#FqedM

Wynająłem moje mieszkanie w Warszawie dwóm obcokrajowcom, którzy wpłacili zaliczkę, opłacili pierwszy miesiąc, a po tygodniu zniknęli wraz ze wszystkim, co było w mieszkaniu. Po prostu mnie okradli, i to mocno. Zgłosiłem to na policję, przyjechali, przez wiele godzin znudzeni spisywali moje zeznania. Dałem im wszystkie namiary, bo miałem podpisaną umowę, widziałem też ich dokumenty. Policja dostała imiona, nazwiska, numery telefonów i dałem im nawet linki do profili na Facebooku, powiedziałem im więc dokładnie, kto to zrobił, ale usłyszałem od nich jedynie, że to nieistotne i oni teraz będą prowadzić śledztwo. Jeszcze bardziej znudzeni tym wszystkim wyszli i widziałem, jak wlepiają komuś mandat za przechodzenie na czerwonym świetle — to, jak widać, dało się załatwić „od ręki”.

Śledztwo oczywiście nie przynosi żadnych rezultatów, ja jestem w tak zwanej dupie, a obcokrajowcy pewnie szukają kolejnego mieszkania w Warszawie, które okradną w ten sam sposób.

#watbL

Patrzę na mojego atrakcyjnego męża, ubranego w drogą koszulę, wsiadającego do wypucowanego auta ze śmigłem na kierownicy. Szykujemy dzieci do przedszkola, żartujemy sobie, podlewam kwiatki na tarasie. I w tym momencie moja córka pyta, czy pamiętam, jak spałyśmy w hotelu, jak spakowałam ją w środku nocy, bo tata źle się czuł. Strzał. Otrzeźwienie. A on? Udaje, że nie słyszy. Wyparł wszystko, co się działo!!!
A w mojej głowie wróciły wakacje, na których nie trzeźwiał nawet na minutę, obrażając mnie i moje nienarodzone dziecko. Byłam w 6 tygodniu. Wróciły nocne pijackie awantury o SMS-a od kolegi, kiedy mieszał mnie z błotem i wrzeszczał, jak to mnie kur... nienawidzi. Wróciło to, jak mnie szpiegował i podsłuchiwał. Jak przyjeżdżał do mojej pracy i robił awantury. Jak po wypadku samochodowym trafiłam na SOR z podejrzeniem poronienia i 3-latkiem pod pachą, a on był zbyt pijany, żeby przyjechać. Jak nastawił przeciwko mnie moją własną matkę. I swoją rodzinę. Jak musiałam odwołać wszystkie służbowe wyjazdy, bo się bałam, że mi zrobi piekło i zniszczy psychicznie.

I ja to wszystko zniosłam. W zamian co mam? Święty spokój. Wegetuję sobie bezpiecznie w tym świecie stworzonym przez niego dla mnie, w którym wolno mi oddychać, zajmować się dziećmi, pracować (chociaż to i tak bez sensu), i wolno mi nic od niego nie chcieć i niczego nie oczekiwać. I wolno mi udawać, tak jak on, że to, o czym Wam napisałam, nigdy nie miało miejsca.

#LAgQs

Ostatnio kumpel uświadomił mnie, że daję się wykorzystywać dziewczynie. Przemyślałem całą rozmowę i uznałem, że faktycznie miał rację. Zaczął męczyć mnie finansowy aspekt mojego związku. Znamy się 7 miesięcy, 3 ze sobą mieszkamy. Ja pokrywałem wynajem, rachunki, płaciłem za nasze wyjścia, a kiedy szliśmy razem na zakupy do domu, leciało z mojego konta, tylko dlatego, że jestem facetem i więcej zarabiam. Z prawie 8 tys. zł, które zarabiam, nie zostaje nic i raz musiałem brać z oszczędności. Drażni mnie, kiedy pisze mi od jakiejś koleżanki: „Doładuj mi konto, bo nie mam jak” albo jak nabierze w sklepie najdroższych słodyczy, za które ja i tak płacę, i wiele innych. Rozmawiałem też z siostrą, która potwierdziła, że daję się wykorzystywać i sobą manipulować. Rozmawiałem na końcu o tym wszystkim z moją drugą połówką i niestety rozmowa nie przebiegła po mojej myśli i nie wiem za bardzo, co mam robić. Ona nie zgadza się na płacenie połowy rachunków i dzielenia innymi wydatkami, mówi, że to byłoby nieuczciwe, żeby przy jej minimalnej pensji miała płacić 1500 na mieszkanie i jeszcze za jedzenie i wyjścia, zapytała się, czy jestem poważny i co ja sobie wyobrażam. Zaczęła mi wyliczać, jakie ma miesięczne wydatki itp. Po prostu mnie zagadała i zrobiła ze mnie chytrego faceta. 
Jesteśmy na siebie obrażeni i ona oczekuje, że ją przeproszę. Z jednej strony wiem, że nie mogę ulec, a z drugiej nie chcę się rozchodzić, bo do tego to dąży. Ciężko się teraz mieszka.

