#4On7d

Jak miałam kila lat, to często, gdy przyjeżdżali moi kuzyni, wspólnie się bawiliśmy.
Mam takie przebłyski jednej z tych zabaw. Mianowicie była to zabawa w doktora, a doktor, którym był mój kuzyn, badał mnie, dotykając p*nisem mojego krocza.
Pamiętam to jak przez mgłę i zastanawiam się, czy to się wydarzyło naprawdę.
Byłam najmłodsza z towarzystwa, nie mam zamiaru dopytywać nikogo, czy to prawda, ale chciałabym to wymazać z mojej pamięci. Na myśl, że faktycznie coś takiego miało miejsce, jest mi niedobrze.

#Jl8Ae

Idę sobie do paczkomatu, kolejka na trzy osoby, przy ekranie jakiś typ lat ok. 35 z telefonem, gada z laską na głośniku i coś wklepuje. Otwieram sobie skrytkę z aplikacji, a ten do mnie z ryjem:
– Eeej, k...a, kolejka jest!
Ja mówię, że przez aplikację otwieram, więc nie wiem, o co mu chodzi.
– Tu się kur..a czeka na kolejkę, teraz mi się popsuło przez ciebie!!!
– Co się popsuło, jak to jedno od drugiego niezależnie działa?
Ten się odwraca, klepie w ekran i słyszę, jak gada do tej laski w telefonie.
– No, no czekaj, kur...a, bo gościu przyszedł i mi popsuł, teraz mnie całkiem wybił, nie wiem, co mam robić dalej...
Biorę paczkę i odchodzę, a jakiś dziadek, co za typem stał, odwraca się i mówi do mnie:
– Nam się tu wszystkim spieszy, a pan się wepchał!!

Co za ameboza umysłowa...

#YaiVY

Gdy byłam w wieku gimnazjalnym, leżałam w szpitalu z pękniętym kręgiem. Nie mogłam wstawać, byłam przykuta do łóżka.

W momencie kiedy mocno się skupiałam, żeby zrobić kupę na leżąco, wparowała do sali spora grupka ludzi z mojej klasy w ramach odwiedzin. To było bardzo miłe z ich strony, ale to słabo, że przez godzinę leżałam nad swoją kupą, chowając moją tajemnicę pod kołdrą i modląc się, żeby nikt nie wyczuł zapachu.

#yjJ97

Historia, jak się kumpel na własne życzenie w szambo wrobił.

Kolega to programista. Pracowaliśmy kilka lat razem. Zaprzyjaźniliśmy się. W pewnym momencie wpadł na pomysł stworzenia pewnego programu. Zaczął rozglądać się za sposobem na założenie start-upu. Nie robił z tego tajemnicy. Był tak sympatycznym i lubianym człowiekiem, że nawet szefostwo życzyło mu szczęścia i nie robiło problemów z tym, że odejdzie. W międzyczasie kolega poznał koleżankę z innego działu, po jakimś czasie zostali parę. Parą dość dziwną, bo podczas gdy on jest sympatyczny, to z wyglądu jest klasycznym nerdem, z okularami i koszulą w kratkę (czasami) w komplecie, a ona była klasyczną laską 9/10. No ale cóż, miłość nie wybiera.

Kolega w końcu założył firmę, całkiem nieźle wystartował, program sprzedaje się nadal jak świeże bułeczki. Jak tylko zaczęli nabierać tempa, przeciągnął do siebie swoją dziewczynę. Mimo że mieli już kogoś od spraw finansowych, dokooptował ją do tego. Wkrótce się zaręczyli i było słychać o planowanym ślubie. No i kolega, który informatykiem był wysokiej klasy, wykazał się nieogarnięciem w innych sprawach. Mianowicie zrobił narzeczoną współwłaścicielem firmy. Nie wiem, jak go do tego namówiła, nie wnosząc żadnego wkładu własnego, ale się stało.

No i klops. Bardzo szybko po tym, jak atrament wysechł, ich uczucie się ochłodziło. Ona nie miała czasu na spotkania, była ciągle czymś zajęta. Potem zerwała zaręczyny „bo to jednak nie to” i bardzo szybko (aż dziwnie szybko) znalazła sobie nowego ukochanego — tym razem umięśnionego przystojniaka. No a kolega ciągnie dalej tę firmę — obecnie wartą już kilka milionów. Zarabia na tym biznesie więcej niż przyzwoicie. Jedyną zadrą w oku jest to, że codziennie widzi swoją byłą, która zarabia tyle, co on, siedząc w swoim biurze i przeglądając FB, bo nawet już nie musi nic robić — dział administracji liczy kilka osób, które same sobie radzą.

A ja mam tylko nadzieję, że kumpel wpadnie na kolejny dobry pomysł na program. Uwali tamtą firmę i założy nową. Tym razem nie dając się ponieść miłości i głupocie.

#dWp2C

Mieszkam w małym miasteczku. Mój największy strach, to że nie znajdę tutaj pracy, pomimo moich dużych chęci. Nie wiem, jak się bardziej zmotywować i zabrać do tego. Dojeżdżać gdzieś też ciężko ze względu na to, że nie jeżdżę i nie posiadam własnego samochodu. Nie wiem, co robić.

#BctQG

Jestem strażnikiem miejskim. Jak w każdej dużej firmie, są czarne owce, które wpływają na wizerunek. W dodatku mam nad sobą przełożonego, naczelnika i komendanta. Przykładowa interwencja strażnika? Proszę bardzo.

