#lVXNo

Od małego moja bardzo religijna babunia, siłą zmuszała mnie do chodzenia do kościoła, zmawianie paciorków i innych pierdół o bogu itd. Czasem odmawiałem jej wieczornych modlitw przed snem. Co wtedy się stało? Babunia mnie biła... A że byłem dzieckiem, to wpadłem w mocny płacz bo bardzo mnie bolało jej bicie, logiczne. Jej to nie obchodziło. Kazała mi się ogarnąć i modlić, a jak nie potrafiłem przestać płakać to na mnie krzyczała i kazała SIĘ MODLIĆ!!!, biła, krzyczała, szarpała tak długo aż nie pomodlę się do miłościwego boga. Jak udało mi się to zrobić, mówiła do mnie:

"I widzisz aniołku? Nie było tak przecież strasznie co? Dobranoc, daj buzi babci"

Kościół to samo, nie chciałem iść to - robiła to co wyżej. Często nie było przy tym moich rodziców z przyczyny takiej, że wyjeżdżali za granicę do pracy. Gdy byli w domu i przychodził czas na modlitwy lub kościół, uciekałem do mamy licząc, że zachowa się jak bohaterka i mnie ochroni. Czasem to robiła i postawiła się swojej mamie (wtedy wybuchała ogromna awantura pomiędzy nimi o mnie), a czasem kazała mi się z nią modlić lub chodzić do kościoła. Na szczęście gdy moi rodzice przestali wyjeżdżać i na co dzień byli w domu, moja mama była coraz częściej bohaterką i z czasem mnie od niej uwolniła. Nie musiałem już się modlić ani chodzić do kościoła. W ten sposób mam ogromny uraz do religii, kościoła, modlitw, księży itp... Nie cierpię tego robić, nie chcę tego robić.

Moja babcia ma 3 wnuków. Jak łatwo się domyśleć, traktuje ich tak jak mnie za dzieciństwa. A one tak jak ja próbują się jej przeciwstawiać i szukać bohaterstwa w rodzicach. Płaczą, krzyczą na nią, ale ona stoi nad nimi z paskiem i wpaja miłość do kochanego boga. Zwracałem babci uwagę co ona im robi. Ale...

"Przecież nie robię nic złego".

#DclbN

Jestem samotną matką. Nie jest to łatwe zadanie - godzić pracę z samotnym wychowywaniem dziecka i zapewnić naszej dwójce odpowiedni poziom życia z jednej pensji. Jakoś jednak staram się sobie radzić, a najwięcej motywacji daje mi moja córeczka, która właśnie skończyła pierwszą klasę szkoły podstawowej.
Przytoczę Wam incydent, który przytrafił się Ali w szkole jakiś czas temu. Dzieciaki przygotowywały się do przedstawienia z okazji dnia mamy i taty. Miały też lekcje, na których rozmawiały o tym, czym zajmują się ich rodzice. Naturalne, że koleżanki z klasy Ali były trochę zdziwione, gdy ta powiedziała im, że „ma tylko mamę”. Pomimo że dzieci obecnie są o wiele bardziej świadome niż to było za moich czasów, to jednak 7-latkowie to wciąż maluchy, mają prawo się dziwić.

Tego dnia, gdy skończyły się lekcje, jedna ze złośliwych koleżanek z klasy zaczęła Ali dokuczać. Ala opowiadała mi, że ta dziewczynka śmiała się z niej, bo „nie ma taty”. Ciężko było mi uwierzyć, że dzieci mogą być aż tak podłe, ale to nie był koniec. Zamurowało mnie całkowicie, gdy córka opowiedziała mi, co było dalej. Koleżanka wzięła jakiś papierek i krzyczała: „zobaczcie, to Ala, która jest głupia i nie ma nawet taty”, po czym wyrzuciła go do śmietnika. Towarzyszyły jej jakieś dwie inne dziewczyny, które również były całą sytuacją rozbawione. Nie chcę nawet myśleć, jak Ala musiała się czuć.

Wróciła do domu ze łzami w oczach. Powiedziała im tylko, że „jej mama jest lepsza niż oboje rodziców, którzy wychowują dzieci na tak złośliwe osoby”.
Jestem bardzo dumna z mojej córki, że umiała odpowiedzieć im w kulturalny sposób. Ja bym się chyba nie opanowała. I nie wiem jak trzeba wychowywać dziecko, by się tak zachowywało. Wstyd dla rodziców!