#KNwRp

Kiedyś moja mama kupiła kilka wiaderek szpinaku od zaprzyjaźnionej sprzedawczyni. Było tego mnóstwo. Siedziałam więc z bratem i płukałam ten szpinak z ziemi, żeby nadawał się do jedzenia. Mama w tym czasie pojechała do ciężko chorego dziadka. I tak sobie myliśmy te liście, gdy zadzwonił telefon. To była mama. Dziadek umarł. Brat momentalnie zaczął płakać, uciekł do pokoju, zamknął się w nim i krzyczał na cały głos. Potrzebował mnie, a ja? Nadal siedziałam i płukałam ten cholerny szpinak. Łzy skapywały mi z twarzy i wpadały do miski pełnej zielonych liści. Ale nie przestałam.

Możecie powiedzieć, że to nie było aż tak traumatyczne wydarzenie. Ale ja, gdy widzę szpinak, momentalnie sobie o tym przypominam i ryczę bez powodu. Nienawidzę szpinaku. A znajomi pukają się w czoło. Bo to tylko szpinak.

#Oxehe

Poznałam go dwa miesiące przed swoimi 18 urodzinami. Przystojny, inteligentny, pięć lat starszy i swoim uśmiechem wkradał się w łaski każdego, kto go poznał. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Był moim pierwszym facetem „na poważnie”, a także tym, z którym przeżyłam swój pierwszy raz. Imponowało mi to, że jest starszy, tyle wie i tak dużo rzeczy ma do opowiedzenia odrzuciłam w swojej głowie fakt, że rzucił już trzecie studia, bo „to nie było to”, a w momencie kiedy się poznaliśmy, nie pracował, tylko grał na giełdzie. Byliśmy razem prawie 3 lata, wyjeżdżaliśmy na zagraniczne wakacje, spędzaliśmy miło czas — wszyscy postrzegali nas za idealną parę, a raczej wszyscy uważali, że złapałam pana Boga za nogi. Bo taki przystojny, bo ma pieniądze, bo nie skąpi na ciebie, bo on taki szarmancki... Prawda niestety była inna. Sielanka trwała przez pierwsze pół roku, potem wyszło prawdziwe ja. Myślałam, że jestem silną osobą, odporną na manipulacje i gierki psychologiczne. Związek z nim udowodnił mi, że tak nie jest.

Pierwsza rzecz, jaką spowodowały jego zachowania, było to, że znienawidziłam seks i na myśl o tym, że miałabym z kimś go uprawiać, czuję obrzydzenie. On za każdym razem, gdy nie miałam ochoty, obrażał się, mówił jakieś teksty, które sprawiały, że miałam poczucie winy i ostatecznie zgadzałam się na współżycie z nim. Potem zaczęłam traktować to jako mój kobiecy obowiązek, bo on ma swoje potrzeby, bo przecież wszyscy mężczyźni mają takie potrzeby i muszę je spełnić (tak mi ciągle powtarzał), mimo że przestało mi to dawać jakąkolwiek przyjemność. Rzucał hasłami w stylu „to chore, żeby kobieta w twoim wieku nie miała ochoty, chyba coś z tobą nie tak”, przez co czułam jeszcze większą presję. Teraz na samą myśl o współżyciu czuję wstręt i boję się, że już mi tak zostanie…

Kolejna rzecz, jaką robił, to właśnie gierki psychologiczne. Co najmniej raz w tygodniu serwował mi „umoralnianie”, czyli pisał zachowania, jakie mu się nie podobały z mojej strony i że on nie jest na mnie zły, ale chce rozmawiać. Wpływał na moją psychikę tak, że to ja czułam się winna, że może jednak faktycznie ja jestem ta zła.

