#scNau

Gimnazjum, zajęcia z WF-u, na których skręciłem kolano. Szpital, zabieg, a po zabiegu zakazali mi wstawać z łóżka, żeby nie używać w ogóle nogi ze skręconym kolanem.

Leżę sobie i po paru godzinach poczułem, że chce mi się siku, dość mocno, ale nic, koło łóżka miałem kaczkę do oddawania moczu. W sali leżał ze mną chłopak około 10-letni, z którym siedziała mama. Czekałem, aż ona pójdzie do domu, bo wstydziłem się dźwięku sików wpadających do tej kaczki, ogólne wstydziłem się przy kimś sikać. Godzina 22, ona dalej siedzi, a pęcherz coraz większy. Nie wiedziałem, że ugadała się, że zostaje przy dziecku całą noc, bo jak jej syn budził się rano sam, to dostawał histerii. Dobiła północ i myślę — no nic, muszę się odlać, bo eksploduję. Powoli spod łóżka wyjąłem tę kaczkę, włożyłem pod pościel, próbuję sikać i... nic. Minęło pół godziny, ja cały spocony, a nie ulała się ani kropelka. Mijają kolejne dłuuuugie minuty, pęcherz coraz większy, ja wyczerpany położyłem się na bok i ruszyło... kropelka po kropelce. Nie szło sikać ciurkiem. Jakaś blokada, nie wiem czemu.

Koniec końców pęcherz opróżniłem dopiero po piątej, uwierzcie straszna męczarnia. Jak mam wybierać najgorszy dzień w moim życiu, to właśnie to zdarzenie na pewno jest w pierwszej trójce...

#0TcqJ

Jakieś 10 lat temu mieszkałam jeszcze z rodzicami na wsi. Można powiedzieć, że to dosłownie wieś zabita dechami, na totalnym odludziu, otoczona jeziorami i bagnami. Miałam wtedy z 18-19 lat. W tamtym czasie bardzo lubiłam spacery po okolicznych lasach. Zawsze brałam ze sobą psy i robiliśmy sobie wyciszający spacer o zachodzie słońca. Jako człowiekowi wychowanemu na wsi niestraszne mi były krzaki, zarośla, podmokły teren czy bagna. Tego dnia postanowiłam wybrać się jedną z dróg, którą rzadziej spacerowałam, głównie dlatego, że właśnie dookoła dróżki były bagna i błoto, w którym moje psy zawsze chciały się wytarzać. Pamiętam, że odeszłam już spory kawałek od głównej drogi, szłam jakąś wąską ścieżką, otoczoną z dwóch stron bagnem. W pewnym momencie moje psy strasznie zainteresowały się czymś na brzegu, w krzakach. Gdy niekoniecznie chciały do mnie wrócić, sama podeszłam sprawdzić, co tam takiego znalazły. I był to najgorszy widok w moim życiu. Na brzegu, częściowo zanurzone w wodzie, leżało nagie ciało noworodka już w jakimś stopniu rozkładu. Było napuchnięte i o dziwnym, ciemnym kolorze (sinym?), co pewnie jest zasługą rozkładu. Widok tak obrzydliwy, że nikomu tego nie życzę. Temu wszystkiemu towarzyszył jeszcze straszny zapach. Przyznam, że przestraszyłam się tak bardzo, że pierwsze co zrobiłam, to rzuciłam się do ucieczki w stronę domu. Niestety do odważnych nie należę, a widok po prostu przestraszył mnie na śmierć.