#VXria

Kiedy miałam 12 lat, wyglądałam na przynajmniej 2 lata starszą. Już wtedy zaczęłam dostrzegać, że podobam się chłopakom. Często prowokowałam sytuacje, tak aby wyszło, że chłopak zwróci na mnie uwagę.

Któregoś słonecznego dnia jechałam z przyjaciółką na rowerach na drugi koniec miasta. Gdy jechałyśmy główną drogą, ona jechała z przodu, a ja jadąc parę metrów za nią zbyt blisko pojechałam krawężnika, zahaczyłam pedałem o niego i wywaliłam się na trawę obok. Koleżanka zatrzymała się, gdy usłyszała mój krzyk, a potem śmiech... Kiedy sprawdziłam, że jestem cała i zdrowa, chciałam wstać i jechać dalej, jednak w tej sekundzie zauważyłam chłopaka wjeżdżającego na główną drogę, zaraz obok tego nieszczęsnego trawnika, na którym już szykowałam się do wstania.
W jednym momencie genialna ja pomyślałam, żeby rzucić się znowu na trawnik, obok leżał rower, więc wszystko wyglądało jakbym upadła i leżała nieprzytomna. W mojej wyobraźni chłopak podjedzie i sprawdzi, czy nie potrzebuję pomocy. Jak myślałam, tak zrobiłam.
Ponownie rzuciłam się na trawnik, jedna ręka wyżej, druga niżej, głowa lekko przechylona i oczywiście zamknięte oczy... Leżę i nic. Podnoszę głowę, a chłopak jakby nigdy nic przejechał sobie obok. Nie wiem, czy nie zauważył mnie lub co gorsza widział, że specjalnie rzuciłam się ponownie udając przy tym martwą.

Zapomniałam tylko o przyjaciółce, która przez ten cały czas patrzyła co ja wyrabiam... Oczywiście nie mogła powstrzymać się od śmiechu. Mój podryw na martwą nie wyszedł, nigdy więcej go nie powtarzałam. Wystarczy mi, że do dnia dzisiejszego, gdy mam już 19 lat, moja przyjaciółka zawsze gdy wspominamy stare czasy przypomina mi o tamtym żenującym zdarzeniu ;D

#ksWo2

Znam naprawdę fajnego chłopaka, na potrzeby opowiadania nazwę go Kamil
Z Kamilem znamy się praktycznie od dzieciaka, nasi ojcowie pracują razem, widzimy się całkiem często, a ja mam naprawdę specjalne względy u jego mamy i starszej siostry. Zawsze mieliśmy dość dobre stosunki, uczymy się w tej samej szkole, ale w innych klasach.

Jakieś pół roku temu moja ciocia wyskoczyła z pomysłem zorganizowania czterdziestki. No OK, idziemy, ja z osobą towarzyszącą, na którą wybieram właśnie jego. W międzyczasie okazuje się, że Kamil zdążył zapytać się mojej koleżanki o to, czy nie zostałaby jego dziewczyną. Jasne, było mi głupio iść w takiej sytuacji z nim na imprezę, ale za zapewnieniem z jego strony, że to nic takiego i mam się nie przejmować, zrobiłam to.
Bawiliśmy się naprawdę dobrze aż do samego rana.

Ale - jak to anonimowe - musi być zwrot akcji. Jakiś tydzień później dowiedziałam się o rozstaniu Kamila i jego dziewczyny. Powód? Ja.
Pod "jasne, idź z nim, czemu nie, nie będę zła!" kryło się "hokus pokus pół robaka, zgiń, przepadnij, dostań raka". Jednak nie na tym koniec. Wieczór imprezy owa panienka spędziła czas z kolegą swojego ukochanego w wiadomy sposób, tłumacząc mu później, iż "oko za oko, ty mnie zdradzasz, ja ciebie też!".

Co jest w tym najśmieszniejsze - nasz kontakt ograniczał się do wspólnego tańca i picia wódeczki.
Koniec końców, rozstali się. W tym wielkim bałaganie szkoda mi tylko Kamila - naprawdę fajnego chłopaka z głową na karku, który wcale nie zasługiwał na taką dziewczynę.

