Tylko tutaj mogę to powiedzieć głośno: uważam, że moja przyjaciółka jest dziecinna i głupawa. Owszem, ma poważny zawód, ale... lata mijają, a ona wydaje mi się coraz bardziej infantylna. Mamy po 28 lat i przyjaźnimy się od 15 roku życia. Jest dla mnie jak siostra, czuję się z nią bardzo związana, ale od pewnego czasu rozmowa z nią to intelektualna katorga. Czuję, jakbym ja się gwałtownie zestarzała, albo ona nagle zdziecinniała.
Jeżeli jest ktoś, kto wierzy w treść wszystkiego, co przeczyta w internecie, będzie to ona. Jeśli ktoś nie wie, co to powstanie warszawskie, jaki mamy system rządów w Polsce i kim jest wójt, wiedzcie, że mowa o mojej przyjaciółce. Funkcjonowanie cyklu miesięcznego kobiety jest jej obce. Gada tylko o ślubach, pierścionkach i chce wyjść za mąż za kogokolwiek, byle szybciej niż ja (choć tego głośno nie przyzna). Pisze z facetami na jakichś portalach i każdorazowo czuje się „porzucona i zdradzona”, jeśli ktoś się z nią nie umówi. Łyka jak młody pelikan wszystkie teksty w stylu „będziesz moją żoną”. Wtedy dzwoni do mnie szczęśliwa, że jakiś pioter_bmw1988 „poważnie się wkręcił” i ona nie wie, jak z nim rozmawiać.
Czy nie tylko ze związków licealnych się wyrasta, ale z przyjaźni też? Ja ją kocham jak rodzinę, ale zaczynam się męczyć i niecierpliwić, rozmawiając z nią. Tęsknię za czasami, kiedy jej trzpiotowatość mnie nie denerwowała...
Gdy miałam może z 8-9 lat, postanowiłam pokazać mojemu młodszemu kuzynowi, jaka jestem hop-siup mega wysportowana. Kojarzycie trzepak i tę górną rurę? No więc za moich czasów mega wyczynem było zrobić przez nią fikołka. Więc aby się popisać przed młodym, postanowiłam właśnie to zrobić.
No cóż…
Spadłam twarzą na beton. ALE! Praktycznie od razu wstałam jak gdyby nigdy nic.
Mam nadzieję, że nie pamięta, bo to tak trochę żenujące było.
Ostatnio zaczęłam zauważać, jak inaczej zostałam wychowana w porównaniu do moich rówieśników. Zacznijmy od tego, że moja rodzina wywodzi się z arystokracji (absolutnie nie chcę, by zabrzmiało to, jakbym się chwaliła, zwyczajnie uważam, że jest to jeden z czynników), więc każde rodzinne spotkanie jest bardzo eleganckie i formalne, mówię tu i o ubiorze, i o manierach, ale i o atmosferze. Jakby tego było mało, rodzice posłali mnie do prywatnej szkoły (i potem liceum), bardzo mocno inwestując w moją edukację, jednocześnie dając mi możliwość rozwoju sportowego.
Czynników było więcej — najpierw czytanie mi książek, potem zachęcanie do samodzielnego czytania (co poskutkowało, czytam około 100 książek rocznie), zagadki logiczne i na krytyczne myślenie. Rodzice naprawdę zadbali, bym była istotą myślącą, potrafiącą krytycznie podchodzić do tematu, ale i rozwiązywać problemy. Jednocześnie bym „znała” i była świadoma świata (nie żeby moje dzieciństwo było sielankowe, ale jak zacznę teraz o tym opowiadać, to zabrzmię jak niewdzięczny gówniarz). Jednak posłanie mnie do prywatnej szkoły miało taki minus, że żyłam w bańce. Nie, nie finansowej, ale edukacyjnej, i jeśli chodzi o wychowanie. Teraz doświadczam szoku za każdym razem, gdy ktoś nie jest wyedukowany na podobnym poziomie co ja (ponieważ uznawałam, że są to podstawy) lub nie ma takiego podejścia do zdobywania wiedzy (nauka nie jest twoim obowiązkiem, jest przywilejem — słowa, z którymi się tak absolutnie zgadzam). Podobnie gdy ktoś nie zna zasad etykiety i eleganckiego wypowiadania się albo nie umie się ubrać stosownie do miejsca i okoliczności.
Ja wiem, to nie są problemy pierwszego świata, właściwie to w ogóle nie jest problem, a jak już, to leży we mnie, ale od dłuższego czasu siedzi mi to w głowie i chciałam się tym podzielić.
Mam złotą radę dla wszystkich facetów. Zabierajcie laski na pierwsze randki na basen, naprawdę. Ta powszechnie znana ostrożność nie zaszkodzi.
Spotykam się z kobietą od ponad miesiąca. Byliśmy na kilkunastu randkach, zostałem na noc siedem razy. A prawdziwą twarz zobaczyłem dziś, kiedy obudziłem się obok… nieznajomej. Najwidoczniej wcześniej musiała wstawać przede mną i się malować, bo przecież z rana była zawsze taka piękna. A dzisiaj? Ja nie mówię, że kobiety bez makijażu są brzydkie, ale ona jest całkowicie inna niż przedtem. Nie poznałbym jej bez makijażu na ulicy!
