Typowa osoba, widząc, jak ktoś inny spogląda na nią przez dłuższy czas na ulicy, myśli o tym, że może się jej podoba albo zastanawia się, czy nie wygląda brzydko.
Co ja wtedy myślę?
Zastanawiam się przez chwilę, czy ta osoba nie umie przypadkiem czytać w myślach i nie przeczytała przypadkiem moich dziwnych, upokarzających myśli. To taki nawyk z dzieciństwa. Często przyłapuję siebie na tym, że mówię sobie w głowie „Daj mi jakiś znak, jeśli słyszysz moje myśli” lub coś w tym stylu, po czym uświadamiam sobie, jak idiotycznie się zachowuję i przestaję.
Miałem wyznaczoną datę ślubu, wesela itd. Na wszystko odkładałem z żoną – sala, sukienka, garnitur itd. Zaproszenia zrobione. Wysyłamy po rodzinie. I się zaczęło... „Jak to jednostronny?! Dlaczego nie zaprosiliście tych? Przecież to rodzina! Dlaczego nie zaprosiłeś kuzynki z mężem i dziećmi?! TO RODZINA!” Zaproszeń nie dostały osoby, których nie lubię, które są totalnymi patusami (kuzynka z mężem) itd. Awantura na całego „DLACZEGO BEZ DZIECI?!”.
Jest dzień ślubu i wesela. Jesteśmy na sali weselnej. Widzę wujków, ciotki, dziadków, kuzynostwo – którego nie zapraszałem. Pytam ich, o co chodzi i jak to możliwe. Co usłyszałem? Moja matka w tajemnicy przede mną i żoną wysłała do nich zaproszenia! Bo przecież nie wypada ich nie zaprosić. Dostałem takiego ataku szału, że wziąłem mikrofon i kazałem wszystkim niezaproszonym przeze mnie po prostu WYPIER..LAĆ! Zrobiłem dziką awanturę swojej matce, która również opuściła salę weselną. Ojciec też wyszedł. Stwierdzili tylko, że skoro pobieramy się bez Boga, to małżeństwo nie przetrwa. Od osób niezaproszonych usłyszałem, jaki ze mnie cham, prostak. Jak mogę zrobić wesele bez dzieci, przecież bombelki to najlepsza atrakcja! I ogólnie jaki jestem najgorszy.
Moja żona się rozpłakała. Goście – cisza. Uspokoiłem żonę i wróciliśmy na salę. Wesele odbyło się bez kolejnych incydentów.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że jestem obwiniany przez bliższą i dalszą rodzinę za zniszczenie wesela, bo przecież jedzenia by wystarczyło, a zawsze można dołożyć jakieś krzesła do stolików. Nikt nie widzi tego, że to był nasz dzień, nasze pieniądze. Rodzice i teściowie nie płacili nam za nic. Nie chcieliśmy. 90% osób z wesela nie widzi w tym nic złego, że moja matka wysłała te zaproszenia. Od dalszej rodziny dowiedziałem się, że kuzynka patolka i tak chciała nam dać pustą kopertę, bo przecież jechała do nas 90 km, a paliwo drogie. Moi rodzice nie odzywają się do mnie. Nie chcą mnie znać. Naprawdę to było takie ciężkie do zaakceptowania przez moją rodzinę, że nie chcę na swoim weselu kilku osób, których nie lubię albo nie znam? Naprawdę myślicie, że dzieci na weselu to najlepsza atrakcja? Pijani ludzie, kelnerzy z gorącymi daniami i dzieci, które biegają, drą się, skaczą, piszczą. Ktoś powie: „Sam byłeś dzieckiem i byłeś taki” – nie, nie byłem taki. Jakbym coś odwalił, to ojciec by mi skórę z tyłka zdarł.
Tylko moi znajomi i przyjaciele powiedzieli mi, że zrobiłem dobrze. Moje wesele – moje zasady. Nie żałuję.
Mam w rodzinie cztery osoby, która pracowały lub pracują w szpitalu.
