Wracałem pociągiem z Warszawy. Na stoliczku miałem laptopa i spisywałem wrażenia i wnioski po ważnym spotkaniu. Obok mnie siedział typ, który lukał co chwilę na mój ekran i sprawiał wrażenie, że czyta każde słowo. No irytujące mocno, jednak głupio mi było pytać bezpośrednio, więc dopisałem zdanie: „jakiś chuj ciągle zagląda mi w ekran”. Koleś momentalnie odwrócił głowę i do końca podróży gapił się już tylko w okno.
Sukces!
Moim największym marzeniem było zostać pisarzem, ale odkąd pamiętam, wszyscy (najbardziej rodzina) mi mówili, że to najgorszy i najgłupszy pomysł, jaki mogłem mieć i że nigdy mi się to nie uda.
Jestem parę miesięcy po maturze i właśnie dostałem akceptację z wydawnictwa na wydanie mojej powieści. No dzięki, że we mnie wierzyliście.
Co tu dużo mówić... W liceum omawialiśmy „Ludzi bezdomnych”, zazwyczaj nie wyrabialiśmy się z przeczytaniem lektur, a niektórzy w ogóle nie zaczęli. No cóż, zazwyczaj w tym wieku jest tak, że jak ktoś cię do czegoś przymusi, to robisz to niechętnie... Nauczycielka zapytała klasę, jak ma na imię brat głównego bohatera. Nikt się nie zgłosił. Nie żeby nikt nie wiedział, ale ja np. nie lubiłem zabierać głosu przed klasą i inni chyba też. Zrezygnowana nauczycielka sama odpowiedziała na swoje pytanie: „Wiktor”.
Był u nas w klasie również kolega o tym imieniu, który w sekundzie się wyprostował i po długim „yyy” w końcu powiedział: „Nie wiem”.
Mina nauczycielki bezcenna. Mina kolegi, gdy nauczycielka uświadomiła go, że to imię jednego z bohaterów – jeszcze lepsza.
Zacznijmy od tego, że mam 14 lat. Od dwóch lat jednak mam 3 lata więcej.
Już wyjaśniam.
Kiedyś spędzałam czas z moimi braćmi, którzy w kółko grali w grę Counter Strike. Strasznie spodobało mi się rozmawianie z poznanymi w grze ludźmi.
Wymyśliłam sobie nick, gdy ktoś zainteresował się mną mówiłam że mam prawie 16 lat. Rozmowy z gry schodziły na skype, teamspeak itp. Rozmawialiśmy tak godzinami, dzień w dzień. Zaczęłam kreować kompletnie nową osobę. Od około roku gram razem z przyjaciółką. Jeśli miałyśmy razem grać i rozmawiać – również musiała kłamać. Podawałyśmy zdjęcia starszych dziewczyn. Poznani w Internecie koledzy często się w nas zakochiwali.
W sumie to mam straszne poczucie winy, okłamuję ludzi, którzy w wielu przypadkach bardzo mi ufają. Ale nie potrafię z tym skończyć, nie wiem jak. Nie chcę ich też ranić. Nie chcę kończyć z grą. W sumie mogę zmienić sieć serwerów, ale ta jest naprawdę dobra. Będę też tęsknić za ludźmi, których okłamuję. Dziwne, co? Boję się też, że ktoś z nich zobaczy to wyznanie i domyśli się kto je napisał. Może i lepiej?
