Od lat chodzę z moją rodziną do pewnej restauracji, w której serwują parę znakomitych dań. Jesteśmy tam praktycznie co tydzień. To już taka nasza tradycja. Kiedy dowiedziałem się, że poszukiwany jest ktoś do pomocy w kuchni (czytaj – do zmywania garów), złożyłem tam moją kandydaturę. Zawsze przyda się parę groszy na opłacenie czesnego.
Pierwszego dnia pracy zobaczyłem coś, co sprawiło, że momentalnie zrobiło mi się źle. Kucharz, który zawsze szykował dla nas te pyszne potrawy, na moich oczach soczyście napluł do garnka i zrzucał niedojedzone resztki jedzenia na talerze dla kolejnych klientów...
Znam pewnego chłopaka.
Nazywa siebie pisarzem, wydał jedną książkę i pisze blog.
Ma trzy konta na Facebooku - prywatne, fanpage jako pisarz i fanpage jego książki. Jak wrzuca na blog jakiś nowy wpis, a na "pisarskim" koncie udostępnia link - to ZAWSZE ma dwa lajki - z konta prywatnego i z fanpaga'e jego książki.
Nie bądźcie tacy jak on. Proszę.
Działo się to parę ładnych lat temu, kiedy to świętowaliśmy pierwszą komunię mojego młodszego kuzyna. Miałam wtedy jakieś 10 lat. Na imprezę przyjechała oczywiście rodzina z całej Polski. Miedzy innymi jego ciocia z drugiej strony wraz z córkami. Jedna w moim wieku, druga miała wtedy jakieś 5 lat.
Moja mama stwierdziła, że z racji tego, że na przyjęciu ma być sporo dzieci, to weźmiemy jakieś moje gry i zabawki, coby się nie nudziły. I tak jak stała zapakowała do worka wszystko co zobaczyła wchodząc do mojego pokoju. W tym moje 2 ulubione konie. Ubóstwiałam te zabawki. Zawsze zazdrościłam ich koleżankom, a jak w końcu je dostałam, nie potrafiłam się z nimi nigdzie rozstać.
Niestety na przyjęciu wyżej wymieniona 5-latka również zaczęła się nimi bawić. Pod koniec imprezy mały gnom stwierdził, ze ich nie odda. Jej matka oczywiście żadna reakcja. Poszłam się poskarżyć mojej mamie, że to są moje zabawki; doskonale wiedziała, jak bardzo mi na nich zależało. Moja mama jedynie stwierdziła, że mam nie przesadzać, przecież to tylko zabawki i POZWOLIŁA ZATRZYMAĆ JE TEMU WYJĄCEMU SMRODOWI. MOJE ZABAWKI!
11 lat później dalej mam wyrzuty.
Postąpiła tak również z wieloma innymi moimi rzeczami, ale o tym może później.
Mój eks wziął w tym roku ślub i do tego urodziło mu się dziecko. Niby nic już do niego nie czuję, ale trochę mnie to zabolało, gdy się o tym dowiedziałam.
Jak byłam mała, tata przyniósł do domu szczeniaczka. Z pieskiem się bawiliśmy, wyprowadzaliśmy na dwór, ogólnie dobrze miał z nami. Niestety w moim dziecięcym móżdżku ubzdurało się, że on nie ma już mamy. A co robi każda psia mama? Liże pieska... Tak więc jak nikt nie widział, lizałam mojego psa po głowie, żeby czuł się z nami lepiej.
Od dziecka stawiałem na rozwój osobisty, jestem dobrze wykształcony, mądry, przystojny, opanowany i kulturalny, ludzie mnie lubią i szanują, ale zawsze wolałem powiedzieć jedno sensowne zdanie zamiast dziesięciu wypełniaczy. Natomiast moja dziewczyna ma ADHD i z ust wylewa się potok słów. Pracuję obecnie na niezbyt interesującym mnie stanowisku, za trochę ponad minimalną krajową. Regularnie podnoszę swoje kompetencje, ćwiczę swoje potencjalne obowiązki, chodzę na rozmowy o pracę, dopracowałem swoje CV zgodnie z zaleceniami, rozmawiam z różnymi osobami w celu znalezienia pracy w swojej branży, a mimo to regularnie jest brak odpowiedzi. Własna działalność? Próbowałem, ale nie potrafię uzyskać takiej siły przebicia, żeby móc z tego wyżyć i opłacić rachunki. Może służba? Pracowałem, ale dobrze wykonywałem swoje obowiązki, wprowadzałem innowacje, żadnych kłopotów, rezultat? Szybki drobny awans i zostałem zapomniany; szkolenia — brak, ciekawe zadania — brak, pomoc w sytuacji kryzysowej — brak. Zrezygnowałem, ponieważ mimo moich kompetencji nikt mnie nie doceniał.
