Postanowiłam zrobić sobie relaksującą kąpiel. Sole, bajery, piany na pół łazienki i ja.
I tak leżę sobie już z godzinę, po czym przychodzi mój narzeczony i pyta, czy mógłby dołączyć do mnie. Nie ma problemu - wskakuj. Zauważyłam ten błysk w oku, wiedziałam, że na zwykłym leżeniu się nie skończy. Podczas gdy on poszedł szybko ogarnąć służbowego e-maila mi.. zachciało się wypuścić wodnego potwora. Myślę sobie - zrób to teraz. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Potwór stwierdził jednak, że zmaterializuje się w innym stanie niż gazowy.
Faceta do siebie nie wpuściłam. Mimo że jesteśmy już trochę razem, nie byłabym w stanie oznajmić mu, że właśnie zesrałam się do wanny.
Historia miała miejsce jeszcze za czasów gimnazjalnych. Wracaliśmy z wycieczki szkolnej z Berlina. Podróż autokarem była długa, a mądry ja na pierwszym postoju w Polsce zjadłem hot doga ze stacji. Oczywiście dla popisu przed kolegami musiał być on z ostrym sosem.
W pewnym momencie poczułem delikatne mrowienie w okolice podbrzusza. Znając swój organizm wiedziałem, że to co zaraz ze mnie wyleci nie będzie delikatnie. Z każdą sekundą moje zwieracze coraz głośniej nuciły marsz żałobny. Zebrałem się w sobie i czując niemożność ruszenia się z miejsca, poprosiłem kolegę o podejście do wychowawczyni i przedstawienie sprawy. Kolega z bananem na twarzy udał się na sam przód autokaru z zamiarem załatwienia kilkuminutowego postoju.
Po niespełna 5 minutach, które to były dla mnie wiecznością, kolega wrócił spełniając mój największy koszmar. Mianowicie kierowca nie zgodził się na postój argumentując to brakiem czasu.
Bez nadziei na lepsze jutro i z pękającym odbytem skuliłem się na fotelu, niwelując przy tym uciążliwy ból brzucha. Po kilku minutach udręki jakimś cudem zasnąłem.
Obudził mnie kolega siedzący obok. Po kilku godzinach jazdy dotarliśmy do celu - szkoły. Wychowawczyni zarządziła przeliczenie uczniów i już po kilku minutach byliśmy wolni.
Rzuciłem się w kierunku budynku szkolnego niczym Usain Bolt biegnący po złoto olimpijskie, i praktycznie odbiłem się od drzwi. No tak, niedziela, szkoła zamknięta na cztery spusty. Mój, jak widać, nie do końca rozwinięty mózg stwierdził, że najlepszym pomysłem będzie przejście odległości około 1 kilometra do domu oraz załatwienie sprawy na miejscu. Co złego może się wydarzyć...
Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Z zaciśniętymi zwieraczami szedłem pingwinim krokiem w stronę domu. Wtem zobaczyłem ją... Dziewczynę, która podobała mi się od dawna, lecz nie zdążyłem jej o tym wspomnieć. Jako że już wtedy spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, z daleka zaczęła do mnie machać i wymownym gestem zapraszać na drugą stronę ulicy, abym potowarzyszył jej w oczekiwaniu na autobus. Wiedziałem, że jeśli nie podejdę do niej, to nigdy się jej nie wytłumaczę. Nie mogłem tego zignorować. Czując jak krecik puka w taborecik podszedłem do niej i rozpoczęliśmy konserwację. Jakież było moje szczęście, gdy zobaczyłem błękitną karocę, która miała zabrać moją ukochaną. Niestety, nim moja luba zdążyła się ze mną pożegnać i odjechać, poczułem ulgę, a zarazem ogromne ciepło na wewnętrznej stronie ud. Moje długie, czarne spodnie zamaskowały to, co ze mnie wyleciało. Pożegnałem przyjaciółkę i pobiegłem co sił w nogach do domu.
Jako że nie lubię niedokończonych wyznań:
Jak się zapewne domyślacie, zesrałem się w gacie w wieku 14 lat.
Dziewczyna nie zauważyła wtopy, byliśmy później razem.
Rozstaliśmy się po ponad półrocznym związku, co jak na realia gimnazjum dużo :)
Odkąd pamiętam, musiałam codziennie brać tabletki, które regulowały mi cukier. Dawali mi je rodzice, więc nawet nie zastanawiałam się, jak to działa i w ogóle. Dopiero teraz, w wieku 15 lat, dowiedziałam się, że przez ten cały czas brałam pigułki zapobiegające HIV.
Jechałam ostatnio zatłoczonym pociągiem w przedziale ze starszymi kobietami - typowe mohery, wyznawczynie Szanownego Ojca Dyrektora.
Na postoju, jak wiadomo, jest niestety ciszej. W torebce miałam elektryczną szczoteczkę do zębów, pech chciał, że coś w torebce wcisnęło jej guziczek i zaczęła "charakterystycznie warczeć". Usłyszałam kilka komentarzy typu: w tych czasach kobiety przesadzają, mężowie im nie wystarczą, wibratory, seks szopy i inne zboczenia. Jak można być tak wyuzdaną dziewuchą?!