Nie jesteśmy razem, ale... trzymajcie kciuki, coś się dzieje! ;)

#79aa3

Gdy wracałam po pijanemu z imprezy, naszła mnie ochota na zabawę we własnym towarzystwie. Pozbyłam się bielizny, a po kilkuset metrach takiej ryzykownej eskapady, z 300 m od domu, przykucnęłam w wiacie śmietnikowej. Ze spodniami do kostek i cyckami na wierzchu oddałam się swoim fantazjom. W ferworze walki się przewróciłam do tyłu i chciałam tak dokończyć, ale wtedy właśnie mi coś mignęło. Nawet nie wiem kiedy zobaczyłam miejscowego smakosza tanich win... Chyba jeszcze w życiu się tak szybko nie ubierałam i tak szybko nie uciekałam... i nie dochodziłam... Niby ułamki sekund, ale miałam orgazm jeszcze w trakcie biegu.

#rpP8P

Mieszkam na wsi. Odkąd pamiętam zawsze trzymałyśmy się w czwórkę - ja, moja siostra (na potrzeby wyznania niech będzie Kasia) oraz nasze dwie koleżanki (Asia i Basia).
Dziewczyny mają młodszą siostrę - Anię.

Byłyśmy wtedy w podstawówce. Niedaleko naszych domów było przedszkole, a tam plac zabaw. Potrafiłyśmy tam spędzać całe popołudnia, a w wakacje całe dnie.
Za przedszkolem znajdował się taki duży czarny kosz (jak na śmieci), a w nim mnóstwo zabawek do piaskownicy. Wiaderka, łopatki, grabki... no wszystko co się chciało.

Pewnego dnia naszej najmłodszej towarzyszce zachciało się dwójeczkę. To nic, że do domu dosłownie 2 minuty. Wpadłyśmy na głupi pomysł, by młoda załatwiła się do wiaderka. Wydało nam się to zabawne, więc wszystkie cztery postanowiłyśmy zrobić to samo.
A co zrobiłyśmy z tymi gównami? Wrzuciłyśmy do czarnego kosza na zabawki. Ten proceder powtarzałyśmy chyba z tydzień, jeśli nie dłużej. Smród było czuć z daleka, a jeśli minimalnie otworzyło się kosz, wylatywało mnóstwo much. Żadna z nas nie wyciągała już z tego kosza nic, ponieważ powodowało to zbyt duże obrzydzenie.
Kiedy doszłyśmy do wniosku, że ktoś może odkryć, że to nasza sprawka, przestałyśmy tam przychodzić. Może dopiero po miesiącu się odważyłyśmy. Z kosza nie wylatywały już muchy, nic nie śmierdziało, ale był on owinięty łańcuchem i przypięty na kłódkę (zabawki były dla dzieci, które uczęszczały do przedszkola).
Do tej pory jest mi okropnie wstyd, bo pewnie panie sprzątaczki wiedziały, kto jest za to odpowiedzialny...

#RF2af

Pod koniec studiów przyjaciółka zwerbowała mnie do roboty w korpo na telefonach. Pierwszego dnia po szkoleniach trenowała mnie bardzo sympatyczna i profesjonalna pracowniczka z długim stażem. Następnego wyrwała mnie jednak moja przyjaciółka, która też pracowała tam parę lat, i zamiast mnie odpowiednio szkolić, zaczęła sprzedawać mi najgorsze ploty o wszystkich moich nowych szefach i kolegach. Temat ciągnęła potem na spotkaniu przy piwie.

Przeszła wtedy również do mojej trenerki: "Uważaj na nią, wiedzą o tym tylko wtajemniczeni, ale ona jest złodziejką. Pracowała kiedyś w szkole na tej swojej pipidówie i ludziom notorycznie ginęły pieniądze z portfeli, z kurtek i torebek. W końcu zrobili na nią zasadzkę, ktoś zostawił w kieszeni płaszcza oznaczone 400 zł i oczywiście się pokusiła. Złapali ją na gorącym uczynku. Chcieli dzwonić po policję, ale uciekła na parapet i w histerii groziła, że jeżeli to zrobią, to wyskoczy z okna i się zabije. Zwolnili ją bez wpisu do akt, znalazła potem robotę tutaj, spodobało jej się i została".
Nie wierzyłem w to, żałowałem, że nasłuchałem się historyjek tego kalibru, ale mleko zostało rozlane.

