Oto chu*owe wyzwanie. Dosłownie.
Raz z moim znajomym dyskutowaliśmy o operacji zmiany płci. Jak to wygląda? Co z czego? Itp. Wysłał mi filmik z animacja przedstawiająca przemianę penisa w kobiece narządy rozrodcze. Wszystko wydawało się logiczne, ale jak zrobić coś z niczego, czyli operacja w druga stronę?
Na moje nieszczęście nie było o tym żadnej fajnej animacji w internecie, więc w celach naukowych zaczęłam sobie oglądać penisy transwestytów. Nagle znalazłam zdjęcie nowego peniska zaraz po operacji i uznałam, ze internetów wystarczy na dzisiaj, czas wyjść z domu.
Słuchawki na uszy i do autobusu. W autobusie tłok, a ja miałam koszmarną potrzebę zmienienia piosenki. Trudno, jakoś przecisnę ten telefon do mojej twarzy, żeby zmienić piosenkę. Odblokowuje telefon. Wyświetlacz ryje na maksa. A tam penis. Ten penis.
Ludzie patrzą na penisa, wielkie oczy. Uwierzcie mi, jak nagle znikąd w tłumie ludzi pojawia się oczojebne zdjęcie penisa, to ludzie będą patrzeć! Słyszę, że ktoś prycha ze śmiechu. Jestem w kompletnej panice. Próbuję ratować swoją godność, ale jak to srajfon zablokował się i nie chciał wyjść z przeglądarki, więc klikam byle co! Nagle wyskakuje Google grafika z nastoma penisami transwestytów i jeszcze parę zdjęć shemale. No idealnie! Ludzie nadal patrzą. Oj patrzą. Ja płonę. Wyskakuje z autobusu na następnym przystanku.
Kochani. Przed wyjściem, usuńcie otwarte karty w przeglądarce...
Mam 27 lat i od 4 lat jestem prawnym opiekunem swojego brata. Nasi rodzice zginęli w wypadku, kiedy Wojtek miał niecały rok. Dziadkowie od strony mamy bardzo nam pomogli, wspierali mnie, gdy starałem się o przyznanie mi praw do brata, pomogli w opiece i umożliwili mi przez to powrót na studia. Do dzisiaj biorą czynny udział w naszym życiu i starają się zastąpić nam rodziców.
Dzisiaj przeżyłem jeden z największych szoków w życiu. Brat podszedł do mnie i zapytał czy może mówić do mnie "tato". Wojtek doskonale zdaje sobie sprawę, że nie jestem jego ojcem. Mimo że ma 5 lat, nigdy nie ukrywałem przed nim prawdy. Mówiłem, że rodzice bardzo go kochali, ale musieli zamieszkać w niebie i stamtąd nas obserwują. Wiem, że ma potrzebę posiadania rodzica - zwłaszcza że nie pamięta swoich, nie miałbym także nic przeciwko temu gdyby zwracał się tak do mnie, ale nie wiem czy jest to dla niego zdrowe.
Dziadkowie uważają, że jest to zły pomysł, że pomiesza mu to w głowie, ale młody jest naprawdę świadomy (na ile pozwala jego wiek), że naszych rodziców już nie ma.
Kiedy szłam 2 lata temu obok podstawówki, jakieś dziecko wydarło się do mnie zza płotu:
- Zetnij włosy, bo wyglądasz jak baba!
Tylko że ja jestem kobietą :\
Lubię horrory. Często je oglądam, jak również inne gatunki filmów, ale szczególnie nastawiam się tylko do oglądania horrorów, bo tylko dla nich urządzam mroczny nastrój, czyli późna, ciemna pora, zasłonięte okna, głucha cisza i samotność. Szczególnie podgrzewała mnie tematyka paranormalna (The Ring US ver., Grudge, Amytiville, Sinister, Conjuring etc.). Nie będę rozpisywał się bardziej, od razu przejdę do rzeczy.
