#DLbaf

Jestem marynarzem od 10 lat. Wszyscy myślą, że zwiedzam świat i przeżywam przygodę jak Jack Sparrow. Oto kilka prawd na temat tego zawodu (oczywiście nie zawsze będzie to prawda, praca na statku potrafi się mocno różnić w zależności od typu statku, rejonu pływania i firmy).
1) Na większości statków picie alkoholu jest surowo zabronione. Zabronione jest nawet posiadanie jakichkolwiek substancji psychoaktywnych. Jeśli bierzesz leki na receptę, to trzeba zabrać ją ze sobą na statek, bo w razie jednej z częstych niezapowiedzianych kontroli mogą być problemy. W razie wpadki po pijaku wilczy bilet i brud w papierach, a co za tym idzie, raczej pożegnanie z zawodem.
2) Nie zwiedzam świata. Gdybym pokazał wam listę portów, do których zwijałem, to mógłbym wam powiedzieć, że przepłynąłem cały świat. Od Las Vegas po Krym. Prawda jest taka, że terminale są daleko od miast i nikt nie ma czasu na zwiedzanie, bo postoje w portach trwają kilkanaście godzin i roboty jest przeważnie cała masa. Formalności związane z zejściem na ląd także sprawiają, że się odechciewa.
3) „Seksworkerkę” ostatnio widziałem na krajowej siódemce, 10 lat temu. W portach nie ma ludzi nieupoważnionych. Tak samo na statek nikt postronny nie jest wpuszczany ze względów bezpieczeństwa.
4) Wolny czas? Siłownia, spacer po pokładzie, a potem zamykasz się w kabinie i patrzysz w telefon. Wśród Polaków życie towarzyskie już praktycznie nie istnieje. Inne nacje, jak np. Filipińczycy, potrafią śpiewać karaoke wieczorem albo grać w planszówki... Niestety nasza nacja bez flaszki nie ma nawet o czym rozmawiać.
5) Pieniądze? O stanowiskach szeregowych nie wspomnę, bo nie ma o czym. Oficerowie zaczynają od 2500 USD/mies. na kiepskich statkach aż do około 25-30 tys. na najlepszych statkach, na stanowisku kapitana. Pensja najczęściej płatna tylko na statku. Najczęściej bez emerytury i odprowadzonego podatku – z tym jest ślisko.
6) Długość kontraktów: w normalnych firmach pływa się tyle samo, ile siedzi w domu. Najkrótsze kontrakty są na promach – 2/2 tygodnie. Najwcześniej spotykane to 2/2 do 4/4 mies. Wciąż zdarzają się kontrakty typu 4 miesiące na statku i 2 w domu, ale to raczej kiepskie firmy. Te długości obowiązują oczywiście dla Europejczyków. Marynarze z Filipin niejednokrotnie spędzają na statku 8-10 miesięcy i wracają do domu na 2-3. Jeśli będą jakieś ciekawe pytania, odpowiem w następnym „wyznaniu”.

