Mam teraz bardzo złą sytuację finansową. Tak złą, że dzisiaj nic nie jadłam i przez najbliższe dni nie miałabym pieniędzy, bo czekam na wypłatę. Jest to wynikiem mojej naiwności. Miałam dostać dzisiaj przelew od koleżanki, której pożyczyłam dość sporą sumę. Niestety, rano dowiedziałam się, że „koleżanka” zrobi przelew dopiero w następnym tygodniu. Zrobiłam więc coś, czego nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zrobię — poszłam do tak zwanych chwilówek. Miałam w głowie to, że OK, wezmę najniższą możliwą kwotę, odsetki nie będą większe od pragnienia zjedzenia czegokolwiek. Niestety, z niewiadomych mi przyczyn, wniosek został odrzucony odgórnie, mimo że nigdy, nawet w moim banku, nie miałam żadnego kredytu.
Zaczęłam luźno rozmawiać z panią pośredniczącą. Powiedziała, żebym pożyczyła od znajomych, cokolwiek. Niestety, w tym problem, że odcięłam się od rodziny i mieszkam sama w nowym mieście, na nowych znajomych nie mam jeszcze siły, a ze starymi nawet nie mam ochoty mieć kontaktu. Pani powiedziała, jak już zaczęłam się zbierać, żebym jeszcze chwilę zaczekała, w międzyczasie dając mi firmowe krówki. Pokombinowała, powiedziała, że najwyżej ona będzie się grubo tłumaczyć, bo nadużywa teraz znajomości systemu i jak się uda, to mam zmówić za nią zdrowaśkę. Że robi to, bo sama doskonale wie, jak to jest być samemu i nie mieć nawet na suchą bułkę.
Udało się, w następnym tygodniu to spłacę. Ale nie wiem, jak odwdzięczyć się tej kobiecie. Z drugiej strony, może jednak moja chęć pomocy innym w końcu się odpłaciła ;)
1-3 klasa podstawówki, lekcja WF-u.
Czekaliśmy przed wyjściem z sali, kiedy wychowawczyni przyjmowała usprawiedliwienia przy swoim biurku. Znudzony ja huśtałem między dwoma ławkami (ręce na ławkach, nogi lekko podciągnięte — wiecie, o co chodzi). I tak się huśtam i huśtam i jak się nie huśtłem, że mi niezawiązany do końca but z nogi zleciał.
Kojarzycie to uczucie, kiedy wiecie, że pocisk trafi w cel? No, to właśnie celem była pochylona nad biurkiem twarz wychowawczyni. Ja zamarłem, kolega obok dłubiący w nosie zamarł, a but leci. Sekundy wydłużyły się niesamowicie, oczami wyobraźni widzę siebie wyrzucanego ze szkoły, but, ku mojemu przerażeniu zaczyna opadać. Na szczęście spadł na jakąś kartkę czytaną przez wychowawczynię, ona podnosi wzrok zaskoczona niecodziennym zjawiskiem, a ja tyłem (żeby nie widziała twarzy) podbiegam, zabieram obuwie i uciekam za tłum kolegów, którzy nawet nie zwrócili uwagi na mój mały zamach.
Zareagowała w sumie dobrze, powiedziała po prostu, że się zdarza i mam tak więcej nie robić, bo to głupie.
Ale jak mnie poznała, to do dzisiaj pozostaje tajemnicą. :D
Jestem już dorosłą kobietą i za taką się uważam. Pracuję, studiuję, utrzymuję się od dawna sama i dobrze mi w życiu. Moi rodzice rozwiedli się ponad 10 lat temu. Nie miałam z tym żadnego problemu, żadnej traumy, wiadomo było, że po prostu do siebie nie pasują. Od tego czasu każde miało po kilku przelotnych partnerów, aż w końcu obydwoje się ustatkowali, od lat są w stałych związkach.
Czasem prowadzę zajęcia tańca. Tak się złożyło, że partnerka mojego ojca często na nie przychodzi. Moja mama nigdy ze względu na pracę. Akurat się złożyło, że wyjątkowo miała wolne, tak samo jak moje dwie bardzo bliskie koleżanki. Miałyśmy pójść całą grupą, o czym z radością poinformowałam moją niby-macochę. Coś tam odpisała i ku mojemu zdziwieniu nie przyszła i przestała się zupełnie ze mną kontaktować. Zdziwiło mnie to, bo mamy kontakt jak przyjaciółki. A po jakimś czasie zadzwonił do mnie ojciec z awanturą wszech czasów, po której pierwszy raz od lat miałam łzy w oczach. Okazało się, że jego partnerka poczuła się niesamowicie obrażona i urażona tym, że zaprosiłam moją mamę na moje zajęcia. Obraziła się o to, że jej nie spytałam, czy będzie to w porządku. Zrobiła się z tego afera stulecia, a ja zostałam zrównana niżej niż z ziemią.
