#bVRya

Jest takie przekonanie w męskim gronie, że kobiety lubią się przyczepić za byle co, mają fochy i to magiczne „domyśl się”.

Mieszkam z moimi kumplami w wynajętym mieszkaniu. Ogółem są inteligentni, studiują wymagające kierunki, ale są tak tępi życiowo, że już ręce opadają. Jednym słowem bardzo nieogarnięci. Tylko ja rozumiem, że ktoś z natury jest taki (sam jestem nieogarnięty), ale oni w ogóle nie wykazują chęci do zmian. Wiadomo, wspólne mieszkanie, to i jakieś obowiązki są. Raz czy dwa można coś pożyczyć, ale nie ciągle.
Umówiliśmy się tak, że każdy kupuje po kolei wspólne artykuły, takie jak: mydło, srajtaśma, płyn do naczyń. Ja zacząłem i koniec, to by było na tyle. Jak ja nie kupię srajtaśmy, to oni będą się rękami podcierać. Jak nie kupię płynu do naczyń, to nie będą zmywać, chociaż tutaj i tak jeden kumpel to fenomen. Tak zwany kolekcjoner, wszystko zbiera i trzeba chodzić do niego do pokoju po naczynia, bo już brakuje. Jeden jest gruby i w dodatku od niego je*ie (nie napiszę, że źle pachnie, bo to nie zobrazuje powagi tej sytuacji). Potem wielce zdziwiony, że powodzenia wśród kobiet nie ma. A potem słyszysz, że kobiety to lampucery, patrzą na kasę i z samymi debilami chodzą, a tacy faceci jak on nie mają kobiet.

Sam święty nie jestem, ale jak ktoś zwraca mi uwagę, to się nie gniewam i staram się poprawić. A u nich to jak głową w mur, w dodatku łatwo ich urazić. Zwrócenie uwagi podziała na chwilę, następnego dnia jest to samo. Próbowałem w ramach żartów przygadać, czasem już dość chamsko, to tak samo, czyli nic. Sam bardzo porządkowy nie jestem, czego mój pokój jest przykładem, tylko że ja sam z niego korzystam. We wspólnych pomieszczeniach trzymam rygor — gdy coś mi spadnie, to podniosę, jak pochlapię stół, to od razu zmyję, zmywam naczynia po jedzeniu, tak żeby nikt po mnie tego nie robił. Ale jak chcę zrobić sobie jedzenie, to muszę najpierw pozmywać naczynia, które będą mi potrzebne, i dopiero wtedy zaczynam gotować. Jak zwracam uwagę, to słyszę, że muszą się uczyć i zrobią to później. Tylko kur** czas na piwo i wspólne rozmowy to mają. Wiele razy było tak, że siedzieliśmy sobie w ujeb**** kuchni pełnej garów i rozmawialiśmy.

I teraz przechodzę to sedna. Gdy jedna osoba w związku musi robić wszystko we wspólnym mieszkaniu, to jest to nie denerwujące, ale wkur*******. Potem zdziwienie, że ktoś jest zły na kogoś za byle co. Uwierzcie, że to kumulacja wszystkich takich małych rzeczy.

#qGoxl

Pracuję na co dzień z ludźmi w jednej z czterech głównych firm komórkowych. Wiadomo, ludzie są różni... Ale powiedzcie mi, jak mam się zachować, kiedy przychodzi starsza osoba, którą na sam widok mam ochotę uściskać, bo przypomina mi moją babcię, i wykorzystując brak innych klientów, zaczyna opowiadać mi o swojej sytuacji, z której wynika, że jest maltretowana przez córkę (pokazywała siniaki, których absolutnie sama nie mogła zrobić)? Pokazywała SMS-y, po których aż serce się kraja... Widać, że pani potrzebuje się wygadać. Na policję nie zgłosi, bo nie, bo kiedyś jak poszła do szpitala, to lekarz wezwał policję, pojechali do córki i później było gorzej.

Co robić, jak pomóc?

#FTP3A

Moja koleżanka z pracy — śliczna, wykształcona dziewczyna, idealne życie, dom z ogródkiem, pieniądze i dobry mąż — bardzo długo starała się o dziecko. W końcu się udało po dwóch latach prób. Była bardzo szczęśliwa. Jakiś czas potem zniknęła z pola widzenia, bo urodziła i była na macierzyńskim. Mój mąż spotkał ją w sklepie, jak jej córka miała dwa miesiące. Opowiadała, że jest bardzo zmęczona i że mała ją wykańcza, ale macierzyństwo jest cudowne. Mój mąż mówił, że wyglądała średnio.

Pewnie czytaliście gdzieś o tym w prasie, ale nigdy nie podali szczegółów — pewnego dnia zabiła swoją córkę, a sama się powiesiła. Miała psychozę poporodową. Mąż znalazł je po powrocie z pracy.

