Hej Madzia!
- Chvj z tobą! - wystrzeliłam bezmyślnie.
- Chciałem... Nieważne - wyszedł ze sklepu.
Nie, nie goniłam go, sparaliżowało mnie. :(
Muszę Wam opisać sytuację z dzisiaj, bo mi się w głowie nie mieści.
Jechałam samochodem przez miasto. Wiadomo, korki, światła, przejścia dla pieszych, wszyscy jechali wolno. Za mną jechał pewien pan, w jakimś takim małym, dostawczym autku.
Kilkadziesiąt metrów przed ostatnimi światłami w mieście było oznakowane przejście dla pieszych, a widziałam już z pewnej odległości, że stoi jegomość rozglądający się na prawo i lewo, w celu upewnienia się, że przejdzie bezpiecznie. Normalna reakcja- zatrzymuję się, jegomość zaczyna przechodzić i na tym mogłaby się historia zakończyć.
Otóż nie.
Pan(p) w autku za mną na mnie trąbi. Myślę sobie, ki czort, po cholerę trąbisz, baranie.
Drugi raz trąbi przeciągle i wymachuje rękoma, więc ja też zaczęłam wymachiwać w jego stronę, z tym że jednym palcem. Środkowym.
I to się chyba panu nie spodobało, wyprzedził mnie, zatrzymał się gwałtownie przy podwójnej ciągłej, na zakazie dodatkowo i jak napuszony kogut wyskakuje z auta i się drze:
P: Jest pani normalna?!
ja: Słucham?!
P: No pytam się, czy jest pani normalna!
ja: Ale o co panu chodzi?
P: Zatrzymuje się pani nagle, ja mam wszystko nagrane! Ja mam kamerkę!
ja: Ma pan nagrane, że zatrzymałam powoli się przed przejściem dla pieszych, żeby pieszy mógł przejść?
P: Ja mam to nagrane! I tego fakersa też mam nagranego! Ja pójdę na policję!
ja: Od kiedy zatrzymanie się przed przejściem dla pieszych jest wykroczeniem? I proszę bardzo, może pan iść na policję z tym nagraniem, zrobi pan z siebie błazna, jeśli panu tak zależy. Poza tym to pan powinien dostosować prędkość do poruszania się po mieście.
Po czym pan jak niepyszny oddalił się w stronę samochodu.
Ludzie, serio?
Jak macie zły dzień, to wyżyjcie się gdzieś na siłowni, albo idźcie popływać.
Koleś kompletnie nie miał racji, a mi zepsuł humor na pół dnia.
Pozdrawiam Cię, drogi kolego, mam nadzieję, że po drodze złapałeś gumę.
Ludzie opisywali tu już bardzo dziwne fetysze i upodobania, moje mimo iż pewnie nie najdziwniejsze jest dosyć okrutne.
Otóż kręcą mnie tylko i wyłącznie kobiety w jakiś sposób wcześniej skrzywdzone, z dużym bagażem emocjonalnym, lub po prostu po jakiś złych życiowych przeżyciach.
Pochodzisz z patologicznej rodziny? Ktoś molestował cię w dzieciństwie? Twój były cię bił? Przychodź śmiało!
Nie chodzi o to, że te kobiety podniecają mnie stricte seksualnie. Tu bardziej chodzi o pomoc im, wsparcie, bycie cierpliwym i czułym. Oczywiście wiem, że robię to z czysto egoistycznych pobudek i na pewno nie uważam się za dobrego człowieka, a wręcz przeciwnie. Najgorsze jest to, że kiedy już udaje mi się takiej kobiecie pomoc, wyprostować jej życie, przełamać lęki lub dodać otuchy w ciężkich chwilach, to po prostu zaczyna mnie ona nudzić. Staje się apatyczny, nieczuły i olewam rzeczy, które były dla mnie wcześniej tak ważne.
Po przeżyciu tak kilku związków uznałem, że za bardzo krzywdzę kobiety, którym tak starałem się wcześniej pomoc porzucając je zaraz po tym jak to zrobię.
Od roku jestem sam, bo nie chce już nikogo ranić, aczkolwiek kiedy czytam wyznania niektórych kobiet(które chciałbym od razu szczerze przeprosić za mój egoizm) przez głowę przechodzi mi milion myśli o tym jak bym im pomógł, wspierał i kochał.
Czas odwiedzić psychologa.
Parę miesięcy temu przyjąłem pod dach siostrę byłej. Z byłą się rozstałem, bo mnie zdradziła i chciała wrobić w dziecko. Jej siostrę przyjąłem pod dach, bo zmroziło mnie jak sobie pomyślałem, że ma spać gdzieś po klatkach na blokach. Sielanka początkowo trwała, tu imprezy małe, tu pracujemy, nie zakochałem się w niej, bo totalnie nie mój typ kobiety. Ostatecznie któregoś dnia wróciłem, mieszkanie zostało okradzione, pieniędzy też większość straciłem (cóż, mój błąd ).
Szczerze? Pieniądze mam gdzieś, to rzecz nabyta, ale zaufania już nie odzyska. Zły jestem trochę na nią, bo też z moją aktualną kobietą próbowała mnie skłócić. Byłem zbyt ufny, i dalej lubię ufać ludziom, ale najbardziej mnie zabolało, że pomimo że dostała dużą pomoc, po prostu wykorzystała moment.