Od ponad 10 lat moi rodzice są po rozwodzie, każdy ma swoje życie, wszyscy jesteśmy dorośli. W sumie tego SMS-a, że moja mama też przyjdzie, napisałam, bo się po prostu cieszyłam. Nie przyszłoby mi na myśl specjalnie informować czy wręcz pytać o zgodę na przyjście mamy. Nie wpadłabym na to, że nowa żona ojca może mieć aż taki problem z moją mamą. A nawet jeśli, to chyba mogła mi napisać od razu, że będzie jej nieswojo i spotkamy się kiedy indziej. Nie, wolała zamilknąć i pożalić się mojemu ojcu, bo to z nim miałam potem pogadankę. Od niej nadal ani słowa.
Może mi to ktoś wytłumaczyć? Zgłupiałam i sama nie wiem, co mam myśleć o tej sytuacji.
Pracuję w spożywczaku. Kilkanaście lat temu chodził taki żul, jak spotkał się z kolegami przy zakupach, to zawsze brali piwo i pili. Panu żulowi umarł jeden z tych najważniejszych kolegów i totalnie się załamał, do tego stopnia, że brał jeszcze więcej alkoholu i to na tzw. kreskę. Nie chciałam sprzedawać procentów, więc myślałam, że pan pijak sobie zmieni miejsce kupowania swoich ulubionych trunków, ale on po prostu zaczął ryczeć. Zaczęło się od tego, że nikt go już nie lubi, nawet ja. Zaczął opowiadać, jak to zmarła mu matka gdy miał 6 lat i ojciec kompletnie nie umiał sobie poradzić z 8 dziećmi. Podobnie jak jego synek, również pił, a ich domek był gorszy niż obora przeciętnego byka. Pan żul miał kiedyś kobietę, ale oczywiście się z nim rozwiodła, bo stwierdziła, że dłużej z alkoholikiem żyć pod jednym dachem nie będzie. Żul opowiadał, że bardziej go smuciła przeprowadzka z pięknego domu niż rozwód z tą kobietą. I tak mi to wszystko opowiadał. Na końcu powiedział, że choruje na depresję, ale oczywiście go nie stać na kupno lekarstw. Z dobrego serca kupiłam mu ze swoich pieniędzy jakieś jedzenie. Potem, jak nasza znajomość zaczęła kwitnąć, to kazałam mu się ogarnąć, aż w końcu namawiałam na wizytę u specjalisty. Nie było łatwo, pił jak ja nie widziałam, co często przyczyniało się do kłótni, ale jakoś udało się zmienić pana żula. Terapia + leki pomogły, żul poszedł do jakiejś tam marnej roboty, no ale ważne, że jakoś zaczął zarabiać.
Ten pan żul teraz jest przystojnym brunetem, mamy dzieci. Jest ode mnie o 12 lat starszy. Ile ja razy musiałam wysłuchiwać, że jest on za stary/ po co sobie będę marnować życie z takim kimś, ale z czasem wszyscy się przyzwyczaili.
Piszę to wyznanie, bo Pan Żul (pozwolił sobie na taką ksywkę) walczy o życie w szpitalu i nie wiadomo, czy przeżyje. I tak sobie myślę, że być może niedługo to ja będę pijaczką i być może wódka będzie moim nałogiem.
Mam narzeczonego, mam roczną córeczkę, powodzi nam się dobrze. Pochodzę z fajnej rodziny, miałam szczęśliwe dzieciństwo, w czasach gimnazjum byłam gnębiona przez rówieśników (powód nieznany do dziś), przez co zaczęły się myśli samobójcze, które na czas liceum i studiów w miarę ucichły. Wróciły z nadmierną siłą po zakończeniu mojego pierwszego poważnego związku. Zapomniałam. Potem stabilna praca, nowy szczęśliwy związek, ciąża, dziecko, wkrótce ślub. A ja? Mam już praktycznie wszystko przygotowane na pogrzeb. Własny pogrzeb. Tak po prostu.
Kiedy miałam około 9-10 lat, często kłóciłam się z młodszym bratem.
Pewnego razu (nie wiem jakim cudem) znaleźliśmy się na balkonie. Zamknęłam go tam i poszłam oglądać telewizję, no i zapomniałam o nim. Dwie godziny później moja mama wracając z pracy zauważyła go i kazała mi go wpuścić.
