Nie wszystkie nawyki tak mają, jednak moje w pewnym stopniu niszczą mi życie — i to w dość znacznym stopniu. Zacznijmy od tego, że ciężko jest mi funkcjonować bez planu. Normalne, tak? Tylko ja bez niego nie umiem funkcjonować, jest on tak dokładny, że jestem bliska planowania dokładnie każdej sekundy mojego życia. Mój mózg nie potrafi pojąć, że różne rzeczy się dzieją i czasami coś się przedłuży albo z czegoś trzeba zrezygnować. Nawet jeżeli takie rzeczy nie dzieją się z mojej winy, to ja i tak się obwiniam. Bywa to tak skrajne, że potrafię naprawdę zacząć płakać przez nawet najdrobniejszą rzecz.
Kolejną sprawą jest to, że obsesyjnie sprzątam i przestawiam rzeczy. Wszystko musi leżeć symetrycznie, łóżko musi być idealnie zaścielone, a na biurku musi być pusto, szuflady muszą być domknięte i wszystko musi być na swoim miejscu. Jeżeli nie jest — w mojej opinii — idealnie, to nie mogę się na niczym innym skoncentrować, czuję się źle i na nic nie mam ochoty.
Kolejną rzeczą są notatki. Dosłownie wszystko sobie zapisuję, nawet najgłupsze rzeczy oraz takie, o których każdy by pamiętał i ja prawdopodobnie też, ale po prostu sobie nie ufam i czuję, że jeżeli czegoś sobie nie zapiszę, to na pewno zapomnę, no a przecież wtedy może stać się coś złego, prawda? Jeżeli o notatki chodzi, to mam też inny związany z tym problem. Nawet jak chodziłam do szkoły, to miałam problem z tym, że wszystko, co notowałam, wydawało mi się „mało estetyczne”, więc czasami wyrywałam kartki, a czasami nawet przepisywałam sobie całe zeszyty (!). To jednak jedyna rzecz, którą umiem wyjaśnić, bo jak chodziłam do podstawówki, to mama zawsze nadzorowała mnie odrabiającą lekcje i również wyrywała mi kartki z zeszytu i kazała wszystko przepisywać, póki efekt jej nie zadowolił.
Dodatkowo jestem w stanie czytać książkę albo film kilka razy z rzędu, bo wydaje mi się, że „niewystarczająco” się skoncentrowałam i w zasadzie po prostu się zmuszam i nie odpuszczam sobie nawet jeżeli jestem już tym znudzona i czuję, że znam wszystko na pamięć.
Mniejsze smaczki to liczenie wszystkiego, co się da (np. muszę zamieszać herbatę/kawę 50 razy), robienie wszystkiego ze stoperem, by nie przekroczyć wyznaczonego czasu, no i małe problemy z autoagresją (a one w połączeniu z napadem płaczu zabierają mnóstwo czasu, więc nie jestem w stanie dopilnować, by wszystko szło zgodnie z planem, przez co załamuję się, próbuję od nowa i kółeczko się zamyka).
Wszystko to sprawia, że dosłownie wstydzę się wychodzić do ludzi i mam wrażenie, że nawet moi znajomi uważają mnie za jakieś dziwadło. Próbuję nauczyć się z tym żyć, bo nie wiem, co jeszcze mogę zrobić.
Mała wiadomość do męskich bywalców klubów.
Jestem studentką i jak to studentka, lubię czasami pójść do klubu z koleżankami lub znajomymi – napić się, potańczyć. Nie jakoś nałogowo, ale raz na kilka miesięcy/pół roku mi się zdarzy.
I tu jest mój problem – za każdym razem znajdzie się kilku takich, co zapraszają do tańca. Wszystko fajnie, super, chętnie sobie z kimś potańczę i pogadam, ale dlaczego to zawsze musi kończyć się jakimś molestowaniem? Za każdym razem, nie było żadnego wyjątku. Nie zdarzyło mi się dotknąć tyłka żadnego obcego faceta na powitanie, ale ile tacy to zrobili, to nie zliczę, hah.
Rozumiem logikę, że dużo ludzi szuka przygody na jedną noc, ale po twarzy widzę, że nie wszyscy i że to ma być sposób na podryw (?). Ludzie, to po prostu ohydne.
Jestem tak brzydki, że na pewnym portalu randkowym dostawałem więcej wiadomości, nie mając zdjęcia profilowego, niż kiedy je ustawiłem.