#Y1gWH

Mam prawie 22 i niedawno dowiedziałam się, jak bardzo moja rodzina jest nienormalna. Zacznijmy od tego, że parę lat temu moi rodzice się rozwiedli i moja matka nie utrzymuje większego kontaktu z rodziną od strony ojca. Z ojcem za to kontakt ma codziennie, bo mają wspólną firmę, więc to normalne. I ona, i ojciec mają nowych partnerów, nie są ze sobą od naprawdę dawna (bo przed rozwodem była separacja) i niby wszystko powinno być normalnie, gdyby nie fakt, że... moja matka do tego stopnia weszła wszystkim do głowy, że mój ojciec, który powinien być cały w swojej nowej dziewczynie, słucha jej jak zaczarowany. Moja ciotka, która poniekąd przez nią odeszła z firmy, również. Wszyscy dosłownie, mimo że wiedzą, jak bardzo moja matka potrafi przekręcać fakty (a jak nie ma faktów, to je wymyśli). I tak oto są święcie przekonani, że przewożę narkotyki z Włoch, nie pracuję, mam problemy we wszystkim, a do tego jestem chora psychicznie (co nie jest prawdą). Skąd się wzięły te ploty? Ano stąd, że ilekroć coś wspomnę, czy to, że jadę do Włoch, czy to, że ostatnio miałam kłopot ze znalezieniem skarpetek, od razu wymyślają resztę historii. Nigdy tak nie było, ale ostatnimi laty moja matka nauczyła się lepiej manipulować ludźmi (najlepiej moim ojcem, który jest słaby psychicznie i się daje) i nagle bum! Dosłownie cała rodzinka jest po jej stronie (z wyjątkiem babci i ciotki, jej siostry. Babcia nie chce się wtrącać, a ciotka zwyczajnie ją zna i puszcza połowę mimo uszu). A co z tą „chorobą psychiczną”? Jak miałam z 5 lat, moja matka odkryła, że najwygodniejszą wymówką dla każdego dziwnego zachowania dziecka jest: „ojej, ona jest chora psychicznie”. I tak oto od kiedy skończyłam 6 lat, do wieku lat 17, średnio raz na dwa miesiące miałam nową diagnozę, nowe leki i nowy plan leczenia. Leki powodowały u mnie dziwne zachowania i tycie, a pokaźna kartoteka odstraszała połowę znajomych. Do czasu, bo po próbie samobójczej przestałam brać leki, łącznie z nowymi. Moja matka „widziała efekty”, a nie brałam leków od pół roku. Co ona widziała? Jak się zachowuję bez dziwnych leków, które mają leczyć coś, czego nie mam. Dopiero na wypisie z psychiatryka, do którego poszłam z własnej woli, jest napisane, że jestem zdrowa, ale mam predyspozycje do borderline. I co? Dalej nikt z rodziny nie wierzy, że jestem „normalna”, ale za to mój mąż i przyjaciółka (która zna mnie od 7 lat) wiedzieli o tym od początku. Ta sama przyjaciółka nie wierzyła, że ta rodzina jej pojeb*na, dopóki nie wyszła z nami na kilka obiadów (na jednym zrobili mi awanturę o wodę, bo chciałam się napić) i nie widziała, jak mój ojciec leci do mnie z łapami w szkole.
Tak, mam sporo za uszami, większości rzeczy nie pamiętam, bo leki, ale nie jestem do tego stopnia nienormalna, jak twierdzi moja rodzina. Manipulacje...

#lZR2w

Czuję, że wszyscy bliscy są mną zawiedzeni. I chyba mają powód. Niby skończyłam studia, ale mało przyszłościowe i pod presją rodziców. Poszłam na prawo, jednak to nie był najlepszy wybór, jak się okazało z perspektywy czasu. To też była moja decyzja, ale niestety, myślałam, że tak będzie rozsądnie.

Później pracowałam w kilku firmach, ale nigdzie tak naprawdę sobie nie radziłam, więc albo sama rezygnowałam, albo nie przedłużali mi umowy po jakimś czasie. W sumie to dwa razy nie przedłużyli mi umowy. Nawet jeśli byli ze mnie w miarę zadowoleni merytorycznie, to po czasie przestawałam się starać, atmosfera robiła się kiepska i czasem sama rezygnowałam. Zawalałam albo z powodu jakichś problemów, albo przez to, że np. pojawił się jakiś związek, a ja nic poza nim nie widziałam. Byłam po prostu nieodpowiedzialna. Miałam więc za swoje, ale przyszedł czas, kiedy postanowiłam się wreszcie ogarnąć. 
W ostatniej pracy szef był ze mnie naprawdę zadowolony. Jednak niestety, dziewczyna, która weszła na moje miejsce, miała kogoś z rodziny w firmie i to ona została. A w tej branży wreszcie robiłam coś, co kochałam. Coś kreatywnego. Nie zmienia to jednak faktu, że to jest w tym moment, kiedy już nikt mi nie wierzy, że postanowiłam wreszcie się zmienić i ogarnąć. Że dawałam z siebie wszystko. W oczach bliskich to wygląda tak, że znów zawaliłam. Na nic nawet jest to, że szef wystawił mi bardzo dobrą opinię. Rodzice mi nie wierzą. A szczególnie ojciec, który pomagał mi tę pracę zdobyć przez pewne znajomości. W sumie to się mu nie dziwię w tej sytuacji. Mam za swoje. Nie wiem, gdzie teraz znajdę pracę. Najgorsze, że znajomy ojca chce mnie wkręcić do miejsca, gdzie faktycznie pomimo starań mogę sobie nie dać rady, bo nie mam o tej branży pojęcia. Macocha, czyli druga żona taty, ma teraz satysfakcję, choć sama jest praktycznie na jego utrzymaniu, ale mnie umoralnia co krok. Czuję się okropnie. Do tego moje życie osobiste leży, bo od jakiegoś czasu mam zdiagnozowaną depresję. Niestety moja rodzina niezbyt uznaje coś takiego jak depresja, więc nie mogę im o tym mówić, bo kończy się tylko jeszcze większym zawodem mną.

