#cdcda

Pracowałem kiedyś w magazynie, gdzie zatrudniłem się 1 grudnia, a urodziny mam w mikołajki. Drugiego bądź trzeciego dnia pracy przyszedł chłopak z kartką i mówi, że zbiera pieniądze na prezent dla Mikołaja, bo zbliżają się jego urodziny. Myślę sobie, że spoko firma, ledwie się zatrudniłem, a już prezent chcą mi kupić.
6 grudnia nadszedł, wołają mnie do biura, przygotowuję sobie w głowie podziękowania. Po czym się okazało, że mój ówczesny kierownik nie dość, że ma takie samo imię, to jeszcze urodził się w mikołajki...
I tak co roku, przez 6 lat.
Nikt do tej pory nie ogarnął, że też mam urodziny, nawet mój szwagier, z którym pracowałem. Kiepsko tak stać i śpiewać, kiedy nikt nie śpiewa tobie.

PS Wikary, to o Tobie, jeśli czytasz😁

#5Oxrp

Krótka historia o tym, że miłość owszem, jest cudowna, ale przede wszystkim najważniejszy jest szacunek.
Kobiety są silne, to prawda. Mówi się, że dużo wytrzymają, cierpienie „uszlachetnia” itd. W końcu jak kogoś poznajemy, to nikt nie ma napisane na czole „mam problemy z emocjami/agresją”.
Ja skończony magister, on prawie 10 lat starszy. Na początku było naprawdę dobrze. Po czasie wyszło, że lubi piwo. OK, niech lubi. Wszystko w rozsądnych ilościach jest dla ludzi. Ja lubię wino od czasu do czasu, i co? :)
Potem się okazało, że parę lat zanim mnie poznał, co drugi weekend spędzał w klubach z kumplami. OK. Jazda autem po alko? OK. Picie z kumplami aż do odcięcia i kac następnego dnia? OK. W końcu „był kawalerem”, to musiał jakoś spędzać weekendy. Jak się o tym dowiedziałam, poleciłam wizytę u terapeuty, w końcu musi być jakieś podłoże chęci zmiany stanu świadomości. Poszedł. Okazało się, że wszystko OK.
Minęło pół roku spokoju, naprawdę było dobrze. I nagle ni stąd, ni zowąd: obrażanie przy kasjerce w sklepie, zazdrość o mężczyzn wokół, notoryczne krzyczenie po kierowcach i przeklinanie bez powodu w trakcie jazdy autem, przeklinanie po ludziach z yt (czasami oglądałam różne kanały) i HIT: obgadywanie mnie z tymi imprezowymi kumplami z czasów kawalerskich i pretensje, że ich „unikam”. Hmmm, ciekawe dlaczego.

Drogie kobietki. Chore emocje mężczyzn to ich chore emocje.
Ja wytrzymałam w tym chorym układzie ponad rok, dając szansę i myśląc, że to wina stresu. Nie. Jest szereg wielu zaburzeń psychicznych i osobowości, za które nie musicie brać odpowiedzialności. Życie jest piękne, jest jedno, zwłaszcza jak planujecie założyć rodzinę, to nie ma przebacz. Dobry mąż to skarb i warto odpuścić „wielką miłość” i podarować sobie święty spokój.

Dodam, że to nie był typ łobuza. Zwykły facet ze wsi, wychowany w pełnej rodzinie. Jego problemy z głową wyszły po drodze.

