Od dobrych kilku lat jestem szczęśliwą mężatką. Od pewnego czasu prowadzimy z mężem podwójne życie. Nie, nic w stylu: za dnia pięknością, w nocy zaś szkaradą... lub Batman itd.
Jesteśmy kochającą się, pozytywną parą z gronem wspaniałych znajomych. Oboje pracujemy i jesteśmy zwykłą klasą średnią naszego społeczeństwa. Z tą różnicą, że od czasu do czasu zatapiamy się w rozkoszach cielesnych. Skracamy swoje granice i czerpiemy z tego radość.
W skrócie: uprawiamy swing. W różnej postaci: mężczyźni, kobiety, pary, starsi, młodsi, bi. Zależy od ochoty. Czasami obydwoje, czasami jedno jest obserwatorem i dołącza w trakcie itp.
Oboje tego chcieliśmy i się w tym odnajdujemy. Nie mamy przed sobą tajemnic, żadnych. Wręcz przeciwnie, umocniło to nasz związek. Po moich kompleksach i wstręcie do seksu, który mi towarzyszył przez długi czas, nie ma śladu. Mąż za to jest dumny, kiedy inni są pełni podziwu naszych umiejętności i ciał. Oczywiście nic nie dzieje się z przymusu, zawsze wspólnie ustalamy do czego może dojść (między sobą i towarzyszami zabawy) i gest świadczący o tym, że któreś ma dość oraz dana sytuacja jest dla któregoś emocjonalnie krańcowa.
Co w tym anonimowego? Wszystko. O naszym drugim życiu nie wie nikt oprócz ludzi, z którymi się spotykamy, a którzy znają tylko nasze imiona. Kiedy napomknęłam w pracy o takim stylu, to spotkałam się z oburzeniem i stwierdzeniem, że to chore i obrzydliwe. Większość z was też tak pewnie uzna. Ale to po prostu moje anonimowe wyznanie, stylu życia nie zmienię pod czyimś wpływem. Zyskałam pewność siebie, samozadowolenie i cudownego towarzysza, a nie tylko męża. Będę dalej to robić. Musiałam to komuś wyznać (pochwalić się :D).
PS Właśnie idziemy na spotkanie z "przyjacielem" B-)
Kiedyś odwiedzając mojego byłego już chłopaka w jego domu rodzinnym natknęłam się w otwartym salonie połączonym z kuchnią i przedpokojem na jego ośmioletniego brata robiącego kupę do nocnika przed telewizorem, bo przecież nie mógł przegapić fajnej kreskówki. Moja mina i zniesmaczenie na unoszący się w całym domu zapach - bezcenna. Nikt oprócz mnie nie widział w tym nic dziwnego. Ot i cała historia
Spóźniłam się dzisiaj na pierwszą lekcję, która rozpoczęła się o godzinie dziesiątej. Czy to dlatego, że późno wstałam? Nieee, na nogach byłam już po szóstej. Żadnych korków nie było – chodzę do szkoły na piechotę. Co więc było powodem mojego spóźnienia?
Od tygodnia pada deszcz, co powoduje, że na chodnikach roi się od ślimaków. Początkowo to ignorowałam, ale setny rozdeptany/rozjechany ślimak doprowadził mnie do łez i przez dobre dwadzieścia minut łaziłam i przenosiłam ślimaki, która akurat zauważyłam na trawę.
Pani od polskiego chyba nie uwierzyła w moje wytłumaczenie...
Mamy rodzinną firmę, która znajduje się w starym budynku, w którym z kolei była inna firma X. Czasem przychodzą do nas starsi ludzie, którzy w niej pracowali, żeby pogadać i pooglądać co robimy itd. Nie ma z tym problemu, zawsze są mile widziani i często pomagamy im z pierdołami typu "telefon nie działa", bo tak się składa, że nasza działalność jest z tym trochę związana.
Historia właściwa:
siedzę sobie w biurze, siostra przy komputerze obok i dziubiemy jakieś tabelki. W pokoju obok mama i brat pomagają starszej pani, która kiedyś była wychowawczynią w przedszkolu dla dzieci pracowników firmy X. Coś tam robią z telefonem i gadają. Miałam coś do zrobienia, więc wchodzę do nich do pomieszczenia i załatwiam sprawę. One akurat kończyły, a mama kazała mi starszą panią odprowadzić. Idę z nią i mnie pyta:
- Jak wakacje?