Udało mi się od niego odejść, dzięki pomocy mojej mamy otworzyłam oczy, ale oprócz mamy nie ma nikogo, kto chciałby mnie wysłuchać. Zaczynam się czuć, jakby on faktycznie miał rację, że to ja jestem ta zła, bo nie mogę porozmawiać z żadną koleżanką, bo każda uważa, że jestem głupia, że wypuściłam z rąk takiego faceta i że to niemożliwe, że on był taki zły. Czuję się okropnie, zaczynam myśleć o tym, że może powinnam być dla niego lepsza i oni wszyscy mają rację, że nikogo lepszego od niego nie znajdę...

#5ezlJ

Jestem wierzącym obywatelem naszego państwa, więc jako godna i wyniosła jednostka zachowuję pełną powagę w miejscach takich jak kościół.

Dzisiaj jednak przy niedokończonym zdaniu księdza: „Módlmy się, aby nasi bliscy zmarli...” wymiękłem. :D

PS Musiałem znosić oskarżycielskie spojrzenia do końca mszy, bo na samo wspomnienie tego tekstu chichotałem pod nosem. :)

#XkHhT

Zawaliłam ważną życiową sprawę. Wyszłam za mąż za kogoś, kogo chyba kochałam. Nawet nie wiem do końca, czy go kochałam, czy to była kwestia przyzwyczajenia się do drugiego człowieka. Byliśmy ze sobą prawie 10 lat, mieszkaliśmy razem i było nam dobrze. Zaręczyliśmy się, ale nie robiliśmy nic w stronę ślubu. Nie ustaliliśmy terminu, dosłownie nic. I tak sobie żyliśmy kilka lat w narzeczeństwie, bez planów na przyszłość, oboje pracując i pomagając sobie nawzajem. W pewnym momencie jego matka, z którą miałam całkiem niezły kontakt, zaczęła na nas naciskać ze ślubem. Że to już wypada, że jak się coś stanie, to przecież nie jesteśmy małżeństwem i tym samym najbliższą rodziną. Faktycznie dotarło do mnie, że trzeba ten temat ruszyć do przodu. Ustaliliśmy termin, właściwie ja to zrobiłam, orkiestra, sala itd.
Po weselu stwierdziliśmy zgodnie, że chcemy mieć dziecko. Udało się praktycznie od razu. Idealne życie, mogłoby się wydawać. Jednak gdy dziecko się urodziło, zaczęły się pierwsze zgrzyty. Mąż nie chciał pomagać przy dziecku, nie lubił się z nim bawić, nie lubił wychodzić na spacery. Tłumaczył się, że jest zmęczony po pracy (pracę miał biurową). Nie, że dziecka nie kochał, bo kocha je bardzo, ale nie lubi robić nic przy dziecku. Ja miałam serdecznie dość całodobowej opieki nad niemowlakiem, wstawania kilka razy w nocy, bez możliwości wyjścia choćby do fryzjera, więc gdy dziecko miało 1,5 roku, to poszło do żłobka, a ja do pracy. Oboje mieliśmy cały etat i oboje pracę biurową. Niestety tylko on miał prawo być zmęczony, ja musiałam nadal ogarniać dom i dziecko sama.
Teraz dziecko ma 4 lata. A ja jestem wykończona nieustannym zajmowaniem się wszystkim. Teściowa okazała się wścibską babą, która zawsze musi postawić na swoim i jest pełna żalu oraz pretensji do wszystkich. Po jednej akcji z nią wyrzuciłam ją z mieszkania i od tamtej pory uniosła się honorem i na szczęście nie przyjeżdża. Najchętniej wyrzuciłabym też męża z mieszkania, nie mogę na niego patrzeć, na tego lenia skończonego, który kąpie się raz w tygodniu, goli dwa razy w tygodniu, bo częściej nie trzeba, ale nie mogę, bo mieszkanie jest wspólne, choć pieniądze na nie dali nam moi rodzice. Jego rodzice dali 1000 złotych, które przy okazji ostatniej kłótni teściowa wypomniała.