Dopiero gdy swoim krzykiem postawiłam na nogi pół wsi i poinformowałam o tym, co widziałam, tata z bratem i sąsiadem poszli to sprawdzić. Potem wezwano policję i odpowiednie służby. Za to ja z szoku nie mogłam wyjść przez kolejne kilka dni. I niestety nie wiem, jak ta sprawa się zakończyła. Krótko po tym wydarzeniu wyprowadziłam się z rodziną na drugi koniec kraju. W międzyczasie słyszałam jedynie plotki od ludzi, że to niby jakieś zwierzęta wywlokły dziecko do lasu albo z kolei najczęściej powtarzaną plotkę, że po prostu jakaś dziewczyna na wsi zaszła w niechcianą ciąże i coś jej odbiło, więc postanowiła się tak zachować. Niestety nie mam jak tego zweryfikować, nie mam kontaktu z nikim z tamtych stron, a sama również się tam nie wybieram. Próbowałam szukać też czegoś w internecie, ale tam znalazłam jedynie informację, że miało coś takiego miejsce, bez zbyt wielu szczegółów. Ale muszę przyznać, że nadal, gdy wspominam sobie ten widok, po prostu słabo mi się robi. Strasznie przerażają mnie wszelkie sprawy związane ze śmiercią i zwłokami, więc to wydarzenie to było dla mnie za dużo. I poniekąd męczy mnie trochę ta niepewność, że nie wiem, co dokładnie tam się stało.

#ytOpO

Będąc za granicą, wybrałam się zwiedzić jakieś nowe miasto. Po kilometrach łażenia zachciało mi się siku, po drodze widziałam toaletę miejską, więc wróciłam w to miejsce — toaleta czynna do godziny 12:00. Była 12:08. Wiedziałam, że długo nie wytrzymam, a że w niedziele wszystko tu pozamykane, postanowiłam wracać na pociąg (w pociągach są kibelki). Miałam mało czasu, więc zaczęłam biegiem lecieć na małą podmiejską stacyjkę tylko po to, by zobaczyć tył mojego odjeżdżającego pociągu. Następny za godzinę...

Usiadłam na ławce na peronie i zaczęłam kombinować: dookoła mnie kilka niewielkich krzaków, jakieś małe drzewko, jakiś mały budyneczek chyba ze stacją trafo, który też na niewiele mi się zdał, bo po obu stronach miał ulicę i ciągle ktoś albo przejeżdżał, albo przechodził z jednej i z drugiej strony. Na peronie nikogo, ale przechodnie na pewno by mnie widzieli, gdybym zaczęła sikać na peronie. Nie miałam wyjścia, wzięłam szalik i zwinięty włożyłam w spodnie i siedząc, popuszczałam troszeczkę, żeby choć trochę uwolnić pęcherz.

Kiedy w końcu przestałam czuć bolesna parcie, postanowiłam połazić trochę w oczekiwaniu na pociąg. Zbliżyłam się do domniemanej stacji trafo... a ta okazała się toaletą.

#lkQiD

Sołtys mojej wsi był złodziejem. Każdy o tym wiedział, ale on miał takie plecy, że nic mu nie można było w tej kwestii zrobić. Mój dziadek go nienawidził. Na samo wspomnienie o nim tak się nakręcał, że trzeba było go uspokajać dobrą godzinę. Któregoś dnia ów sołtys załatwił sobie pilota i szybowcem podróżował po niebiosach wsi niczym król po swych włościach. Wszystkim mieszkańcom skoczył gul – drogi dziurawe, obiekty gminne w rozsypce, a on sprawia sobie bezwstydnie takie przyjemności. 
Przy śniadaniu zbulwersowany dziadek opowiadał z pasją, jaką to łajzą nie jest ten sołtys. Tak się nakręcił, że z emocji musiał przejść się po polu. Na odchodnym powiedział mi, że jak kiedyś zobaczę tę latającą gnidę, to mam mu pokazać faka.
Miałam wtedy pięć lat i nie wiem dlaczego, ale wydało mi się to przezabawne.
Dlatego kiedy tylko na niebie widziałam jakiś samolot, helikopter czy cokolwiek innego, to z przekonaniem i pasją pokazywałam środkowy palec i wyzywałam pasażerów od złodziei i łapówkarzy.