Pierwsza ciocia już nie pracuje... zaczynała przygodę ze szpitalem na oddziale dla noworodków. W tamtych czasach dzieci, które były wcześniakami, po prostu nie przeżywały. Niestety. Ciocia musiała patrzeć codziennie na to, jak małe istotki umierają, jak matki płaczą, ojcowie są załamani... Po tym, jak sama urodziła wcześniaki, które zmarły następnego dnia, nie była w stanie dalej pracować w tym zawodzie.
Druga ciocia pracuje, przygotowując sale operacyjne i sprzątając je po operacjach. Babranie się we krwi, często sala operacyjna po ratowaniu życia wygląda jak z horrorów. Raz da się kogoś uratować, raz nie.
Moja mama pracowała na oddziale, gdzie codziennie widziała umierających ludzi. Przepici trafiali do szpitala w stanach agonalnych, wracali po kilku dniach znów w takim samym stanie. Najgorsze było dla mamy patrzenie, jak starsze osoby, które walczą o życie, nie są odwiedzanie przez nikogo. Wyobraźcie sobie panią, która leży na sali i wie, że umiera. Opowiada mamie o tym, jakie jej dzieci są duże. Tłumaczy je, że mają swoje dzieci, że nie mogą przyjść, bo mają swoje życie. A kobieta nie jest w stanie nawet sama jeść. Mama musi ją karmić.
Tata jest gipsiarzem. Dzisiaj go odwiedziłam, gdy miał chwilę, akurat byłam w szpitalu, bo oddawałam krew. Wiecie, kto to jest skoczek? Tak mówią w szpitalu na ludzi, którzy próbowali popełnić samobójstwo, skacząc. Przed tym, jak weszłam, wjechała dziewczyna. W moim wieku. Mam 21 lat. Próbowała skoczyć z okna. Zostawiła list pożegnalny „Mamo, przepraszam”. Ojciec codziennie widzi ludzi z połamanymi rękoma, nogami po wypadkach. Facet skoczył z okna. Jego szósta próba. Połamane kręgi, już nigdy nie stanie na nogach. Już nigdy nie dojdzie do siódmej próby, bo zostanie przykuty do łóżka... na zawsze.
Ludzie, którzy pracują w szpitalu, codziennie przyglądają się śmierci. Codziennie walczą z pacjentami, próbują im wbić do głowy, że utrata nogi to nie koniec świata, podnoszą na duchu. To jest ogromny ciężar dla nich. Mama opowiadała mi te zabawne i dobre „przygody” ze szpitala. Ale nie opowiedziała mi o młodym facecie, który wyskoczył z okna po tym, jak dowiedział się, że ma nowotwór... Plucie sobie w twarz, że się nie zdążyło. A tata opowiedział mi o czymś jeszcze. A mianowicie o tym, że większość pacjentów czy ich rodzin traktuje personel szpitala jak gówno, za przeproszeniem. Przynieś, podaj, pozamiataj. Nikogo nie interesuje, że są jeszcze inni pacjenci. Wykłócają się, wyklinają, piszą skargi, niszczą człowieka psychicznie.
Moi drodzy. Ludzie, którzy ratują wam życie lub dbają o was, fakt, dostają za to pieniądze, ale to nie zmienia faktu, że są tam dla was. Gdyby nie oni, nie miałby kto wam pomóc. Więc przestańcie utrudniać im pracę i ich dobijać. Wyobraźcie sobie, co oni przechodzą codziennie.
Mieszkam z dzieckiem na dosyć nowym, zamkniętym osiedlu w dużym mieście i nienawidzę sąsiadów oraz ich dzieciaków. Jestem otoczona przez same rodziny z małymi dziećmi. Serio, zero emerytów, zero osób w średnim wieku, sami 30-latkowie z dzieciakami, których przedział wiekowy to 1–6 lat. Pracuję w domu i szlag mnie trafia, bo od rana do nocy jedyne co słychać, to darcie mordy rozpieszczonych dzieciaków. Na ogródkach, balkonach, za ścianą – ciągłe wrzaski, płacz i awantury.
