#gkEnV

W połowie czerwca zakończyła się moja współpraca z jedną firmą, ponieważ nie dostali kolejnych projektów. Facet, z którym współpracowałam, stwierdził, że we wrześniu, jeśli nadal czegoś nie znajdę, będzie miał dla mnie propozycję, bo z firmy X ktoś odchodzi i będą szukać osoby. Na początku sierpnia zadzwoniłam i stwierdził, że da mi znać do połowy września i żebym w tym czasie nadal czegoś szukała. Temat uznałam na ten moment za zakończony. 
Dwa dni temu dzwoni do mnie pan ze sklepu z bielizną, że szuka osoby na... staż bez gwarancji zatrudnienia. Pytam, skąd ma mój kontakt. Okazało się, że od pana A, który stwierdził, że na pewno będę zainteresowana. Powiedziałam, że dziękuję za propozycję, ale szukam czegoś innego. Potem się okazało, że z tamtej firmy jednak nikt nie odchodzi, a gość po prostu nie potrafił mi o tym powiedzieć. 
Poczułam się po prostu głupio. Gdybym taką propozycję dostała od koleżanki czy sąsiadki, to uznałabym to za chęć pomocy, ale od byłego szefa, który wcześniej zlecał mi poważne zadania, to brzmi jak złośliwość. Zwłaszcza że nie zapytał mnie najpierw o zdanie.

#QYyFE

W dzieciństwie byłam bita. Nie było to jakieś znęcanie się, tylko kary fizyczne, które w latach 80. i 90. były normalnością. Miałam 10 lat, gdy podczas większej imprezy ojciec powiedział przy wszystkich: „Najchętniej oddałbym cię do domu dziecka, a tak mam zasrany obowiązek wychowywania cię” (nie, nie był pijany). Potem zaczęłam dorastać. Do bicia doszło upokarzanie. Najchętniej publiczne. Powtarzał, że nigdy nie znajdę sobie faceta, a jak już, to takiego, co będzie pił, bił i zdradzał, bo na nic lepszego nie zasługuję. Nie pamiętam ŻADNEJ pochwały, nie pamiętam słów „kocham cię”, „jestem z ciebie dumny”, nie pamiętam określenia „córeczko” (za to doskonale pamiętam, jak mówił o mnie mamie per „twoja córka”). Nigdy nie byłam dość dobra. Czwórka? „A dlaczego nie piątka?” Piątka? „A dlaczego nie szóstka?” Sześć minus? „Ale dlaczego z minusem?!” Szóstka? „Pewnie wszyscy dostali”.

Mam 33 lata i zero zdrowych związków, w każdym zakochiwałam się w poczuciu bycia chcianą. Dużo wybaczałam, brałam winę na siebie, bo może jak ten facet mnie zostawi, to serio, jak mówił ojciec, nikt mnie więcej nie zechce? W syndromie ofiary byłam tak głęboko, że faceta, który mnie pół związku zdradzał i zaraził wenerykiem, na kolanach błagałam, by mnie nie zostawiał. Dziś jest lepiej, jestem w trakcie terapii, 3 lata sama, a znajomi twierdzą, że „wybrzydzam”. Bo śmiem mieć wymagania (typu wierny, bez nałogów, ze stałą pracą, wspierający).

Najbardziej jednak boli brak wsparcia ze strony najbliższych — mamy i brata. Jedną z historii kiedyś opisałam — od brata usłyszałam, że „mamie byłoby przykro, jakby to przeczytała”. Jeżdżę do nich raz na pół roku, głównie dla mamy, bo ojciec (a właściwie dawca nasienia) zawsze mnie jakoś zgnoi, teraz już subtelniej. Ale to ja jestem tą kręcącą afery i szukającą problemów. Namawiają do wybaczenia. A ja jakoś nie potrafię wybaczyć człowiekowi, który nie czuje się winny i ciągle krzywdzi.
Po prostu nie potrafię.

#Nd5nw

Cała akcja miała miejsce jakieś 18 lat temu.
Byłem wtedy w pierwszej klasie gimnazjum, zbliżało się Boże Narodzenie, wychowawczyni wymyśliła, abyśmy zrobili sobie paczki, za maksymalnie 25 złotych.
Odbyło się losowanie z kartkami, tak aby nikt nie wiedział, od kogo dostaje prezent.
Mnie wylosowała wychowawczyni – dostałem prezent o wartości około 300 zł, dużo kwota jak na tamte czasy.
Tylko że to wcale nie był przypadek, że wychowawczyni mnie wylosowała, w tajemnicy dowiedziała się, kto mnie wylosował i się zamieniła.
Dodam tylko, że wychowałem się w biednej rodzinie, gdzie był alkoholizm ojca, i jak to bywa w małych wsiach, nauczyciele dobrze znali moją sytuację.
Dopiero po latach doceniłem ten prezent, rozumiejąc cały kontekst.
Dobrzy ludzie są wśród nas.