Było to lat temu 15, może więcej, bo nawet nie pamiętam, co za klasyk oglądałem, ale będąc gdzieś mniej więcej w połowie oglądania mocnego horroru o złowrogich demonach, w dodatku z dobrym nagłośnieniem i w dobrej jakości dvdrip, przebywając w kompletnej ciemności, gdzie mój umysł totalnie pogrążył się w zagłębianiu istoty złego ducha i jego oddziaływaniu na mnie, zacząłem dostrzegać dosyć realistyczne dźwięki demonów nie tylko z głośników, ale i z oddali mojego domu, a dokładniej pogrążonego w całkowitym mroku długim korytarzu. Zatrzymałem film, żeby sprawdzić, czy się nie przesłyszałem, a często to robiłem, bo mam bujną wyobraźnię i zwyczajnie lubię sam siebie wkręcać w stan przerażenia, ale wtedy po spauzowaniu filmu, w tej głuchej ciszy, ciemnej pustce, w oddali korytarza mojego domu nadal było słychać nienaturalne dźwięki, tak bardzo nienaturalne, że nie widząc pośród mroku ich źródła, czułem, jak siwieją mi włosy na głowie, a ciało skamieniało z przerażenia.
Próbowałem wstać, zerwać się, żeby zapalić światło, ale wtedy dojrzałem dwie jasne kropki w tej sczerniałej od ciemności pustce i serce mi zamarło... te dwie jasne kropki, wyjąc w ciemnościach niczym demon, zaczynały wyć coraz to głośniej i głośniej, słyszałem ryk, beczenie dziecka, sam już nie wiedziałem wtedy, co słyszę, ale przerażenie całkowicie mnie sparaliżowało, czułem wtedy, co to strach i kompletnie nie mogłem nic zrobić, krzyknąć, wstać, ruszyć ręką, dosłownie NIC!
Siedziałem w bezruchu i czekałem na Belzebuba, Valaka, laleczkę Chucky, czekałem na zagładę mojej duszy i przyszło to coś, przyszło po mnie! Co przyszło? KOT! Kot sąsiadów, bo sam żadnego zwierza nie posiadam. Zakradł się do mojego domu w ciągu dnia przez ciągle otwarte drzwi, których w lato nie zamykam, i sierściuch postanowił sobie doprowadzić mnie niemal do ataku serca w chwili gdy oglądałem horror! Czemu? Bo widocznie zachciało mu się srać i chciał, żeby go wypuścić na dwór... ale za długo zwlekałem z reakcją na złowrogie pomruki z ciemności, bo szmaciarz już wcześniej zesrał się pod drzwiami :/
Miałam ojca. Facet gnębiący psychicznie rodzinę, czasem dochodziły do tego lekkie rękoczyny, ale były to lata 90, więc nie robiono z tego tak wielkiego halo. Nie mieszkał z nami. "Pracował poza województwem", a w gruncie rzeczy siedział z kochankami.
Raz na ruski rok przyjeżdżał do "swoich" dzieci. Kiedy dzwonił do mamy, że wyjechał i niebawem będzie, moja nerwica dawała się we znaki. Ja, 9/10 letnie dziecko chciałam aby się rozbił po drodze, zawrócił, cokolwiek. Były to szczere myśli małego brzdąca. Bracia i mama nie raz tłumaczyli, że to tato, trzeba mieć szacunek, ale ja wiedziałam swoje. Przyjeżdżał, robił awanturę, niszczył psychicznie i wyjeżdżał. Cud, miód malina. Byliśmy od niego uzależnieni finansowo, a szantaże typu "masz grać jak Ci zagram, bo nie dostaniesz kasy" moja mama musiała wysłuchiwać kilka razy w miesiącu.
Pewnego razu, gdy ojciec zadzwonił z nowiną, że jedzie nie było inaczej. Chciałam aby nie dojechał. Tak się też stało. Rozbił się swoim nowym autem na szosie. Zgon na miejscu. A ja żyję w poczuciu winy do dziś. Niby z jednej strony zrobił tyle złego, a ja potencjalnie nic, ale czuję się winna.
Jeszcze raz, dzięki, tato...