W każdej rodzinie ten sam schemat: mężowie ciężko pracują od rana do wieczora, a mamuśki „dbają o dom”, czyli spotykają się na ploteczki, jeżdżą do kosmetyczki, a wychowywanie dzieci ograniczają do flegmatycznego: „Ale Jasiu nie bij Bartka”.
Mój syn ma 5 lat i jest dzieckiem dosyć cichym, spokojnym. Kocha zwierzęta, naturę i nieskromnie przyznam, że kładę ogromny nacisk na wychowywanie go w szacunku do siebie i innych, empatii, ale też asertywności. Nie płacze bez powodu, jest samodzielny, wychowuję go sama, więc też bardzo mi pomaga w domu, tak że jest czas na obowiązki i jest czas na zabawę. Niestety ze względu na pewną chorobę nie może chodzić do przedszkola.
Niestety już wiem, że syn na osiedlu raczej kolegów mieć nie będzie. Nie chce się spotykać z dzieciakami sąsiadów, odkąd dwójka z nich zaczęła z premedytacją deptać pszczoły, które akurat jesienią dokarmiał syn na podwórku. Syn bardzo to przeżył, bo nie pojmuje zabijania innych stworzeń dla zabawy, razem poszliśmy do sąsiadki, aby powiedzieć, co zrobiły jej dzieci i zarówno ja, jak i syn, staliśmy się w tamtym momencie persona non grata. Bo jak ja śmiałam zwrócić uwagę na to, że jej dzieci (swoją drogą puszczone samopas na osiedlu w wieku 5 i 6 lat) mogą zachowywać się źle.
Paradoksalnie jeśli ja po godzinie 21 spuszczę wodę w toalecie czy coś mi spadnie na podłogę, od razu dostaję SMS, że mam być cicho, bo budzę dzieci. Natomiast jeśli stado gówniaków drze ryje od 7 rano do 20 wieczorem, to już jest OK. Żyję z zamkniętymi oknami przy 30 stopniach w mieszkaniu, byle tylko minimalizować hałas. Zaczynam być zestresowana i znerwicowana przez ciągłe wrzaski i mdli mnie na samą myśl o wakacjach.
Niestety boję się trochę zareagować na to w sposób bardziej oficjalny, ponieważ wiem, że w tym sąsiedztwie spędzimy przynajmniej kolejne 10 lat, a z sąsiadami warto żyć w zgodzie. Przeprowadzka również nie wchodzi w grę, kredyt hipoteczny, poza tym okolica jest dla mnie niesamowicie wygodna... tylko te dzieci.
Miałam kiedyś chłopaka, który wolał zabawy ze swoją ręką niż seks ze mną. Ostatecznie to był główny powód naszego rozstania i nie dlatego, że moje życie seksualne było zerowe (a było), tylko dlatego, że mój były na każdym kroku sam się zadowalał — pod prysznicem, przed laptopem, na kiblu, i nawet w samochodzie. A gdy ja chciałam, by swój popęd skierował na mnie, to od razu opadał. Wysyłałam go wiele razy do seksuologa. Ani razu nie poszedł. Twierdził, że problem.jest we mnie i to ja powinnam zacząć się leczyć. A poza tym to nie rozumiem jego potrzeb, wymuszam na nim seks i że w ogóle go tłamszę.
Zerwałam z nim. Na początku miałam ogromne wyrzuty sumienia, bo zaczął mi wypisywać SMS-y, że byłam z nim tylko dla seksu, dla jego ciała, a jego uczucia kompletnie mnie nie interesowały, i że go nie kocham. Oczywiste, że to brednie, ale tyle razy to powtarzał, że i mi się trochę udzieliło.