#4s7fO

Wychowałam się w niewielkiej wsi. Moi rodzice zajmowali się rolnictwem i hodowlą zwierząt, w czym im pomagałam. Nigdy nie jeździliśmy na urlop, każde wakacje to niekończące się sianokosy i żniwa. Będąc dzieckiem nie przeszkadzało mi to, zwyczajnie w dzień praca, wieczorem rozpalaliśmy ognisko i piekliśmy ziemniaki i kiełbaski, wtedy to była dla mnie prawdziwa frajda.

Problem zaczął się w liceum, kiedy wyjechałam do większego miasta. Po wakacjach każdy się chwalił gdzie był, co zwiedził, a ja... no cóż, zmyślałam, że byłam nad morzem czy w górach, bo było mi zwyczajnie wstyd jak wyglądają moje wakacje z krowami i przy zbieraniu siana.

Teraz, kiedy jestem dorosła, mieszkam z narzeczonym w mieście, obydwoje pracujemy i na tyle dobrze zarabiamy, że stać nas na wczasy dwa razy w roku. Jeździmy najczęściej wiosną gdzieś po Polsce, a jesienią za granicę. Wiele zwiedziłam i teraz jest mi cholernie wstyd, że kiedykolwiek mogłam się wypierać swojego pochodzenia i kłamać. Przecież tak właśnie moi rodzice zarabiali na chleb, nie kradli, nie było nigdy w domu patologii czy alkoholu, a ja wstydziłam się tego, jak gdyby wychowali mnie alkoholicy.

To właśnie na tej wsi jest mi najlepiej. 
Nie na Lazurowym Wybrzeżu, Madagaskarze czy w Pradze. Prawie co weekend jeździmy do rodziców na wieś, tam idealnie odpoczywam, nawet jeśli trzeba im pomóc w pracach gospodarskich, tam jest cisza i święty spokój, dookoła las, hamak w ogrodzie, to moje wakacje all inclusive. Jestem wieśniakiem, kocham nim być i się tego nie wstydzę.

#1vQ2Z

Jestem kobietą, w tym roku kończę 28 lat, mam dwójkę dzieci. W skrócie powiem, że moje małżeństwo jest, delikatnie mówiąc, wymagające. A mój mąż właśnie wrócił do podziału obowiązków pt. ja robię wszystko, a on nic, bo on pracuje.

Nadmienię, że pracuję na pełny etat, cztery razy w tygodniu po pracy ćwiczę, dodatkowo późnej wstawiam stertę naczyń do zmywarki, piorę, wyjmuję naczynia, wywieszam pranie, odkurzam, daję dzieciom jeść, zmywam podłogę, kąpię i kładę dzieci, w międzyczasie odpisuję na maile z pracy, w międzyczasie daję jeść psu i wymieniam mu wodę itp., itd.

Właśnie PIERDOLNĘŁAM drzwiami i wyszłam. Jest burza, piszę to wyznanie, siedząc w samochodzie. Mam nadzieję, że jebnie we mnie piorun.

#zxYsj

Mam trójkę rodzeństwa, wszyscy jesteśmy po studiach, mamy swoje rodziny i pracę. Moja mama wychowywała nas z miłością, ale i odpowiedzialnością, chcąc mieć jakąś droższą rzecz, ja i moje rodzeństwo w wakacje pracowaliśmy przy zbiorach owoców, połowę ceny za np.: laptop zarobiłam ja, a drugą część dodawali rodzice. Szanujemy pracę.  Natomiast siostra mojej mamy urodziła w dość późnym wieku jedną córkę, a moja kuzynka była wychowywana jak księżniczka – miała, co chciała i kiedy chciała. Po skończeniu liceum (ledwo) i bez matury nie chciała się uczyć, bawiła się. Ciotka uważała, że jest młoda i będzie mieć czas na pracę, z tego powodu niejednokrotnie pokłóciła się z moją mamą.
To było piętnaście lat temu. Obecnie ciotka wraz z mężem nie żyją, wypadek samochodowy. Kuzynka jest w wieku prawie 40 lat, nie ma mieszkania (wujostwo wynajmowało mieszkanie, kuzynka nie płaciła i była eksmisja), nie ma wykształcenia, nie ma doświadczenia zawodowego, nie ma męża czy dzieci.  Ja mam własną rodzinę i nie stać mnie na długotrwałą pomoc finansową kuzynce, tak jak moje rodzeństwo wolimy pomóc własnym rodzicom.
Nie wiem, co mam robić, bo jednak to rodzina, ale i dorosła osoba, która przez całe życie była zwyczajnym leniem. Wychodzi na to, że ciotka chciała dla niej dobrze, a zniszczyła życie własnemu dziecku.