Sytuacja miała miejsce dawno temu, miałam wtedy 8 lat i jeszcze mało wiedziałam o życiu. Razem z mamą i siostrą wyjechałyśmy na wakacje do Zakopanego. W domu noclegowym, w którym zamieszkałyśmy, było dużo innych dzieciaków. Bardzo cieszył mnie ten fakt, bo wiedziałam, że nie będę się nudzić. Gdy nadarzyła się pierwsza okazja do jakiejkolwiek zabawy, poprosiłam mamę o pozwolenie i wyszłam na plac zabaw obok domku. W piaskownicy bawiła się dziewczynka. Zdziwiło mnie to, że siedzi sama i nikt się z nią nie bawi. Inne dzieciaki siedziały z boku. Podeszłam bliżej, zapoznałam się z nią i zaczęłam zabawę. Jak to dzieci, są niesamowicie szczere, dlatego po 10 minutach moja nowa koleżanka się przede mną otworzyła. Powiedziała, że jest chora. Mnie zrobiło się smutno, bo jestem strasznie empatyczną osobą. Gdy wyjawiła mi, na co jest chora, bardzo się przeraziłam. Od razu zrozumiałam, że pewnie to dlatego inne dzieci nie chcą się bawić. Przez głowę przeszła mi myśl, że może to jest zaraźliwe, ale po chwili o tym zapomniałam i bawiłam się z dziewczynką dalej. Cały czas byłam smutna, ale tego nie pokazywałam. Zastanawiałam się, czemu niektóre dzieci są nieszczęśliwe i chore.
Do pokoju wróciłam smutna. Od razu usłyszałam pytanie mamy, co się stało. Powiedziałam, że bawiłam się z dziewczynką, która jest bardzo chora i smutno mi z tego powodu. Mama od razu chciała wiedzieć, na co ta dziewczyna choruje. Odpowiedziałam z niesamowitą powagą: „Mamo, ona jest leworęczna!”. Wtedy wydawało mi się, że to jest jakaś poważna choroba.
Mamie trudno było ukryć swój śmiech, ale nie chciała robić mi przykrości. A ja przynajmniej wreszcie dowiedziałam się, co oznacza bycie leworęcznym.
Mentalność nauczycielek.
Moja matka to chyba najbardziej niezorganizowana, nieodpowiedzialna, leniwa osoba na świecie. Nic jej nie pasuje, każdy chce jej na złość robić. Praca to zło, pensja za mała... .
Pozwólcie, że Wam opowiem, jak naprawdę wygląda ten „brak czasu na cokolwiek”, „niskie pensje” czy „brak wakacji i urlopów”, o których tak głośno narzekano podczas strajków.
Matka zawsze miała w pracy jeden dzień rzeczywiście zawalony, wychodziła o 7, wracała o 16. Co prawda miała w tym czasie ze 2 okienka, ale resztę rzeczywiście przy tablicy. Resztę tygodnia szła na 9-10, kończyła o 12-13 (z okienkiem). Często jeden dzień miała całkiem wolny. Wracając o 12 piła kawkę i do godziny 16 zwlekała na narzekaniu. Na wszystko. Mnie, brata, męża, pracę, cokolwiek. Potem była zmęczona i szła na spacer albo obejrzeć serial. Obiad jak już był, to na 2-3 dni, a i tak najczęściej gotowała, sprzątała i zajmowała się nami mieszkająca z nami babcia. W sumie to bardziej babcia jest naszą mamą.
Potem ok. 18 przypominała sobie o mnie/bracie. Sprawdzała, czy odrobiłam lekcje, powrzeszczała o byle co, poprzypominała mi, że jestem taka jak jej uczniowie i już była godzina 20. Wtedy włączał jej się agresor, bo przecież ona taka zmęczona, cały dzień pracowała, a te niewdzięczne bachory (wstaw dowolny narzek). I szła poprawiać kartkówki. Zajmowało jej to godzinę. A przynajmniej tyle powinno, bo wstawała ze 4 razy, żeby się „odstresować”.
Czego uczyła? Przyrody. Czyli po dwa sprawdziany na klasę w semestrze (najczęściej ABC) i ocena z odpowiedzi. Jak były jakieś konkursy, to dyro tak je dzielił, żeby każdy coś dostawał, więc też miała „dodatek” raz, max dwa razy do roku posiedzieć, poprawić czy coś. A i tak konkursy były najczęściej w godzinach pracy, więc jej klasa miała w tym czasie zastępstwo.