#Oj4td

Mam 28 lat. Skończone studia i nadal bez „porządnej” pracy. Brzmi znajomo? Cóż, mój przypadek jest nieco inny. Brak porządnej pracy oznacza dosłownie brak porządnej/normalnej pracy. Aktualnie utrzymuję się z pracy dorywczej, gdzie załatwienie jej to też były cuda na kiju, i mieszkam z rodzicami. Nie jestem w stanie zarobić i odłożyć w zasadzie na nic, poza marnym wyjściem na zero. Żeby nie było, pracowałem wcześniej w normalnej robocie, ale zmiana miejsca zamieszkania i... no właśnie. W czasie studiów miałem w miarę normalną jak na studenckie warunki, dobrze płatną prace. Skończyłem studia, myślę – awans. A tu totalna lipa. W zasadzie jest gorzej niż na studiach. Okazało się, że przydałoby mi się parę kursów do mojego kierunku (no ale żeby je zrobić, muszę mieć kasę, której nie mam). Zawody, na które teoretycznie mógłbym iść po studiach/zgodne z kierunkiem, pozostają dla mnie z pewnych przyczyn niezależnych ode mnie zamknięte. Dosłownie i nie ma się co siłować z koniem. Niestety ogarnięcie tego wszystkiego zajęło mi rok. Teraz jestem w totalnie beznadziejnej i demotywującej sytuacji. Sytuacji nie poprawia brak znajomych (ludzie po studiach się porozjeżdżali) i dziewczyny. Czuje się, jak wszyscy poszli do przodu, mniej lub bardziej udanie urządzają się. A ja... czuję się, jakbym stał w miejscu. Zazdroszczę ludziom, którzy mają nawet niewdzięczną stałą robotę i dostają za to kasę. Wiem, że nie nadrobię już tego poziomu. Próbuję się pocieszać, że są inni, że są ludzie pasożytujący na garnuszku... Ale jak tak nie potrafię. Chcę coś robić, rozwijać się, pracować. Ale każda próba jest kontrowana przez życie, coś w stylu „Dobra, tu ci sypnę marną kasą, ale to nie dla ciebie/nie nadajesz się/mogłoby być, ale nie dla pasa kiełbasa/idź sobie posiedzieć jeszcze u rodziców”.
Eh, błagam, jest tu ktoś z jakąś shitworking, co go całkowicie demotywuje z życia? Słyszałem, że ludzie ponoć narzekają na pracę od 9 do 17. Chętnie wezmę twoją pracę, mogę ci nawet oddawać część zysków.

PS Próbowałem nawet być pracownikiem fizycznym i dwa razy próbowano mnie oszukać, wykorzystując moją ciężką pracę.

#OXvCV

Bezsenność to smutna przypadłość. Podobnie jak koleś z wyznania #yk3bL dostaję m.in. jeden lek na bazie zolpidemu. Z gabinetu psychiatry nie wychodzę z receptą, tylko z biletem do Disneylandu.

Późnym wieczorem łykam 10 mg skondensowanej psychozy. Pociąg do mitycznego eldorado odjeżdża plus minus za piętnaście minut. Na początku jest spokojnie. Zasłony falują. Litery rozmywają się na ekranie. Rozluźniam się. Czuję, jak z wolna spływa na mnie łaska hedonistycznego wyjebania. To taki stan umysłu, w którym zacieszałbyś ryja, nawet gdyby za oknem szarżowali jeźdźcy apokalipsy, a świat trawiłaby pożoga.

Nie wiem kiedy nadchodzi ten magiczny moment, w którym czas, prawa fizyki i logika wespół przestają istnieć. Film się urywa. Wiem tylko tyle, że od tej pory nie będę nazajutrz pamiętać o niczym (tzw. niepamięć następcza), a o wszystkim opowie mi przyjaciółka i współlokatorka zarazem. W ten oto sposób dowiedziałam się, że:

1. Mam romans z Apollem z obrazu, który wisi na ścianie. Regularnie imprezujemy razem z muzami w jego ogrodzie.

2. Obraziłam się na współlokatorkę i stwierdziłam, że to koniec naszej przyjaźni i że w związku z tym wyprowadzam się. Między szafą, a kanapą zbudowałam z koca namiot i tam zamieszkałam.

3. Rozpalałam ognisko w domu. Z podgrzewacza.

4. Osiągnęłam zen. Nawiązałam łączność z kosmosem i zjednoczyłam się z Wszechświatem. Zrozumiałam Boga i pojęłam sens istnienia.

5. Weszłam do Narnii przez waginę dinozaura.

6. Pies rasy szpic niemiecki podejrzanie zacieszał do mnie japę. Nie wiedziałam o co mu chodzi.

7. Przez pół godziny rozmawiałam z Indiańcami z Civilization V. Nie mogłam pojąć dlaczego tak pokojowa nacja chce napierdalać w innych atomówkami.

