Jestem w zaawansowanej ciąży. Widać ją z daleka, bo kobieta ze mnie ogólnie drobna, a brzuch naprawdę spory i widoczny pomimo zimowej kurki. Poszłam na pocztę wysłać zwolnienie do pracy. Z góry zaznaczam, że nie jestem żadną powaloną matką Polką i nie domagam się szczególnego traktowania. Ale jak ktoś mi ustąpi miejsca, to uważam to za miły gest i korzystam.
No więc stanęłam w kolejce, przede mną kobieta już obsługiwana i za nią trzech mężczyzn. Za mną stanął kolejny. Nie miałam koperty, wiec wyszłam na chwilę z kolejki, podeszłam do okienka, poprosiłam o kopertę i chciałam wrócić na swoje miejsce. Ale nie... Pan, który stał za mną, przesunął się dość wymownie do przodu.
– Przepraszam, ale stałam tutaj, wyszłam tylko na chwilę i chciałabym wrócić na swoje miejsce.
– Jak sama pani powiedziała, wyszła pani. Więc teraz musi pani stanąć na końcu kolejki.
Szczęka mi opadła, ale nie chciało mi się kłócić z panem. OK, my bad, nie poinformowałam pana, że znikam z kolejki na trzy sekundy. Liczyłam na odrobinę życzliwości, ale co zrobić. Stanęłam na końcu, miałam ze sobą teczkę do podparcia, wiec w tej kolejce wypisuję kopertę. Skończyłam pisać, pan w okienku skończył obsługiwać panią, podchodzi kolejna osoba, a pan „pocztowy” na to:
– Nie, nie. Panią w ciąży poproszę teraz.
Uśmiechnęłam się pod nosem, karma to suka :)
Kojarzycie takie wyrażenie, jak „second hand embarrassment”? To przykre uczucie, które można by nazwać zażenowaniem w czyimś imieniu. Na przykład, kiedy komuś przydarzy się coś tak bardzo przykrego, że nawet my, osoby stojące z boku, czujemy wstyd. Raz w życiu miałem taką sytuację. Było to trzy lata temu, gdy pracowałem jeszcze w dużej korporacji. Miałem tam kilku znajomych, wśród których był Patryk – przemiły, nieco fajtłapowaty miłośnik nowej technologii (a przy okazji bajek anime i komiksów). Chłopak ten co rusz montował w swoim domu jakieś nowe udogodnienia. Raz był to czujnik ruchu, innym razem gadająca lodówka czy odkurzacz typu Rumba, który to regularnie klinował się między nogami od krzeseł.
Pewnego dnia Patryk przyszedł do firmy i oznajmił, że założył pełny monitoring swojej chaty. „Odtąd będąc na urlopie, w każdej chwili, za pomocą komórki, mogę podejrzeć, co się dzieje w moim domu! Zobaczcie sami” – rzekł Patryk, a następnie odpalił aplikację w swoim smartfonie i rozpoczął demonstrację, podczas gdy wokół jego biurka gromadziło się coraz więcej pracowników naszego działu. „O, tutaj na przykład widzimy przedpokój, a tutaj mamy widoczek na salon... Wybaczcie bałagan, żona przed pracą zawsze zostawia mi taki burdel. A teraz, cyk i widzimy mój pokój. No i na koniec jeszcze sypialnia…” – to mówiąc, przesunął palcem po wyświetlaczu, a oczom naszej kilkunastoosobowej grupy ukazało się łóżko, na którym pulchna pani „bawiła się” z jakimś długowłosym brodaczem. Patryk z wrzaskiem wyłączył komórkę i wybiegł z biura.
To był ostatni dzień, kiedy go widzieliśmy. Nie odbierał telefonów od nas ani nie odpisywał na maile. Zniknął bez śladu.
Chłopie, jeśli to czytasz, to wiedz, że jesteśmy z Tobą całym sercem i mamy szczerą nadzieję, że Twoją – pewnie byłą już – małżonkę dopadła karma!
