#F6h9o

Choć od obrony mojego dyplomu minęło już kilka lat, są wspomnienia, które nie bledną – jak to związane z profesorem Ambrożym K. Budził respekt – graniczący miejscami z czystą paniką – i był postacią nie do podrobienia: kamienna twarz, żelazne zasady oraz charakterystyczna wada wymowy, w której każde „r” płynnie przechodziło w „ł”.

Podczas egzaminu końcowego aula pękała w szwach. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy profesor wkroczył i zmierzył salę chłodnym spojrzeniem. Po chwili milczenia uniósł dłoń i powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu: „Egzamin to powaga. Skupienie. Absolutna cisza. A przede wszystkim – pod żadnym pozorem… nie puszczajcie pały z ust!”.
Chwilę zaległa cisza, po czym przez salę przetoczyła się fala tłumionego śmiechu. Ktoś zakasłał, ktoś inny udawał alergię, wielu gryzło się w język. Profesor, całkowicie nieświadomy efektu swojej wypowiedzi, spojrzał z dezaprobatą: „Czyżby pełspektywa egzaminu państwa tak ładowała?”.

Egzamin przeszedł do historii – nie tylko przez poziom trudności, lecz przez to jedno, niezapomniane zdanie, które do dziś krąży wśród studentów niczym zaklęcie na szczęście. I choć profesor K. z pewnością nie planował zostać autorem najbardziej legendarnej frazy wydziału, właśnie nią zapisał się na zawsze w naszej pamięci.

#WhVML

Ułożyłam już sobie życie, mam cudownego chłopaka, z którym spodziewamy się dziecka i jesteśmy naprawdę dobraną parą.

Mój problem jednak leży w moim poprzednim związku, którego chyba wciąż, mimo upływu czasu, nie potrafię przetrawić. Mój były chłopak był introwertykiem. Nie wychodził z domu i mało kto go lubił, delikatnie ujmując nie był urodziwy, ciuchy wybierała mu mama, cały wolny czas spędzał sam w garażu lub grając w gry, 24-letni prawiczek, który do tej pory nie miał żadnych kontaktów z płcią przeciwną. Generalnie typ dziwaka. Ja miałam masę znajomych i lubiłam imprezować, nigdy nie narzekałam na brak zainteresowania ze strony mężczyzn, lubiłam ludzi i kontakt z nimi, a na dodatek jestem dość uczuciową osobą. Znajomi otwarcie pytali mnie dlaczego jestem z kimś takim.

Od samego początku zauważyłam, że coś jest nie tak. Chciał się ze mną spotykać raz na dwa tygodnie. Zdziwiło mnie też to, że nie potrafił powiedzieć, że mnie kocha. Potem były moje urodziny i tu kolejne zaskoczenie, kiedy powiedział, że w tym dniu wyjeżdża z kolegami pod namiot. Nie złożył mi życzeń, nie kupił prezentu, pojechał i zostawił mnie samą. Potem już było tylko gorzej: nie chciał się ze mną w ogóle spotykać, rozmawiać, unikał kontaktu. Czasami bywało tak, że wpadaliśmy na siebie przypadkiem w sklepie na zakupach, on szedł w swoją stronę, a ja nie mając wyboru musiałam iść w swoją, bo nie chciał kontynuować zakupów razem. Zaczynał wymyślać wymówki i kłamać, żeby uniknąć odebrania ode mnie telefonu lub wspólnego wyjścia. Zawsze, kiedy go potrzebowałam w ważnych dla mnie chwilach, on miał coś ciekawszego do robienia, nigdy nie mogłam na niego liczyć.

I tak po jakimś czasie ten związek się posypał, jego natura introwertyka wygrała. Rozstanie nawet jakoś zniosłam, ale wciąż nie mogłam się wyzbyć uczucia, że jestem jakaś gorsza, skoro taki facet jak on nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. I pomimo upływu czasu to uczucie towarzyszy mi po dziś dzień, i przybrało na sile, kiedy dowiedziałam się, że znalazł sobie dziewczynę i zaczął dodawać zdjęcia z nią na fb, chociaż ze mną nigdy tego nie robił. I właśnie to wprowadza mnie w coraz większą frustrację. Nie potrafię zrozumieć, co ze mną było nie tak, że mnie nie chciał, podczas gdy z nią wydaje się taki szczęśliwy. Dlaczego z nią spędza czas, a mnie odrzucał? Czuję coraz większą nienawiść do niego i tej dziewczyny, życzę im jak najgorzej. Ten związek zostawił jakąś rysę na mojej psychice. Jego traktowanie sprawiło, że czuję się jako kobieta bezwartościowa. I chociaż jestem teraz szczęśliwa z kimś innym, to wciąż nie mogę się pogodzić z tym co było.