8. Koślawym pismem i staropolszczyzną napisałam poemat o tym, że wrogów narodu polskiego należy stratować końmi.

9. Po pokoju przechadzał się nasz pies. Wołam do przyjaciółki: "O kurwa, patrz jaka fajna świnia nam po domu biega!".

10. W Paintcie narysowałam długiego, frunącego nad polami fioletowych grzybów kota, pod którym rozciągała się malownicza tęcza. Mam ten obrazek do dziś.

Taki zjazd nie trwa długo. Z rana budzę się wypoczęta, w bajecznym humorze. Opowieści o tym gdziem była i com widziała wyczekuję niczym Grażyna kolejnego odcinka Na Wspólnej. Ufam przyjaciółce, znamy się i mieszkamy razem od lat, toteż wiem, że nie zrobi mi chamstwa i np. nie nagra tych moich odpałów, żeby mnie później ośmieszyć. Przy nikim innym na pewno bym nie wzięła tej piguły.

#k3XYF

Moja przyjaciółka zdaje właśnie egzamin na prawo jazdy, a mnie przypomniała się historia z moich zmagań w tym temacie.

To było w 2013 roku. Zarobiłam swoje pierwsze pieniądze i zebrałam się w sobie, by w końcu iść na kurs prawa jazdy, udało mi się jeszcze zdawać na starych zasadach (chociaż nie wiem, jak nowe wyglądają teraz). Egzamin miałam w mieście oddalonym o około 50 km. Niestety pierwszy raz oblałam na jeździe. Tak się złożyło, że nie mogłam od razu wykupić nowego terminu z braku pieniędzy, dlatego postanowiłam przyjechać innego dnia. Ciężko było mi zebrać odpowiednią sumę, ale jakoś co do grosza odliczone na bilet i wykupienie egzaminu pojechałam pełna optymizmu do WORD-u.
Ustawiłam się ładnie w kolejkę i nagle patrzę – kartka… Nowa, WYŻSZA cena egzaminu praktycznego. I co teraz? Usiadłam na krzesełku naprzeciwko kasy i po prostu walczyłam z sobą, by się nie popłakać. Biorąc pieniądze z biletu powrotnego, brakowało mi jeszcze 2-3 zł. Na koncie bankowym około 7 zł, czyli nie szło tego wyciągnąć nawet. Siedziałam z dobrą godzinę, patrząc na tych wszystkich ludzi i przekonując samą siebie, by podejść do kogoś i pożyczyć trochę gotówki. W końcu zobaczyłam dwie dziewczyny w mniej więcej moim wieku, stojące same w przedsionku budynku. Podeszłam do nich, przedstawiłam pokrótce sytuację i poprosiłam o pożyczenie tych 2 złotych, jednocześnie prosząc o nr telefonu, by móc oddać pieniądze, gdy tylko będę miała dostęp do konta. Nawet nie wiecie jak było mi głupio i wstyd, stałam ze spuszczoną głową nawet na nie nie patrząc, bo po prostu nie byłam w stanie. Jedna z dziewczyn od razu przyjęła pozycję „odwal się”, mówiąc, że nie ma i ruszyła do wyjścia, druga wyciągnęła portfel i wręczyła mi 5 zł. Natychmiast zaczęłam odliczać swoje groszaki, by oddać jej resztę, ale położyła mi rękę na mojej i powiedziała: „Nie oddawaj mi nic, to na szczęście przy kolejnym podejściu”. Podziękowałam z 50 razy.

Tym razem ustawiłam się w kolejce do kasy, modląc się, by nie rozbeczeć się z ulgi i wdzięczności.

*Egzamin zdałam!
*Pociągiem wracałam, kupując bilet kartą i dokładając resztę z otrzymanej sumy.

Jeżeli czytasz to, dobra kobieto, to jeszcze raz dziękuję i będę Ci wdzięczna do końca życia!