Jednym słowem, jestem teraz w czarnych czterech literach. Mam jakieś dodatkowe źródło dochodu i oszczędności, ale to nie są duże pieniądze. Planuję się przekwalifikować, ale kiedy rodzina usłyszy o moich planach, będzie to kolejny powód do okazania mi, że ich zawiodłam.
Generalnie to każdy jeden mój związek też był przez nich krytykowany. Mimo że faceci byli ogarnięci, po studiach, sympatyczni. Ale doszłam do wniosku, że kogo nie będę miała w przyszłości, będzie źle.

#Q3rHZ

Pracuję w Anglii jako kasjerka. Ostatnio klientka zapytała, skąd pochodzę. Odpowiedziałam, że z Polski. Pani powiedziała, że to fantastycznie, bardzo lubi ten kraj i... zaczęła mówić do mnie po hiszpańsku. Nie powiem, zgłupiałam. Pani chyba czekała na moją odpowiedź, ale widząc moje zmieszanie, powiedziała po angielsku: „No jak możesz hiszpańskiego nie znać? Hiszpania jest tak niedaleko twojego kraju, wasze języki są takie podobne”...
Okazało się, że pani pomyliła Poland z Portugal.

#fw4fN

Mając 15 lat, pierwszy raz w życiu miałem przyjaciela. Nigdy nikt się o mnie nie troszczył i nikogo nigdy nie obchodziłem, więc pojawienie się takiej osoby to był dla mnie szok. Ten ktoś miał problemy psychiczne oraz miał dziewczynę. Pewnego dnia ta dziewczyna mi napisała, że mój przyjaciel nie odbiera i nie odpisuje na SMS-y i podejrzewa, że on chce sobie zrobić coś złego. Ja szybko się ubieram i pędzę do jego mieszkania. Walę w drzwi ponad 5 minut – nic. Wchodzę na balkon (mieszkanie na parterze) i patrzę, czy jest w domu – nic. Miał zamontowane bardzo stare okna, takie drewniane, więc bez problemu otworzyłem je z zewnątrz (to jest proste) i wszedłem do domu. W salonie, w kuchni, w łazience i jego pokoju go nie ma. Na stole leży jego telefon z miliardem nieodebranych połączeń. Czyli chyba nie tnie się w wannie, OK, spadam stąd. Wychodzę, zamykam okna, zeskakuję z balkonu i idę do mojego domu. A tu on z ojcem wracają z zakupów... Nie wziął telefonu, bo chciał odpocząć od swojej dziewczyny. Pyta, czy idziemy do niego do domu, bo kupił czipsy i energetyki i będziemy grać w Diablo. Ja cały obesrany odpowiadam: „No pewnie”.
Wchodzimy. Widzimy ślady butów. Trawę. Na oknach jest odcisk dłoni. Dzwonimy na policję. Przyjeżdża patrol, patrzy, bada. „Panie, pewnie jakieś dzieci się przy oknie bawiły. Nie było włamania, bo nie ma żadnego śladu na oknach. Poza tym nic nie zginęło”. I odjeżdżają. Kumpel i jego ojciec cali wkurw..., bo wiedzą, że włamanie było, no ale co zrobią. Nic nie zginęło, wszystko na miejscu, drogie telefony leżące na stole dalej tam leżą. Założyli więc tylko kraty na balkonie i tyle.

On nigdy się nie dowie, że to ja się do niego włamałem, bo chciałem wiedzieć, czy on jeszcze żyje, czy może już się wykrwawił w wannie.