Gdybym miała jakąś możliwość zniszczenia ich związku, to zrobiłabym to bez zawahania. Jestem świadoma, że sobie z tym nie radzę, jednak nie potrafię się z tym pogodzić.

#IuqrY

Kiedyś w reklamie pewnego płynu do naczyń była ciągle ta sama historia, że przyjeżdżają do domu kogoś, kto nie używa płynu tej marki i nie wierzy w jego skuteczność. Na koniec mówią coś w stylu "Nie wierzysz? Przyjedziemy również do ciebie".

Jak byłam mała, marzyłam, że przyjadą do mnie, a ja mimo licznych zalet owego produktu będę udawała, że jest do bani i tak ich upokorzę. A reklamę tę wyemitują i cały świat to zobaczy.

#JrKBu

Niedawno mój synek obchodził 2 urodziny. Upiekłam mu pyszny czekoladowy tort, urządziłam przyjęcie i zaprosiłam rodzinę. Jestem w ciąży i ostatnio mam naprawdę uciążliwe mdłości.
Tego dnia od rana czułam się kiepsko, nie chciałam jednak psuć urodzin.

Nadeszła chwila dmuchania świeczek. Mały radził sobie z tym średnio, w dodatku wszyscy robili niekończące się sesje zdjęciowe. Mówiłam, że czuję się nie najlepiej, a teściowa ciągle ustawiała się w najróżniejszych pozach.

W pewnym momencie pochyliłam się i zwymiotowałam na piękny czekoladowy tort...
Miny synka nie zapomnę. Zrobił wielkie oczy, zresztą jak wszyscy obecni na przyjęciu.
Ich miny uchwycił aparat, ale skasowałam to zdjęcie, czego trochę żałuję. Nie chciałam się stać hitem internetu.

Wszystko posprzątał mój kochany mąż.
Ja dostałam ataku śmiechu i zamknęłam się w sypialni do końca przyjęcia.

#2o2o7

Zawsze miałam problemy z zazdrością. Strasznie przeżywałam każdą koleżankę, którą miał mój chłopak, każde wyjście na piwo. Wszyscy jego znajomi mówili mu, że jestem toksyczna. On jednak nadal ze mną był, a ja postanowiłam się zmienić. Było ciężko, jednak niskie poczucie własnej wartości utrudnia wiele rzeczy. Ale naprawdę kocham go z całego serca, nie chciałam go ranić. I udało się, chociaż nadal czułam niepokój to nigdy go nie okazywałam, o awanturach również nie było już mowy.

Wtedy zaczęły się komentarze ze strony moich znajomych - z pracy, ze studiów, z rodziny - że pozwalam mu za dużo, że na pewno mnie zdradza, kto to pomyślał puszczać chłopaka samego na piwo z koleżankami, kto to pozwala przyjaźnić się swojemu chłopakowi z inną dziewczyną, przytulać ją na pożegnanie. To była również moja przyjaciółka, nie miałam powodu aby jej nie ufać, znałyśmy się znacznie dłużej niż ja i mój chłopak, z którym byłam dziesięć lat.

No właśnie, byłam. I wiecie co? Zdradził mnie z przyjaciółką. Ba, zostawił mnie dla niej, po dziesięciu latach. Uważają również, że to moja wina, bo w końcu to ja byłam „toksyczna”, a ona wielce wspaniała go ode mnie uwolniła.
Straciłam wszystko co miałam, wspólni znajomi się ode mnie odwrócili, moi znajomi mają mnie za naiwną i uważają, że sama jestem sobie winna bo pozwalałam na zbyt wiele.
Mam 28 lat, to był mój pierwszy i ostatni związek. I „przyjaźń” również. Bardziej opłacało się być toksyczną...

#7utEw

Jestem z rocznika '87. U nas w domu kary cielesne były na porządku dziennym.

