Od jakiegoś czasu mieszkam za granicą i akurat niedawno wpadłam do Polski na krótką wizytę z okazji ślubu kuzynki. Wiadomo, impreza rodzinna, to i masa pytań od nieco mniej bliskich krewnych – a co tam porabiam, jak mi się mieszka i tak dalej.
Gdzieś w środku imprezy przysiadł się wujek, który zaczyna na tę samą nutę, że słyszał, że mieszkam tam i w ogóle dumny jest, że ulubiona siostrzenica radzi sobie w życiu. Po krótkim wstępie wujek okazał się być zainteresowany, czy może mogłabym przetrzymać u siebie jego córkę na jakieś dwa, trzy miesiące, aż sobie znajdzie mieszkanie, bo chciała poszukać pracy za granicą. No niestety, musiałam odmówić, bo moje warunki mieszkaniowe raczej kolejnej osoby nie zniosą na tak długo (na tydzień to może bym przeżyła). Wuj na to, że może w takim razie bym ją poleciła do pracy, czy to szefowi, czy coś, bo na pewno mam kontakty, a w ogóle, to...
No tutaj musiałam wtrącić, że przecież na pewno wie, że jego ulubiona siostrzenica jest za granicą na studiach, nie w pracy, mieszka w ekwiwalencie akademika i generalnie wiedzie studenckie życie. Wujek zaczerwienił się lekko, skończył rozmowę i poszedł.
Ulubiona siostrzenica, tja...
Mam 20 lat i pracuję obecnie u naszych zachodnich sąsiadów na festynach, sprzedając głównie rzeczy do jedzenia. Przewija się tu dużo różnych narodowości, a że nie chwaląc się, potrafię powiedzieć garść słów w paru językach, to kiedy usłyszę rozmowę między klientami, na koniec mówię cenę w ich języku i życzę smacznego — ot tak, żeby się uśmiechnęli, a uwierzcie mi, działa za każdym razem. Cóż... Tak mi się wydawało.
Ostatnio podchodzi do mnie pewien osobnik i zamawia, wszystko oczywiście odbywa się w języku niemieckim, bo języka klienta (o ile znam) używam na koniec — jak wcześniej wspominałem. W tym wypadku jednak zrezygnowałem z ujawniania swojego obywatelstwa. Dlaczego? Jegomość po pierwsze i nie używał form grzecznościowych (wszystko rozkazem), po drugie bierze daną rzecz, a od jego towarzysza słyszę po polsku: „Ale ja chcę to podane inaczej”, co spotyka się z odpowiedzią: „Oni są jacyś pojebani, tak podają i chuj”, po trzecie towarzysz nie daje za wygraną i rzuca w moją stronę papierowy talerzyk, pokazując palcem na niego i kiwając głową jak osioł. Język niemiecki ostro kaleczyli, ale ja twardo nie pokazuję, że jestem z nimi spowinowacony narodowościowo. Zamówili, zapłacili, przeszli do konsumpcji. I w tym momencie przychodzi do mnie kolega i zaczyna mówić do mnie po polsku. Kiedy szanowni klienci to usłyszeli, wpadli w dziką furię: „Ty gnoju, czego nie mówisz do mnie po polsku, ty ch..u, zaraz tam do ciebie wejdę i dostaniesz w papę, po.ebie, widzisz, że nie umiem po niemiecku” itd. Wiązanka trwała dość długo, a na stwierdzenie, że jesteśmy za granicą i mam obowiązek obsługi po niemiecku, reagowali jeszcze większym wkurwem. Koniec końców wyrzucili wszystko, co im dałem i odeszli, rzucając niepochlebne stwierdzenia na mój temat.
Najbardziej mi było wstyd za to, że inni ludzie musieli na to patrzeć i może nie rozumieli do końca, o co chodzi, ale na pewno po takim słownictwie wywnioskowali, skąd są te zwierzęta, które wyrwały się z chlewu do cywilizacji. I jak tu się dziwić, że mamy taką opinię za granicą? Cytując pewnego słynnego człowieka „kraj piękny, tylko ludzie kur...”.
