Moja dziewczyna, z którą jestem od 2 tygodni dzisiaj mi powiedziała, że kolega jej powiedział o jakimś tam wydarzeniu, na który chce jechać ze mną i z nim. Dodam, że ten chłop ogólnie chciałby z nią być i zna ją dłużej niż ja, ale ona nie chce z nim być i traktuje go jako kolegę. Problem polega na tym, że ja wcale nie dość, że nie chcę jechać z tym typem jak i na to wydarzenie to uważam, że za wcześnie na takie pierdoły, jakieś durnowate wydarzenia, bo ani ja nie poznałem jej rodziców ani ona moich.
Uważam, że są sprawy ważniejsze w tym momencie niż jakieś wydarzenia. Chociażby poznanie moich znajomych czy jej, których nie wszystkich też poznałem. Szczerze to zrobiło mi się przykro bo skoro dla niej wydarzenie może być ważniejsze żeby poznać moich rodziców i spędzić ze mną czas bo uważam, że przez czas jaki jesteśmy ze sobą potrzebujemy czasu. Chciałem żeby jakieś wydarzenia czy inne rzeczy przyszły dopiero z czasem, a nie taka sytuacja. Myślę, że jak pojedzie tam z tym typem sama to już wtedy nie będę chciał z nią kontynuować dalej znajomości, bo dla mnie to będzie znaczyło, że są rzeczy ważniejsze niż ja czy moja rodzina. A wy co uważacie, jak powinienem zachować się w obecnej sytuacji?
Po rozstaniu z byłą kompletnie się zmieniłem. W pewnym momencie naszego związku zaczęła mnie kontrolować. Przeglądała mój telefon, komputer, nie pozwalała mi widywać się z kumplami, mimo że sam i tak rzadko wychodziłem bez niej na miasto. W pewnym momencie coś we mnie pękło i miałem jej dość.
Poznaliśmy się dzięki wspólnym zainteresowaniom, których mieliśmy mnóstwo. Dziś kompletnie straciłem do nich pasję, wręcz ich nie znoszę. Mało tego, nawet straciłem zainteresowanie innymi kobietami oraz seksem. Nie jestem pewien, czy dobrze to rozumiem, ale chyba stałem się aseksualny, lecz nie nazwałbym tego jakąś formą orientacji, bo wydaje mi się, że w moim przypadku jest to uraz. Moja rodzina namawia mnie na spotkania i poznawanie innych kobiet, ale po paru próbach uznałem, że to nie ma sensu. Dla jasności, faceci też mnie nie interesują.
Obecnie nie mam jakiś wyjątkowych zainteresowań. Niedawno upodobałem sobie jogging, ale raczej jako formę odreagowania, wypocenia z siebie frustracji. Bo poza tym praktycznie nie robię nic. Czasami obejrzę pierwszy lepszy film w TV i tyle.
Tęsknię za tymi czasami, kiedy nie znałem jej, byłem dużo bardziej aktywny i kreatywny, miałem jakiś cel, by rozwijać się w rzeczach, które robiłem. Teraz ani nie komponuję muzyki, ani nie rysuję i maluję, a nawet nie czytam książek, nie oglądam rzeczy, które wtedy uwielbiałem. Próbowałem do nich wrócić, ale odpychały mnie wspomnienia związane z byłą.
Firma, w której pracuję, będzie niedługo realizować zlecenia dla firm z zagranicy. W związku z tym zapisałem się na kurs angielskiego, aby trochę poprawić swoje umiejętności w tym zakresie.
Od razu na pierwszych zajęciach wpadła mi w oko fajna dziewczyna. Ładna, zgrabna, zadbana, o pięknym uśmiechu. Dokładnie w moim typie. Oczywiście zacząłem kombinować jak by tu się z nią jakoś zapoznać i może ją gdzieś zaprosić. Siedziała przede mną i jakoś na drugich zajęciach podsłuchałem, jak dyktowała swój numer dziewczynie, z którą siedziała. Numer ten potem wpisałem sobie do komórki, pod żartobliwą nazwą "świnka z angielskiego" (bo miała śmieszny breloczek w formie małej uroczej świnki).
No ale przecież nie napiszę do niej SMS-a "Cześć, podsłuchałem twój numer, może wyskoczymy na kawę?", więc wiedziałem, że jeżeli chcę mieć nadzieję na cokolwiek, to muszę go otrzymać od niej bezpośrednio. Nie mogłem się jednak zebrać na odwagę, żeby zagadać.