#PX1qI

Nie mam przyjaciół, stronię od poznawania nowych ludzi i w zasadzie nie dążę do tego, aby ktoś mnie polubił jak przyjaciela czy nawet znajomą. Nie oznacza to, że jestem totalnym odludkiem, który się do nikogo nie odzywa i nie podnosi głowy.
W każdym razie widać to w pracy, wiele osób się dziwi tym faktem. Mówię im, że zbyt wiele razy się przejechałam na „koleżankach”, które okazały się fałszywe i teraz nie mam zbytnio zaufania do ludzi — to wystarczy, by zrozumieli i to zaakceptowali.

Prawda jest taka, że po prostu jestem zbyt leniwa, by wychodzić na przeróżne imprezy czy spotkania i wolę zdecydowanie grać w gry w domu. Właśnie pobieram Heroes VII i znikam na parę godzin.

#tC4yo

Ze swoim facetem jestem już od sześciu lat. Od roku mój luby często wspomniał o ślubie. Myślałam, że powoli planuje zaręczyny, więc na jego propozycję sali, muzyki czy menu reagowałam pozytywnie, jednak bez jakiegoś ogromnego entuzjazmu.

Ostatnio jednak przeszedł samego siebie. Rozpowiada rodzinie i znajomym o tym rzekomym ślubie, dzwoni po salach weselnych i ustala terminy. To nie jest tak, że ja nie chcę za niego wychodzić, ale brakuje mi pierścionka na palcu, żebym myślała o takich rzeczach. Próbowałam jakoś powstrzymać jego zapał, gdy zorientowałam się, dokąd to zmierza, mówiąc coś w stylu: „Co ty ustalasz, jak się jeszcze nie oświadczyłeś” lub wprost, że nie można myśleć o ślubie bez zaręczyn. Na podobne stwierdzenia odpowiada, że po co mi pierścionek, skoro ślub będę miała. No niby nie jest mi jakoś specjalnie potrzebny, ale zaręczyny to pewien etap i nie chciałabym go przegapić.

Jestem strasznie rozgoryczona, bo nie chcę uchodzić za taką pannę, co wręcz na siłę domaga się pierścionka, ale powoli nie wiem, co mam robić. Wiem, że nie jest to niezbędne, ale czułabym się o wiele lepiej, gdyby jednak do tych zaręczyn doszło. Rodzina już dopytuje (zwłaszcza moja) gdzie pierścionek, skoro tak dużo myślimy o ślubie. Mój facet udaje wtedy głuchego albo po prostu ignoruje pytania.

Jak pomyślę o tym, że kiedyś trzeba będzie odwiedzić rodzinę w celu dania zaproszenia, a rodzina zapyta o pierścionek, to mi się słabo robi. Bo co powiem? Zaręczyn nie było, bo mój facet poskąpił na pierścionek?

Chcę tego ślubu, ale nie tak powinno być.

#Dp0Ux

Pijąc poranną kawę i patrząc przez okno, zauważyłem dwoje młodych dzieciaków skaczących przy samochodzie, gdy ojciec jednego z nich wnosił jakieś kartony, które wskazywały na opakowanie od komputera i monitor. To zaś sprawiło, iż przypomniała mi się historia sprzed ponad ćwierćwiecza. 
Dawno temu, w roku pańskim '95 albo '97, miałem takiego kolegę Krzyśka. Krzysiek bardzo chciał mieć komputer, bo o ile ja albo inni koledzy taki sprzęt posiadaliśmy, on niestety nie. No i pewnego piękne letniego dnia niespodzianka! Po jego powrocie od babci okazało się, iż rzeczona babcia uznała, że tak być nie może, że Krzysiu będzie bez kompa i po prostu da mu na ten wymarzony sprzęt. Krzysiek był wniebowzięty. W końcu będzie miał swój własny komputer! Rodzice wzięli od niego pieniądze i pojechali do centrum zakupić wymarzony sprzęt, a my siedzieliśmy pod blokiem, pilnie wypatrując ich powrotu. Minuty się wlekły, Krzysiek tam mało jajka nie zniósł, odmierzaliśmy wlekący się czas.
W pewnym momencie na horyzoncie pojawił się rodzinny samochód Krzyśka i rodzice zajechali na parking przed blok i zaczęli wypakowywać wieżę stereo, jakąś mikrofalę i coś tam jeszcze. Kompa oczywiście brak. 
Nigdy potem nie widziałem nikogo, kto miałby tak gasnące spojrzenie i z nadziei przeszło to w rozpacz. Rodzice oczywiście nie widzieli problemu, a Krzysiek na kompa musiał poczekać jeszcze kilka lat.
Dodaj anonimowe wyznanie