Kilka dni temu wypłynęła rozmowa z moim chłopakiem (jesteśmy ze sobą już 2 lata) o jego poglądach. Mianowicie mówi, że jest estetą. Co się za tym kryje? Mówi, że wolałby być z dziewczyną ładną, a głupią, bo jeśli byłaby brzydka, ale supermądra, to nie miałaby szans. Wstydziłby się z nią pokazać gdziekolwiek.
Olałam temat, ale dziś mimochodem powiedziałam, że skoro jest takim estetą, to jak urodzę dziecko i będę mieć rozstępy i obwisły biust po karmieniu, to będzie musiał sobie znaleźć kogoś młodszego. Spojrzał na mnie i odpowiedział: „No tak...”.
Jestem blondynką z dużym biustem i to ja jestem stereotypem głupiej, mimo że skończyłam politechnikę. Niestety... To mój chłopak ma mózg jak tic tac.
To był rok 2010, miałem wtedy 19 lat. Niestety los pokarał mnie tym, że wychowywałem się w dosyć ubogiej rodzinie (mama sprzątała ulice, tata był na rencie), a jako że było nas troje, to niestety żyliśmy skromnie. Marzyłem wtedy, żeby pójść na dobre studia, później do dobrej pracy i wyjechać do jakiegoś dużego miasta typu Warszawa czy Wrocław, żeby raz na zawsze wyjść z tej nory. Oczywiście to nie było możliwe, no bo gdybym np. wyjechał na studia do Warszawy, to z czego niby miałbym się tam utrzymać? Ogólnie cały plan, który miałem w wieku 19 lat, nie był niestety możliwy do zrealizowania. Nie miałem za to zbyt wielu możliwości, żeby z biedy wyjść, jedyną opcją, jaką w tamtych czasach widziałem, był zmywak w Anglii, no bo w Polsce nie były to zbyt ciekawe czasy, szczególnie jeżeli mieszkało się we wschodniej Polsce. Tylko znowu nie za bardzo chciałem do tej Anglii jechać, no bo to obce państwo, język też mizernie znałem. Udało mi się po jakimś czasie znaleźć pracę w jakimś małym sklepie, jak się można domyśleć, zarobki oszałamiające nie były, zarabiałem wtedy około 7 zł/h. Nadziei zatem miałem coraz mniej, że tutaj cokolwiek będę w stanie osiągnąć.
Sześć miesięcy popracowałem i rzuciłem tę nędzną pracę w sklepie. Zdecydowałem się wtedy na ryzykowny krok – na wiosnę roku 2011 wyjechałem do Warszawy, można powiedzieć, że praktycznie z pustymi rękami. Szybko, bo po tygodniu udało mi się znaleźć pracę, niestety na rękę dostawałem niecałe 1500 zł. Przez pierwszy miesiąc byłem zmuszony mieszkać w samochodzie, ale w kwietniu na całe szczęście udało mi się wynająć pokój w miarę sensownej cenie, ale i tak, jak się można domyśleć, pensja pozwalała jedynie na przeżycie. Czy chciałem tak żyć? Oczywiście, że nie.
Skoro uczciwie i moralnie nie dało się zarobić, to postanowiłem zarabiać w trochę inny sposób. Zacząłem się ogłaszać na internecie, oferując usługi striptizera – czy to na jakichś wieczorach panieńskich, czy innych imprezach. Wiedziałem oczywiście, że robię coś złego, ale jak po tygodniu dostałem pierwszy telefon od jednej pani, która chciała mnie wynająć na swój wieczór panieński i zapłacić mi za to aż 800 zł za jeden właściwie wieczór, to bardzo szybko zapomniałem, co to znaczy moralność. Później dostawałem coraz więcej propozycji, pozwoliły mi one rzucić nędzną pracę i zarabiać w dobrych miesiącach nawet i 6-7 tys. zł, w słabszych może około 3-4 tys. zł. Na tamte czasy to był i tak spory hajs. Udało mi się żyć godnie, robiąc niegodne rzeczy. Skończyłem z tym dopiero w 2018 r., za zarobione pieniądze udało mi się wybudować dom i otworzyć swój własny mały biznes.
Czy teraz żyję godnie? Teraz tak, ale do dzisiaj mam pewne wyrzuty sumienia, jak musiałem się poniżać momentami, żeby dojść do tego, co mam teraz.
Wstydzę się tego, że mam większe libido niż mój mąż. I tak było od zawsze, nigdy sam nie zainicjował, od 5 lat proponuję wszystko tylko ja... Inne muszą się tłumaczyć bólem głowy, a ja dałabym wszystko, żeby tylko mój zachciał pierwszy. Niby błahe, ale przez kilka lat zaczyna to być uciążliwe. :(
Czuję się w jego oczach mało atrakcyjna.
Wczoraj lał deszcz, więc uzbrojony w parasol wyruszyłem na szybkie zakupy. Kiedy wszedłem do supermarketu, poczułem, że wszyscy dziwnie na mnie patrzą. Próbowałem ignorować te spojrzenia, skupiając się na zakupach, ale nie dało się ukryć, że coś jest nie tak. Dopiero po 10 minutach, stojąc przy kasie, dotarło do mnie, co zrobiłem – wciąż trzymałem otwarty parasol.
Kiedy miałem jakieś 19 lat, byłem na pogrzebie swojej prababci. Wszyscy zgromadzeni byli zrozpaczeni, a ja nie wiedzieć czemu nie potrafiłem się wczuć i wyobrażałem sobie księdza pod prysznicem, z czego zresztą miałem ubaw. Przez całą ceremonię musiałem się powstrzymywać, by nie wybuchnąć śmiechem.
Sądzę, że dla takich osób jest specjalne miejsce w piekle.