Był ostatni tydzień wakacji. Siedziałam późnym wieczorem na schodach przed domem.
Po pewnym czasie zauważyłam helikopter przelatujący tuż nad naszym podwórkiem.
Standardowo zaczęło mi odwalać. Skacząc i krzycząc jakieś głupoty, biegałam po podwórku. Jednak moją uwagę przykuł dziwny tor lotu tego helikoptera. Podczas lotu nagle się zatrzymał, zmienił zupełnie światło i po krótkiej chwili zgasł. Zaraz po to, by z niespotykaną prędkością wzbić się do góry, znowu świecąc. Po chwili znowu się pojawił, ale tym razem jakby zawisł w jednym miejscu i tak zastygł. W tym momencie złapałam na chwilę jakiegoś życiowego laga, bo otrzeźwiałam w połowie zdania mojej babci, która nagle pojawiła się obok. Widziałam ją kątem oka, jednak nie mogłam oderwać wzorku od tego światełka na niebie. Babcia kontynuowała jakieś wywody, wyzywając dziadka. Wtedy chyba jej wzrok powędrował za moim, bo przestała mówić i zastygła. Muszę jeszcze dodać, że to wszystko trwało kilka minut, a z biegiem czasu obiekt co chwilę przybliżał się nad nasze głowy, po czym zatrzymywał i znowu przybliżał.
Babcia zaciągnęła mnie za rękę do domu i kazała spać u niej w łóżku. A sama przy nim siedziała, zamiast położyć się ze mną. Szczerze, byłam przestraszona jej zachowaniem. Nigdy wcześniej nie było podobnej sytuacji.
Nie mam pojęcia do tej pory, co to było. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale z całą pewnością to nie helikopter.
Babcia od tamtego czasu nigdy nie wróciła do tamtego wydarzenia. Kiedy następnego dnia wrócił dziadek i zaczęłam mu to opowiadać, babcia powiedziała, że wydawało mi się i wymyślam. Do tej pory utrzymuje teorię, że nic takiego się nie wydarzyło i coś sobie wymyśliłam, bo byłam wtedy mała. A ja wszystko dokładnie pamiętam i za cholerę nie wiem, czy to było jakieś ufo, czy może wojsko?

#swXEw

Dobre kilkanaście lat temu, gdy komórki posiadali nieliczni, wracam z kolegą z piwka lekko wstawiony — no, może bardziej niż lekko. Godzina późna, podjechalibyśmy do domu nocnym, ale ulica pusta, a my nie mamy pojęcia, ile nam przyjdzie czekać, bo zegarków brak.
Nagle widzę jakąś dziewczynę niedaleko nas. Inteligentnie pomyślałem, że podbiegnę do niej i zapytam o godzinę, bo kompletnie nie mieliśmy pojęcia, która jest.

Żałuję, że czasu jej nie mierzyłem, bo pewnie rekordem biegania zbliżyła się do Bolta na 100 m.

#LUvgD

Istnieją trzy najlepsze okresy w moim życiu. Choć nie przeżyłem aż tyle, co moi rówieśnicy, to i tak okresy te zawsze będę miał w moim sercu.

Końcówka lat 90.
Były to świadome początki mojego dzieciństwa. Słuchało się wtedy kaset magnetofonowych, które zapoczątkowały moją obsesję na punkcie kolekcjonerstwa. Podobnie było z Pegasusem, którego dostaliśmy od wujka. Przyjeżdżał do nas co niedzielę ze słodyczami. Nie tylko graliśmy w Tanki, ale również budowaliśmy rozbudowane domy z klocków LEGO. Zdarzało się również, że przywoził ze sobą aparat i robił nam zdjęcia na spacerach. Sporo wtedy spędzałem czasu na świeżym powietrzu. Na BMX-ie, na lokalnych festynach, na stadionie czy zabawach z kolegami. Wtedy również poznałem kilka świetnych gier na komputerze kolegi. Zbierałem również karty telefoniczne czy grałem w planszówki. Bawiłem się również w chowanego.