Pewnego razu na sam koniec kursu przyszedłem sporo wcześniej na zajęcia i zauważyłem, że siedzi sama na ławce przed budynkiem. "Taka okazja już się nie powtórzy" pomyślałem i niezwłocznie do niej podszedłem. Zaczęliśmy rozmawiać, najpierw o kursie, potem na ogólne tematy. W końcu wyjąłem telefon i wydusiłem z siebie coś w rodzaju "Może daj mi swój numer, to będziemy w kontakcie?".
Uśmiechnęła się, wyciągnęła swoją komórkę z torebki i mówi, żebym najpierw dał jej swój. Serce zabiło mi mocno, w głowie fajerwerki, co za sukces! Podałem jej numer, ona go wpisała do telefonu i zadzwoniła do mnie, żeby wyświetlił mi się jej numer. Patrzyliśmy obydwoje na wyświetlacz mojego telefonu, czekając na połączenie i po chwili zaczął dzwonić. A na wyświetlaczu wielki napis, że dzwoni "ŚWINKA Z ANGIELSKIEGO".
Momentalnie przybrałem barwę ceglanego muru przy którym siedzieliśmy, a ona popatrzyła na mnie totalnie zdegustowana, wstała i bez słowa odeszła. Kurs się skończył i nigdy więcej już jej nie widziałem.
Ponad rok temu nowotwór odebrał mi córkę, miała zaledwie 17 miesięcy. Dwa tygodnie temu na nodze mojego sześcioletniego syna odkryłam mały guzek i bardzo się boję. Czekanie na wyniki badań mnie wykańcza. Nie mam komu tego powiedzieć, rodzina ma mnie za wariatkę i twierdzą, że wymyślam dziecku choroby. A ja po prostu doskonale znam onkologiczne piekło, nie chcę tam wracać, nie przeżyję tego drugi raz.
Mam 21 lat i wciąż wyobrażam sobie w głowie historię z celebrytami. Nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego, gdyby nie to, że zwykle tworzę całe uniwersum, w którym ja i dana osoba żyjemy przez kilka miesięcy.
Nie są to sceny miłosne, a raczej rozbudowane historie różnych gatunków. Kiedy emocje z "tamtego świata" za bardzo wpływają na moje prawdziwe życie, głównie uczuciowe, w jakiś sposób uśmiercam aktualnego bohatera i uczę się żyć bez niego, dopóki znowu nie zwrócę uwagi na jakąś sławną osobę.
Mieszkam na blokowisku, wiecie, takim, że wyglądając przez okno widzę cztery inne bloki i rząd garaży. Przed każdym blokiem jest pas zieleni, ławeczka, jakiś trzepak, natomiast za garażami mamy niewielki park, w którym wszyscy miejscowi wyprowadzają psy. Ja też to robię, a idąc tam przechodzę zawsze pomiędzy tymi wszystkimi blokami i "pasami zieleni".
Byłam już przy garażach, kiedy mój pies postanowił obsikać krzaczek. Stoję, czekam, za moimi plecami ktoś wyjeżdża z garażu. I nagle słyszę, jak jakaś kobieta głośno komentuje, że "pańcie po swoich psach nie sprzątają" i "teraz takie wygodnickie panienki psy kupują". Odwróciłam się, spojrzałam na panią, która chyba rozmawiała z duchem świętym, bo jej mąż wyprowadzał samochód z garażu i nie uczestniczył w rozmowie, a jako że byłam jedyną osobą w pobliżu, to zapytałam, czy pani do mnie mówi. Tak, oczywiście, że mówi do mnie, mam natychmiast posprzątać po swoim psie! Odpowiadam, że mój pies akurat sika i nie wykręcę krzaczka jak szmaty ani w żaden inny sposób moczu nie pozbieram. Kobieta poczerwieniała jak dorodny pomidor, zaczęła wykrzykiwać na całe blokowisko, że jej to nie obchodzi, że ona nie widzi, co ten pies robi, a pomiędzy tym wyzywała mnie od - cytuję - "smarkatej gówniary", która jest o sto lat za młoda, żeby mogła jej pyskować. Odpowiedziałam, że to ona jest sto lat za stara, skoro zaczyna mieć wzrokowe omamy. Babsko wpadło w szał, cały czas wyzywała mnie od gówniar, a nawet próbowała wezwać męża na pomoc, ale facet całą pyskówkę zignorował, więc postanowiła postraszyć mnie innymi swoimi "sprzymierzeńcami" - policją, jeżeli nie założę psu kagańca. Poleciłam pani zapoznanie się z przepisami, którymi mnie straszy, bo jako że mój pies jest na smyczy, a przy tym jest niedużą i niegroźną rasą, nie mam obowiązku zakładania mu kagańca.
