#ISWLK

Odkąd zostałem ojcem i widzę, jak dorasta mój syn (teraz ma trochę ponad 2 lata), to moim największym strachem jest fakt, że może mnie kiedyś zabraknąć.

Przeraża mnie myśl, że zanim osiągnie on okolice 12-15 lat, to mnie zwyczajnie nie będzie na tym świecie. Jestem wciąż młody i względnie zdrowy, ale ta myśl nie daje mi spokoju. Chciałbym go tak wiele nauczyć, opowiedzieć różne historie, wytłumaczyć, jak zachować się w niektórych sytuacjach. Chciałbym dożyć choćby tych jego osiemnastych urodzin. Nie wiem, jak się uporać z tą myślą. Zastanawiałem się, czy nie spisać gdzieś swoich porad, historii i nie zrobić czegoś w rodzaju kapsuły czasu, umieszczając to wszystko w jakiejś bankowej skrytce, tak żeby miał do tego dostęp po mojej ewentualnej śmierci, ale nie wiem, czy da się tak zrobić.

#0amgW

Znalazłam idolkę. Interesuje się tym samym fandomem co ja. I niby dzięki niej rozwinęłam swoją pasję do tego fandomu. Poszerzyłam horyzonty w mojej pasji dzięki niej. Ale z drugiej strony po każdym odcinku, który oglądam od niej (czując się źle, jeśli nie obejrzę), płaczę po nocach. Zaczynam tracić pewność siebie. Cały czas mam poczucie winy. Nie potrafię się cieszyć swoimi pasjami, bo cały czas widzę, że jest lepsza ode mnie. Coraz częściej się poddaję przed zaczęciem, bo myślę, że i tak nie będę taka jak ona. Niby nie mogę się doczekać kolejnych odcinków od niej, ale przy każdym drżą mi ręce i cała się trzęsę. Kiedy rysuję w szkole i ktoś chwali mnie, zazdrości, że sam tak nie umie, czuję dumę. Ale gdy wracam do domu i widzę ją i jej rysunki, mam ochotę ze sobą skończyć. Bo nie umiem jak ona. Bo jestem do niczego. Naprawdę kocham ją oglądać. Ale jak mam ją podziwiać i lubić bez niszczenia siebie?

#DN3FZ

Będzie krótko i treściwie.

Nie wiem jak to się stało, ale zauroczyłam się w swojej pani ginekolog (PG). Jestem w stałym związku od kilku lat, cały czas zakochana. Czasami łapie się na tym, że myślę o tamtej kobiecie. Nic o niej nie wiem, byłam jak na razie na dwóch wizytach (bez badań podwozia). 


Jest bardzo ciepłą, zabawną osobą i dobrym lekarzem. Wiem, że myśląc o niej bardzo idealizuje ją. Wyobrażam sobie często, że dane mi jest lepiej ją poznać itd. Nie wiem co mam zrobić - lekarza nie chce znowu zmieniać, ona postawiła mi dobrą diagnozę i wolałabym zostać pod jej opieką. 


Biję się z myślami, bo boję się że po następnej wizycie będzie gorzej i nie wiem czy czegoś nie palnę. Nie chciałabym postawić PG w niekomfortowej sytuacji. Do tego nie wiem, czy mówić coś mojej dziewczynie. Jak się uwolnić od tych uczuć nie zmieniając lekarza?

#JC8ua

Jeśli ktoś uważa, że do szczęścia w życiu potrzebna jest kariera czy pieniądze, niech wie, że prędzej czy później potwierdzi, że najważniejsze w życiu są relacje z ludźmi i akceptacja. I mówi wam to nawet taki (trochę) samotnik jak ja.

Jestem nieśmiała, przez co cicha, wycofana. Nie potrafię zagadać i podtrzymać konwersacji, mimo że poczucie humoru mam, to przez ludzi uznawana jestem za poważną damę (sztywnieję ze stresu, nie wiem co powiedzieć). Bojąca się, niepewna siebie. Zawsze byłam samotna, więc nie potrafię odnaleźć się wśród ludzi. Nawet do psychologa wstydzę się iść. Mam zainteresowania, ale nikt o nich nie wie i wiedzieć nie chce. Z wyglądu sukieneczki, lekki makijaż... No po prostu wielka mimoza, jeszcze ani be, ani me - nie wiadomo, czy można w ogóle się do niej odezwać. Tak odbierają mnie ludzie, chociaż to tylko pozory.

Chciałam mieć bliskich jak każdy, lecz nigdy nie poznałam ciepła rodzinnego - dziadkowie za mną nie przepadali, zawsze porównywali z innymi dziećmi w rodzinie - dopiero przy nich oczy dziadków się świeciły, a ja przez całe dzieciństwo czułam się tą "na boku". Nigdy nie poznałam smaku przyjaźni. Ciężko było z taką blokadą kogoś poznać.
Nigdy nie poznałam, czym jest akceptacja ze strony rówieśników w szkole. Zawsze było źle - bo brzydka, bo ma dobre oceny, więc kujon, bo sztywna i jakaś taka inna, bo czasem miała inne zdanie niż reszta. Nawet nie miałam z kim wyjść na podwórko.