Przez siostrę mojego (już byłego) chłopaka rozpadł się nasz związek. Dziewczyna ma 30 lat, przepracowała w swoim życiu dwa dni (wcześniej utrzymywali ją rodzice). Nie pracuje, nie uczy się, nie gotuje, nie sprząta, nie zrobi zakupów, nie dba też o siebie. Od dwóch lat mieszka z bratem i utrzymuje ją właśnie mój były. To on pracuje, robi zakupy, ogarnia dom, pozostałe obowiązki też są na jego głowie. Gdy jeszcze byliśmy razem, a on spał u mnie, siostra potrafiła dzwonić do niego i narzekać, że jest głodna, że jest jej słabo z głodu, że w domu nie ma nic do jedzenia, że w pokoju przepaliła się żarówka i ona się boi. Takich sytuacji było mnóstwo.
Na początku próbowałam pomóc — dowiedzieć się, co jest przyczyną takiego stanu rzeczy, czy dziewczyna nie ma depresji, czy nie potrzebuje pomocy itd. Ale nie. Ona po prostu tak została wychowana, że wszyscy wokół niej skakali i wszystko robili. Rodzice niczego od niej nie wymagali, teraz brat również od niej niczego nie wymaga (rodzice dość solidnie wpoili mu przekonanie, że ma się siostrą „opiekować” niezależnie od wszystkiego).
Gdy była mowa o planowaniu wspólnej przyszłości, on był przekonany, że jego siostra zamieszka z nami. Szliśmy coś zjeść? Brał dla niej coś na wynos, by nie było jej przykro. Jeśli to ja go odwiedzałam (rzadko), to jego siostra ciągle siedziała z nami, choć mają ogromne mieszkanie (które w całości utrzymuje on). Dodatkowo na każdym kroku starała mi się pokazać, że zna go lepiej niż ja, bo np. wie, że on nie słodzi kawy, a herbatę tak.
Nie zliczę awantur o jego siostrę, o to, że ja nie chcę żyć w trójkącie. Ostatecznie to on zostawił mnie, bo jestem egoistką i go nie rozumiem. Spędza teraz czas tylko z siostrą, wrzuca zdjęcia, jak to im dobrze razem. Ja jestem sama i staram się jakoś pozbierać, oni dalej mieszkają razem, dziewczę pracy wciąż nie ma.
Ostatnio przez przypadek usłyszałam, jak moja mama rozmawia przez telefon. Wpadłam akurat na słowa: „czasem patrzysz na swoje dzieci i zastanawiasz się: gdzie ja, kurwa, popełniłam błąd...”.
Milusio :/
Mam starszą o trzy lata kuzynkę, która nie wymawia "r". Jeszcze lepiej, jej mama, a moja ciocia, również ma ową wadę wymowy, zaś ojca kuzynka niestety nie ma.
Zawsze mówiłam do niej Majka, zupełnie nieświadoma tego, że dziewczyna ma na imię Marika...
Dowiedziałam się tydzień temu.
Mam 21 lat, a praktycznie całe dzieciństwo spędziłam z Maj... Mariką...
Dwa miesiące temu przeprowadziłam się z miasta na wieś, kupiłam duży, piękny dom i spodziewałam się, że teraz zacznę lepsze życie i w końcu odpocznę. Jednak ktoś mi to wybitnie utrudniał. Zaczęło się od tego, że ktoś w nocy wrzucił do mojego ogrodu popsute mięso. Nie wiedząc, o co chodzi, po prostu posprzątałam. Kilka dni później na mojej furtce ktoś powiesił zdechłą kurę. Tego samego dnia również ktoś pomazał moją bramę odchodami. Przestraszona poszłam do sąsiadów zapytać, czy może coś widzieli albo wiedzą, o co tu chodzi, jednak byli tak samo zszokowani jak ja. Wahałam się, czy iść na policję, do momentu, gdy ktoś oblał w nocy mojego psa żrącą substancją (pies na noc jest w domu, ale czasem wychodzi na krótki spacer na podwórko). Przerażona oddałam psa do rodziców na czas, dopóki sytuacja się nie wyjaśni, a ja wybrałam się na policję. Tam mi powiedziano, że to pewnie głupie żarty i oni nie mogą nic zrobić, wiec mogę sobie ewentualnie kamery zamontować. I tak w zasadzie zrobiłam, gdy wyszło na to, że policja mi nie pomoże. I to mnie właściwie uratowało.