#GoKb4

Miałyśmy trudną relację. Jako dziecko nie czułam się przy niej bezpieczna ani ważna. Często byłam na drugim planie, czasem czułam, że mnie nie chce. Kiedy miałam 17 lat, trafiłam do domu dziecka, kontakt się urwał – na całe 6 lat. Przez ten czas próbowałam poukładać sobie życie bez niej. Było naprawdę dobrze. Rok temu nagle się odezwała. Dałam jej szansę, bo bardzo chciałam wierzyć, że coś się zmieniło, w końcu to moja matka. Przez moment było super – mimo dużej odległości (pokonywanej samolotem) widziałyśmy się dwa razy, rozmawiałyśmy, znów poczułam, że mam matkę. Ale z każdym miesiącem coś się oddalało. Coraz częściej milczała. W końcu znowu wybrała alkohol i swojego nowego partnera. Mnie nie było w tym wyborze. A ja, mimo tylu lat bólu, znowu zostałam z niczym. Wróciła depresja, a moje poczucie własnej wartości, na co dzień niskie, teraz jest zupełnie na dnie.

#vxB08

Słyszę pukanie do drzwi. Czuję się zaspany, ale podchodzę, żeby otworzyć wejściowe wrota do domu. Ku mojemu zdziwieniu widzę mojego tatę, którego nie widziałem ponad trzy lata. Witam go i słyszę ten charakterystyczny śmiech. Szybko pokazuję tacie wnętrze domu, jak to się wszystko pozmieniało przez te lata jego nieobecności. Dzwonię do młodszej siostry, aby powiadomić ją o tym, że tata wrócił. Siostra uradowana zjawia się błyskawicznie i się wita. Nie pamiętam, kiedy to ostatnio tak szczęśliwy byłem, jak w tym momencie. Oboje zwierzamy się tacie, co było z nami grane, co się działo, że skończyłem osiemnaście lat i pokazuję moje niedawno zdane prawo jazdy. Następnie kontynuujemy, jak to mama sobie radzi i że zaraz powinna przyjść oraz na pewno będzie się bardzo cieszyć. Tata mówi, że nie może się doczekać ponownego spotkania z mamą. Krótkie chwile nadrabiania zaległości ubiegłych lat dobiegają końca, gdy zaczyna mi się kręcić w głowie i czuję, jakbym wpadał w otchłań ciemności. Po ponownym otworzeniu oczu leżę na łóżku, a zegar wskazuje chwilę po piątej nad ranem. Dociera do mnie smutek rzeczywistości i zaczynam płakać jak dziecko, że ta cała wizyta było tylko snem, a za niecały miesiąc nastąpi czwarta rocznica tragicznej śmierci mojego taty w wypadku samochodowym.

#WYfXs

Mam 16 lat, jestem niby przeciętną dziewczyną trenującą lekką atletykę. Z domu rodzinnego wyniosłam miłość do ciężkiej muzyki. Rok temu przeprowadziłam się 500 km od mojego ówczesnego miejsca zamieszkania. Myśl o zmianie szkoły, tym, że nikogo nie znam, trochę mnie przerażała, ale starałam się o tym nie myśleć. I przyszedł cudowny czas rozpoczęcia roku szkolnego. Wszystko fajnie, spoko. Ludzie wydawali się dosyć przyjaźnie nastawieni. Nauczyciele też w miarę mili. Oprócz katechetki. Na religię chodziłam tylko po to, aby podwyższyć średnią ocen. Niemal zawsze chodzę w koszulkach moich ulubionych zespołów. Kiedy na religię przyszłam w koszulce Bathory'ego (legenda black/viking metalu), zapytana o moją koszulkę odpowiedziałam, że to mój ulubiony zespół.
Katechetka: Jaki gatunek gra?
Ja: Metal.
K: Uwaga za propagowanie satanizmu.
J: Słucham?! Zna pani przysłowie o nieocenianiu książki po okładce?!
K: Następna za wykłócanie się.

Gdy wróciłam do domu, opowiedziałam o tym mojemu ojcu. Za jego radą na następnej religii chcąc „poprawić reputację i przeprosić za moje zachowanie” zapytałam się, czy mogę na następnej religii zagrać akustycznie kilka religijnych piosenek. Ona zachwycona odpowiedziała, że oczywiście, z miłą chęcią posłucha itd.

Przyszedł ten cudowny dzień. Siadam przed całą klasą z gitarą akustyczną i gram. Ale nie chrześcijańskie piosenki. Tylko właśnie Bathory. Katechetka cała rozpromieniona, jakie to nie jest cudowne. Dwa dni później grałam te piosenki na rekolekcjach :D
Do te pory nie wie, czyje to były utwory :)
Dodaj anonimowe wyznanie