A moja dziewczyna? Skorzystała kilka lat temu z możliwości zaciągnięcia się do służb, jej koledzy i przełożeni, z którymi rozmawiam, byli trochę poniżej przeciętnej zadowoleni z jej pracy. Nie potrafi skupić się na jednym zadaniu, czas realizacji jest strasznie długi, a jakość przeciętna, ale... kawa tu, papieros tam, zakrapiana impreza z tymi, podwózka z tamtymi. Jeden kurs, drugie szkolenie, awans, ciekawe wyjazdy, asysta wyższym szczeblom, a teraz prestiżowe stanowisko...
Zarabia dwa razy więcej ode mnie, a nie zna sprzętu, który jej podlega, czy procedur, o które mnie regularnie pyta. Dodatkowo nie przemęcza się — kawa, ciasto w czasie służbowym, oczywiście w cenie pracy.
Razem mieszkamy i oprócz tej jednej sprawy żyjemy szczęśliwie, choć nigdy jej nie powiedziałem, co uważam o jej karierze zawodowej, to wciąż ją wspieram w tym. Nie ubolewam nad tym, że ma lepsze warunki i wyższą płacę — boli mnie fakt, że ja mając tak wysokie kompetencje do pracy na jej stanowisku lub podobnych, nie potrafię znaleźć pracy. Tak jakby wisiało nade mną fatum mojego własnego milczenia.
Nie mam z kim porozmawiać, więc piszę tutaj. Wiem, że to anonimowe i liczę się z tym, że zostanę wyśmiany. Mam 45 lat. Zawsze byłem samotny. Do tej pory nie udało mi się nikogo poznać. Nigdy nie miałem dziewczyny. Nawet się nie całowałem. Nie jestem brzydki. Raczej normalny, tylko nieśmiały. Powodem jest mój mikropenis. We wzwodzie niecałe 10 cm. Bez ledwo widoczny. Powoduje to u mnie ogromny kompleks. Całkiem niedawno odważyłem się i poszedłem do lekarza od tych spraw. Powiedział, że operacja mi pomoże. Mówił, że ten rozmiar to wynik innej operacji w wieku niemowlęcym. Nawet nie wiecie jaki wiatr w żagle złapałem. Myślałem, że od teraz będę szczęśliwy. Myślałem, że poczuję się jak normalny facet. Po operacji jest tylko gorzej. Rozmiar chyba nawet mniejszy plus okropne blizny szpecące. Zauważam po sobie symptomy depresji. Nie mam przyjaciół, trzymam się z boku. Śmieją się, że jestem prawiczkiem i dziwadłem. Zresztą mają rację. Moim marzeniem jest mieć kogoś. Rodzinę, dzieci. Niestety będę sam. Wewnątrz czuję się pusty. Serce mi pęka, jak widzę szczęśliwych ludzi trzymających się za ręce. Unikam kobiet, choć tak bardzo pragnę ich ciepła. Boję się seksu. Kiedyś na próbę założyłem konto na zbiorniku. Dodałem fotki. Tyle szyderstwa i komentarzy śmiejących się dostałem, że usunąłem konto. Często czytam fora i ludzie generalnie nie chcą mieć do czynienia z kimś takim. Jako facet jestem traktowany jako ostatni sort. Zastanawiam się czasami, po co żyję. Wegetacja w czterech ścianach to nie życie. Nie mam odwagi tego skończyć. Nie mam też siły już tego ciągnąć. Nie liczę na odzew. Nie mam z kim porozmawiać, więc tylko sobie piszę.