- Nie mam wakacji. Rodzice gonią nas do roboty.
- A co byś robiła w wolnym czasie? Wychodziła ze znajomymi?
- Gdybym miała czas, to bym chciała poczytać.
Tutaj siorka wspina się na szczyt swoich możliwości śmieszkowania i woła z biura:
- Przecież ty nie umiesz czytać!
Stary żart, ale starsza pani wzięła to do siebie. Pyta zatroskana, czy znam alfabet. Myśląc, że żartuje, odpowiadam:
- Umiem tak A, B, C, D i E. Do F, G i H nigdy nie doszłam.
Siostra się chichra, ja też, mama i brat podsłuchują, też rozbawieni. Pani zdziwiła się i tak jak stała, zaczęła mnie uczuć alfabetu. Dawała mi rady, jak zacząć naukę, kazała przeliterować parę słów i przepisać alfabet drukowanymi literami.
Myślałam, że teraz to ona żartuje, ale nie. Ona naprawdę chciała nauczyć mnie czytać. Myślałam, że zaraz ktoś wyskoczy i powie "it's a prank, bro!".
Słucham jej, dochodzi do mnie, że ona tak na serio. Wybawił mnie telefon. Pani widząc, że on trochę potrwa, pożegnała się i powiedziała, że jeszcze wróci mnie pouczyć.
Wróciła i się o mnie pytała (zaczął się rok szkolny i byłam już w szkole, w internacie). Chciała się umówić na lekcję. Biadoliła, że taka mądra dziewczynka nie umie czytać.
Ona dalej tak myśli.
Pytanie: znacie jakiś fajny elementarz? Trochę szkoda mi jej odmówić, bo wyglądała na bardzo zadowoloną, gdy bezbłędnie przeliterowałam słowo "abecadło" ;)
Od dziecka miałem dwie „pasje”. Obgryzanie paznokci oraz zjadanie własnych gilów z nosa.
Jak dorosłem, to przestałem obgryzać paznokcie. Ale gile zjadam dalej. Czasem przez cały dzień nie wydmuchuję nosa, aby pod koniec zjeść całą tę skorupę. Tak, wiem, że oprócz gila zjadam kurz, brud itd.
Mam 50 lat...
Kiedyś kiedy jeszcze byłam naprawdę małym brzdącem, całe dnie spędzałam na podwórku, na zabawie z rodzeństwem albo z mamą. To była dla mnie codzienność.
Pewnego dnia obudziłam się w nocy i poczułam silną potrzebę udania się do WC. Wstałam z łóżka i poczłapałam do drzwi (żeby dotrzeć do łazienki, musiałam minąć drzwi wejściowe). Kiedy przechodziłam obok nich, zobaczyłam jakiegoś mężczyznę, który wszedł do domu, podszedł do mnie i zaczął mnie przytulać, witać się ze mną. Byłam kompletnie zaskoczona i zaczęłam wołać mamę i pytać tego pana kim jest!
Okazało się, że ów pan jest moim tatą. Mieszkał cały czas z nami. Po prostu kiedy ja wstawałam i kładłam się spać, on cały tydzień pracował po 15 godzin dziennie, żeby utrzymać naszą 6-osobową rodzinę, a ja po prostu z czasem zapomniałam o jego obecności.
Zawsze kiedy o tym pomyślę, ile tata dla nas poświęcił, to jestem z niego dumna.
Ze swoim chłopakiem jestem już od 8 lat. Chodzimy ze sobą od końca liceum, razem poszliśmy na studia, zamieszkaliśmy też wspólnie. Jesteśmy ze sobą bardzo zżyci i oboje nie wyobrażamy sobie być z kimkolwiek innym. Mój facet jednak nie chciał się żenić. Nie miał żadnych logicznych argumentów, głównie przemawiał fakt za tym, by nie wydawać tyle siana, kisić się w garniturze i ulec temu całemu ślubnemu zawirowaniu. Kwitował to pytaniami "po co, skoro tyle lat jest dobrze?". Mi jednak brakowało tego papierka. Martwiłam się o przyszłość. Przecież żaden lekarz nie poda mi informacji o jego stanie zdrowia, nic za niego nie załatwię, a i deklaracja miłości aż po grób w gronie przyjaciół i rodziny wydawała mi się niezbędna. Moje usilne prośby i argumenty nie pomagały, zaparł się jak osioł.