Od zawsze doskwierał mi brak asertywności. Kiedyś, gdy miałam niespełna 17 lat, czekałam na autobus. Na przystanku kilka babć rozgadanych w najlepsze. Blisko mnie zatrzymał się menel – z tych, co to „kierowniku, piątka...”, więc początkowo nie zwróciłam na niego uwagi. Zagaił grzecznie sam: „Przepraszam, czy mógłbym chwilę na panią popatrzeć?”. Myślę sobie – o co kaman?, ale że wygadana nie byłam, dodatkowo nie kojarzyłam za bardzo, o co może mu chodzić, to stałam tylko z karpiem na twarzy. A on... zrobił sobie dobrze ręką w kieszeni, grzecznie podziękował i poszedł.
Nie byłam w stanie nic powiedzieć, krzyknąć czy odejść, kiedy się na mnie gapił. Czułam się ohydnie... A babcie dopiero w autobusie zaczęły udzielać dobrych rad... Że trzeba go było pogonić, parasolką po krzyżu nakłaść... A kiedy tam stałam jak ostatnia sierota, żadna nie zrobiła nic.
Spotkałem w Polsce, jak jeździłem autostopem, starszego pana, który mnie wziął na stopa i do swego domu, bym się tam przespał. Był bardzo miły, ale nad ranem opowiedział mi taką historię, że mimo że być może chciał mnie tylko nastraszyć czy się pochwalić, to super nadaje się na nietypowe wyznanie.
Ów staruszek w czasach PRL-u zadawał się ze „złym” towarzystwem. Jego dwójka kolegów zaproponowała mu udział w gwałcie na dziewczynce, bo on miał taki domek na działce w lesie, to by się nadało idealnie. Nie wiedzieli, że staruszek w dzieciństwie miał młodszą siostrzyczkę, która się zabiła z tego powodu, że była gwałcona przez ich ojca. No i gdy mu owi koledzy zaproponowali to, w jego głowie zrodził się plan, jak dać im nauczkę.
No i się zaczyna historia:
Pewnego dnia, gdy szukali ofiary, staruszek zaproponował im po browarku. Do owych browarków wrzucił nasenne, po czym jego kompani zasnęli twardym snem. Obudzili się właśnie na tej działce u staruszka, związani i nadzy, w odpowiednich (wypiętych) pozycjach. Staruszek obracał się w tym „złym” gronie i zaproponował pewnym ludziom, by dać im nauczkę, a dla tych pewnych ludzi seks to seks. Nie wybrzydzali.
No i kompanów staruszka czekała pikantna noc, i podobno taka była... lecz nie jedna.
Potem im powiedzieli, że będą monitorowani, więc niech lepiej uważają.
Po miłej i dość uroczej opowieści starszego pana nie wiedziałem, co powiedzieć przez chwilę, w końcu powiedziałem: Się nie pierniczyliście.
No ogólnie w tej historii ktoś miał plan do dupy i ktoś inny mu to „dogłębnie” uświadomił.
Mam 20 lat i od zawsze wygrzebuję z uszu palcem tę żółtą wydzielinę i ze smakiem ją zjadam. To by było na tyle...
Moja pierwsza dziewczyna w życiu, po tym, jak dowiedziałem się, że obrabia trzech gości naraz, zagroziła mi: „Jak odejdziesz ode mnie, to cię oskarżę o gwałt”.
Wyśmiałem ją, bo wiedziałem, że do niczego takiego nigdy nie doszło, więc nie miałaby jak tego sfałszować.
Więcej jej nie widziałem, ale niesmak pozostał.
Straszne, że gwałt dzisiaj czasem jest wykorzystywany jako „karta obronna” przez kobiety.
Trudno udowodnić, ale można komuś życie zniszczyć.
Nigdy nie byłam typem osoby udzielającej się w internetach. Wiele razy, czytając różne artykuły czy wypowiedzi innych ludzi, miałam ochotę napisać: „Co ty pierdzielisz, skąd masz tę wiedzę?”, ale obawiałam się, że ktoś z mojej rodziny/znajomych to przeczyta i będę miała przez to nieprzyjemności.