Widok ich min był bezcenny, gdy zobaczyły, że wyciągam zwykłą szczoteczkę do zębów.
Przeprosin nie usłyszałam :)
Zauważyłem ostatnio wyznanie, w którym mężczyzna opisał jak pozbyć się świadków Jehowy, więc teraz pora na mnie.
U mnie w okolicy jest ich kościół, więc Jehowi są tu praktycznie co dwa dni, a odprawianie ich jest trochę irytujące. Czytałem kawał na pewnej stronie (co jest kluczowe!) i on podsunął mi pomysł. Czekałem tylko na okazję, by wypróbować mój nowy sposób. Udało się. Świadkowie Jehowy przyszli, więc zaprosiłem ich do środka. Rozmawiamy w najlepsze, jestem uprzejmy i nagle krzyczę w stronę kuchni: Dimitri, mamy kandydatów do gułagu, pomóż mi ich spacyfikować!
Nie widziałem, żeby ktokolwiek tak szybko biegał, a od tamtej pory nikt nie zakłócał mi miru domowego.
Czekają mnie bardzo trudne wakacje, najtrudniejsze w moim życiu. Stało się coś czego nie dałem rady uniknąć.
Jestem uczniem czwartej klasy technikum. W sierpniu czeka mnie egzamin poprawkowy z matematyki. Miałem jedynkę na pierwsze półrocze i nie udało mi się jej poprawić w wyznaczonym terminie. Miałem jednak szansę ratować się przed tym żeby drugie półrocze nie doszło mi do sierpniowej poprawki. Nawet ta sztuka mi się nie udała.
Pod koniec maja pisaliśmy sprawdzian z zakresu materiału ze wszystkich czterech klas. Dwójka z tego sprawdzianu otworzyłaby mi drogę do poprawienia wcześniejszych sprawdzianów z których dostałem jedynkę. Niestety, ten sprawdzian napisałem na jedynkę, zdobyłem zbyt małą liczbę punktów żeby go zaliczyć. To całkowicie pozbawiło mnie jakichkolwiek szans na poprawę sytuacji. W sierpniu czeka mnie egzamin poprawkowy z matematyki z całego roku szkolnego.
Kompletnie nie potrafię zrozumieć skąd wzięło się u mnie tak drastyczne obniżenie lotów z matematyki której w przeszłości bardzo lubiłem się uczyć. W pierwszej klasy technikum radziłem sobie naprawdę przyzwoicie, dostawałem oceny przeważnie 2 lub 3 i w żadnym półroczu nie groziła mi jedynka. W drugiej klasie miałem jedynkę na półrocze którą poprawiłem, byłem zagrożony na koniec roku ale wyszedłem z tego obronną ręką. W trzeciej klasie miałem jedynkę na półrocze którą poprawiłem, również byłem zagrożony na koniec roku, nauczycielka postawiła mi twarde warunki, już prawie usadziła mnie na sierpień lecz w ostatniej chwili wyszedłem z opresji. Natomiast teraz w czwartej klasie to co przerabialiśmy już całkowicie mnie przerosło, nie udało mi się poprawić pierwszego półrocza, otrzymałem jedynkę również na koniec roku i pierwszy raz w mojej edukacji szkolnej napiszę w sierpniu egzamin poprawkowy.
Czarę goryczy przelewa fakt że rodzice nie mają zamiaru finansować mi korepetycji tylko mam na wakacjach iść do pracy i sam sobie zarobić na korepetycje. Tata który pracuje w ochronie od ponad 10 lat pomógł mi znaleźć pracę, zadzwonił do swojej kierowniczki i napomknął jej o mnie. Po zakończeniu roku szkolnego przejdę szkolenie którego udzieli mi sam mój tata i w lipcu rozpocznę pracę jako ochroniarz w supermarkecie. Dobrą wiadomością dla mnie jest to że aż do 2032 roku w którym skończę 26 lat jestem zwolniony z podatku i będę zarabiać więcej niż mój tata. Złą wiadomością jest dla mnie to że ciężko będzie mi pogodzić pracę z nauką do sierpniowej poprawki z matematyki.
Chciałem podzielić się z Wami pewną historią, dotyczącą spraw tak niepozornych, jakimi są przesądy. Ot, niby niegroźna myśl, że coś przynosi pecha, a jednak przez taką głupotę prawie doszło do wypadku.
Słowem wstępu: Mieszkam w pewnym uzdrowisku, znanym głównie ze zdrad małżeńskich i ogólnej rozpusty. Także moje miasto to jeden wielki geriatryk. Łatwo sobie wyobrazić więc chodniki pełne staruszków, co rusz przelewających się przez drogę w najmniej odpowiednich do tego miejscach, lecz to nie o pieszych będzie to wyznanie.
