Mam o 7 lat starszą siostrę. Gdy miałam mniej więcej 11 lat, przyłapałam ją na tym, że podgląda mnie w łazience (przez okno bądź przez kratkę na dole drzwi). Powiedziałam o tym rodzicom, ale stwierdzili, że kłamię. Jednak któregoś razu w porę zauważyłam, że znów się czai na „darmowy show”. Więc szybko i z rozmachem otworzyłam drzwi. Złamałam jej przy tym nos, za co później dostałam okropne lanie od ojca.
Do dziś nie czuję się komfortowo w łazience, a szczególnie w tej w domu rodzinnym.
Mam prawie 18 lat, uczę się dobrze, jestem na drugim roku technika weterynarii, mam pasję, startuję w zawodach wysokiej rangi, jestem dość okupowanym zawodnikiem. Mój problem to narkotyki. Zaczęło się to wszystko w wieku 14 lat, nikt nigdy mi nie proponował takich rzeczy, ale moja ciekawość była silna... Chciałam wiedzieć jak wygląda ten stan i dlaczego ludzi aż tak bardzo do tego ciągnie.. Szukałam tak długo, aż znalazłam osoby, które były w stanie mi ''pomóc''. No i się zaczęło - pierwsze jointy, wiadra, potem feta, ale szczerze mówiąc nie ''poczułam'' tego. Dalej poszedł kryształ, piguły wszelkiego rodzaju, kwasy, leki, dopalacze. Wszystko co się dało chciałam próbować. Eksperymentowałam długo, ale koniec końców zostałam przy krysztale, pigułach i paleniu. Wiadomo, że okazjonalnie leciały na imprezkach inne rzeczy.
Lubię ten stan, opanowałam go już w takim stopniu, że połapać można się tylko po oczach, że coś brałam. Cale gimnazjum przećpałam, dzień w dzień. Rano paliłam dopy, w szkole to samo, wychodziłam krechą, potem kolejną i potem jeszcze dwie, a na wieczór leciał cuksik. Nie potrafiłam bez tego funkcjonować. Szkoła mnie dobijała, miałam w niej wiele problemów, były próby samobójcze, ale wyszłam z tego cało.
Przy zmianie szkoły ogarnęłam się, nie palę dopów, ograniczyłam się do minimum, skupiłam się bardziej na sporcie, a osiągane wyniki jeszcze bardziej mnie do tego motywowały. Aktualnie sytuacja trochę się posypała, ciężko z pieniędzmi, mój sport kosztuje miesięcznie około 1000-1500zł + zawody. Rodzina nie jest mi w stanie tego fundować. Zaczęłam znów ćpać, już nie tak mocno, ale lecę prawie codziennie.
Te ciągi mnie wykańczają, organizm mi siada, psycha tak samo. Schizy mam straszne. Gdy przestaję brać, czuję wewnętrzna potrzebę odurzenia się czymkolwiek, byle sobie ulżyć w jakikolwiek sposób. To jest naprawdę silne, nie potrafię tego pokonać. Wiem, że większość stwierdzi "ćpuny do wora, wór do jeziora',' ale to serio nie tak wygląda. Chce wam się czasem jeść? Jak nie zjecie, czujecie po prostu ogromny głód i ból temu towarzyszący. Ja mam tak samo, po prostu muszę.
Chciałabym dalej rozwijać się w sporcie, bo wiem, że jestem w tym dobra i naprawdę dużo osiągam w krótkim czasie, ale niestety nikt mi tego nie sfinansuje, a sama jak na razie nie dam rady na to zapracować. Wiem też, że to bardzo mi pomagało, był to inny sposób ulżenia sobie. Nie wiem co dalej, ciężko mi, mało kto wie o moim problemie. Rodzice nawet nie są świadomi, że mogłabym kiedykolwiek coś takiego zrobić. Sama nie wiem... Aktualnie przesypiam całe dnie bo nie mogę sobie że sobą poradzić. A jeszcze uprzedzę, jeżeli ktoś chce pisać, że na narkotyki mam pieniądze, a na sport nie - to nie jest tak, jak wam się wydaje, bo narkotyki kosztują 50 zł, a w większych ilościach są tańsze, poza tym jeżeli biorę też dla kogoś, ja często dostaję swoje za darmo, więc po prostu je mam. Nie wiem co dalej...