W firmie siedziałem prawie rok. Praca była ciężka, wymagająca, płaca żałosna, ale za to ludzie cudowni i to dzięki wspaniałym nowym znajomościom udało mi się tam popracować. Z nikim jednak nie dzieliłem się swoją wiedzą nabytą od przyjaciółki (której szybko wtedy skończyła się umowa i nie chciała jej przedłużać), nigdy nikomu nie powiedziałem o mojej trenerce. Przez wszystkie te miesiące dała mi się poznać jako ktoś ciepły, pomocny i tryskający żartami.
Z biegiem czasu stałem się częścią fantastycznej paczki. Co prawda jako pierwszy z jej członków opuściłem firmę, ale potem przez lata nadal się spotykaliśmy w tym samym składzie, czekając powoli aż wszyscy rzucą tę okropną robotę.

5 lat po moim odejściu ostatnia rodzynka rzuciła pracę w naszym korpo i żeby to uczcić spotkaliśmy się na uroczystej kolacji. Wypiłem jednak nieco za dużo i chcąc zabawić resztę gawiedzi, opowiedziałem o okropnej plocie, jaką na samym początku usłyszałem o mojej trenerce, będąc pewnym, że ich tym zabawię. Zapadła jednak cisza. Okazało się, że jedna z moich przyjaciółek, która pracowała z moją trenerką w jednym dziale dłuższy czas, została przez nią okradziona. Wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na nią, ale jej ofiara nie miała żadnych dowodów i też nie mogła w to uwierzyć. Po moim wyznaniu dodała jednak dwa do dwóch. Złodziejce uszło wszystko płazem i do tej pory rozpływa się słodkimi komentarzami na Fb pod każdym postem swojej ofiary.

Gdybym nie był takim cholernym świętoszkiem, mógłbym temu zapobiec. Od tej pory nie ufam już tak swoim sądom o napotkanych ludziach.

#USIdf

Mój ojciec chlał... Niestety, czasem tego nie robił i był wtedy naprawdę świetnym człowiekiem. W wieku 16 lat, po kolejnej awanturze o nieistotną pierdołę (wyższość abonamentu nad telefonami na kartę, serio) stwierdziłam, że nie potrafię dłużej tak żyć - nie dam rady dłużej go kochać i nienawidzić jednocześnie, bo mnie to przerasta.

Któregoś wieczoru podjęłam decyzję, że to właśnie dzisiaj się zabiję. Pamiętam, że najpierw posprzątałam swój pokój, uporządkowałam rzeczy. Potem stwierdziłam, że nie będę robiła kłopotu i od razu się wykąpię, żeby nie musieli tego robić po mojej śmierci. Usiadłam do biurka, napisałam pożegnalny list. W pokoju obok mojego (przerobionym na prasowalnie) stała szafka z lekami. Różne antybiotyki, które zostawały z kolejnych leczeń trójki dzieci. Postanowiłam, że wezmę wszystkie i pójdę spać, nigdy więcej się nie budząc. Przy okazji miałam zrobić to cicho, higienicznie i nikomu nie robiąc problemu.

Gdy poszłam po leki, okazało się, że dzień wcześniej mama zrobiła z nimi porządek i wszystko wyrzuciła. To był jedyny raz, kiedy doszłam do granicy mojej wytrzymałości. Przehibernowałam jeszcze 3 długie jak cholera lata i wyjechałam na studia, jak najdalej od domu. Odcięłam się i teraz jestem szczęśliwa. Nigdy nikomu o tym nie powiedziałam.

#5h8Sh

Zainspirowane historią #Zvo0V.

Z moim mężem (nazwijmy go Piotr) znałam się od wieku nastoletniego - ta sama klasa gimnazjum. Przyjaźniliśmy się, na studiach drogi się rozeszły, jako para skończyliśmy dopiero po spotkaniu z okazji 10-lecia zakończenia gimnazjum.

W związku od początku stawiałam sprawę jasno - nie chcę mieć dzieci, chcę pracować, rozwijać się. Piotrowi to pasowało, twierdził, że samodzielność każdego w związku jest bardzo ważna, bo liczy się partnerstwo, a nie zależność od drugiej osoby. Za dziećmi nie przepadał.