Kupiłam mojemu chłopakowi grę na rocznicę, Rust, bo kiedyś myślał o tym, by sobie kupić. Okazało się, że bardzo się wciągnął. Minęło już sporo czasu, a on poza tą grą świata nie widzi. Oboje pracujemy, a że mieszkamy osobno, to w tygodniu mało mamy czasu dla siebie, ale chciałabym móc robić z nim cokolwiek razem w weekendy, czy to pogadać, czy pograć w coś, co nam obojgu się podoba. On jednak najpierw umawia się z kolegami na całodniową rozgrywkę, o czym dowiaduję się zawsze w piątek i zawsze mnie przeprasza za to, a w niedzielę bywa różnie, raz ja nie mogę, bo muszę pomóc rodzicom, innym razem on znowu gra w to samo.
Jakby kiedyś ktoś mi powiedział, że zacznę tracić chłopaka z powodu gry, to bym się zaśmiała, ale dziś czuję, że go tracę. Wiele razy mu proponowałam zagranie w cokolwiek innego, ale on jest już uzależniony, a gdy próbuję mu subtelnie zasugerować, czy nie wygląda to na uzależnienie, to odpowiada, że nie. Nie wiem co mam z tym zrobić, bo oddaliliśmy się od siebie i nic go nie przekonuje. Nawet pojawiają się myśli, że może czas skończyć ten związek i przeboleć miłość, a jak serce zagoi się, to zakocham się kiedyś w kimś, kto będzie chciał to uczucie pielęgnować.
Moja dziewczyna zażyczyła sobie na urodziny psa. Kupiłem więc jej małego, puchatego szczeniaka, z nadzieją, że obdarzy mnie wieczną miłością i wdzięcznością.
Tak też się stało – była miłość i wdzięczność, ale… tylko przez dwa dni. Ten gówniarz nie zdążył się dobrze zadomowić, a już został okrzyknięty panem i władcą naszej skromnej kawalerki. Moja ukochana całkowicie zwariowała na punkcie tego psa i choć mamy go zaledwie miesiąc, to już wiem, że popełniłem drastyczny błąd fundując jej (i sobie!) taki „prezent”.
Przykładowo, jak idziemy spać, to nie możemy już leżeć „na łyżeczki”, bo Kacperek ma, kufa, zarezerwowane miejsce na środku łóżka. Sylwia kładzie mu niebieską poduszkę (bo dla chłopca to przecież musi być niebieska), przykrywa kocykiem i do widzenia, tyle z przytulania dziewczyny. Kiedy wychodzimy z domu to pies musi mieć koniecznie buty – tak, BUTY. Według mojej lubej: „jego poduszki są jeszcze zbyt malutkie, by mogły dotykać zimnego chodnika”.
Kiedy jemy obiad, to Kacperek oczywiście nam towarzyszy. Wyobraźcie sobie, że ten zwierzak ma swój talerz. Sylwia za każdym razem oddaje mu część swojej porcji i nieraz prosi mnie, bym poczęstował Kacperka frytką lub mięskiem, bo „on rośnie”. Po czym obdarowuje jego śliski, śmierdzący nos tysiącami pocałunków, podczas gdy mi nie raczyła rzucić choćby durnego „smacznego”. Ona po prostu przestała mnie zauważać, od kiedy to coś z nami mieszka. Ale najgorsze dopiero przed Wami.
Słuchajcie, on nie pozwala nam… uprawiać miłości. Brakuje na to słów, przez tego kundla nie kochałem się z moją dziewczyną od 21 dni! Dlaczego? Bo za każdym razem, gdy robi się nastrój i zaczynamy się do siebie zbliżać, Kacperek piszczy! Tak, skomle, jak mały, biedny, porzucony na deszczu szczeniaczek. Wtedy mojej Sylwii włącza się tryb o nazwie „o matko jaki on słodki, nie mogę go opuścić” i bierze psa w uściski, rozmawia z nim, tuli go, całuje. A mnie zostawia samego w łóżku, w bólu i rozpaczy.
Nie wiem co zrobić, myślałem, żeby znaleźć dla szczeniaka dobry dom, a dziewczynie skłamać, że się zgubił. Wiem, to drastyczne, ale ja nie dam rady dłużej funkcjonować w ten sposób! Pomocy!
Moja mama lubi narzekać, najbardziej na szafę w swojej sypialni. Od 10 lat żałuje, że w trakcie generalnego remontu naszego domu nie zrealizowała swojego szafowego marzenia i teraz męczy się z tą, która jest - małą, nieprzestronną i brzydką. Często pytałam się jej czemu zdecydowali się z tatą na ten mebel - wersja była taka, że nie chciała czekać tak długo na zamówienie, bo przedłużyłoby to remont.
Ostatnio jednak mama doszła do wniosku, że dorosłam do poznania tajemnicy szafy. Otóż mama nie chciała tego wyśnionego mebla, ponieważ planowała wnieść pozew o rozwód i bała się, że to ojciec dostanie szafę, a nie ona.
Dodaj anonimowe wyznanie