Lata 2000.
Okres ten nieco się zmienił. Porzuciłem planszówki, kasety czy zbieranie kart. Jakoś mnie to znudziło. Istniały wtedy nadal gadżety, na przykład Jojo firmy Draco, które dostałem na Dzień Dziecka. Nie tylko grywałem na Pegasusie, ale również dostałem swój pierwszy komputer z okresu lat 90. W ten oto sposób pojawiły się u mnie początki pasji, czyli majsterkowanie przy PC. Przechodząc do pasji, to również często wędkowałem czy podróżowałem. Niedługo potem poznałem dobrego kolegę, który poświęcił mi mnóstwo czasu, jak również do niczego mnie nie zmuszał. Razem chodziliśmy na wyprawy wędkarskie, podróżowałem (nie tylko z nim), graliśmy sobie w karty czy graliśmy w zośkę piłką. Wędkowanie stało się drugą z moich pasji. Prócz tego graliśmy na komputerze w gry na dzielonym ekranie lub słuchaliśmy tej samej muzyki. Wtedy poznałem Eskę czy Energy 2000.

Końcówka lat 2010.
W 2016 roku uświadomiłem sobie, że nowoczesność mnie nie cieszy. Ta technologia, ten pośpiech... Postanowiłem spędzać czas jak w latach 90/2000. Pojawiła się też pasja samorozwoju, polubiłem sprzątać/organizować czas czy fotografować. Tak więc rozpoczął się wielki projekt Retro.
W tym okresie poznałem najwspanialszą osobę na świecie. Nie będę rozpowiadał, bo może sobie tego nie życzy, ale dała mi wiele więcej od siebie niż ktokolwiek w życiu. Mnóstwo spędzonych razem dni, możliwość troski. Wspólne plany i pasje. Czułem się jak w prawdziwej rodzinie. W tym okresie rozwinąłem swoje wartości oraz powróciła i rozwinęła się pasja podróżowania. Pokazaliśmy sobie nawzajem sporo nowych form spędzenia czasu.

Mimo tego, że minęło trochę lat, mam wielki szacunek do bliskich mi osób, pasji i chwil, które sam lub z nimi przeżyłem. Tęsknię i wierzę, ale w co? To moja skryta tajemnica. Nadal pracuję nad projektem, a także nad samorozwojem.

#6yubV

Mówiłam chłopakowi o tym, że masturbowałam się do filmu, w którym kobieta udaje martwą, ale nikt poza mną i wami nigdy nie dowie się, że jako dziecko (ogólnie zaczęłam bardzo wcześnie) robiłam to do własnych rodziców – słyszałam ich, a czasem podglądałam przez szparę w drzwiach.

#xBy6q

Wśród swoich znajomych (głównie płci żeńskiej, ale bywa różnie) uchodzę za swego rodzaju „urodową ekspertkę”. Zawsze mam zadbane paznokcie, zdrowo wyglądającą cerę, błyszczące włosy i perfekcyjny makijaż. Wielokrotnie mniej lub bardziej znajome osoby pytają mnie o tajniki tak świetnego wyglądu. Zaczęłam więc interesować się tą tematyką trochę bardziej, daję profesjonalne porady, nawet niekiedy podsyłam „sprawdzone” strony do zamawiania suplementów i akcesoriów, polecam kosmetyki itp.

Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że sama praktycznie w ogóle nie korzystam z większości tych porad. Nie wiem, może genetycznie mam lśniące włosy i zdrową cerę, ale nigdy o to szczególnie nie dbałam, do tego stopnia, że jak zaczęłam się bardziej zagłębiać w te tematy, to z przerażeniem odkryłam, że robię prawie wszystkie „błędy”, których trzeba się wystrzegać. Gdy poznałam prawidłowe metody, zaczęłam wprowadzać je w życie i... stan mojej cery zaczął się pogarszać, takiego wysypu na twarzy nie miałam nawet jako nastolatka, włosy zrobiły się matowe i masowo wypadają, paznokcie się łamią, lakier nie trzyma mi dłużej niż trzy dni, a makijaż... Kompletna porażka, wyglądam jak połączenie klauna i drag queen...

Mimo to dalej bawię się w ciocię „dobra rada”, ponieważ wszystkim (oprócz mnie) moje sugestie uratowały skórę. Dosłownie.

#ASTQI

Moja matka jest naprawdę ciężkim w obyciu człowiekiem, bardzo toksycznym. Ale na razie ograniczę się tylko do aspektów fizycznych, czysto praktycznego życia z nią pod jednym dachem.