Chyba zabrakło jej argumentu lub ciętej riposty, bo oburzona wsiadła do swojego pojazdu i już miała odjechać, gdy nagle opuściła szybę iii... oświadczyła (to dokładny cytat): "SAMA JESTEŚ ZA STARA!", po czym zamknęła okno, a biedny facet wreszcie mógł spokojnie odjechać :D
Od niedawna pracuję w przedszkolu. Opowiem wam sytuację, która poważnie mną wstrząsnęła.
To było pierwszego dnia mojej pracy. Dzieci po ok. 5 lat. Rozdałam im książeczki z obrazkami. WSZYSTKIE dzieci w celu przewrócenia na drugą stronę przesuwają palcem od prawej do lewej lub z góry na dół...
Moi rodzice od zawsze byli wyluzowani, żartowali z siebie nawzajem, jednym słowem poczucie humoru bez ograniczeń...
Pewnego wieczoru tata podlewając trawnik woła mamę, żeby wyszła na dwór. Mama oczywiście domyślając się głupiego powodu zlała taty prośbę. Na co mój tata (nie poddając się ani trochę) krzyczy, że przyszła do niej koleżanka na plotki. Mama zaciekawiona, któż to może być wychodzi i pyta, co to za koleżanka. Na co mój tata pokazuje mamie siedzącą przy furtce ogromną i obrzydliwą ropuchę...
Kilka dni temu podczas przerwy znajoma Y powiedziała mi, że ma jakieś problemy ze swoim smartfonem. Jako że średnio znam się na telefonach, poradziłem jej, żeby porozmawiała z panem X. To typ geeka, który cały czas majstruje przy komputerach i smartfonach. Oddała mu swój telefon i następnego dnia działał jak nowy.
Zadowolony z tego, że byłem w stanie pomóc, poszedłem do szatni przebrać się przed WF-em. Tam pan X siedział otoczony przez większość chłopaków z naszej klasy i pokazywał im coś na smartfonie. Zaciekawiony spytałem o co chodzi. Okazało się, że X oprócz naprawienia komórki pogrzebał trochę w karcie pamięci i znalazł roznegliżowane zdjęcia Y i ściągnął je na swój telefon. Co więcej, otaczający go koledzy dopraszali się, żeby wysłał im te fotki. Ani jednego głosu potępienia dla jego poczynań. Naprawdę, klasa maturalna, a zachowują się jak banda gówniarzy...
Rodzina 2+2. Rodzice pracują, dzieci chodzą do szkoły. Całkiem dobrze się uczą. Dzieci chodzą na zajęcia dodatkowe. Wszystko wygląda jak bajka. Dziecko lat 9 wchodzi do domu. W drzwiach stoi ojciec z uśmiechem. Dziecko ściąga kurtkę, plecak. Ojciec mówi: „Słyszałem, że smakują ci papierosy”. W tym momencie ojciec zaczyna tłuc dziecko. Bije wszędzie, wszystkim, co ma pod ręką. Ręka zabolała? Czas na pas, smycz... Dziecko drze się jak opętane, błaga ojca, żeby go zabił. Po 30 minutach katowania dziecko dowiaduje się, że ktoś powiedział ojcu, że ono pali. To kłamstwo. Ojciec biegnie do szkoły na drugi dzień. Dowiaduje się, że o konkretnej godzinie dziecko było na zajęciach i nie było opcji, żeby to była ta sama osoba. Co robi ojciec? Po powrocie do domu uderza dziecko ręką w tył głowy: „Żebyś pamiętał, szczeniaku”.
To ja jestem tym dzieckiem... Mam prawie 40 lat, a ciągle to pamiętam. I wiele innych sytuacji.
Dodaj anonimowe wyznanie