#oyuqa

To było w pierwszej klasie liceum. Szkoła była mała, tłok w czasie przerw niesamowity.
Schodziłem schodami w dół w tłumie uczniów. Przede mną po lewej stronie szła dziewczyna, tuż za nią przeciskał się chłopak, chyba się kłócili, oboje rok ode mnie starsi (jego akurat znałem, ją z widzenia).
Nie wiem co mnie tknęło, ale pomyślałem: teraz albo nigdy.
Wyciągnąłem rękę i złapałem ją za pośladek. Ona natychmiast się odwróciła i strzeliła tego chłopaka z całej siły z liścia.

Miałem dużo szczęścia, że nikt tego nie zauważył, ale czułem się niesamowicie wtedy dumny z siebie, że się na to odważyłem!
Tak czy inaczej, był to mój pierwszy kontakt intymny z dziewczyną…
Do tej pory pamiętam ten dotyk.

#acPGg

Czas leczy rany...Tak właśnie myślałem, wierzyłem w to, chodząc na terapię po zakończeniu 7-letniego związku z kobietą, którą uważałem za miłość mojego życia. Związek skończył się mimo wcześniejszego planowania przyszłości, planów dotyczących założenia rodziny. Byłem z kimś, kto jak się okazało był narcyzem i trudno było mi wówczas wyjść na prostą. Ona to zakończyła. Zostałem zastąpiony w niecałe dwa miesiące przez mojego poprzednika – jej eks zajął moje miejsce.
Bolało.
Zmieniłem pracę, przeprowadziłem się. Przeżyłem wiele, ale i wiele się nauczyłem. Wydawało mi się, że o niej zapomniałem. Wybaczyłem jej, ale i sobie. Wyciągnąłem wnioski z popełnionych błędów i postawiłem na samorozwój, zostawiając całkowicie ówczesnych znajomych i kontakty za sobą. Uciąłem to wszystko. Chciałem zacząć nowe życie. Nie uciekać, a żyć. Terapia bardzo pomogła. Przez dwa lata łapałem wiatr w żagle. Mam nowe, inne lepsze życie. Nadal pracuję nad sobą i wierzę, że potrafię być szczęśliwy. Tylko czemu ona co jakiś czas nawiedza mnie w snach? W ciągu dnia nie myślę o niej, chociaż przed terapią wspomnienia wracały na każdym kroku. Teraz nie ma jej w mojej świadomości, pozostają jedynie sny, z których nie potrafię wyciągać wniosków.
Czas wcale nie leczy ran, pozwala jedynie o nich zapomnieć.

#bXWcc

Większość moich rówieśników nie może się doczekać swoich 18. urodzin, a ja nie wiem... Wszystkiego się boję i z każdym dniem bliżej tej „dorosłości” coraz gorzej się czuję. Wszyscy oczekują, że zrobię od razu prawo jazdy, a mnie przeraża wizja wsiadania za kółko. Wszyscy oczekują, że będę pić alkohol, a ja się boję stracić nad sobą panowanie... Możecie się śmiać, ale naprawdę przerażają mnie te urodziny. A najbardziej boję się, że wybuchnie wojna, a mnie zmuszą do służby w wojsku... Wiem, że zachowuję się jak dziecko, ale to sprawia, że naprawdę słabo się czuję.

#YaqtP

Mój facet jest fleją, nie wiem jak zmobilizować go do dbania o porządek. Jestem na urlopie, zajmuję się naszą 2-letnią córką i domem. Córka jest mocno aktywna i wymaga dużo uwagi. Mimo tego codzienne odkurzam sierść i naniesiony piasek, odkładam wszystko na miejsce, co 2-3 dni pranie i składanie ciuchów, zmywanie naczyń (zmywarka to wybawienie), wycieranie kurzu, blatów, frontów szafek itp. domowe czynności (nie jest idealnie czysto, ale nie przyklejamy się do podłogi). Nie wymagam uczestniczenia w tym wszystkim, jednak odkładanie rzeczy na miejsce wydaje mi się czymś podstawowym, czego mogę oczekiwać od partnera po jegoośmiogodzinnej biurowej pracy. Niestety nie mogę się tego doprosić. Skarpetki nigdy nie trafią do pralki, ciuchy walają się wszędzie i rosną w sterty, kubki, talerze i okruchy będą na blacie, aż same magicznie nie znikną. Prośba o ułatwienie mi życia i zapranie świeżych plam na ciuchach jest często ignorowana. Wszelkie próby dyskusji i argumentacji kończą się wymówkami i/lub oburzeniem. 
Mam wrażenie, że mam w domu nastolatka. Czy mam za duże oczekiwania wobec swojego mężczyzny?