Od zawsze czułem, że coś jest ze mną nie tak. Nigdy nie lubiłem niczego co kobiece, jednak od zawsze, ze względu na moją płeć wszystko, co dziewczęce było mi wpajane. Z biegiem czasu zacząłem to nawet akceptować, ale potem przyszło gimnazjum i dopiero wtedy się zaczęło. Nie pasowałem to innych dziewczyn, wolałem trzymać z chłopakami, jednak oni, jak to faceci, traktowali mnie inaczej ze względu na moją płeć. Strasznie mnie to, najzwyczajniej w świecie, wkurwiało, ale co mogłem zrobić? Po dwóch latach zaczęli mieć na to wywalone i zacząłem być traktowany jak równy im. Do damskiego towarzystwa nigdy mnie nie ciągnęło, bo miałem ochotę rwać sobie włosy z głowy, jak słyszałem to ich (przepraszam, jeśli kogoś urażę) babskie pieprzenie o kosmetykach, modzie i cudnych chłopakach. Natomiast panowie zawsze mieli coś do zaoferowania.
Przeskoczmy jednak do nieco gorszego problemu. Było nim moje ciało. Nienawidziłem go, nienawidziłem w nim wszystkiego. Kształtów, tego jak będzie wyglądać w przyszłości, „walorów”, jakimi zostałem „obdarowany”. Wiedziałem wtedy, że nigdy nie zaakceptuję siebie i już w wieku 17 lat stwierdziłem, że jestem aseksualny, bo nigdy nie będę w stanie zbliżyć się do jakiegokolwiek mężczyzny. Po prostu nie, a gdy patrzyłem w lustro, na mojej twarzy malowało się obrzydzenie i wstręt do samego siebie.
Opowiem jeszcze o jednej sytuacji. Miałem starszego brata i pewnego dnia zostałem sam w domu. Był to okres, kiedy dużo myślałem i akurat tamtego dnia wymyśliłem, że na choć jedną godzinę przestanę być dziewczyną. Zabrałem bratu jakieś ubrania, obwiązałem ciasno piersi tak, że nie było ich widać i po 20 minutach bycia w innym ciele rozpłakałem się jak dziecko. Choć może powinienem powiedzieć, że po 20 minutach bycia sobą.
Od tamtej pory było mi ze sobą coraz gorzej, jednak oto nastąpił przełom — wyjechałem na studia. Pracowałem, ile mogłem, oszczędzałem pieniądze, ale nie byłem pewny, czy to, co robię, jest słuszne. Dwa lata później, gdy już wracałem od rodziców, powiedziałem im wszystko. No dobra, raczej wykrzyczałem, bo wpadłem w histerię. Nie chciałem wybierać pomiędzy rodziną a własnym szczęściem i jak się okazało — nie musiałem. Wyrzucili mnie z domu z hukiem, powiedzieli, że mam się nie pokazywać, chyba że mi „przejdzie”.
Wiecie, dziś obchodzę swoje pierwsze, symboliczne urodziny. Dokładnie rok temu zostałem tym, kim powinienem był być od początku. Z rodziną ostatni raz widziałem się w sądzie, na jednym, jedynym procesie, bo chcieli mieć to już za sobą.
Często łapię się na tym, że tęsknię za nimi, ale nigdy nie żałuję, że podjąłem taką, a nie inną decyzję, bo wiem, że gdybym trzy lata temu podjąć się jej nie odważył, dziś po prostu już by mnie nie było.
Moim hobby są rekonstrukcje historyczne, zgadałam się z kilkunastoma ludźmi z miasta i stworzyliśmy grupę pasjonatów. Mieliśmy w grupie jednego geja, ale nie robił nic stereotypowego, poza tą jedną sytuacją, którą mam zamiar opisać.
Ów gej miał koleżankę, również z kręgu LBGT, którą zaprosił na jeden z eventów, w którym braliśmy udział. Jak się później okazało, właśnie wtedy zauroczyła się we mnie.