Po co ja w ogóle o tym piszę? Bo jakiś czas temu napisał do mnie po raz kolejny, niby chciał przeprosić za — uwaga — swoje egoistyczne zachowanie, ale jego ręka była ciaśniejsza od mojej pochwy i miała lepszy poślizg. I nie musiał się wysilać, by trafić w punkt, by mnie zadowolić.
Czy ja dobrze rozumiem, że on mi sugeruje, że jestem tam luźna i mam rozciągniętą pochwę?
Czy tylko ja jestem szczęśliwy i usatysfakcjonowany, kiedy pokazuję starą grę video młodszemu pokoleniu, a to zaczyna w nią grać, mimo że grafika nie jest tak realistyczna jak w nowoczesnych grach?
Regularnie chodzę na siłownię. Są też zajęcia z pilatesu, jogi, zumby itp. Od jakiegoś czasu chodzę na tę nieszczęsną jogę...
Przyszedł czas na pozycję utanasana, czyli skłon na stojąco, głowa do kolan (wygooglujcie sobie). Tego dnia miałam na sobie luźne krótkie spodenki, gorąco jak w piecu! Obżarta arbuzem wykonuję tę pozę i czuję, że za chwilę pierdnę! Olałam. Każdemu się zdarza, sama nieraz słyszałam innych wypuszczających gazy... Głupia ja! Posrałam się! Totalne rozwolnienie! Strużki sraczki popłynęły po moich nogach i rękach... smród niemiłosierny!!!
Już nigdy więcej tam nie wrócę, tak mi wstyd... A najlepsze, że musiałam jechać z ręcznikiem pod dupą, bo nie miałam nic na przebranie, tego dnia chciałam wziąć prysznic po zajęciach w domu. Zazwyczaj mam ubrania i kąpię się na miejscu.
Nigdy nie zapomnę, z jakim obrzydzeniem wszyscy się na mnie patrzyli.
Jestem facetem. Odkąd zacząłem mieć lat naście i odkryłem, że mój sprzęt służy nie tylko do sikania, zdałem sobie sprawę, że podobają mi się kobiety z dużym biustem. Najlepiej jeszcze takie z ciemną karnację i szerokimi biodrami. Chociaż to nie było tak istotne jak duże piersi. Przez wiele lat jedyną frazą szukaną przeze mnie na stronach dla dorosłych było „big tits”. Każda nowo poznana przeze mnie kobieta, która miała trochę większe piersi,. dostawała na starcie kilka punktów więcej. Przez prawie cały okres akademicki byłem w dwóch związkach. Obie kobiety miały duży biust. Nasze relacje z różnych przyczyn się zakończyły. Ale nigdy przyczyną nie było to, że poznałem kobietę, która miała jeszcze większe piersi lub większy stosunek objętości biustu do talii. Nigdy.
Aż pewnego razu, właśnie na ostatnim roku studiów, pewnego gorącego sierpniowego popołudnia poznałem Kasię. Kasia jest blondynką. Kasia jest bardzo szczupła. Mało tego — Kasia nie ma piersi. Nie to, że ma mały biust. W ogóle go nie ma. Czasami w myślach się śmieję, że mam większe cycki od niej. Tak że była zupełnym przeciwieństwem mojej wymarzonej dziewczyny. Natomiast Kasia ma całą masę innych zalet. Oczy, pełne namiętności, ale zarazem bardzo uspokajające. Jest inteligentna. Świetnie gotuje. Niesamowicie się porusza. Bardzo dba o nasz związek. Mogę jej zaufać. Możemy wyjść razem zarówno potańczyć do klubu, jak i na sztukę do teatru. W łóżku też się ze sobą nie nudzimy. Ta kobieta niesamowicie mnie fascynuje. I wiecie co? Nigdy nie przyszło mi przez myśl, że mógłbym ją zdradzić z laską, która skusi mnie swoimi piersiami. Po prostu. Zdałem sobie sprawę, że biust to fajny „dodatek” (jakkolwiek to brzmi), ale tylko „dodatek”. Tak naprawdę szukałem czegoś innego, ale dopóki tego nie znalazłem, to nie zdałem sobie sprawy, co to właściwie było.
