Za każdym razem gdy zmieniam pracę, mój niepełnosprytny mózg obiera sobie jednego mężczyznę z nowej firmy i wrzuca go w moje erotyczne sny. Zazwyczaj jest to mój bezpośredni zwierzchnik. Po pewnym czasie to przechodzi, ale i tak ciężko mi w tym okresie pracować z tą osobą „twarzą w twarz”.
Ostatnio tato podwiózł mnie do pracy. Koleżanka widziała przez okno, jak tato otwiera mi drzwi i wysiadam z auta. Potem kilka razy mówiła o tym, jakiego to mam tatę dżentelmena, no po prostu tak go zachwalała, że aż głupio było się przyznać, że otworzył mi drzwi tylko dlatego, że one się po prostu zacinają :D
Jedną z rzeczy, która bardzo utrudnia mi życie, jest upośledzona funkcja rozpoznawania twarzy. Aby zapamiętać daną osobę, muszę ją zobaczyć od kilkunastu do kilkudziesięciu razy lub dana osoba musi posiadać jakąś charakterystyczną cechę typu brak górnych jedynek czy niebieskie włosy. Mój mózg z jakiś powodów traktuje tego typu informacje jako spam i kasuje w trybie pilnym. Jeśli kogoś, kogo rozpoznawałam, nie widzę przez dłuższy czas (liczony w latach), wszystko w pamięci się rozmywa. Koszmarem był początek liceum i studiów – nie potrafiłam przez bardzo długi czas rozpoznać „swoich”. Nie poznaję niektórych swoich sąsiadów, jakby mnie ktoś napadł, to o portrecie pamięciowym mogę zapomnieć. W pracy (a pracuję z ludźmi) stałych klientów rozpoznaję tylko kilku.
Ostatnio spotkałam znajomą (chyba), z którą chwilę pogadałam, ale kompletnie nie potrafiłam sobie przypomnieć, skąd ją znam. Nie przyznałam się, że kompletnie nie wiem, z kim rozmawiam i z tego powodu jest mi źle. Dobrze, że jest Facebook i można sobie trochę odświeżyć pamięć...
Mam taką pracę i mieszkam w takim miejscu, że od czasu do czasu zabieram kogoś z pracy samochodem, żeby koledzy i koleżanki nie musieli się tułać po tramwajach i autobusach. Z kolegami jeszcze problemów nie ma... ale gdy zdarzy się, że odwiozę jakąś koleżankę pod dom, to od razu są plotki i jest gadanie, że „kręcimy ze sobą”. Jest nawet jedna para i pokłócili się z powodu tego, że dziewczynę podwiozłem do domu, gdy on był poza miastem. Mimo wszystko gadanie zawsze jest i wychodzę na „masowego wyrywacza/podrywacza”, choć taki nie jestem i nie zamierzam być. Nie mam dziewczyny i wszyscy o tym wiedzą.
Czy tak trudno być po prostu miłym i koleżeńskim w tych czasach? Czy taka drobnostka jak podwózka do domu już musi coś sugerować? Co za czasy...
Od paru miesięcy spotykam się z facetem. Jest idealny pod każdym względem i zdążyłam się już zakochać. Zaczęliśmy planować wspólne wakacje, poznałam jego rodzinę, on chce pojechać ze mną do Polski i poznać moją (mieszkamy za granicą), uczy się polskiego, ugotował ostatnio nawet dla mnie rosół z jakiegoś przepisu, który sobie sam znalazł, bo mu powiedziałam, że to moja ulubiona zupa. Naprawdę zaczęłam wierzyć w to, że możemy stworzyć wspólną przyszłość. Aż do wczoraj. Wyznał mi, że napisała do niego dziewczyna, z którą spotykał się przede mną i powiedziała, że jest z nim w ciąży. Chce, żeby był obecny w życiu dziecka i żeby wychowywali go wspólnie. A mnie to po prostu przerasta. Nie wiem, co mam zrobić. Nie wiem, czy będę w stanie żyć w takim związku, gdzie muszę dzielić mojego faceta z inną kobietą i obcym dzieckiem. Gdyby miał już starsze dziecko z wcześniejszego związku, w momencie gdy go poznałam, to nie byłoby problemu, ale dziecko, które dopiero ma się urodzić, to zupełnie co innego. Jakby to miało wyglądać, że on jeździ z nią w poszukiwaniu łóżeczka, wózka, odwiedza ją, żeby zajmować się dzieckiem? Przecież noworodka nie weźmie do siebie, jak mógłby to zrobić ze starszym dzieckiem.
On sam jest przerażony i mówi, że boi się, że mnie przez to straci. I tak chyba będzie, choć łamie mi to serce, bo jest naprawdę cudownym i kochanym człowiekiem.
Jedyna nadzieja w tym, że dziecko nie jest jego. Jeśli test DNA potwierdzi, że jest, to zapowiedział mi już, że weźmie odpowiedzialność za swoje czyny i będzie wychowywał to dziecko, choć ojcem nigdy nie chciał być.
Szanuję to bardzo, to tylko kolejny przykład, jak dobrym jest człowiekiem. Ale jest mi przy tym tak strasznie smutno i nie wiem, co mam dalej robić.
Czasami z rodzicami oglądamy program w telewizji o ludziach, którzy wyszli z nałogu i opowiadają swoją historię. Był tam facet, który był uzależniony od masturbacji i pornografii. No i się zaczęło... Rodzice zaczęli go wyzywać, że niby wymyśla sobie uzależnienia, bo to normalna sprawa itd.
Chyba im nie powiem, że sam mam z tym problem i chodzę na spotkania uzależnionych.
Przez swoją głupotę mogę przegrać życie.