Kiedy byłem w liceum, miałem naprawdę zgraną paczkę przyjaciół (która jednak rozpadła się jakiś czas później). Każdego roku, kiedy robiło się cieplej, wyciągaliśmy z domu nasze rowery i znikaliśmy na kilka godzin. Zawsze wybieraliśmy miejsca z dala od miasta, a tam skąd jesteśmy, było pełno lasów.
Pewnego dnia większość kolegów wyjątkowo nie mogła wyjść z nami, więc wybrałem się na rowery tylko z jednym z nich. Pojechaliśmy do lasku obok „Czarnobyla” (bo tak nazywaliśmy fabrykę obok mojego domu, ze względu na kominy). Jadąc coraz dalej w las trafiliśmy na jeszcze węższe ścieżki, aż w pewnym momencie dało się jedynie jechać gęsiego. Jechałem z przodu. Całą trasę śmialiśmy się i rozmawialiśmy, aż zobaczyłem to, co było przede mną. Gdy on to zobaczył, również ucichł. Na środku drogi, na wywróconym rowerze, leżała na oko 40-letnia kobieta. Na niej z kolei leżało dziecko. Nie 3- czy 4-letnie, ale wyrośnięte, na oko 10-letnie. Dziecko oczy miało skierowane w górę i nie ruszało się. Kobieta natomiast jedynie patrzyła się na nas tym przerażającym wzrokiem, którego nigdy nie zapomnę, i nawet nie odezwała się słowem. Powoli przejechałem obok niej, a jedyne co pamiętam to fakt, że nie odrywała ode mnie wzroku choć na chwilę. Nie odezwaliśmy się z kolegą do siebie ani słowem przez kolejne 10 minut, dopóki nie wyjechaliśmy z lasu.
Do teraz nie wiem, co się tam wydarzyło.
W podstawówce byłam "ofiarą". Bito mnie i poniżano. Czy zgłaszałam to komuś? Na początku tak, ale potem już nie było sensu. Dla nauczycieli ważniejsza była moja drobna wada wymowy niż to, że zostałam kopnięta tak mocno, że nie mogłam oddychać.
Dziś po tylu latach patrzę z dystansem na te zdarzenia i co widzę? Dzieciaki. Przeciętny dziesięciolatek nie rozumie swoich działań, ale dorośli już tak. Nie winię już tamtych dzieci. Tylko dorosłych, którzy widzieli (bo działo się to czasem na ich oczach) i nic nie robili. Bo łatwiej jest zwrócić uwagę jednej osobie niż ponad dwudziestu osobom. Łatwiej jest nie widzieć. Przecież nie są to ich dzieci.
Choć od obrony mojego dyplomu minęło już kilka lat, są wspomnienia, które nie bledną – jak to związane z profesorem Ambrożym K. Budził respekt – graniczący miejscami z czystą paniką – i był postacią nie do podrobienia: kamienna twarz, żelazne zasady oraz charakterystyczna wada wymowy, w której każde „r” płynnie przechodziło w „ł”.
Podczas egzaminu końcowego aula pękała w szwach. Wszyscy wstrzymali oddech, gdy profesor wkroczył i zmierzył salę chłodnym spojrzeniem. Po chwili milczenia uniósł dłoń i powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu: „Egzamin to powaga. Skupienie. Absolutna cisza. A przede wszystkim – pod żadnym pozorem… nie puszczajcie pały z ust!”.
Chwilę zaległa cisza, po czym przez salę przetoczyła się fala tłumionego śmiechu. Ktoś zakasłał, ktoś inny udawał alergię, wielu gryzło się w język. Profesor, całkowicie nieświadomy efektu swojej wypowiedzi, spojrzał z dezaprobatą: „Czyżby pełspektywa egzaminu państwa tak ładowała?”.
Egzamin przeszedł do historii – nie tylko przez poziom trudności, lecz przez to jedno, niezapomniane zdanie, które do dziś krąży wśród studentów niczym zaklęcie na szczęście. I choć profesor K. z pewnością nie planował zostać autorem najbardziej legendarnej frazy wydziału, właśnie nią zapisał się na zawsze w naszej pamięci.