Nigdy nie poznałam nawet, czym jest akceptacja ze strony przyjaciół byłego chłopaka - znowu byłam tą "inną", którą traktowano jak powietrze, mimo że starałam się coś mówić, uśmiechać. Zaczęłam popadać w depresję, tracić radość życia, bo byłam dla innych jak powietrze. Przecież nie byłam złym człowiekiem, a tak mnie traktowano. W końcu utknęłam w świecie zwierząt, bo tylko one dają mi jeszcze iskierki radości.

Poznałam mężczyznę swojego życia, oświadczył mi się, niedługo ślub. Myślicie, że wszystko się w takim razie ułożyło? Otóż nie. Cieszyłam się, że chociaż rodzina narzeczonego będzie mi bliska. Albo chociaż stworzymy grono znajomych z jego ludźmi. Nie.

Nikt mnie nie lubi, nawet nie próbuje zagaić rozmowy. Namawiają do tego, by zmienił kobietę póki może na jakąś mądrą, otwartą, bo wziął sobie jakąś tępą laskę i dziwaczkę bez pasji, co nawet się odezwać nie potrafi. Niestety są to słowa potwierdzone.

Nikt nie wie co przeżywam i że paniczna nieśmiałość oraz depresja mnie zabijają. Że byłam kimś, a teraz "najbliżsi" mają mnie za najgorsze, tępe "g"... Ja zwyczajnie straciłam sens życia przez depresję, o czym nikt nie wie. Tak szczerze mówiąc nie wiem jakim cudem i po co jeszcze żyję.

#LkGZN

Pamiętam jak kiedyś miałam badanie u ginekologa (miałam wtedy 26 lat). Czego dokładnie to badanie dotyczyło nie pamiętam, ale chodziło o wymaz. Przyszłam na to badanie, pani zaczęła jakiś formularz wypełniać (ostatni okres, pierwszy okres, czy były jakieś choroby układu moczowego, wiek). I nagle: to kiedy był pierwszy seks?

Nie chodziło, że forma per "ty", ale... o to, jak pytanie brzmiało. Z ledwością wydukałam odpowiedź przeczącą, a w gabinecie była jeszcze jakaś pielęgniarka. Spojrzały na siebie i zaczęły się z tego śmiać. Po chwili drzwi były otworzone i śmiały się z tego przy innych pacjentach, a także komentowały to w taki sposób, że poczułam się gorsza. I przy otwartych drzwiach: "Dziecko, to do innego lekarza musisz iść, ja tego nie zrobię, skoro jesteś dziewicą" i wybuchnęła jeszcze głośniejszym śmiechem.

Nigdy tak szybko nie wychodziłam z przychodni, nawet nie odebrałam pieniędzy, chociaż ta kobieta powiedziała, że skoro nie ma zabiegu, to mogę je odebrać (zwykły zwrot kosztów).

Wybaczyłabym mówienie mi na ty, ale zachowanie było ciosem w resztki mojej godności, bo nawet inni pacjenci się patrzyli, jak wychodziłam z gabinetu i śmiali się pod nosem.

#hQQU7

Mam niesamowity problem z kolorami. Od wielu lat rysuję, więc nauczyłam się "rozkładać" kolory na inne. Czyli jeżeli patrzę na konkretny kolor, np. czerwony, widzę w nim pomarańcze, róże, fiolety, biele i wiele innych, więc zawsze jak wymyślę sobie coś w konkretnym kolorze, ciężko mi kupić akurat ten kolor, bo "za pomarańczowy", nieważne, że sweter na który patrzę jest żółty, dla mnie powinien być bardziej biały.

Nie umiem przez to nazywać skomplikowanych kolorów, więc wychodzi "czy jest czapka w takim kolorze przygaszonego różu z odrobiną pomarańczowego wpadającą w łosiowy, ale żeby nie był za żółty" i ekspedientka się patrzy na mnie jak na wariata, a nikt nie rozumie, że dla mnie czerwone spodnie nie pasują do tej szarej bluzki, bo ta szarość ma zielony, że szukam żółtego, który nie jest pomarańczowy, albo że szukam miętowego z nutą niebieskiego.

Nie wiem, czy ja po prostu widzę więcej kolorów czy jestem wariatką, ale to koszmarnie utrudnia życie :)

#35zEa

Właśnie odpaliłam sobie pasjansa i przypomniało mi się jak za dzieciaka byłam dumna, kiedy po raz pierwszy udało mi się go ułożyć. Pochwaliłam się wtedy koledze, a on zaczął się ze mnie naśmiewać, bo jego mama szybciej potrafi układać pasjansa i bez podpowiedzi.

