#bBQea
Szkoda mi go z jednej strony, bo chyba coś mu się dzieje z psychiką i nie radzi sobie z życiem, ale ja mam swoje życie i nie chciałam wracać do tego, co było, a on zachowywał się jak zbity pies i musiałam mu nawciskać trochę przykrych słów, żeby się odczepił, ale on nie chciał się odczepić. Dopiero interwencja mojego męża przyniosła skutek. Nie wiem, jak przebiegła rozmowa między nimi, ale od tamtego czasu mam spokój. Czuję się jednak jakoś nieswojo, męczą mnie te wszystkie wypowiedziane słowa i ogólnie ta cała sytuacja, chyba w przypływie złości powiedziałam za dużo. Jakoś mi go szkoda, a nie powinno.
#Mbtey
Chyba byłam najbardziej popierdolonym dzieckiem na świecie :)
#GLAP3
Nie wiem, kim jesteś, ale dodałaś mi, kobieto, siły. Bardzo dziękuję.
#vp0cs
Zapewne kojarzysz ten moment, gdy będąc na wakacjach, gdzie największą rozrywką jest hotel all inclusive z basenem, ludzie zajmują leżaki swoimi ręcznikami i... znikają na pół dnia. Bo przyjdą po obiedzie, a nie będą leżeć byle gdzie lub po kimś.
Przez dwa z dziesięciu dniu szanowałem to i szukałem wolnego leżaka dla siebie i swojej dziewczyny, podobnie mój przyjaciel wraz ze swoją już narzeczoną. Ale po uważnej obserwacji zauważyłem, że... sześć leżaków w najlepszym miejscu było wolne od 9 rano aż do 16.
Trzeciego dnia poszliśmy nad basen i owe leżaki ponownie były zajęte. Podszedłem. Zebrałem cztery ręczniki. Złożyłem je w schludną kostkę, złożyłem na kupce i położyłem na jednym ze stolików pod palemką.
Około godziny 15 przyszła czteroosobowa rodzina – około 60-letni facet z żoną i jego 30-letni syn z dziewczyną. Starszy pan dreptał w naszą stronę i wołał już z odległości: „To nasze leżaki! Jazda z nich, gówniarze, ja je zająłem już o szóstej rano!”. Podszedł i stał nade mną i moim przyjacielem. Tak się złożyło, że oboje ciężko fizycznie pracujemy, ale i oboje jesteśmy prawie dwumetrowymi facetami, ergo – nie boimy się starszego faceta. Patrzę na niego zza okularów przeciwsłonecznych, popijam drinka i mówię na bezczela: „Jak przyszliśmy, nie było ręcznika. O, tam jakieś leżą” i wskazałem na kupkę. Syn jakoś zniechęcił ojca do dalszej konfrontacji i poszli na inny leżak, klnąc pod nosem.
Sytuacja powtórzyła się jeszcze dwa razy. Potem już ich nie widziałem.
Od tamtej pory nie zwracam uwagi na zajęte ręcznikiem leżaki – oczywiście nie kładę się, gdy ktoś na chwilę poszedł coś zjeść albo pływać czy pić. Ale jak nie ma kogoś dłużej jak 40-60 minut, bez ceregieli składam ręcznik w ładną kostkę, kładę gdzieś w pobliżu i zajmuję leżak. Ot, taka moja wredna druga strona medalu.
#ffriS
Parę lat temu zdiagnozowano u mnie fobię społeczną. Zanim zaczęłam się leczyć, nie było łatwo mi funkcjonować, musiałam robić wiele rzeczy na siłę. Kiedy nie chciałam gdzieś wyjść np. ze znajomymi na miasto, słyszałam, że jestem leniwa. To, że nie mogłam nawiązać relacji damsko-męskich, to dlatego, że jestem za wygodna. Podsumowując, nic mi nie jest, a ja tylko narzekam i marudzę. Postanowiłam więc założyć maskę – uśmiecham się, staram się nawiązywać nowe relacje, być duszą towarzystwa, bo tego ode mnie oczekują.