Ułożyłam już sobie życie, mam cudownego chłopaka, z którym spodziewamy się dziecka i jesteśmy naprawdę dobraną parą.
Mój problem jednak leży w moim poprzednim związku, którego chyba wciąż, mimo upływu czasu, nie potrafię przetrawić. Mój były chłopak był introwertykiem. Nie wychodził z domu i mało kto go lubił, delikatnie ujmując nie był urodziwy, ciuchy wybierała mu mama, cały wolny czas spędzał sam w garażu lub grając w gry, 24-letni prawiczek, który do tej pory nie miał żadnych kontaktów z płcią przeciwną. Generalnie typ dziwaka. Ja miałam masę znajomych i lubiłam imprezować, nigdy nie narzekałam na brak zainteresowania ze strony mężczyzn, lubiłam ludzi i kontakt z nimi, a na dodatek jestem dość uczuciową osobą. Znajomi otwarcie pytali mnie dlaczego jestem z kimś takim.
Od samego początku zauważyłam, że coś jest nie tak. Chciał się ze mną spotykać raz na dwa tygodnie. Zdziwiło mnie też to, że nie potrafił powiedzieć, że mnie kocha. Potem były moje urodziny i tu kolejne zaskoczenie, kiedy powiedział, że w tym dniu wyjeżdża z kolegami pod namiot. Nie złożył mi życzeń, nie kupił prezentu, pojechał i zostawił mnie samą. Potem już było tylko gorzej: nie chciał się ze mną w ogóle spotykać, rozmawiać, unikał kontaktu. Czasami bywało tak, że wpadaliśmy na siebie przypadkiem w sklepie na zakupach, on szedł w swoją stronę, a ja nie mając wyboru musiałam iść w swoją, bo nie chciał kontynuować zakupów razem. Zaczynał wymyślać wymówki i kłamać, żeby uniknąć odebrania ode mnie telefonu lub wspólnego wyjścia. Zawsze, kiedy go potrzebowałam w ważnych dla mnie chwilach, on miał coś ciekawszego do robienia, nigdy nie mogłam na niego liczyć.
I tak po jakimś czasie ten związek się posypał, jego natura introwertyka wygrała. Rozstanie nawet jakoś zniosłam, ale wciąż nie mogłam się wyzbyć uczucia, że jestem jakaś gorsza, skoro taki facet jak on nie chciał mieć ze mną nic wspólnego. I pomimo upływu czasu to uczucie towarzyszy mi po dziś dzień, i przybrało na sile, kiedy dowiedziałam się, że znalazł sobie dziewczynę i zaczął dodawać zdjęcia z nią na fb, chociaż ze mną nigdy tego nie robił. I właśnie to wprowadza mnie w coraz większą frustrację. Nie potrafię zrozumieć, co ze mną było nie tak, że mnie nie chciał, podczas gdy z nią wydaje się taki szczęśliwy. Dlaczego z nią spędza czas, a mnie odrzucał? Czuję coraz większą nienawiść do niego i tej dziewczyny, życzę im jak najgorzej. Ten związek zostawił jakąś rysę na mojej psychice. Jego traktowanie sprawiło, że czuję się jako kobieta bezwartościowa. I chociaż jestem teraz szczęśliwa z kimś innym, to wciąż nie mogę się pogodzić z tym co było.
Gdybym miała jakąś możliwość zniszczenia ich związku, to zrobiłabym to bez zawahania. Jestem świadoma, że sobie z tym nie radzę, jednak nie potrafię się z tym pogodzić.
Kiedyś w reklamie pewnego płynu do naczyń była ciągle ta sama historia, że przyjeżdżają do domu kogoś, kto nie używa płynu tej marki i nie wierzy w jego skuteczność. Na koniec mówią coś w stylu "Nie wierzysz? Przyjedziemy również do ciebie".
Jak byłam mała, marzyłam, że przyjadą do mnie, a ja mimo licznych zalet owego produktu będę udawała, że jest do bani i tak ich upokorzę. A reklamę tę wyemitują i cały świat to zobaczy.
Dodaj anonimowe wyznanie