Jestem na czwartym roku studiów dających mi prawo do wykonywania zawodu, w którym nie mogę być karana. Nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Pokłóciłam się z kolegą, nie zapanowałam nad emocjami i kopnęłam go między nogi. Nie mocno, ale dopiero jak to zrobiłam i nie podnosił się dłuższą chwilę, doszło do mnie, że przesadziłam. Nie dość, że kilka osób to widziało, to jest tam jeszcze kamera. On już był na obdukcji i chce iść w poniedziałek zgłosić sprawę na policję. Całą noc nie spałam i nie wiem już, jak mam go przepraszać i prosić, żeby tego nie robił. Jeżeli to zrobi, to zniszczy mi życie. Jestem tak zdesperowana, że mogłabym zrobić dosłownie wszystko.
I jeszcze te szydercze rady pseudokoleżanek, typu: daj mu, to ci wybaczy. One mają z tego ubaw, a ja nie mogę sobie z tym psychicznie poradzić.
Pracuję jako przedszkolanka i dodatkowo dorabiam jako opiekunka do dzieci na weekendy. Rodzina, widząc, że mam dobrą rękę do dzieci, już wypytuje, kiedy zdecydujemy się z narzeczonym na swoje. Zawsze zbywam ich śmiechem, że jestem jeszcze młoda i przedszkolaki traktuję jak swoje pociechy.
Co z tym anonimowego? Nie chcę mieć dzieci. Moja cierpliwość wytrzymuje kilka godzin dziennie, ale kiedy za długo przebywam z dzieckiem, które jest marudne, jestem w stanie zrozumieć kobiety, które skrzywdziły swoje dziecko „bo nie przestawało płakać”. Moja miłość do malucha zmienia się w niechęć, kiedy jest zbyt marudny. Nie chcę zarwanych nocy, całego dnia z niemowlakiem na rękach. Obawiam się, że mogłabym zrobić mu krzywdę.
Panuję nad sobą, bo wiem, że po pracy wrócę do domu, w którym jest cisza i spokój. Ze swoim dzieckiem bym nie wytrzymała.
Mieszkam w bloku, w którym mam strasznie wścibskich sąsiadów. Oprócz tego posiadam kota, taka fajna puszysta łajza. Ma na imię Gruby. Gruby jest kotem, który uwielbia zabawę, znalazłam go jako przybłędę i widać było, że to kot domowy, ale nie nauczony prawie niczego, oprócz kuwetkowania. Tak więc musiałam go zacząć uczyć, że nie wolno skakać po stole, a drapać może tylko drapak. Jednak w zabawie potrafił czasem za mocno ugryźć lub nagle rzucić się na nogi, kiedy obok niego przechodziłam. Czasem gdy to mu się właśnie zdarzyło i np. niosłam go na rękach, a on niespodziewanie drapnął mnie w twarz, biłam. Nie kota, tylko w swoją rękę, wydając tym samym taki „plask”, po którym patrzył na mnie zdziwiony, zaprzestając torturowania swojego niewolnika.
Pewnego dnia słyszę dzwonek do drzwi, a tam stoi pani, mówiąc mi, że mają zgłoszenie o przemocy wobec zwierząt. Wpuściłam ją do siebie, żeby się przekonała, że nic takiego nigdy nie miało miejsca, kot zadbany, miski pełne, kuweta regularnie czyszczona. Pani ta wzięła kota, sprawdzając, czy nic go nie boli lub czy nie ma żadnych śladów pobicia, podziękowała, mówiąc, że jest w porządku i nie widzi niczego niepokojącego.
Wszystko byłoby okej (cieszę się, że inni reagują na krzywdę braci mniejszych), gdyby nie to, że po tej pani przyszły do mnie jeszcze trzy inne osoby, a po osiedlu rozeszła się plotka, że biję bezbronne zwierzęta i jestem potworem. Teraz nie mam spokoju, ciągle jakieś kartki z groźbami, że mnie też pobiją i zobaczę, jak to jest, lub żebym lepiej się stąd wyprowadziła, bo zrobią ze mną porządek. Staram się tym nie przejmować, jednak czasami jest ciężko. Już sama nie wiem, co robić, przecież nigdy nie skrzywdziłabym mojego kochanego zwierzaka. Jest mi przykro.
Jakiś czas temu mąż zostawił mnie dla innej. Zostawił mnie samą z trójką małych dzieci (2, 3 i 5 lat). Nikt mi nie pomaga, zupełnie nikt. Oczywiście nie licząc tatusia, który dwa razy w miesiącu zabiera dzieci na jedną noc.
Jestem tak wykończona psychicznie i fizycznie, że myślę o najgorszym. Oczywiście zaraz mam w głowie dzieci, jednak nie wiem, jak długo jeszcze tak pociągnę. Ledwo wiążę koniec z końcem i niestety, gdyby nie 800+, na pewno bym sobie nie poradziła. Chcę jak najlepiej dla moich dzieci i robię wszystko, żeby miały w miarę szczęśliwe dzieciństwo. Ale naprawdę nie mam już sił sama ze wszystkim walczyć.
Marzy mi się chwilą odpoczynku, chociaż jeden miesiąc, w którym nie musiałbym martwić się, czy starczy mi na jedzenie, czy starczy mi na buty dla syna, skąd wezmę na prąd, nie wspominając, że jest na minusie, a ja chodzę w swetrze, bo naprawdę nie stać mnie, żeby kupić sobie nową kurtkę. No i właśnie leżę obolała, bo wrzuciłam trzy tony węgla do kotłowni! Jest jeszcze ciężej, gdy słyszę, gdzie to już mój były mąż nie był i czego nie robił ze swoją nową (młodszą i duuużo ładniejszą) dziewczyną.
Dodaj anonimowe wyznanie