Dostałam niezły opierdziel, ale przynajmniej jest co wspominać :D
Przed ciążą nosiłam rozmiar XS, teraz L. Minęły prawie 2 lata, odkąd urodziłam córeczkę. Strasznie się zaniedbałam, przestałam się malować, ubierać tak jak ubierałam się kiedyś, robić włosy, moje uda to zmora, mój brzuch, boczki... Wszystko. Ćwiczyłam, lecz szybko się podawałam, znów ćwiczyłam po dłuższej przerwie i znowu się poddawałam i tak w kółko. Nie mam żadnej motywacji, codziennie oglądam swoje stare zdjęcia, jak wyglądałam, płaczę po cichu i jestem strasznie zakompleksiona. Już tego nie zniosę dłużej, wiem, że to nie jest poważny problem, jednak ja nie czuję się dobrze. Codziennie siedzę w domu w piżamie, nieuczesana, a mój facet, gdy mu o tym mówię, zawsze odpowiada, że dobrze wyglądam, że wcześniej byłam za chuda, ale jednocześnie wraca często do tego, że kiedyś byłam taka fajna, wyzywa w żartach od grubasów i nie tylko. Niby mówi, że dobrze wyglądam, ale jest tak zazdrosny, że powiedział, że przynajmniej nikt mnie nie będzie chciał i zawsze z nim będę.
Nie wiem, jak mam się zmotywować, mogę gapić się w lustro godzinami i płakać, że tak wyglądam, nie podobam się sobie, ale nie wezmę się w garść mimo wszystko, choć kiedyś powiedziałam mu, że udowodnię, że się da.
Cierpię na poważną nadwrażliwość sensoryczną. Objawia się to między innymi w ten sposób, że na imprezach nie jestem w stanie uczestniczyć w rozmowach przy niezbyt głośnej muzyce, a kiedy pierwszy i ostatni raz zawitałam do klubu z dudniącą muzyką i migającymi światłami, wieczór zakończył się atakiem paniki. Hałasy powodują u mnie ogromny stres i sprawiają ból w dosłownym tego słowa znaczeniu. Dlatego m.in.
unikam korzystania z usług poczty, kiedy tylko mogę. Dziś jednak trafił się ten dzień, kiedy po powrocie z pracy musiałam odstać swoje w kolejce. Ogonek ogromny, a tuż przede mną matka z trójką dzieci, w tym jednym w wózku, drącym się wniebogłosy. Znudzone dziecko, próbując zwrócić na siebie uwagę, krzyczało i piszczało na całe gardło, a dźwięk w dużym, cichym pomieszczeniu był nie do zniesienia. Funkcjonując w społeczeństwie, czasem natrafiam na głośne dzieci, ale zarzekam się, że nigdy nie słyszałam aż tak głośnego krzyku. Rozumiem, że nikt by nie targał bobasa na pocztę, gdyby nie było takiej konieczności, ale być może warto byłoby spróbować kucnąć przy wózku, zająć dziecko, dać mu jakąś zabawkę, podjąć jakąkolwiek próbę. Matka stała obok wózka, nic sobie z tego nie robiąc, czasem jedynie podejmując „rozmowę”, co prowokowało młodego do udzielenia głośnej odpowiedzi. Starałam się zrozumieć, że nad małym dzieckiem ciężko jest zapanować, ale po kilkunastu minutach słuchania nieustającego pisku czułam się naprawdę źle. Głowa bolała niemiłosiernie, zaczynałam czuć strach. Ze stresu nie przewidziałam reakcji otoczenia, więc poprosiłam matkę, która przyzwyczajona mogła radośnie ignorować decybele, żeby spróbowała je jakoś uspokoić.
Co odważniejsi zabrali głos, że strach się w tym kraju rozmnażać, nie można wyjść z dzieckiem z domu. Inni, aby okazać wsparcie, na szczęście przepuścili matkę w kolejce, najmniej odważni obdarzyli mnie pogardliwym uśmiechem. Może to zabrzmi jak użalanie się nad sobą, ale potraktowano mnie jak śmiecia, bo poprosiłam, żeby matka SPRÓBOWAŁA uspokoić dziecko.
Riposty nie było, ku zadowoleniu zgromadzonych zesztywniałam, zaczerwieniłam się i wbiłam wzrok w podłogę.
Przychodzę do domu po ciężkim dniu. Wchodzę do łazienki, sięgam po buteleczkę do demakijażu. Okazało się, że pomyliłam buteleczki i wzięłam zmywacz do paznokci.
Nawet sobie nie wyobrażacie, jak to strasznie szczypało.
Pierwsze urodziny po osiemnastce. Żadnej imprezy, tylko ja, pizza i kot...
Najlepsze urodziny w życiu!
Dodaj anonimowe wyznanie