Pewnego wieczora wkurzyłam się tak bardzo, że wymyśliłam szatański plan. Zaczęłam sobie sama wysyłać kwiaty do pracy, że to niby od zadowolonego klienta. Na początku był tylko zainteresowany, stwierdził, że to miłe, że ktoś docenia moją pracę. Potem wysyłałam sobie bukiety średnio raz w tygodniu, a koleżanka pisała dla mnie liściki z miłymi, pochlebnymi słowami. Mój luby coraz bardziej się niepokoił, tym bardziej że obnosiłam się z kwiatami, specjalnie przy nim chwaliłam gust mojego tajemniczego wielbiciela.
Chłopak nie robił mi wyrzutów, nie wściekał się, ale widać było, że przejmuje się sytuacją. Miesiąc później (po 7 bukietach) zaprosił mnie do wytwornej restauracji, padł na kolana i poprosił o rękę. W przyszłym roku ślub.
Nigdy się nie dowie.
Każdy marzy o pięknych dzieciach a ja? Chcę, żeby były przeciętne.
Zawsze mnie określano jako najładniejszą dziewczynę w klasie, nie byłam nigdy próżna lecz przyznam obiektywnie, że ludzie atrakcyjni mają łatwiej. Każdy chętniej pomoże, łatwiej wybaczy i będzie miał więcej cierpliwości. I właśnie przez te i inne rzeczy, za mało się starałam w życiu. Teraz żałuję, że nie uczyłam się więcej, że nie byłam bardziej od siebie wymagająca. Udało mi się znaleźć dobrą pracę, jednak widzę co się dzieje z ludźmi przez urodę. Masa popularnych dziewczyn, które znałam w szkole, dziś mają w najlepszym przypadku bogatego męża, w gorszym pracują przy kosmetykach, recepcjach, zostają modelkami. Oczywiście nie są to złe prace.
Ostatnio jednak podpatrzyłam na FB te szare myszki, które siedziały z nosem w książkach. Nie były "fajne", zawsze wycofane, bez makijażu, modnych ubrań, lekko za grube czy nieładne. A dzisiaj? Studia lekarskie/przyrodnicze i praca w laboratoriach, politechniki i stopnie doktorskie, a ich wygląd? Mając pieniądze można naprawdę się zmienić. Zauważyłam, że kilka z nich zrobiło sobie operację np. nosa, za który były wyśmiewane, czy biustu, za co były nazywane "dechami". Do tego schudły, przez dobrą dietę i wiek, trądzik odpuścił i obecnie mają świetne wykształcenie, pracę i dodatkowo wygląd, podczas gdy te szkolne piękności zaczęły ów piękność tracić, a kariera nie bardzo poszła.
To samo dotyczy się również mężczyzn. Ile było takich, dla których dziewczyny zrobiłyby wszystko? Najlepszy z wf, umięśniony i fajnie ubrany. Nie to co ten zwykły chłopak. Mijają lata. Widzę tych ludzi znowu. Dalej przystojni, fajnie zbudowani i pewni siebie... gdy podają mi drinka albo przynoszą jedzenie. Praca nad sylwetką to kupa czasu, więc nie mają go na inne rzeczy i pewnie nie chcą. Również po latach są barmanami/kelnerami w białych koszulach, reklamują bieliznę i generalnie wykonują zawody polegające na kontakcie z klientem niż te wymagające konkretnych sprecyzowanych umiejętności i wiedzy w danej dziedzinie. Jak będzie miał jeszcze ochotę na naukę, może skończy awf i zostanie trenerem osobistym.