Minęło parę lat związku, w międzyczasie zaręczyny, ślub, własne mieszkanie. Robiłam karierę, Piotr też. Kilka lat po ślubie awansował, trafił w nowe towarzystwo. I zaczęło się.

Bo on zarabia już tyle, że nie muszę na siłę udowadniać swojej samodzielności (zarabialiśmy mniej więcej po równo, ja miałam mniej stałej pensji, ale za to o wiele większe premie uznaniowe, więc średnia miesięczna była podobna). Bo w domu bałagan i nie ma kto posprzątać (w związku to raczej ja byłam tą porządnicką, on zostawiał wszystko gdzie popadnie i ja to ogarniałam). Bo on by czasem zjadł coś domowego, a nie tylko w pracy czy na mieście (wcześniej w dni pracy zdalnej albo w weekendy oferowałam się, że coś ugotuję, ale najczęściej słyszałam, żebym się nie przemęczała).

Najgorsze jednak było gdy pewnego dnia oświadczył mi, żebym poszła do lekarza zbadać się pod kątem bezpłodności, bo on już był i to musi być moja wina, że nie jestem w ciąży skoro on od trzech miesięcy dziurawi prezerwatywy. Awanturę jaką mu po tym zrobiłam słyszeli chyba wszyscy w promieniu kilkunastu kilometrów.

Obecnie jesteśmy po rozwodzie, zdobyłam dowody na to, że usiłował mnie zapłodnić wbrew mojej woli i że wiedział od początku, iż ja dzieci nie chcę mieć, a mój adwokat dokonał cudu i rozwód jest z jego winy. Nie rozmawiamy ze sobą, jego rodzina mnie nienawidzi i obrabia tyłek w mieście rodzinnym, ale mam to gdzieś, bo mój brat tam nie mieszka, a rodzice po przejściu na emeryturę przenieśli się na wieś.

Napisałam na początku, że stawiałam sprawę co do dzieci jasno, ale mimo wszystko zataiłam przed nim jedną rzecz - po studiach w pełni świadomie wyjechałam za granicę i usunęłam jajniki, bo wiedziałam, że dzieci w moim życiu nie chcę. I cieszę się, że to zrobiłam, a nie polegałam na zaufaniu wobec partnera.

#a97Xh

W dzieciństwie wychowywała mnie tylko mama, ale zmarła, gdy miałam 8 lat. Popełniła samobójstwo. Opiekę nade mną przejęli dziadkowie, starsi, ale bardzo kochani ludzie. Opiekowali się mną jak własnym dzieckiem, dzięki nim nigdy nie byłam głodna, zawsze miałam w co się ubrać. Byłam szczęśliwa i będę im za to wdzięczna do końca życia.

Ale popełnili jeden błąd, a była nim niewiedza. Nie mieli telewizora, żyli na wsi. Nie orientowali się we współczesnym świecie, a co dopiero w prawie. Prowadzili swoje gospodarstwo, z którego się utrzymywali i to było całe ich życie. Po śmierci mojej mamy, dowiedzieli się, że miała olbrzymie długi, ale nie wiedzieli, że przechodzą one na mnie i że muszę się ich zrzec, więc nie zrobili nic w tym kierunku.

Niedawno skończyłam 18 lat. Jakiś czas potem, zaczęłam dostawać listy, z których wynika, że odziedziczyłam po mamie ponad 2 miliony długów. Kontaktowałam się już z prawnikami, nic nie można z tym zrobić, bo miałam pół roku od śmierci matki, by odrzucić spadek. Dziadek zmarł dwa lata temu, babcia jest już bardzo schorowana, pytałam ją o to, ale mówi, że nie pamięta czy cokolwiek przychodziło, a jeśli nawet, to pewnie gdzieś schowała.

Weszłam w dorosłe życie z olbrzymim długiem, a nie mam nawet pracy. Nawet jeśli ją znajdę, to do końca swojego życia, większość wypłaty będę musiała oddawać na spłatę długów. Na dodatek jestem na świecie całkiem sama, mam tylko babcię, ale nie chcę zawracać jej głowy swoimi problemami, bo i tak nie jest w stanie mi pomóc. Nie wiem co mam robić. Coraz częściej myślę, by skończyć to wszystko tak jak skończyła moja mama. Tylko poczekam aż babcia umrze, bo inaczej chyba pękłoby jej serce.
Dodaj anonimowe wyznanie