#vPdk9

Z moim chłopakiem jesteśmy razem już jakieś 4 lata, mieszkamy razem od roku. Z dnia na dzień coraz bardziej zastanawiam się nad tą relacją...
Od komputera wstaje tylko wtedy, kiedy idzie do pracy albo do łazienki. Nawet do kuchni już raczej nie wychodzi, bo kiedy coś ugotuję, prosi mnie, żebym przyniosła. Próbowałam go namówić czasem na jakieś wyjścia, czy to do znajomych, czy to gdzieś pojechać... Narzekał. Obniżyłam swoje wymagania i zaproponowałam po prostu spacer po okolicy. Narzekał. Kiedy go o coś proszę, a nie są to wymagające rzeczy (typu wyniesienie śmieci albo posprzątanie talerzy z biurka), mówi, że zaraz to zrobi, a finalnie to „zaraz” nigdy nie następuje. Przeprasza mnie za to, że nie zrobił o co prosiłam, ale na powiedzeniu „przepraszam” się kończy.
Jego ulubiona wymówka na wiele rzeczy to „zapomniałem”. Umówiliśmy się kiedyś ze znajomymi, że pojedziemy za miasto na jeden dzień. Pociąg mieliśmy o 8 rano. Mój oczywiście zaspał, bo grał do 5 nad ranem, a kiedy mu przypomniałam, że przecież byliśmy umówieni – „zapomniałem”.
W moje urodziny grał cały czas na komputerze. Zorientował się dopiero w momencie, kiedy zadzwoniła do mnie ciotka z życzeniami. Jego reakcja? „To ty masz dzisiaj urodziny? Przepraszam, zapomniałem, wszystkiego najlepszego”. I tyle, poszedł dalej grać.
Kiedyś musiałam zostać dłużej w pracy i poprosiłam go, żeby mnie odebrał. Wyszłam wtedy jakoś po 18 (była zima i było ciemno, w dodatku padał śnieg), dzwonię do niego – „zapomniałem”.
Wiele razy mu mówiłam, że jest mi przykro z powodu jego zachowania. W takich sytuacjach przeprasza mnie, potem przez 2 góra 3 dni zachowuje się jak nie on. Rozmawia ze mną tak jak kiedyś, pomaga mi, ogarnia rzeczy, o które go proszę. Mówi, że mnie kocha i jestem dla niego wszystkim. Ale potem wraca do grania i do „zapomniałem”. Pamięta natomiast o tym, żeby odpisywać byłej, bo „przecież jest dobrym człowiekiem”. Kiedy poprosiłam go o zerwanie z nią kontaktu, bo mnie to krzywdzi, odpowiedział mi, że przecież tylko ze sobą piszą i nic więcej, a poza tym ona chciała mu się tylko wygadać po tym, jak zerwała ze swoim chłopakiem.
Wstydzę się wygadać komuś znajomemu, dlatego piszę to tutaj. W oczach przyjaciół i rodziny zawsze byliśmy tą idealną parą – miło spędzaliśmy czas, zamiast się kłócić dogadywaliśmy się jakoś, umieliśmy ze sobą rozmawiać. Odkąd razem mieszkamy, on coraz mniej przypomina mi tego chłopaka, na którym mi kiedyś tak zależało. Mam wrażenie, że jestem mu coraz bardziej obojętna. Nie wiem, czy mam próbować ratować ten związek, czy po prostu odpuścić.
Dodaj anonimowe wyznanie