Obrywało się za wszystko. Jako najstarsza dostawałam lanie najczęściej. Trzeba było znać cały katechizm na pamięć, za błąd w którejś modlitwie dostawało się drewnianą linijką. Najczęściej klęczałam twarzą do ściany z rękoma w górze. Do dziś pamiętam ten ból ramion.
Ojciec lał mnie pasem, kablem bądź kijem. Nigdy nie był zadowolony. Zawsze było o co się przyczepić. Przyniosłam ze szkoły 4, "czemu nie 5?". Przyniosłam 5, "czemu nie 6?". Przypomniało mi się ostatnio pewne zdarzenie. Miałam nie więcej niż 10 lat. Nie pamiętam już czym zawiniłam, za to doskonale pamiętam karę. Klęczałam na grochu! Trzymając nad głową w wyciągniętych rękach cegłę, a ojciec okładał mnie kijem!!! Właśnie się zastanawiam co by było, gdybym nie wytrzymała lania i spuściła sobie tę cegłę na głowę.

#gq5wu

10 lat temu, byłam z rodzicami na wycieczce w Warszawie. Dla 6-letniego dziecka z małego miasta była to niezwykła przygoda. Pamiętam, że zachwycałam się zabytkami, podziwiałam wystawy sklepowe i marudziłam po całym dniu zwiedzania, jak bardzo bolą mnie nóżki.

Pewnego dnia poszliśmy do sklepu z ubraniami, mama poszła na dział z damskimi, a mnie tato trzymał na rękach. Sprzedawczyni w sklepie widząc, że jestem wesołym i gadatliwym dzieckiem, zapytała: „A tatusia nie bolą ręce, jak musi cię tak cały czas trzymać?”. Na co ja zupełnie poważnie odparłam: „Tatuś ma duże kulki i jest bardzo silny!”. A potem się uśmiechnęłam, bo byłam taka dumna z mojego taty!
Tato podobno natychmiastowo oblał się rumieńcem, a pani sprzedawczyni miała bezcenny wyraz twarzy. Nie miała pojęcia, że chodziło mi o mięśnie, które tato miał wówczas całkiem pokaźne, a ja nazywałam je kulkami na rękach...

Historia jest do dzisiaj opowiadana przez mamę, która całe zajście widziała, stojąc z boku – i miała przy tym niezły ubaw.

#LbYBW

Krótki wstęp. W ostatniej klasie podstawówki poznałam chłopaka z sąsiedniej miejscowości i od tej pory (minęło już 10 lat) jesteśmy razem. Po szkole średniej nie licząc na perspektywy które niby dają studia wyjechaliśmy za granicę, szybko zarobiliśmy na ślub, potem na auto a, że żyliśmy tam skromnie po 5 latach stać nas już było na decyzję żeby wrócić. Kupiliśmy dom niedaleko naszych rodzin, a są one spore. Mąż pochodzi z wielodzietnej rodziny, ja mam tylko brata za to kilkanaścioro bliskiego kuzynostwa.

Mąż założył firmę ja pracowałam w kilku miejscach od czasu powrotu. I wszystko toczyło się w miarę dobrze. Cieszyliśmy się oboje, że mamy rodzinę i znajomych blisko po tych kilku latach samotności na obczyźnie. Ale do sedna. Sielanka skończyła się gdy zamknięto sklep, w którym pracowałam. Nie mogłam znaleźć nowej pracy, a że mąż w miarę zarabiał stwierdziliśmy, że trochę odpuszczę.

I wtedy się zaczęło... Cała rodzinka jak na zmowę stwierdziła, że skoro siedzę w domu i nic nie robię mogę być służką na wynajem... A to trzeba szwagierce z dzieckiem zostać na kilka godzin, a to kuzynce zepsuł się samochód, a ja mam kolegę mechanika to zaprowadzę, odbiorę i jeszcze kasę na naprawę pożyczę. A to ciocię trzeba zawieść do lekarza na drugi koniec Polski i wszyscy akurat pracują. A to teściowa chce jechać na zakupy i muszę z nią pojechać...(oczywiście moje auto jeździło na wodę) ITD. ITP. Powodów na wykorzystywanie mnie znajdywali mnóstwo.

Pomyślicie, że jestem wredna i nie chce pomóc rodzinie. No niestety byłam głupia i pomagałam we wszystkim. Tylko z czasem wyszło, że w domu bywałam gościem.