O tym, że czasem odwzajemniona miłość nie wystarczy do dobrego związku...
Z rodzicami i rodzeństwem kontakt zawsze miałem świetny. Wspólne obiady i kolacje zawsze były u nas normą. Czasem się kłócimy, trzaskamy drzwiami i nie odzywamy się do siebie, ale nawet w "ciche dni" można milcząc oglądać cotygodniowy, rodzinny maraton filmowy. Naprawdę ciężko jest się nie pogodzić, jeśli ma się wyuczone od dzieciaka, że wspólny czas z rodziną jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu. Poza tym, ciężko trzymać gębę na kłódkę, kiedy rodzic puści solidnego bąka w trakcie tego cichego momentu, kiedy w horrorze ma pojawić się zjawa.
Nawet kiedy się przeprowadziłem, zupełnie normalne było dla mnie rozmawianie przez telefon z rodzicami/rodzeństwem o posadzonej kamelii w ogrodzie, wykładowcy-szydercy czy sąsiadce, która porysowała mi samochód. Po prostu czuję wewnętrzną potrzebę, żeby choć raz w tygodniu sobie z nimi dłużej pogadać i dowiedzieć się czy wszystko jest w porządku. Raz w roku spotykamy się wielką rodziną - razem z całym wujostwem, kuzynostwem i starszym pokoleniem, a czasem jeszcze znajomymi - na wspólnej imprezie. Takie coroczne, wielkie wesele bez młodej pary. Może dlatego zupełnie normalne wydaje mi się, że jak ciotka trafiła do szpitala, to pojechałem ją odwiedzić po pracy. Jak siostrze urodziła się córka, to kuzynka z drugiego końca Polski wysłała jej używane ubranka i składane łóżeczko, bo jej dziecko już z tego wyrosło. A jak kuzynowi urodził się chory syn, to każdy starał się przesłać mu chociaż małą sumkę na operację dla potomka.
Wiedziałem o tym, że to nie jest standardowa rodzina, bo odkąd pamiętam każdy miał dość swoich "starych". O tym, że to jest "chore" dowiedziałem się od mojej niedoszłej narzeczonej.
Wymieniłem powyższe rzeczy nie po to, żeby się pochwalić (a przynajmniej nie był to główny powód, bo choć głupio przyznać, czuję się jak paw), ale żeby pokazać co jest niewyobrażalne dla kobiety, której chciałem się oświadczyć. I zanim ktoś mnie posądzi o to, że mam jakiekolwiek pretensje do niej o to - NIE.
Pokochałem kobietę z rozbitej rodziny. Nie będę się wdawać w szczegóły - fakt, że jako nastolatka była przekupywana przez rodziców co do wersji "życia" jaką ma opowiedzieć w sądzie, powinien wystarczyć. Miała to nieszczęście, że dostawała więcej prezentów niż miłości, a po rozprawie nawet prezentów już nie było.
Dalsza część w komentarzu...
Krótka historia o tym, że dzieci są jednak cudowne.
W sobotę wracałam z wyjazdu do domu z gorączką, katarem i zawalonym gardłem, ponieważ dzień wcześniej porządnie mnie przewiało. Zanim zajechaliśmy do domu, postanowiłam jeszcze wstąpić do apteki. Zawlokłam swoje obolałe po paru godzinach jazdy i rozpalone gorączką ciało do budynku, w którym znajdowała się apteka. Nie czułam się, i z pewnością nie wyglądałam, najlepiej. W kolejce przede mną stał młody tata z kilkuletnią córeczką. Mała, gdy tylko mnie zobaczyła (a raczej to, co ze mnie zostało), podeszła bliżej i powiedziała: „Dzień dobry”. Kiedy odpowiedziałam jej tym samym, szybciutko się do mnie przytuliła i poleciała z powrotem do taty.
Ten prosty gest wykonany przez tę maleńką osóbkę sprawił, że choć przez chwilę w ciągu tego całego dnia poczułam się lepiej. I odzyskałam trochę wiary w ludzi, zwłaszcza tych ciutkę mniejszych.
Dziś podczas jazdy za autobusem szkolnym byłem świadkiem dość niecodziennej sceny. Grupa uczniów bawiła się na tylnym siedzeniu, rozbawiona do granic możliwości. Niektórzy z nich przyciskali twarze do szyby, inni machali rękami i pokazywali obraźliwe gesty. W pewnym momencie dostrzegłem, jak jedno z dzieci, wyraźnie bawiąc się najlepiej, pokazało przez szybę tyłek. To był mój syn...
Mam dopiero 20 lat. Pracuję ile mogę, jestem kierowniczką sali i mam na utrzymaniu mieszkanie. Sama sobie radzę ze wszystkim. Nie powiem, lubię się napić. I mam z tym już problem. Nie wiem w sumie, czego oczekuję od tej strony. Szukam już gdziekolwiek pomocy. Zapisałam się na terapię i dwa razy odwołano mi wizytę. Niby mam już kolejną na środę. Zobaczymy, na pewno to pierwsza i ostatnia, bo mnie nie stać. Da się jakoś wyjść z tego wszystkiego inaczej? Przestawałam pić, jest jedynie ciężej.
Dziś miał być super dzień – od miesiąca czekałam na chwilę, żeby spędzić trochę czasu sam na sam z szefem, który bardzo mi się podoba. W końcu się udało! Poprosił mnie, abym po pracy pomogła mu w wyborze zdrowego żarcia w sklepie. Wystroiłam się jak głupia, a on tuż przed wyjściem rzucił: „Poczekajmy jeszcze chwilę, zaraz dołączy do nas moja żona”. No i tyle z mojego planu na romantyczne chwile z szefem. No, ale cóż... przynajmniej wyglądałam dobrze!
Dodaj anonimowe wyznanie