Otóż jechałem samochodem z kolegą, on na prowadził, zaś ja siedziałem na miejscu pasażera. Trasa naszego przejazdu prowadziła głównie rzadko uczęszczanymi przez kuracjuszy ulicami. Jechaliśmy spokojnie za samochodem znanej czeskiej marki, prowadzonej przez parę staruszków. Oboje prowadzili, znaczy się pani starszej daty (wyglądająca na typowego mohera) strofowała męża, żywo przy tym gestykulując. No, nic szczególnego, starsze małżeństwo przyjechało na wczasy. W pewnym momencie drogę przed ich samochodem przeciął kot. Najzwyklejszy czarny kot, wyglądający dość uroczo i zapewne smaczny. Ale takie przynoszą pecha! Odległość ich samochodu do futrzaka była dość spora, nie musieli nawet zwalniać, by kot przeprawił się na drugą stronę ulicy. Staruszkowie dojechali już do kociej przeprawy przez jezdnię, a tu nagle jeb po hamulcach! Gdyby nie refleks kolegi i cholernie mocne hamulce w samochodzie, zwyczajnie wjechalibyśmy im w dupę. Ale nic to, hamowanie się udało, dziadkowie po prostu ustali na poboczu, tyle że dość gwałtownie. Nic złego się nie stało, omijamy ich pojazd, przejeżdżamy przez punkt w którym na drogę wyszedł kot, a tu staruszkowie nagle ruszają! Super, bo kot to dzieło szatana, a jego ślady są przeklęte! Naprawdę, trzeba było tak gwałtownie hamować, bo głupi przesąd? Przez ten ciemnogród prawie do wypadku doszło.
Morału nie będzie, ale na koniec dodam, że jednak starsze państwo miało pecha, bo zakosiliśmy im miejsce parkingowe sprzed nosa. Ostatnie. Karma wraca, ta kocia też, tyle że czasem na dywan.
Oskarżam moją matkę o moje zaburzenia odżywiania. Całe moje dzieciństwo to była obsesja matki na temat mojego jedzenia. Zresztą nie tylko mojego. Tata też był przez nią kontrolowany. Tylko moja starsza siostra zawsze mogła jeść co chce i ile chce. Odkąd pamiętam wydzielała mi dokładną porcję każdego jedzenia. Fasolki mogę zjeść tyle, jajek tyle, ziemniaków tyle. Nie mogłam zjeść dwóch kotletów i jednego ziemniaka. Musiałam dwa ziemniaki i jeden kotlet, bo tak zaplanowała. Nie chodzi o to, że była wyliczona ilość (choć i to się zdarzało). Po prostu. Przyznam, że przez to jak szliśmy gości jadłam do oporu, bo przy ludziach mogłam jeść co chcę i ile chcę. Tak samo jak zaczęłam dostawać kieszonkowe. Calutkie szło na jedzenie. Zaczęłam robić się grubsza, opanowałam się. I schudłam. Gdy się wyprowadziłam, wpadlam w wir jedzenie na co mam ochotę w chorych ilościach, a potem karnych głodówkach. Jedzenie zaczęło budzić we mnie poczucie winy tak wielkie, że nie mogłam normalnie funkcjonować. Zaczęłam ważyć wszystko co jem. Żeby nie jeść za dużo, ale i za mało. Jednak wciąż nie mogłam się powstrzymać i obcinałam kalorie coraz bardziej i bardziej, aż chodziłam nieprzytomna z glodu. Tymczasem co odwiedzałam mamę, to krytykowała mnie, że przesadzam, bo wciąż jem za dużo. Bo gdybym jadła 600 kalorii (na tamten czas jadłam 800) to byłabym szczuplejsza. Za każdym razem gdy skusiłam się na coś słodkiego, patrzyła na mnie krzywo i pytała czy ja aby nie przesadzam. Potem zaczęłam walkę o zdrową relację z jedzeniem. Jadłam zdrowo i nie opychałam się, ale chciałam sobie czasem pozwolić na słodki deser. Zaczęłam sobie też czasem pozwalać na zjedzenie sporej ilości słodkiego na raz (wiele kobiet rozumie co mam na myśli pisząc, że jest czasem taki dzień :-)). A moja mama dalej mnie opieprza sama mając 50 kilo nadwagi i wcinając sobie ten wielki schabowy z głębokiego tłuszczu. A ja dalej mam poczucie winy, że jem. Ale z nim walczę.
Uwielbiam jeść suchą karmę dla kotów. Tyle.
Może ktoś miał podobną rozkminę.
Ptaki, a szczególnie je*ane gołębie, srają mi na balkon, okna, parapety, ścianę, ku*wa wszystko.
Jest tego tak dużo, że mnie nosi teraz, gdy tylko to zobaczę, wspomnę lub pomyślę.
I teraz do rzeczy bo aż mnie przytkało. Chcę podłączyć barierkę balkonową pod prąd...
Wystarczy aby porazić te szkodniki, a nie zrobić krzywdy domownikom? Czy jest to możliwe?
Strzelać nie będę, trucie nic nie daje, kolce odpadają bo korzystam w barierki.
Dobry to pomysł? Obwód by przerywał w momencie otwarcia drzwi balkonowych.
Nie znam się, da radę tak?
Dodaj anonimowe wyznanie