To był błąd życiowy brać z nim ślub, a potem jeszcze kupić wspólne mieszkanie. Ja jeżdżę z dzieckiem na wycieczki, ja uczę je jeździć na rowerze, ja gotuję, sprzątam, piorę. A leń nie ma innego życia, tylko praca i dom. Chciałabym uwolnić się od tego małżeństwa. Chciałabym, żeby się wyniósł i żebym więcej nie musiała na niego patrzeć.

#ZkEp7

Kiedy miałam jakieś 12-13 lat, byłam świetnym pływakiem. Pływałam od małego, najpierw z tatą, który mnie tego nauczył, potem na kursach, żeby upewnić się, że moje techniki są prawidłowe. Jednym z moich największych marzeń na tamten czas było zostać ratownikiem na basenie lub plaży. Chodząc na basen regularnie (trzy razy w tygodniu), osiągałam wyniki (tempo pływania, ilość metrów przepłyniętych pod wodą) znacznie lepsze niż dzisiaj i nikt nie bał się wypuszczać mnie na głębokie wody. Dlatego też nikt nie zabraniał mi wchodzić samotnie do morza, kiedy rodzice byli już zmęczeni pływaniem, a ja chciałam jeszcze i jeszcze. Robiłam to nie raz. Nigdy nie przekraczałam linii pierwszych boi, główne zasady bezpieczeństwa znałam. Nigdy nie dałam powodu do strachu o mnie. Ale była jedna rzecz, która fascynowała mnie nad morzem od dziecka, ale jakoś nikt nigdy nie chciał tam ze mną pływać. A i ja też na głos nie mówiłam, że chcę. Falochrony. Ten jeden raz, będąc wcale nie tak blisko od brzegu, postanowiłam do nich podpłynąć... Nikt mnie nie obserwował. Nikt nie mówił mi też o tym, czym to grozi. Nikt nie ostrzegł mnie przed tym, że można tam zginąć.
Woda porwała mnie błyskawicznie w momencie, kiedy zupełnie się tego nie spodziewałam. Zniknęłam pod wodą. Próbowałam wypłynąć na wierzch, ale nurt ciągnął mnie w dół, obrócił dookoła, tak że uderzyłam głową o dno. Wypłynęłam na wierzch, złapałam oddech, przy okazji wypijając trochę wody i nurt z powrotem porwał mnie na dół i obrócił. Ponieważ godziny na basenie zrobiły swoje, spokojnie, chociaż wewnątrz byłam przerażona, płynęłam po przekątnej, nie poddawałam się, nawet kiedy woda z powrotem porywała mnie w dół, a ja nie mogłam złapać oddechu. A przynajmniej starałam się płynąć, bo im bardziej machałam kończynami, tym bardziej oddalałam się od brzegu. Nurt co jakiś czas wywracał mnie, woda pod spodem wirowała, chociaż na powierzchni wyglądała spokojnie. Nie wiem, ile to trwało, ale udało mi się w końcu wypłynąć na tyle w bok, że nurt stał się lżejszy, a ja mogłam wreszcie dopłynąć do brzegu. Kiedy wyszłam, byłam absolutnie wykończona. Rodzice przywitali mnie śmiechem, nie widzieli tego, co się dzieje.

Nigdy nie powiedziałam im o tym, co zrobiłam i że mogłam wtedy zginąć. Przy falochronach umiejętność pływania nie ma dużego znaczenia. Na górze fale rozbijające się o nie mogą wyglądać spokojnie, ale to, co dzieje się pod spodem, to piekło nawet dla osób, które potrafią pływać.

#oiyya

Uwielbiam, kiedy mój partner w trakcie naszych zabaw do mnie mówi. Kręci mnie jego  zdyszany głos, który prawi mi komplementy na temat mojego ciała i nie tylko to.
Kiedy zaczęłam sypiać z moim chłopakiem, długo wstydziłam się mu o owym fetyszu powiedzieć, ale tego wieczoru, kiedy podczas igraszek wypowiedziałam te magiczne słowa: „Mów do mnie”, usłyszałam tekst, który momentalnie wszystko zakończył, a rozpoczął lawinę śmiechu.
„A kwadrat plus B kwadrat równa się C kwadrat” :D
Dodaj anonimowe wyznanie