Pewnej niedzieli byliśmy z rodziną w kościele. Miałem wtedy około 6 lat i wierzyłem w kosmitów. Jako że w moim kościele była tradycja, że na dziecięcej mszy każde dziecko może powiedzieć do mikrofonu do 500 wiernych intencję, o co się modli, mały ja też się zgłosiłem. Mama mi pozwoliła, więc podszedłem do ołtarza, ksiądz podaje mi mikrofon, a ja mówię: „Chciałbym się pomodlić za kosmitów...”.
Ludzie w kościele wybuchnęli śmiechem, a ksiądz tylko zapytał, czy znam jakiegoś kosmitę.
Od tamtej pory nie mogłem bez powiedzenia mamie, co chcę powiedzieć, podchodzić do jakiegokolwiek mikrofonu :)
Miałam chyba 14, może 15 lat. Wybrałam się do mojej przyjaciółki, gdzie objadłyśmy się chipsami i opiłyśmy colą. Okropnie się opchałyśmy. Gdy stwierdziłam, że czas wracać, przyjaciółka postanowiła odprowadzić mnie do domu. W pewnym momencie, jak grom z jasnego nieba, bez wcześniejszego ostrzeżenia, po prostu rzuciłam największym pawiem swojego życia. Z ogromnym ciśnieniem wyleciało ze mnie wszystko, co spożyłyśmy wcześniej. Jedyne co zdążyłam zrobić, to obrócić się tyłem do przyjaciółki i narzygać prosto na furtkę największej plotkary we wsi — ciotki mojej przyjaciółki. Zamiast jakoś to ogarnąć i zmyć, po prostu dałyśmy drapaka.
Po kilku tygodniach przyjaciółka słyszała, jak jej ciotka opowiada na urodzinach, że jakiś żul musiał obspawać jej wejście na plac i z jakim obrzydzeniem to sprzątała. Do dziś, choć minęło już ponad 10 lat, wstyd mi, gdy przechodzę koło tej nieszczęsnej furtki.
Zawsze jak gdzieś wyjeżdżam w dalszą podróż, to sprzątam perfekcyjnie swój pokój. Wszystko tylko dlatego, że jakbym miała jakiś wypadek albo coś by się stało i policja przyszłaby do mnie do domu, żeby sprawdzić moje rzeczy, to żeby rodzice nie musieli się za mnie wstydzić, że zostawiłam syf.
Jestem normalnym facetem, który po prostu kocha osobę tej samej płci. Otaczam się wieloma kobietami, mam przyjaciółkę, którą kocham jak siostrę. Wie o mnie wszystko i ja o niej również.
Ostatnio miałem spinę z jej mężem. Nie mogła spać w nocy, więc zaproponowała mi, abym wpadł do niej na nocne pogaduchy przy winie. Troszkę się zasiedziałem i wychodząc rano z jej domu, w drzwiach zderzyłem się z jej mężem. On do tamtej pory nie wiedział o tym, że jestem gejem. Ratując siebie i jego żonę, musiałem mu wyznać prawdę. Nie uwierzył, dopóki nie pokazałem mu zdjęć ze swoim partnerem. Teraz patrzy na mnie dziwnym wzrokiem i ciągle, gdy się mijamy, to mi mruga okiem albo wali jakimiś podtekstami. Nie wiem, co mam o tym myśleć.
Środek lata, upał, gorąco, skwar, żar i kamieni kupa. Kupiłem sobie loda i poszedłem zjeść na ławce w parku. Kątem oka zobaczyłem, że kawałek spadł mi na spodnie, więc lekko wkurzony szybko wziąłem to na palec i oblizałem, wiadomo, żeby nie było plamy za dużej.
Okazało się, że na spodniach i tak by nie było plamy od loda, bo to nie z loda mi kapnęło, tylko ptak mi nasrał.
Jestem raczej zwyczajną, dwudziestoletnią dziewczyną. Ze związkami raz lepiej, raz gorzej, libido chyba w normie — ani nie jestem na tym punkcie ześwirowana, ani nie jest zerowe. Jestem też heteroseksualna. Nie mam co do tego wątpliwości, bo najzwyczajniej w świecie podoba mi się masa facetów i odczuwam przyjemność z pocałunków, pieszczot itp. Ale brzydzą mnie męskie genitalia. Po prostu — tylko genitalia. Unikam więc seksu z facetami całkowicie. Oralnego też, no bo przecież przyjemność należy odwzajemnić, a tego bym nie mogła.