Zgłoszenie od dyżurnego, że na ulicy Morskiej 13 samochód stoi przed przejściem dla pieszych, piesi mają utrudnioną widoczność. Jedziemy. Na miejscu samochód praktycznie na samych pasach. Faktycznie wygląda to słabo. Wyjmuję aparat, ale jeszcze nie robię zdjęć. Rozglądam się. Może ktoś zaraz przyjdzie, obok jest piekarnia i fryzjer, idę zapytać. Nikt nie wie, czyje to auto. Wracam, patrzę na auto, jest oklejone jakąś reklamą, widać stare, zdarte numery telefonu. Udaje się je odczytać, więc dzwonię. Cisza. Dzwonię na drugi numer. Cisza. Cholera, nie mogę olać zlecenia i udać, że auta nie ma, bo będę się z tego tłumaczyć, kiedy przyjdzie skarga. Podjęta decyzja o holowaniu, bo ruch pieszych coraz większy, dzieci, szkoła w pobliżu. W oczekiwaniu na holownik, czyli po ok .15 minutach, przychodzi jaśnie pani od auta. Holownik odwołany. Tłumaczymy, że próbowaliśmy, szukaliśmy właściciela, a pani do nas z mordą, że banda nierobów, że pieprzone arbuzy, nawet nie próbowaliśmy jej ustalić. Ukarana mandatem za 100 zł. Kiedy siedzieliśmy w aucie, by się rozpisać, przyszła. Skruszona, bo jak się okazało, wyciszyła telefon, a widziała, że ktoś dzwonił...

Kolejna interwencja to armagedon, pojazdy na chodniku całkowicie zablokowały jego przejście. Pani z wózkiem musi iść ulicą, bo auta pozostawiały dosłownie 60 cm przejścia. Przy nas chłopak na wózku w ogóle nie mógł przejechać. Ludzie musieli albo iść ulicą, albo po błocie. Pojazdy do holowania, ale najpierw fotki. Wyciągam aparat. I zaczyna się – chu**, kur**, szmaty pierd***, już robią zdjęcia, patrz, już im kur** coś przeszkadza. My żadnej reakcji.

Musimy takie obelgi znosić codziennie. Ja się uodporniłam. Zawsze z uśmiechem. Zawsze życzę ludziom miłego dnia. Staram się pouczać, czasami mówię, by zaparkowali gdzieś indziej, bo tu to słabo. Mandaty? Piszę tym, co zasłużyli, którzy uważają się za panów ulic. Nieraz chciałam pouczyć, ale kiedy ktoś wyskakuje z gębą i drze się na mnie, wyzywa i udaje kozaka, to z jakiej racji mam go pouczyć?
Wiem, że tu pracują też ludzie, którzy idą na wyniki, którzy mają w dupie innych, ale tak jest w każdej robocie. Nie wrzucajcie wszystkich do jednego worka.

#1nP4z

Jakieś 30-40 lat temu w mojej wiosce żyła dziewczyna, która miała mocno zdeformowany nos. Nie urodziła się taka, jako dziecko miała w tym nosie ropnie czy coś podobnego, nie pamiętam dokładnie. W wyniku tej choroby mostek nosa się zapadł, a dziurki w nosie miała ogromne, do tego były różnej wielkości i na różnej wysokości. Gdyby nie ten nos, byłaby bardzo ładna. Połowa wsi jej współczuła, połowa z niej szydziła, a w szkole podobno nie miała życia. Jej rodzice skorzystali z okazji i wydali ją za mąż za mężczyznę, który był lekko opóźniony w rozwoju, bo bali się, że nikt inny jej nie zechce. Nie traktował jej źle, szanował jako żonę i matkę jego dzieci, sam był też pracowity i kochał swoje dzieci, ale męczyli się ze sobą. On był po prostu nieinteligentny i miał nawet problemy z czytaniem, ona przeciwnie. Ciężko było się im porozumiewać, nie było między nimi miłości, a jedynie współpraca. Mieli dwóch synów. Ojciec był przystojny, matka z genów też ładna, więc oni też byli ślicznymi dzieciaczkami. I bardzo wstydzili się matki, nie od początku oczywiście, tylko odkąd poszli do szkoły. Inne dzieci śmiały się z tego, że mają taką matkę, po każdej wywiadówce nie tylko uczniowie z niej szydzili, ale też inni rodzice. W efekcie tego wszystkiego czuli się gorsi tylko dlatego, że mieli matkę ze zdeformowanym nosem. 

Zawsze wspominam tę dziewczynę, gdy słyszę, że trzeba akceptować siebie, a wygląd tak naprawdę nie ma znaczenia. Gdyby ona mogła, to na pewno zdecydowałaby się na operację – i to mogłoby zmienić jej życie na lepsze. Naprawdę ciężko jest zaakceptować siebie, kiedy inni nas nie akceptują.

#JoW4K

W mojej szkole jest wymóg co do stroju na WF — trzeba mieć krótkie czarne spodenki, nawet zimą. Wyjątkowo można założyć legginsy/dresy, jeżeli jest się po dłuższej chorobie.

Na ostatnim WF-ie moja koleżanka założyła legginsy i na początku lekcji padło już standardowe pytanie od nauczycielki:
– Panna po chorobie czy wpisujemy nieprzygotowanie?
– Nie, jestem zdrowa, ale nie zdążyłam ogolić nóg przed szkołą. A nieprzygotowania nie potrzebuję.

Nieprzygotowania nie dostała, zamiast tego naganę od dyrektora za „niestosowny ubiór” oraz „obrażanie nauczyciela”.
Dodaj anonimowe wyznanie