Parę miesięcy temu dowiedziałam się, że po wielu latach w jednej firmie muszę poszukać sobie nowej pracy. To było jak grom z jasnego nieba. Czułam się tam bezpiecznie, miałam fajnych znajomych, było mi tam dobrze, a teraz wszystko będzie nowe. Kiedy chciałam z kimś z rodziny porozmawiać o tym, co czuję, to usłyszałam, że to bardzo dobra wiadomość, w końcu poznam nowych ludzi, to dobrze mi zrobi. No tak, przecież marzę o tym, żeby wyjść ze strefy komfortu, zmienić pracę, poznać nowych ludzi. Przecież nie mam na co narzekać, żyję jak pączek w maśle, niczego mi przecież nie brakuje, a w sumie to jestem farciarą i zawsze wszystko mi się udaje. Przestałam więc mówić o swoich problemach, a tylko napomknę, że wypowiedzenie to jeden z kilku obecnych problemów.
Trochę czasu potrzebowałam, aby sobie to poukładać i dopiero po kilku tygodniach postanowiłam wysłać CV do czterech firm. Oczywiście liczba pytań, czy już znalazłam pracę, zaczęła dorównywać zdaniu, że nie mam na co narzekać, a odpowiedź, że jeszcze nie szukałam, raczej wywoływała zniesmaczenie na wielu twarzach.
Wracając do poszukiwań pracy, to jeszcze tego samego dnia, co wysłałam CV, zadzwonił telefon z propozycją. Obecnie mam dwie oferty: jedna to nowa, mała firma, praca podobna do tej, którą wykonywałam, a druga do duża firma, z prestiżem, stawiająca nowe wyzwania. Zastanawiam się, czy jest sens mówić o tym rodzinie, bo jak usłyszą, że raczej wolę przyjąć ofertę mniejszej firmy, to znów się dowiem, że jestem leniwa, że sama sobie znajduję problemy, zamiast się rozwijać. Sama nie wiem, co powinnam zrobić, jednak czułam, że się muszę komuś wygadać, bo boję się, że w końcu eksploduję.
#J1Jhy
#DLbaf
1) Na większości statków picie alkoholu jest surowo zabronione. Zabronione jest nawet posiadanie jakichkolwiek substancji psychoaktywnych. Jeśli bierzesz leki na receptę, to trzeba zabrać ją ze sobą na statek, bo w razie jednej z częstych niezapowiedzianych kontroli mogą być problemy. W razie wpadki po pijaku wilczy bilet i brud w papierach, a co za tym idzie, raczej pożegnanie z zawodem.
2) Nie zwiedzam świata. Gdybym pokazał wam listę portów, do których zwijałem, to mógłbym wam powiedzieć, że przepłynąłem cały świat. Od Las Vegas po Krym. Prawda jest taka, że terminale są daleko od miast i nikt nie ma czasu na zwiedzanie, bo postoje w portach trwają kilkanaście godzin i roboty jest przeważnie cała masa. Formalności związane z zejściem na ląd także sprawiają, że się odechciewa.
3) „Seksworkerkę” ostatnio widziałem na krajowej siódemce, 10 lat temu. W portach nie ma ludzi nieupoważnionych. Tak samo na statek nikt postronny nie jest wpuszczany ze względów bezpieczeństwa.
4) Wolny czas? Siłownia, spacer po pokładzie, a potem zamykasz się w kabinie i patrzysz w telefon. Wśród Polaków życie towarzyskie już praktycznie nie istnieje. Inne nacje, jak np. Filipińczycy, potrafią śpiewać karaoke wieczorem albo grać w planszówki... Niestety nasza nacja bez flaszki nie ma nawet o czym rozmawiać.