Przepraszam, panowie. To nie jest tak, że ja mam silne moralne zasady i chcę czekać do ślubu lub na tego jedynego, albo że mi się nie podobacie. Właściwie to nie wiem, co to jest.
Historia, która zawsze omawiana jest na spotkaniach rodzinnych. Mój dziadek nie lubił pracować. Najchętniej spałby do południa, a całą resztę dnia spędziłby na czytaniu książek. Dlatego też całe swoje życie grał na loterii obiecując sobie, że gdy tylko wygra dużą kwotę pieniędzy, rzuci robotę i poprosi wszystkich, aby wreszcie dali mu święty spokój. Niestety, dziadek nie miał zbyt dużo szczęścia i jedyne jego loteryjne sukcesy to jakieś marne grosze, które czasem mu się trafiały. Był jednak cierpliwy i każdego dnia, przez wszystkie dekady swojej pracy, szedł do kiosku, aby kupić zdrapkę, wypełnić kupon lotto czy kupić los na loterię.
Dosłownie dwa dni po przejściu na emeryturę dziadek wygrał 380 tysięcy złotych w lotku… Podobno gdy sprawdził wyniki, zamiast szaleć z radości mruknął jedynie pod nosem ”No, tak. Szybciej się, ku#wa, nie dało, co?”.
Pięć długich, pieprzonych, ciągnących się w nieskończoność lat. Tyle czasu spotykałem się z nią. Była wspaniała. Miła, mądra, oczytana i… kurewsko religijna. Pewnie już wiecie, co to oznacza dla młodego, pełnego wigoru chłopaka? Tak jest! Zero seksu. Nic. Nawet loda czy ręcznych robótek. Dopiero po ślubie. Po pierwszych tygodniach spotykania się jasno dała mi to do zrozumienia, więc nie ukrywam – miałem poważną zagwozdkę. Czy warto czekać? A może dać sobie z nią spokój i oddać się rozpuście u boku jakichś przypadkowych wywłok? Ale nie, ja uznałem, że to jest ta jedyna, idealna, piękna kobieta, z którą pragnę spędzić życie.
Nie było więc seksu. Przez pięć lat. Laska była tak szurnięta na punkcie kościelnych pierdół, że zabraniała mi nawet potajemnie walić konia czy oglądać pornoli. Podsyłała mi jakieś artykuły o szkodliwości masturbacji i o tym, że pornografia jest uzależniająca, a pod jej wpływem młodzi ludzie zamieniają się w gwałcicieli. „A ty przecież nie jesteś taki, prawda? Nie oglądasz porno, nieprawdaż?”.
Nie oglądałem więc porno, nie skrobałem marchewki. Jeśli zastanawialiście się kiedyś, jak wygląda życie bez możliwości osiągnięcia satysfakcji seksualnej, to powiem wam szczerze – to pieprzony koszmar. Jaja puchną, każda mijająca cię na ulicy laska powoduje u ciebie wzwód, w pewnym momencie ilość nasienia w twoim ciele jest już tak duża, że zaczynasz się pocić spermą. Takie w każdym razie odniosłem wrażenie…
Niedawno stuknęła piąta rocznica naszego związku i postanowiłem poprosić ją o rękę. Najwyższy czas – pomyślałem. W końcu straciłem tyle młodości na trwaniu w celibacie dla niej – tej jedynej, mojej najukochańszej wybranki.
Nie zdążyłem. Ona mnie uprzedziła. Kiedy ostatni raz się spotkaliśmy, powiedziała mi, że usłyszała „wołanie Pana”. Początkowo nie wiedziałem o co jej chodziło. Teraz już wiem. Dziewczyna, przez którą pięć długich, pieprzonych lat nie zamoczyłem nawet koniuszka kija, właśnie poszła do zakonu...
Dodaj anonimowe wyznanie