Nie potrafię dojść do ładu po tej historii. Czasami jak mi się to przypomni, to w nocy wstaję i tulę swoje dziecko.

#J3VcA

Kilka lat temu moja babcia obejrzała jakiś program, w którym podano informację, że statystycznie co dziesiąty człowiek jest homoseksualistą. Akurat tak się składa, że jestem jej dziesiątą w kolejności wnuczką, więc długi czas miała wobec mnie wątpliwości, czy aby na pewno jestem hetero. Długi czas byłam singielką, a gdy już miałam chłopaka, to nie na tyle długo, żeby przedstawiać go babci. Ostatnio jednak z dumą przedstawiłam jej Patryka, którego babcia bardzo polubiła. Podejrzewałam nawet, że tak bardzo go lubi właśnie dlatego, że okazał się nie być kobietą, bo wyjątkowo go chwaliła wśród rodziny. Wczoraj nawet mnie zapytała, kiedy znowu przyjedzie... Patrycja. Z początku myślałam, że się przesłyszałam, więc pociągnęłam temat dalej. W końcu babcia stwierdziła, że nie jest taka głupia, na jaką wygląda i widzi, że mojemu „facetowi” prześwituje binder przez koszulkę. I że wcale nie muszę się przed nią ukrywać, bo zawsze wiedziała, że wolę kobiety.

Problem polega na tym, że Patryk jest Patrykiem, był Patrykiem i nie zamierza zostać Patrycją. Mimo wszystko babci nie da się wytłumaczyć, że jest on w 100% mężczyzną, a ja jestem w 100% heteroseksualną kobietą.
Jedno mogę jej jednak przyznać, odkąd obejrzała ten nieszczęsny program kilka lat temu, jej wiedza na temat homoseksualistów i transseksualistów znacznie wzrosła. Po wczorajszej rozmowie doszłam do wniosku, że jest o wiele bardziej „ogarnięta w temacie” niż ja.

Niby dobrze, że babcia akceptuje mnie „taką, jaką jestem” (nawet jeśli nie jestem), ale Patryk chyba będzie musiał choć raz jej się pokazać bez koszulki ;)

#eHbm1

Działo się to kilka, może i 10 lat temu. Byłam z moim chłopakiem i znajomymi w Tatrach. Pewnego pięknego dnia doszliśmy spacerkiem do schroniska Murowaniec, zjedliśmy, popiliśmy i poszliśmy dalej w kierunku Czarnego Stawu Gąsienicowego. Już wtedy mi się zachciało kupę. Trasa zajęła około pół godziny, wiadomo, że tam już ani normalnych kibli, ani toi toiów nie ma, a pójście w krzaki jest wykluczone ze względu na tłum ludzi i ukształtowanie terenu. Grupka się rozdzieliła, część poszła dalej na Kościelec, a ja oczywiście zdecydowałam, że wracam do Murowańca. Obawiałam się, że nie zdążę, mimo że leciałam po tych kamyczkach jak prawdziwa kozica. Niestety miałam rację. W połowie drogi powrotnej poczułam, że dłużej nie dam rady. Mimo przeogromnych chęci powstrzymania kupa zaczęła wydostawać się do gaci. Byłam przerażona. Ludzie mnie co chwilę mijali w obie strony, brzuch bolał, na twarzy zimne poty, a do schroniska jeszcze dobre 15 minut... Jeden plus, że nikt znajomy nie szedł koło mnie.
W końcu dotarłam do Murowańca z pełnymi, dosłownie, gaciami, a tu co? Oczywiście kolejka do kibla. W sumie już miałam wyrąbane, co miało wyjść, to wyszło i teraz jedynie smród przypominał o dramacie, jaki się rozegrał na szlaku. Odczekałam swoje, w ubikacji się umyłam, majtki wyrzuciłam, na szczęście nic nie było widać na spodenkach. Poczekałam na znajomych i już bez większych komplikacji powróciliśmy sobie do Zakopanego. Nikomu nigdy o tym nie powiedziałam.

#1blu6

Chciałabym napisać kilka zdań o swojej pracy. 
Jestem obciążona do granic możliwości. Zespół liczy kilka osób, robię prywatną statystykę, w której widzę znaczną niesprawiedliwość w przydzielaniu zadań. Nie mam zupełnie przestrzeni na to, żeby zajmować się wszystkimi rzeczami, za które nominalnie jestem odpowiedzialna. Mam tej pracy serdecznie dosyć. Ale jak czytam, że ludzie szukają po kilka miesięcy, wysyłają CV i nie ma odzewu, to czuję się jak w pułapce. Każdy dzień coraz bardziej pogrąża moją psychikę. Wiem, że zdrowia mi nic nie zwróci, ale przecież muszę też coś jeść, opłacać rachunki. I nie, nie mogę porozmawiać z szefem, bo to jest budżetówka. Tu się nie dyskutuje, tylko robi. A jak coś nie pasuje, to zapraszamy do wyjścia. Budżetówka to nie jest kraina szczęśliwości, tylko raczej nieszczęścia. Nikomu nie polecam. Ogrom zadań, często powyżej kompetencji, bo każdy tylko patrzy, jak coś od siebie odwalić. Praca wyniszczająca i wypalająca. Lepiej już doły kopać, serio. Gdybym nie miała na głowie kredytu, tobym w tej pracy nie została 5 minut dłużej.