Owszem, czasami kiedy wyjeżdża do rodziców, zdarza mi się obejrzeć film z cycatą Latynoską, czasami pofantazjuję o masażu hiszpańskim, ale na tym się kończy. Bo wiem, że od mojej ukochanej dostanę dużo więcej niż to, co widzę na ekranie monitora.
I uwierz mi, autorko wyznania #O452f, że z Twoim facetem jest tak samo.
Jesteśmy razem już 4 lata, w sierpniu będziemy świętować kolejną rocznicę. Wtedy też mam zamiar się oświadczyć. Trzymajcie kciuki ;)
Gdy miałam około 4 lat, kazałam mojej prababci udawać konia, po czym siadałam na niej i krzyczałam: „Patataj!”. Na szczęście babci nie odbiło się to na zdrowiu — dzisiaj ma 90 lat i trzyma się lepiej niż ja. :)
Początek marca, noce mroźne. W drodze do domu (kilometr od miasta, w którym mieszkam) znalazłam z koleżanką prawie zamarzniętego psa ze złamaną łapą. Nie miałyśmy serca go tam zostawić, więc bez zastanowienia wzięłyśmy go do samochodu, żeby mu pomóc. Pojechałyśmy pod lecznicę weterynaryjną, zadzwoniłyśmy do doktora na telefon podany na drzwiach, ponieważ było już po 22. Weterynarz powiedział, że skoro tego psa znalazłyśmy, to on bez skierowania straży miejskiej nie może go przyjąć. Zadzwoniłyśmy na straż miejską z nadzieją ich pomocy, bo jednak od czegoś są. Okazało się, że jeśli znalazłyśmy go poza miastem (co z tego, że to tylko kawałek!!), to ich sprawa już nie interesuje i mamy sobie same poradzić, bo to już nie ich problem. OK. Zadzwoniłyśmy z powrotem do weterynarza, okazał się wyrozumiały i zgodził się obejrzeć pieska. I co? Łapa nadaje się tylko do amputacji. Dał mu zastrzyk przeciwbólowy i zrobił doraźny opatrunek.
Postanowiłyśmy spróbować w innym mieście i tym razem powiedzieć, że psa znalazłyśmy na terenie miasta (jak bardzo trzeba kłamać, żeby otrzymać pomoc?). Straż miejska oczywiście nie odbierała, więc pojechaliśmy pod ich budynek, paliło się w nim światło, widać było, że na 100% ktoś tam jest. Kiedy zapukałyśmy do drzwi, światło momentalnie zostało wyłączone i nikt nie raczył się odezwać. Poszłyśmy na policję zapytać, co z tym zrobić, kazali zadzwonić do schroniska. OK, zadzwoniłyśmy. Co nam powiedzieli? Że oni bez papierka ze straży miejskiej psa nie przyjmą. Błędne koło. Sorry, taki mamy klimat. Na dworze mróz, załóżmy, że żadna z nas nie może wziąć go do domu. Co w takim wypadku? Pan w schronisku powiedział podobnie jak straż miejska, że jego to nie obchodzi i mamy sobie jakoś poradzić przez weekend i zgłosić się w poniedziałek. Dodam, że w lecznicy weterynarz powiedział nam, że bez amputacji pieskowi zostały 3-4 dni życia, bo rana zaczynała już gnić.
Dziękuję służbom w Polsce za takie podejście. Obojętność i znieczulica coraz bardziej obejmują władzę nad światem. Aktualnie piesek znajduje się u mnie. Nie wiem, co będzie jutro, pozostaje tylko czekać co z tym dalej.
Rozumiem, że nie wszystkich obchodzi los zwierząt, ale do zadań straży miejskiej należy między innymi zajmowanie się znalezionymi zwierzętami, bo to oni mają podpisane kontrakty z lecznicami.
Dodaj anonimowe wyznanie