Kolega gej przedstawił mi sytuację i poprosił, żebym umówiła się z tą koleżanką. Odmówiłam, nie sądzę, że mogłabym być bi i nawet nie mam zamiaru tego sprawdzać. Zaczął na mnie najeżdżać, że łamię dziewczynie serce, że co mi szkodzi, że zachowuję się jak homofob. Naciskał coraz bardziej, część grupy wzięła jego stronę i zaczęła mi wciskać nietolerancję, reszta siedziała z głupią miną, jakby nie wierzyli w to, co się dzieje. Mojej strony nie wziął nikt. Przez kilka dni atmosfera była tak ciężka, że w końcu się poddałam i postanowiłam odejść. Byłam na jednym evencie sama, ich podejście do mnie się nie zmieniło, nawet pozwolili sobie na parę zakamuflowanych złośliwości w moją stronę.
Pomijając to, że pomagaliśmy sobie w tworzeniu kostiumów, bo wiadomo, że niektórzy umieją coś lepiej niż inni, przez co mój „samodzielny” projekt ucierpiał na jakości, jest mi po prostu smutno. Samemu nie jest tak fajnie jak w grupie. Skończyłam projekt, nad którym pracowałam już wcześniej, ale nie mam ochoty na zaczynanie kolejnego, myśl, że zostałam z tym sama, zbyt mnie dobija. Na chwilę obecną szukam sobie nowej grupy, ale póki co nic z tego. Trafiam albo na super mega profesjonalistów, którzy wymagają traktowania mojego hobby jak pracę, albo grupy przyjaciół, którzy chcą się bawić jedynie w swoim gronie.
A wszystko dlatego, że nie potrafiłam iść na randkę z dziewczyną.
Jestem przewodnikiem na pewnym obiekcie turystycznym i często w grupie turystów mam rodziców ze swoimi małymi pociechami. Zwiedzanie trwa ponad godzinę. 99% tych maluchów nie wytrzymuje spokojnie całego zwiedzania. Już po kilku minutach zaczynają się krzyki i płacze. Co na to rodzice? Większość nie odejdzie, aby uspokoić dziecko, tylko stoi dalej (często mi nad uchem, bo przecież nic nie słyszy) i zakłóca zwiedzanie innym. Ja jestem już odporny i mogę oprowadzać w każdych warunkach, ale najbardziej szkoda mi pozostałych turystów, którzy kupili droższe bilety z przewodnikiem (jest też tańsza opcja zwiedzania samemu), poświęcili swój czas i nic z tego nie mają...
To wyznanie to mój apel do rodziców i przyszłych rodziców: NIE JESTEŚCIE NAJWAŻNIEJSI NA ŚWIECIE!! Dla takiego malucha to przecież żadna atrakcja, tylko wręcz męka. Nie lepiej pojechać z nim do zoo albo na basen? Niech dziecko też ma radochę, a na zwiedzanie można przyjechać, jak dziecko podrośnie i będzie więcej rozumiało z tej wycieczki.
Eh, w końcu to z siebie wyrzuciłem.
Mieszkam tak bardzo na zadupiu, że nawet najbliższy McDonald's jest godzinę jazdy stąd. W dodatku w innym kraju.
Moja starsza siostra kocha alternatywną odzież, od zawsze była mistrzem wyszukiwania promocji, zakupów z Chin, polowań w lumpeksie i przerabiania zwykłych ubrań na ciekawsze. Szybko to od niej podłapałam. Gdy poszłam do gimnazjum, moja bluza z kocimi uszami stała się powodem do wyśmiewania mnie. Od tamtej pory wszystko, co robiłam, było złe. Nie raz zgłaszałam to pedagogowi, niestety słyszałam od niego tylko to, że to ja ich prowokuję. Według niego starałam się być na siłę oryginalna i narzucałam się tym innym ludziom, przecież nawet nie powinnam się zbliżać do moich oprawców.
Skoro taka miała być cena mojego spokoju, to po kilku miesiącach postanowiłam się poddać i zacząć nosić tylko ciuchy z sieciówek. Wtedy zaczęło im przeszkadzać, że jestem za gruba. Znowu poszłam z tym do pedagoga. „A nie pomyślałaś, że mają rację i to ty jesteś problemem?” Skoro ja byłam problemem, to schudłam, zrobiłam to tak szybko i niezdrowo, że to cud, że nie wpadłam w jakieś zaburzenia.