5) Pieniądze? O stanowiskach szeregowych nie wspomnę, bo nie ma o czym. Oficerowie zaczynają od 2500 USD/mies. na kiepskich statkach aż do około 25-30 tys. na najlepszych statkach, na stanowisku kapitana. Pensja najczęściej płatna tylko na statku. Najczęściej bez emerytury i odprowadzonego podatku – z tym jest ślisko.
6) Długość kontraktów: w normalnych firmach pływa się tyle samo, ile siedzi w domu. Najkrótsze kontrakty są na promach – 2/2 tygodnie. Najwcześniej spotykane to 2/2 do 4/4 mies. Wciąż zdarzają się kontrakty typu 4 miesiące na statku i 2 w domu, ale to raczej kiepskie firmy. Te długości obowiązują oczywiście dla Europejczyków. Marynarze z Filipin niejednokrotnie spędzają na statku 8-10 miesięcy i wracają do domu na 2-3. Jeśli będą jakieś ciekawe pytania, odpowiem w następnym „wyznaniu”.
#Y1gWH
Tak, mam sporo za uszami, większości rzeczy nie pamiętam, bo leki, ale nie jestem do tego stopnia nienormalna, jak twierdzi moja rodzina. Manipulacje...
#lZR2w
Później pracowałam w kilku firmach, ale nigdzie tak naprawdę sobie nie radziłam, więc albo sama rezygnowałam, albo nie przedłużali mi umowy po jakimś czasie. W sumie to dwa razy nie przedłużyli mi umowy. Nawet jeśli byli ze mnie w miarę zadowoleni merytorycznie, to po czasie przestawałam się starać, atmosfera robiła się kiepska i czasem sama rezygnowałam. Zawalałam albo z powodu jakichś problemów, albo przez to, że np. pojawił się jakiś związek, a ja nic poza nim nie widziałam. Byłam po prostu nieodpowiedzialna. Miałam więc za swoje, ale przyszedł czas, kiedy postanowiłam się wreszcie ogarnąć.
W ostatniej pracy szef był ze mnie naprawdę zadowolony. Jednak niestety, dziewczyna, która weszła na moje miejsce, miała kogoś z rodziny w firmie i to ona została. A w tej branży wreszcie robiłam coś, co kochałam. Coś kreatywnego. Nie zmienia to jednak faktu, że to jest w tym moment, kiedy już nikt mi nie wierzy, że postanowiłam wreszcie się zmienić i ogarnąć. Że dawałam z siebie wszystko. W oczach bliskich to wygląda tak, że znów zawaliłam. Na nic nawet jest to, że szef wystawił mi bardzo dobrą opinię. Rodzice mi nie wierzą. A szczególnie ojciec, który pomagał mi tę pracę zdobyć przez pewne znajomości. W sumie to się mu nie dziwię w tej sytuacji. Mam za swoje. Nie wiem, gdzie teraz znajdę pracę. Najgorsze, że znajomy ojca chce mnie wkręcić do miejsca, gdzie faktycznie pomimo starań mogę sobie nie dać rady, bo nie mam o tej branży pojęcia. Macocha, czyli druga żona taty, ma teraz satysfakcję, choć sama jest praktycznie na jego utrzymaniu, ale mnie umoralnia co krok. Czuję się okropnie. Do tego moje życie osobiste leży, bo od jakiegoś czasu mam zdiagnozowaną depresję. Niestety moja rodzina niezbyt uznaje coś takiego jak depresja, więc nie mogę im o tym mówić, bo kończy się tylko jeszcze większym zawodem mną.
Jednym słowem, jestem teraz w czarnych czterech literach. Mam jakieś dodatkowe źródło dochodu i oszczędności, ale to nie są duże pieniądze. Planuję się przekwalifikować, ale kiedy rodzina usłyszy o moich planach, będzie to kolejny powód do okazania mi, że ich zawiodłam.
Generalnie to każdy jeden mój związek też był przez nich krytykowany. Mimo że faceci byli ogarnięci, po studiach, sympatyczni. Ale doszłam do wniosku, że kogo nie będę miała w przyszłości, będzie źle.