#AekTZ

Byłam podręcznikowym przykładem ofiary. Mój partner mnie bił, poniżał i żądał obsługiwania go. Pozwalał mi pracować tylko dorywczo, żeby mieć kontrolę nade mną i moim czasem. Wymagał ode mnie starannego, kobiecego wyglądu cały czas, a jednocześnie wściekał się, gdy jakiś facet choć na mnie spojrzał. Wykorzystywał mnie na różne sposoby, tak mi wyprał mózg, że sama mu dawałam kiedy tylko chciał, bo taki był przecież obowiązek dobrej dziewczyny. Długo bym mogła o tym pisać.
Rodzina i przyjaciele próbowali mnie z tego wyciągnąć, w końcu udało im się, wyprowadziłam się do rodziców, poszłam na terapię, złożyłam sprawę w sądzie. Wszyscy mnie wspierali, pomagali wracać do normalności, ale moja przyjaciółka zaczęła się dziwnie zachowywać. Sugerowała, że powinnam zapomnieć, że rozprawa nic nie da, że na pewno mi nie uwierzą. Potem próbowała mi wmówić, że może przesadzam i to moja psychika podsuwa mi tak brutalne obrazy, może staram się na siłę robić z siebie ofiarę. „Przypadkiem” zalała moją komórkę, na której były wiadomości z pogróżkami od byłego (prawnik miał kopię). Wkrótce wyszło na jaw, o co w tym wszystkim chodziło – moja mama zobaczyła ją na mieście z moim byłym. Gdy zrobiła im awanturę, sama się przyznała, że są razem i się kochają. Po tym wszystkim już nie miała żadnych skrupułów. Wśród znajomych opowiadała, że wszystko sobie wymyśliłam, że nie mogło tak być, bo ją traktuje jak księżniczkę, że mnie rzucił, bo przyłapał mnie na zdradzie, a ja próbuję się mścić. Ci, którzy nie znali mojej sytuacji, odwrócili się ode mnie. Musiałam odejść z nowej pracy, bo pracowałam w tym samym miejscu co ona i nie byłam w stanie tego dźwignąć.

Od kiedy byli razem? Zagadał do niej mniej więcej kilka dni po tym, jak dostał pismo z sądu. Czy prosił ją o pomoc? Oczywiście, że tak, przecież był niewinny i musiał się bronić przed zniszczeniem mu życia, a ona mu pomagała, bo to jej ukochany.
Na rozprawie mówiła te same kłamstwa, jednak ja miałam dwie obdukcje (jedną z czasów gdy chciałam odejść, ale stchórzyłam), wiadomości z pogróżkami, nagranie gdy atakuje mnie i mojego ojca, gdy zabieraliśmy moje rzeczy od niego, świadków itp. Skazali go, miał trafić do więzienia. Oczywiście zaraz po rozprawie zerwał z moją byłą przyjaciółką, a ona się na mnie śmiertelnie obraziła. Bo gdyby nie ja, to wciąż byliby razem...

#bStEF

W trakcie pandemii miałem koronawirusa – nie chorowałem, nie wylądowałem w szpitalu ani nic z tych rzeczy. Zaraziłem się w pracy, wykryto to, bo szef zachorował i przebadali osoby mające z nim częsty i bliski kontakt. Sanepid, a właściwie moja pracująca tam szwagierka, siostra mojej zmarłej trzy lata wcześniej na raka żony, przeprowadzała wywiad, z kim miałem kontakty w okresie krótko przed zarażeniem — kogo widziałem, jakiego typu to było spotkanie, jak długo itp.
Wstyd mi jak diabli i męczą mnie wyrzuty sumienia, ale w rozmowie ze szwagierką nie przyznałem się do intymnego płatnego spotkania z pewną poznaną w sieci dziewczyną (samą dziewczynę oczywiście o możliwości zakażenia powiadomiłem, zamknęła się w domu i poinformowała o sytuacji swoich klientów). Nie przyznałem się, bo zwyczajnie było mi wstyd, że nie potrafię sobie ułożyć na nowo życia i korzystam z takich usług. 
Do dziś czuję się jak największy nieudacznik i najgorsza szuja, bo przez to mogli nie wychwycić kogoś zarażonego. Mam tylko nadzieję, że nikt przeze mnie nie ucierpiał.
Dodaj anonimowe wyznanie