I niby nic takiego, ale właśnie ogarnęłam, że wymyślenie riposty zajęło mi jakieś 15 lat...

#mwPQT

Dobra, może będziecie się śmiać, ale...

Zawsze gdy wychodzę z kibla, wracam tam jeszcze raz. Po co? Żeby sprawdzić, czy spuściłem wodę i wytarłem muszlę szczotką. Prawie nigdy nie pamiętam, czy to zrobiłem (choć zawsze to robię! No... prawie zawsze). Nie mam pojęcia, czy to już OCD czy inny uraz, czy może strach przed zostawieniem domownikom "skalanej" toalety...

#NzOdD

Wczoraj wracałem autobusem do domu. Duże miasto, popołudniowa pora i jeszcze uliczka będąca takim wąskim gardłem, no więc jak można się było spodziewać, autobus miał opóźnienie. Jednemu starszemu panu bardzo się to nie spodobało, więc gdy tylko wsiadł do autobusu, podszedł do kabiny kierowcy i zaczął na niego krzyczeć, że ten autobus już po raz kolejny się spóźnia i żeby zmienili rozkład jazdy, skoro ta linia o tej porze i tak jest opóźniona. Na nic się zdały tłumaczenia kierowcy, że ile się stoi w korku, nie da się przewidzieć, że jego wcale nie cieszy stanie w korkach, bo ma krótszą przerwę, że jak przesuną planowaną godzinę przyjazdu, to autobus i tak będzie opóźniony... Dziadek robił się coraz bardziej natarczywy i zaczął krzyczeć, że żadna linia w mieście nie ma takich opóźnień jak ten autobus i że on przecież wraca ze szpitala!

Nawet pasażerom zrobiło się żal kierowcy i zaczęli odpowiadać dziadkowi, że to nie kierowca ustala rozkłady, tylko dyrekcja komunikacji publicznej i żeby to do nich składał zażalenia. Dziadek trochę wyhamował, więc tylko odburknął pasażerom, że on napisał maila do komunikacji publicznej, ale mu nie odpowiedzieli, więc naciska na kierowcę, że jak on to zgłosi, to może ktoś się tym zajmie. Inny pasażer zasugerował mu, że może w takim razie osobiście się przejść do biura przewoźnika. Nie wiem, czy dalej coś jeszcze było, bo był to już mój przystanek.

Co tacy ludzie mają w głowie? Że kierowca ma za niego zgłosić swojemu przełożonemu, żeby przesunęli godziny przyjazdów? I że jak przesuną godziny (i autobus później wyjedzie na zakorkowaną trasę), to że będzie już przyjeżdżał punktualnie? I jakim niewdzięcznikiem trzeba być, by swoją złość wyładowywać na kierowcy, który za minimalną krajową wozi jego stare siedzenie do domu, by nie musiał za***ć piechotą z tego szpitala?

Tak mam wrażenie, że w toku wychowania za bardzo uczy się dzieci, że powinny szanować ludzi ze względu na samą liczbę przeżytych lat, a za mało, że ze względu na to, że wykonują ciężką pracę przydatną reszcie społeczeństwa. Jeżeli to wyznanie czyta jakiś kierowca autobusu/motorniczy, to wiedzcie, że Was podziwiam! Odwalacie kawał pożytecznej pracy, i to w takich warunkach!

#MFRfq

Jestem po osiemnastce, ale wyglądam o wiele młodziej. Alkoholu nie piję, ale czasami chodzę do sklepu po piwo dla taty. W okolicy jest tylko jeden sklep, wszyscy pracownicy już mnie znają, więc nie muszę pokazywać dowodu, gdy kupuję alkohol.
Kiedyś tato poprosił mnie, żebym poszła do sklepu i kupiła mu dwie puszki piwa. Zgodziłam się, szybko dotarłam na miejsce. Podeszłam do kasy. Przywitała mnie jakaś babka po pięćdziesiątce, której nigdy wcześniej nie widziałam, najwidoczniej nowa pracownica. Poprosiłam dwie puszki piwa, a jej miny do dziś nie zapomnę.
„Co ty sobie wyobrażasz?! Nie dość, że pijesz, to jeszcze wstydu nie masz! Boże, ja się boję, co będzie za dziesięć lat z tą młodzieżą!” – Wykrzyczała na cały sklep. Spokojnie zaczęłam wyjaśniać, że jestem pełnoletnia. Kobieta oczywiście zażądała pokazania dowodu osobistego. Nie miałam go przy sobie, więc po raz kolejny grzecznie odpowiedziałam: „Proszę pani, dowodu przy sobie nie mam. Zazwyczaj go nie potrzebuję, wszyscy mnie tu znają i...” – w tym momencie babka mi przerwała, zagroziła policją i wyrzuciła mnie ze sklepu...
Dodaj anonimowe wyznanie