Sprawca złapał się na kamerze, gdy próbował przejść przez moją bramę. A był to jeden z sąsiadów. Natychmiast wezwałam policję, a chwilę później doszło do konfrontacji. Jak się okazało, okoliczni wieśniacy byli po prostu zazdrośni. Nie jestem specjalnie bogata, ale widać po mnie, że nie narzekam na brak pieniędzy, więc kilku osobom tak przeszkadzała moja majętność, że postanowili utrudnić mi życie.
Co prawda do mojego domu się już nikt nie zbliżał, odkąd policja interweniowała, ale przyznam, że życie w takim otoczeniu jest po prostu ciężkie. Stresuję się, chodząc po chleb rano i staram się praktycznie nie poruszać po wsi pieszo. Nie wiem, ile jeszcze tu wytrzymam.
Miałam może z 7 albo 8 lat, gdy złamałam rękę. Wszystko zaczęło się od kłótni z koleżanką o zabawki. Nie wiedzieć czemu zgarnęłam je wszystkie i postanowiłam wrócić z podwórka do domu. Pech chciał, że przez naręcze zabawek nie zauważyłam nierówności na chodniku i bęc! Pierwsze reakcja, to czy zabawki są całe, a dopiero później przerażenie, bo krew się leje z kolana i zaczyna boleć. Jakieś dziewczyny podniosły mnie i zaprowadziły do domu. Babcia z przerażeniem patrzy, co to się dziecku stało. Zapłakane, kolano krwawi, ja plotłam trzy po trzy, a gdy się okazało, że ręki nie mogę wyprostować, to był koniec świata. Zadzwonili po mamę, która była gdzieś niedaleko i z mamą pojechałam na pogotowie. Pech chciał, że akurat przyjmowali ludzi po wypadku samochodowym. Do tej pory pamiętam, jak ujrzałam przez zieloną zasłonkę dość mocno zakrwawioną nogę. Mimo to bardziej bałam się o to, co zrobią z moją ręką.
Tutaj zaczyna się najlepsze. Lekarz bada rękę, wywija mi nią na prawo i lewo, a że bolało, to zaczęłam krzyczeć. Żeby to był normalny krzyk, że boli, ale nie! Jak zaczęłam tam przeklinać na tego lekarza, wyklinałam od najgorszych. Warto zaznaczyć, że byłam spokojnym dzieckiem i nie sprawiałam problemów wychowawczych. Do tej pory nie wiem, skąd znałam takie przekleństwa i dziwię się, że mama stanęła po mojej stronie. Lekarz powiedział, że mam się uspokoić, bo mają tutaj poważniejsze przypadki, ale dobrze, żebym poszła na prześwietlenie. I co się okazało? Że gdyby on jeszcze tak ze dwa razy powywijał tak moją ręką, to mogłoby dojść do złamania otwartego.
Moi rodzice jak to wspominają, to nie dziwią się mojemu wypadkowi i złamaniu ręki, tylko skąd ja miałam taki duży zasób słów niecenzuralnych.
Co roku na jesień zbieram kasztany i następnie, zazwyczaj podczas kąpieli, wkładam je sobie w pupę. Mój rekord to 12.
Niedawno spodobał mi się pomysł na zakup „korka analnego” – moje prawo robić co chcę z własnym tyłkiem. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Korek zakupiony, przesyłka dostarczona, czyli wszystko do zabawy jest. Ale że lubię eksperymentować, postanowiłam zamontować korek i iść pobiegać wieczorem (mega fajna sprawa, tak mi się spodobała zabawa z nim, że coraz częściej z nim chodziłam). I to mnie zgubiło.
W ten tragiczny dzień musiałam się czymś zatruć, a że miałam daleko do cywilizacji (biegałam w lesie), stwierdziłam, że dam radę. No to szybko w jakieś większe krzaki, garderoba w kostki, korek zdemontowany... i problem. Pierwsza część tego co miało ze mnie wyjść była twarda, taki naturalny korek, który powstał przez sztuczny korek :)
Ale jestem dzielna, dam radę, cisnę ile siły, żyły na czole itd. Tylko że pozostała część była w formie ciekłej... I nastąpiło zwolnienie maszyny losującej, poszło z takim impetem jak pepsi, gdy się do niej wrzuci mentosa, a że pozycja wyjściowa była bardziej kucająca niż stojąca, to po prostu obsrałam majtki i spodenki. I tak ubrałam to na obsrany zad (miałam tylko jedną chusteczkę, a efekt mnie kompletnie zaskoczył) i bez uśmiechu, za to z pośpiechem, opuściłam miejsce zbrodni.
Z korkiem nadal się przyjaźnię, za to dupie już nie ufam.
Dodaj anonimowe wyznanie