Jest otyła. Przez to bardzo szybko się męczy, przeokrutnie poci po zwykłym przejściu kilku metrów, nabywa coraz to nowsze problemy w poruszaniu się. Ale nic z tym nie robi, bo uważa kilogramy za nieodłączny element macierzyństwa, który jest wręcz powodem do jakiejś chorej dumy. Natomiast kiedy przyjdzie do jakiegoś zadania domowego, to ona nie da rady, bo jej za ciężko. A ja jestem wtedy wyrodną córką, bo śmiem poprosić ją o zrobienie czegoś ponad jej siły. O wyniesienie śmieci, na przykład.
Nie kąpie się. Autentycznie. Potrafi kilka miesięcy nie widywać się z wanną. Śmierdzi wszystkimi wydzielinami ciała, przede wszystkim potem, ale największym problemem są okolice intymne. To tak silny odór, że od razu czuć, skąd się wydobywa. Z trudem przebywam z nią w zamkniętym pomieszczeniu, często każę jej po prostu wyjść, bo brzydzi mnie, kiedy siada na mojej pościeli i wstydzę się iść obok niej w miejscach publicznych.
Przy szafie gromadzi bieliznę przez cały tydzień, ale nigdy jej nie wynosi do kosza na brudy. Śmierdzące majtki i skarpety fermentują do momentu, aż je zbiorę i wypiorę. A jeśli tego nie zrobię, są pretensje, bo „to jest twój obowiązek”.
Nigdy po sobie nie sprząta. Jedzenie wyciągnięte z lodówki będzie leżało na stole i pleśniało, dopóki nie odłożę go na miejsce. Jeśli rozchlapie coś na podłodze, nie wytrze tego. Zostawi, bo to ja mam sprzątać w tym domu. Ubrania noszone w ciągu tygodnia będą porozrzucane po pokoju, dopóki ich nie poskładam/wypiorę. Generalnie wszystkie obowiązki domowe spoczywają na mnie, chociaż po szkole bywałam wręcz wyprana z energii, a mamusia nią tryskała.
Notorycznie podbiera mi skarpetki i buty. Po prostu wchodzi, kiedy śpię lub nie ma mnie w domu i sobie bierze. Skarpety nosi tak długo, że kamienieją od brudu, a wyprane nadal wyglądają obleśnie. Nabawiłam się przez to grzybicy.
Kiedyś przyłapałam ją na używaniu mojego antyperspirantu w kulce. Ochrzaniłam ją naprawdę solidnie, ale wzruszyła tylko ramionami, bo „to nic takiego, to normalne”. Używała go potem na moich oczach, dopóki nie zaczęłam nosić go ze sobą w torbie.
Załatwia się przy otwartych drzwiach. Dosłownie. Nie chce jej się zamykać drzwi, a te, niestety, prowadzą do kuchni. W kuchni również mamy drzwi wejściowe. Nic sobie nie robi z tego, że ktoś może wejść, bo „jest u siebie i jej wolno”.

Czasem myślę, że żyję z najbardziej ohydnym człowiekiem, jakiego tylko możecie sobie wyobrazić. Nasza relacja matka-córka jest dla mnie męcząca i bardzo uciążliwa. Coś jak balast, którego nie umiem się pozbyć. Takie betonowe buty. Mam jej dość.

#CcaSq

Pracuję w miejscu, gdzie organizujemy zajęcia pozaszkolne dla dzieci z problemami. Świętowaliśmy w tym tygodniu wystawienie ocen naszych podopiecznych i zakończenie roku szkolnego, a co za tym idzie — okresu naszej najcięższej roboty.
Po części dla dzieciaków przyszedł czas na nas — nauczycieli, pedagogów i wolontariuszy. Na rozluźnienie znalazło się wino i gdy zaproponowano mi kieliszek, odpowiedziałam, że... dziękuję, ale nie piję, bo biorę narkotyki.

Byłam tak zamyślona na temat rozmowy z podopieczną, że nawet nie zarejestrowałam mojego przejęzyczenia. Dopiero chaos, który nastąpił po tym zdaniu, uświadomił mi, że właśnie pomyliłam antybiotyki z narkotykami...
Dodaj anonimowe wyznanie