Mąż dużo pracuje, ale ja nie miałam czasu spokojnie zjeść, wyspać się a o normalnym prowadzeniu domu i życia nie wspomnę. Trwa to kilka miesięcy, ale ostatnio po wielu przykrych sytuacjach zaczęłam odmawiać... Nie czuję się z tym dobrze... Za każdym razem gdy ktoś dzwoni z kolejną prośbą walczę ze sobą, żeby znów się nie wkopać w szereg zobowiązań...Mąż w pełni mnie popiera i twierdzi, że i tak nikt nie docenia tego co dla nich robię... Wiem, że ma rację. Ale jak przekonać do tego własne sumienie :(

#pxCly

Pisząc to wyznanie, mam ścisk gardła, bo mogłem zareagować szybciej…

Było lato 2011 r., koniec szkoły, zaczęły się wakacje, a do domu obok wprowadził się nowy sąsiad, miał na imię Zbigniew. Początki przyjaźni między moimi rodzicami a Zbigniewem przebiegały pomyślnie, zapraszali się wspólnie na grilla, chodzili na kręgle i do baru. Ja też lubiłem tego gościa, miał fajne podejście do życia, pracował w domu i miał córkę w moim wieku, czyli 14 lat. Nasze domy były niemal identyczne, z tym że Zbigniew miał za domem spore pole, gdzie biegały psy, i to duża liczba psów. Kiedyś zapytałem sąsiada, po co mu tyle psów, on odpowiedział, że to część jego pracy, czyli szukanie im domów przez internet, a ja uwierzyłem.

Wakacje trwały w najlepsze, a ja znalazłem pracę w sadzie, by zarobić na nowy rower. Żeby dojechać do pracy, musiałem wcześnie wstawać i tak też było. Raz wstałem o 5 rano i usłyszałem skowyt psa, otworzyłem okno w pokoju i dźwięk wyraźnie dochodził z domu Zbigniewa. Nie przejąłem się zbytnio, bo widziałem, że Zbigniew często psom pomaga i może któremuś psu coś się stało, a on go leczył. Koniec wakacji był coraz bliżej i zauważyłem, że psów u sąsiada prawie nie ma, było to o tyle dziwne, że w przeciągu kilku dni zniknęło ich z 15 sztuk, a sąsiad często narzekał, że nikt nie chce ich adoptować. Sytuacja się powtórzyła, znów usłyszałem skowyt psa, wtedy trochę się przeraziłem, bo był to skowyt wielkiego cierpienia i wtedy postanowiłem sprawdzić, co się u niego w domu wyprawia.

Kiedy sąsiad wyjechał z podwórka, niewiele myśląc, wszedłem na jego posesję. Do domu nie mogłem wejść, bo był zamknięty, ale pod schodami zauważyłem okno od piwnicy, które było uchylone, pochyliłem się nad nim i dopadł mnie niewyobrażalny smród stęchlizny, przetarłem szybę z kurzu i ujrzałem kilka psów we krwi powieszonych za tylne łapy. Byłem przerażony, one wszystkie były martwe, a obok nich na palnikach stały wielkie garnki, w których coś się gotowało. Uciekłem stamtąd i zadzwoniłem na policję, ci przyjechali bardzo szybko i czekali na Zbigniewa, a kiedy wrócił skuli go i wsadzili do radiowozu.

Jak się okazało, ujawniłem mordercę psów, który nie zarabiał na szukaniu im domów, a na sprzedawaniu smalcu, który miał właściwości lecznicze. Gdybym zareagował wcześniej, za pierwszym razem, kiedy usłyszałem skowyt, mógłbym uratować więcej psich istnień. Zbigniew został potraktowany zbyt lekko, bo dostał 5 lat bezwzględnego pozbawienia wolności oraz karę finansową. Jego córka o niczym nie wiedziała… do samego końca była zapatrzona w tatę, który pomaga psiakom.

#JKX9p

Od dłuższego czasu mój chłopak prosił mnie, żebym narysowała mu sowę (jest to jego ulubiony ptak). Każdy artysta wie jak to jest, kiedy znajomi proszą o jakiś rysunek - albo nie ma na to czasu, albo chęci. W tym przypadku także jakoś nie specjalnie byłam zadowolona z jego pomysłu. Ptaki to zupełnie nie moja bajka.

Tak więc pewnego dnia widząc na instagramie piękny rysunek sowy stwierdziłam, że szybko go przerysuję. W końcu mój chłopak nawet się nie zorientuje, a ja będę miała wymarzony spokój. Tak jak pomyślałam - tak zrobiłam. Gotowy rysunek położyłam na jego stoliku i wyruszyłam do pracy.
Pomyślcie jak bardzo było mi wstyd, kiedy mój facet pokazał mi wytatuowany obrazek z sową. Powiedział: "zawsze chciałem mieć jakąś twoją pracę na sobie".

Nigdy mu nie powiem.
Dodaj anonimowe wyznanie