Poza tymi etatowymi godzinami raz na ok. 2 miesiące szła na wywiadówkę (nie była wychowawcą, więc musiała tylko odsiedzieć godzinkę), był raz czy dwa razy kiermasz charytatywny i tyle. W wakacje były dwie konferencje do odsiedzenia i pod koniec sierpnia dwa dni przy ewentualnych poprawkach (jeśli takowe były), a w podstawówce to raczej się rzadko zdarzało. Konspekty z roku na rok były te same, ewentualnie jakieś poprawki na max 2h - zmienić nagłówek, jakieś dwa zdania, klasę, wydrukować, podpisać. A i tak były o to fochy i narzekanie. Co do arkuszy ocen, to nie pamiętam dokładnie, ale nie była wychowawcą, więc wpisywała tylko oceny w swoją rubrykę. I CHYBA tyle.
Elektroniczne dzienniki weszły jakoś ok. 2 lata przed jej emeryturą, ale o dziwo ogarnęła szybko i z tym nie było problemu.
Teraz jest na emeryturze. I narzeka dalej.
Mam 28 lat, poszedłem do ginekologa, bo nie wiedziałem, że istnieje taki lekarz jak urolog.
Gdy byłem małym chłopcem i do późna bawiłem się na dworze z kolegami, często nie zwracałem uwagi na to, że jest mi zimno. Za każdym razem jak wracałem do domu, mama sprawdzała moją temperaturę ciała poprzez sprawdzanie, czy moje ręce są ciepłe, czy zimne. Gdy były zimne, mama krzyczała na mnie, bo nie wróciłem do domu, żeby cieplej się ubrać. Często o tym zapominałem, bo zabawa z kolegami mnie pochłaniała, więc wymyśliłem lifehacka. Przed wejściem do domu wkładałem ręce do majtek, bo tam było ciepło, i trzymałem je tak długo, aż się nie ogrzały.
Ja miałem ciepłe ręce, a mama się nie denerwowała.
Mój ojciec wyniósł z domu rodzinnego stereotyp męża i ojca jako króla, któremu żona i dzieci muszą usługiwać. A mama służącej... Rodzice prowadzą wspólnie biznes.
W domu mama smaruje kanapki ojcu, który siedzi naprzeciwko niej i krytykuje, że źle rozsmarowała masło na chlebie. Myje mu brodzik przed kąpielą, przygotowuje zestawy ubrań, przynosi do salonu obiad, aby mógł go zjeść, jednocześnie oglądając telewizję. Gdy mu czegoś zabraknie, rzuca hasła: Nóż, sól, wody!
Przed snem czeka, aż mama pościeli mu łóżko, nigdy sam nie odkurzył auta, nie wie, gdzie w kuchni jest np. deska do krojenia. Może stać obok słoika z kompotem, ale sam go sobie nie rozcieńczy i nie naleje, nie weźmie tabletek na ból głowy. „Basia, daj mi tabletki, przynieś kompot, podaj telefon, podrap po szyi” – mówi ojciec.
Nigdy nie umył podłogi, nie zmył naczyń, nie wysuszył prania.
Matka pracuje tak samo ciężko jak on w firmie (w pracy zawodowej ojciec się nie leni) plus ma cały dom na głowie i duże dziecko. To również jej wina, ponieważ nie wytępiła nawyków męża, a wręcz je pielęgnuje. Dawno mieszkam w swoim mieszkaniu i na szczęście nie obserwuję tej chorej relacji.
Ostatnio pokłóciłam się trochę z siostrą, jednak jak to u sióstr bywa szybko nam przeszło, ale nadal dawało się wyczuć napięcie. W pewnym momencie siostra poprosiła mnie, abym poszła kupić coś do jedzenia i dała mi swoją kartę. Wtedy wpadłam na genialny plan! Do zakupów dorzuciłam czekoladę, oczywiście za wszystko zapłaciłam jej kartą, po czym, po powrocie, dałam kochanej siostrzyczce tę czekoladę i powiedziałam, że to na przeprosiny.
Siostra była zachwycona, dąsy szybko jej przeszły, a ja nie mam serca jej uświadomić, że tę czekoladę kupiła tak naprawdę sobie sama :")
Dodaj anonimowe wyznanie