Nie wszystkie nawyki tak mają, jednak moje w pewnym stopniu niszczą mi życie — i to w dość znacznym stopniu. Zacznijmy od tego, że ciężko jest mi funkcjonować bez planu. Normalne, tak? Tylko ja bez niego nie umiem funkcjonować, jest on tak dokładny, że jestem bliska planowania dokładnie każdej sekundy mojego życia. Mój mózg nie potrafi pojąć, że różne rzeczy się dzieją i czasami coś się przedłuży albo z czegoś trzeba zrezygnować. Nawet jeżeli takie rzeczy nie dzieją się z mojej winy, to ja i tak się obwiniam. Bywa to tak skrajne, że potrafię naprawdę zacząć płakać przez nawet najdrobniejszą rzecz.
Kolejną sprawą jest to, że obsesyjnie sprzątam i przestawiam rzeczy. Wszystko musi leżeć symetrycznie, łóżko musi być idealnie zaścielone, a na biurku musi być pusto, szuflady muszą być domknięte i wszystko musi być na swoim miejscu. Jeżeli nie jest — w mojej opinii — idealnie, to nie mogę się na niczym innym skoncentrować, czuję się źle i na nic nie mam ochoty.
Kolejną rzeczą są notatki. Dosłownie wszystko sobie zapisuję, nawet najgłupsze rzeczy oraz takie, o których każdy by pamiętał i ja prawdopodobnie też, ale po prostu sobie nie ufam i czuję, że jeżeli czegoś sobie nie zapiszę, to na pewno zapomnę, no a przecież wtedy może stać się coś złego, prawda? Jeżeli o notatki chodzi, to mam też inny związany z tym problem. Nawet jak chodziłam do szkoły, to miałam problem z tym, że wszystko, co notowałam, wydawało mi się „mało estetyczne”, więc czasami wyrywałam kartki, a czasami nawet przepisywałam sobie całe zeszyty (!). To jednak jedyna rzecz, którą umiem wyjaśnić, bo jak chodziłam do podstawówki, to mama zawsze nadzorowała mnie odrabiającą lekcje i również wyrywała mi kartki z zeszytu i kazała wszystko przepisywać, póki efekt jej nie zadowolił.
Dodatkowo jestem w stanie czytać książkę albo film kilka razy z rzędu, bo wydaje mi się, że „niewystarczająco” się skoncentrowałam i w zasadzie po prostu się zmuszam i nie odpuszczam sobie nawet jeżeli jestem już tym znudzona i czuję, że znam wszystko na pamięć.
Mniejsze smaczki to liczenie wszystkiego, co się da (np. muszę zamieszać herbatę/kawę 50 razy), robienie wszystkiego ze stoperem, by nie przekroczyć wyznaczonego czasu, no i małe problemy z autoagresją (a one w połączeniu z napadem płaczu zabierają mnóstwo czasu, więc nie jestem w stanie dopilnować, by wszystko szło zgodnie z planem, przez co załamuję się, próbuję od nowa i kółeczko się zamyka).
Wszystko to sprawia, że dosłownie wstydzę się wychodzić do ludzi i mam wrażenie, że nawet moi znajomi uważają mnie za jakieś dziwadło. Próbuję nauczyć się z tym żyć, bo nie wiem, co jeszcze mogę zrobić.
Mała wiadomość do męskich bywalców klubów.
Jestem studentką i jak to studentka, lubię czasami pójść do klubu z koleżankami lub znajomymi – napić się, potańczyć. Nie jakoś nałogowo, ale raz na kilka miesięcy/pół roku mi się zdarzy.
I tu jest mój problem – za każdym razem znajdzie się kilku takich, co zapraszają do tańca. Wszystko fajnie, super, chętnie sobie z kimś potańczę i pogadam, ale dlaczego to zawsze musi kończyć się jakimś molestowaniem? Za każdym razem, nie było żadnego wyjątku. Nie zdarzyło mi się dotknąć tyłka żadnego obcego faceta na powitanie, ale ile tacy to zrobili, to nie zliczę, hah.
Rozumiem logikę, że dużo ludzi szuka przygody na jedną noc, ale po twarzy widzę, że nie wszyscy i że to ma być sposób na podryw (?). Ludzie, to po prostu ohydne.
Jestem tak brzydki, że na pewnym portalu randkowym dostawałem więcej wiadomości, nie mając zdjęcia profilowego, niż kiedy je ustawiłem.
Dodaj anonimowe wyznanie