Dziś siedząc z lamką wina, postanowiłam założyć nowy, anonimowy e-mail, anonimowe konta na portalach społecznościowych, by móc w końcu napisać wszystko, co myślę, wydać opinię na każdy temat, na jaki tylko chcę i nie martwić się tym, o co zawsze się martwiłam! HEJTOWAĆ tak, jak miałam ochotę!
I wiecie co?
Wszystko, o czym dziś czytałam, okazywało się pozytywne, mądre i fajne!
Moje „hejterskie” komentarze polegały na wspieraniu, pisaniu: „Super, oby tak dalej”.
Założyłam nowe konta, bo miałam się wyładować, wykrzyczeć. Wyszło na to, że zdecydowanie bardziej wolę wspierać i popierać.
Tak, wykorzystałam swoją anonimowość, by być miłą i wspierającą anonimową duszą.
Co jest ze mną nie tak? :P
Mam 30 lat, dwójkę dzieci i brzydzę się swojego ciała. Zawsze nosiłam rozmiar S/M, a od około roku tyję na potęgę! Przytyłam 6 kg, mam 173 cm i rozmiar L. Jestem wielka. Nie jem słodyczy ani fast foodów, a mimo to tyję. Wstydzę się pokazywać znajomym, że tak się upasłam.
Moje koleżanki z pracy cały czas jedzą słodycze i są chude jak patyki, a ja nic nie jem, a tyję w oczach. Oczywiście mężowi się podobam, ale to nic nie zmienia. Nie mam kiedy ćwiczyć, bo siłownie są od 6, a ja o 6.30 muszę już jechać do pracy, a po pracy jestem z dziećmi, bo mąż w pracy. Dzieci idą spać po 21 i wtedy już padam. Sytuacja bez wyjścia.
Mam 19 lat, mieszkam sama za granicą. Przez dwa dni byłam bezdomna po tym, jak szurnięta właścicielka wyrzuciła mnie z mieszkania. Dopiero wtedy zrozumiałam, jak przerażająca jest świadomość, że nie masz domu, do którego możesz wrócić. Nie życzę tego nikomu.
Jestem kierowcą autobusu. Mamy taki mikrofon, który umożliwia nam nadanie komunikatu na autobus, przez te same głośniki co mówią, jaki jest następny przystanek. Kolega, powiedzmy Władziu, dowiedział się, że narzeczona go zdradzała, nie raz i nie z jednym. Postanowił się zemścić i poprosił mnie o pomoc.
Narzeczona (teraz to już była) kolegi, powiedzmy Olga, często z Władziem mówili sobie sprośności przez telefon. Pewnego dnia wsiadł do mojego autobusu i zadzwonił do niej. Powiedział, że nie może doczekać się spotkania i żeby mu poopowiadała, co z nim zrobi, jak się spotkają. Następnie podał mi telefon i wysiadł. Zgodnie z jego prośbą położyłem telefon w trybie głośnomówiącym obok wspomnianego mikrofonu i włączyłem dźwięk.
No nie powiem, słownik miała niemały. Nie powtórzę dosłownie, powiem tylko, że minęły dwa przystanki na samym opisie ściągania ubrań. Na trzecim przystanku, o czym z kolegą wiedzieliśmy, bo zawsze łapała ten sam autobus o tej samej porze, wsiadła Olga, nie przerywając swojego wywodu, tylko ściszając głos do szeptu. Po paru sekundach, ale jak już zamknąłem drzwi, zorientowała się, że wszyscy ją słyszą i po ich minach – że już od dłuższego czasu.
Jej mina – bezcenna. Jako że bardziej patrzyłem na jej minę niż na drogę, to jechałem baaardzo powoli. Chyba nigdy tak powoli nie jechałem jednego przystanku. I chyba nigdy nikt tak szybko nie wysiadał.
PS Zanim zapytacie, bałem się skargi na mnie, ale warto było. Minęły dwa tygodnie, a skarga nie wpłynęła, to i pewnie nie wpłynie.
Dodaj anonimowe wyznanie