I z takimi właśnie facetami na początku wiążą się dziewczyny opisane powyżej, a w dorosłym życiu szukają tych, na których nigdy by nie spojrzały. Nawet znam przypadek gdy dziewczyna ze szkoły średniej po latach odezwała się do kolegi "kujona" z klasy, gdy dowiedziała się, że prowadzi serwis komputerowy i dużo zarabia. Nie wrzucam wszystkich do jednego wora, tu i tu po obu stronach znajdziemy ludzi łamiących schematy i stereotypy. Samej udało mi się taki złamać. Jednak w większości widzę, że przez ponadprzeciętną urodę można czasem więcej stracić w skali całego życia...
Przeważnie małe dziewczynki chcą zostać księżniczkami, weterynarzami, aktorkami, piosenkarkami, etc., etc. Ja najbardziej na świecie chciałam zostać płatnym zabójcą, bo oni zawsze wydawali mi się tacy super.
#kHfRx wywołało sporo kontrowersji, i mimo że zostało potwierdzone w komentarzach przez osoby z tego środowiska, to i tak zostało przez niektórych okrzyknięte propagandą, a ja gówniarą, która zmyśla. Nie, nie jestem gówniarą, od kilku lat jestem dorosła, nie wiem też gdzie wy widzicie propagandę, a żeby zmyślić to wyznanie, musiałabym zrobić spore rozeznanie, a jestem na to za leniwa. I jestem pewna, że mama miała o wiele więcej weganek na oddziale, ale one po prostu zachowywały się normalnie i nie czuły potrzeby dzielenia się swoimi upodobaniami dietetycznymi.
Opisałam problem, widziany oczami mojej matki, a wciskanie mi słów i poglądów, które nie są moje, strasznie mnie zirytowało. Gdzie napisałam, że dbanie o naturalność jest głupie? Ja po prostu podziwiam, że im się chce, a dopóki nikomu tym nic nie robią to wolna droga, ale matki z łóżka obok nie chcą słuchać, że są okropne, bo używają chusteczek nawilżanych.
Gdzie napisałam, że trzeba karmić mlekiem matki? Mleko jest, albo go nie ma i wtedy trzeba karmić czym innym, a problem jest taki, że te NAWIEDZONE eco-weganki na nic innego nie pozwolą. Wiem też, że niska waga nie jest wyznacznikiem choroby, ani wyznacznikiem ilości mleka, ale zapewniam, że BMI w granicach 15-16 już jest, a w 80% właśnie takie mają te NAWIEDZONE eco-weganki. A mama, to nawet dorabiała w klinice nastawionej na naturalne karmienie, więc wie kiedy dziecku mleko wystarczy, a kiedy nie.
Tak jak pisałam, położne rozumieją, że matką po porodzie często odwala, one same rodziły zazwyczaj na tym samym oddziale i nawet im odwalało, ale chyba mają sobie prawo ponarzekać między sobą albo w domu. Nie rozumiem skąd ten zarzut nieczułości. Ja wiem, że są okrutne położne, ale zapewniam, że moja mama taka nie jest, jej koleżanki przy niej też się tak nie zachowywały. Jeden lekarz taki jest, ale nie dość, że stary, to jeszcze gej i one nic na to poradzić nie mogą.
A co do nadwrażliwości na bodźce, to ja o tym wiem, ale wytłumacz to tym NAWIEDZONYM. Dzieci mają czasem awersje do dotyku, no ale naturalnie jest trzymać dziecko na swojej gołej klacie. Dziecko ryczy, położna pokazuje, że jak go zawinąć w pieluszkę i zostawić to się uspokaja. Oni przyjmują do wiadomości, a po kwadransie znów to samo i dziecko ryczy.
Był też taki przypadek, że dziecku stanęły w gardle pozostałości po wodach płodowych, wtedy wystarczy podać KILKA kropel glukozy a dziecko albo to połknie, albo wyrzyga i po problemie. Ale glukoza to zło, dziecko męczyło się długo, a jak matka poszła spać, to położna i tak dziecku pomogła. Czy to jest normalne? Czy normalne jest ryzykowanie niewykrycia fenyloketonurii?
To był hejt na antyszczepionkowców, ale nie na wegan a na NAWIEDZONYCH wegan. Wali mnie, co kto robi ze swoim życiem, dopóki rujnują tylko swoje zdrowie, ale niech nie będzie zagrożeniem dla innych.
Dodaj anonimowe wyznanie