Wszystko, co mnie spotkało, było moją winą, dlatego musiałam się zmieniać. „Ale z ciebie kujon”. Przestałam się uczyć, moje oceny spadły do 3, czasem 4, przestałam też czytać książki na przerwie i już miałam spokój. „Jak możesz nie wiedzieć, że ta piosenkarka wydała nową płytę, a ta aktorka rozstała się z tym muzykiem? Takiego dzieciaka to pewnie tylko bajki obchodzą”. Zaczęłam więc czytać gazetki dla nastolatek. „Wyglądasz jak babochłop, mogłabyś podkreślić swoją kobiecość, a nie przychodzić do szkoły wyglądając jak pasztet”. Od tamtej pory całe kieszonkowe szło na ubrania i kosmetyki. „Jak możesz nie mieć Facebooka? W jakim ty wieku żyjesz?” Założyłam, potem również Twittera i Instagrama.
Na zielonej szkole w drugiej klasie zostałam ostatecznie zaakceptowana, moi oprawcy stali się moimi przyjaciółmi. Byłam fajna, razem z fajnymi ludźmi musiałam dręczyć innych, inaczej znowu by się odwrócili przeciwko mnie. Zaczęłam nienawidzić mojej siostry i wyśmiewać ją z innymi „koleżankami”. W liceum znowu należałam do tych fajnych ludzi, co chwilę się z kimś spotykałam i chodziłam na imprezy.
I dopiero na studiach zdałam sobie sprawę, że jestem... nijaka. Że chciałam być weterynarzem, a poszłam na beznadziejne studia, że zazdrościłam chłopakowi siostry wolontariatu w schronisku, choć nigdy się przed sobą nie przyznałam, że w gimnazjum wcale nie byłam gruba, że nie przeszkadza mi urwanie kontaktu ze znajomymi z liceum, że marzą mi się kolorowe włosy, najlepiej co miesiąc inne, że wciąż lubię fantastykę i niecodzienne ciuchy. Ktoś ogląda anime i bawi się w cosplay, ktoś inny ogląda „Biedronkę i Czarnego Kota”, nie wstydzą się tego. A ja? Ja wyrzekłam się siebie i nie wiem, kim jestem, potrafię się za to pindrzyć przez dwie godziny, zanim wyjdę z domu. I ciągle się dopasowuję do innych, żeby mnie zaakceptowali.
Pewnego pięknego majowego dnia, wracając ze szkoły, postanowiłem pojechać autobusem, ponieważ był wyjątkowo upalny dzień i wizja podróżowania zatłoczonym tramwajem, z którego pot wylewa się oknami, zbytnio mnie nie przekonywała. Tak więc wsiadłem do autobusu i widząc wiele miejsc, postanowiłem jedno zająć oraz delektować się podróżą po naszych idealnych drogach. Pisałem wtedy z dziewczyną. Nagle zauważyłem, że za mną siedzi wiekowa dama z berecikiem na głowie, czyli typowy osiedlowy monitoring. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, iż ciągle zaglądała mi przez ramię i czytała moją rozmowę z dziewczyną. Lekko poirytowany, wiedząc, że owa dama ciągle czyta wszystko, co piszę, postanowiłem napisać do dziewczyny następującego SMS-a: „Napiszę potem, bo pewna pani ciągle czyta naszą rozmowę”. Zaraz gdy to zrobiłem, poczułem za swoimi plecami, że zaraz ktoś się ugotuje ze wstydu. Dyskretnie się odwróciłem i zauważyłem, że starsza dama już siedzi na końcu autobusu i próbuje zakryć swoim berecikiem pomidora na twarzy. :)
Odkąd zaszłam w ciążę, mój mąż nie chce kochać się ze mną. Powód? Nie chce, aby jego córka zobaczyła penisa, zanim będzie pełnoletnia...
Kiedy miałem jakieś 9-10 lat, usłyszałem gdzieś wyrażenie „walić gruchę”. Z jakiegoś powodu pomyślałem, że znaczy to po prostu „robić kupę”, ogólnie określenie to nie wydało mi się to jakieś dziwne czy niewłaściwe.
Pewnego dnia oglądałem telewizję razem z mamą, gdy nagle rozbolał mnie brzuch i poczułem, że powinienem udać się do toalety na posiedzenie. Dosyć gwałtownie wstałem z miejsca, co zwróciło uwagę mamy, zapytała, co się stało i gdzie idę, a ja na to odpowiedziałem, że mnie przydusiło, więc idę „zwalić gruchę”...
Zarówno jej mina, jak i rozmowa, która nas potem czekała, były bezcenne.
Dodaj anonimowe wyznanie