Jak na razie jestem w ciężkim szoku, że można się tak ukrywać. Coś nieprawdopodobnego.
Po ostatniej imprezie leciutko pijany czekałem, aż przyjedzie po mnie narzeczona.
Nagle widzę, że narzeczona zatrzymuje się po przeciwnej stronie ulicy naszym dość nietypowym autem. No nic, idę do niej, plackiem rzucam się na tylne siedzenie. „Dzięki, kotku, kochana jesteś...”. Cisza. Może się obraziła? „No nie złość się na mnie” – zaczynam bełkotać jakieś mętne przeprosiny. No ale coś ewidentnie nie pasuje... Podnoszę wzrok, a tam jakiś obcy facet! Emeryt, który wyglądał, jakby zaraz miał dostać zawału. No ja się nie dziwię: prawie 2-metrowy, obcy, wydziarany, długowłosy brodacz nazywa cię per „kochanie”. Przeprosiłem grzecznie przestraszonego emeryta i wyszedłem z jego auta.
Narzeczonej nic nie powiedziałem, bo miałaby ubaw przez długi czas ;)
Pół roku temu poznałem dziewczynę, to ona uświadomiła mi, że z moją psychiką jest coś nie tak. W moim domu nic szczególnego się nie działo, jakieś kłótnie, zwykłe sprzeczki, a przynajmniej tak mi się wydawało. Wcześniej tego nie dostrzegałem, że moje zdanie się w ogóle dla nich nie liczy, jestem raczej osobą od usługiwania moim rodzicom, a nie pełnoprawnym członkiem rodziny. Zauważyłem też, że rola rodzic-dziecko raczej zamieniła się i to ja muszę pomagać im, nie oni mi. Mieszkam z nimi całe moje życie, więc kwestia pomocy im została mi zaszczepiona w dziecięcych latach, czuję się źle, jak mówią, że im nie pomagam czy coś w tym stylu. Tylko ja mam prawo jazdy, więc robię za szofera, wożę ich zawsze kiedy chcą. Nie mogę z nimi porozmawiać na ważne dla mnie tematy, bo ojciec od razu zaczyna krzyczeć i gasić mój zapał do czegokolwiek. Z matką raczej mogę porozmawiać na zasadzie „cześć, co słychać”, ciągle siedzi w pokoju i wegetuje, ogląda jakieś seriale i filmy pokroju „Trudne sprawy”, cały ten chłam, który leci w telewizji. Często zachowuje się jak dwukierunkowa. Raz ma fajny humor i nawet mogę rzucić żartem, a raz zły, gdzie lepiej mam się nie odzywać, bo zaraz mnie potraktuje swoją dzienną dawką chłodu i obojętności. Ostatnio mój ojciec zachowuje się jeszcze bardziej władczo, nic nie pozwala mi robić, nie słucha tego, co do niego mówię. Przez te wszystkie lata zaborczości i złych wzorców jako tako utrzymałem się w mojej „normalności”.
Czuję, że jak już się od nich wyprowadzę, to nie będę raczej do nich dzwonił, czuję, że będą dzwonić po szofera lub żeby zrobić im duże zakupy, bo przecież samochód jest. Matka tylko narzeka, ojciec narzuca swoją wolę, dziadkowie wywierają nacisk. Na moje ostatnie urodziny usłyszałem od babci, że mam przynosić pociechę rodzicom i skończyć studia. Szczerze mówiąc, mam tego wszystkiego dość i zostawię ich. Zwłaszcza że chcę zająć się swoją rodziną. Rodzina mojej dziewczyny jest dla mnie milsza niż moja własna. Zacząłem zauważać, jak dużo mam symptomów z dysfunkcyjnej rodziny. Z reguły jestem cichym chłopakiem, bo zawsze moje zdanie/opinia, pomysł był zabijany w zarodku.
Czuję się strasznie obcy w towarzystwie moich rodziców. Cieszę się, że mam ogromne wsparcie ze strony mojej dziewczyny, bo gdyby nie ona, siedziałbym dalej w tym ułudnym wrażeniu dobrej rodzinki. Wisienką na torcie jest wybuchowość mojego ojca i to, że ja mam robić tak, jak on zagra. Mam tylko nadzieję, że szybko otrząsnę się i nauczę normalności, prawdziwej normalności. Pozdrawiam i życzę dużo zdrowia.
W wieku lat kilku (może z 8, może więcej — nie pamiętam) wychodziłam często na balkon i śpiewałam różne piosenki, oczywiście mocno przekręcając te angielskojęzyczne.
Dlaczego?
Liczyłam na to, że usłyszy mnie jakiś producent muzyczny i zaprosi do nagrania jakichś piosenek czy roli w musicalu.
PS Nie udało się :PP
Wszystko zaczęło się, gdy miałam 7 lat. Przeprowadziliśmy się z mamą i moją starszą siostrą na wieś, kilkanaście kilometrów za rodzinne miasto. Ludzie z jednej wsi znali się z ludźmi z wiosek położonych nieco dalej. Do szkoły podstawowej miałam kilka kroków. Tam zaczęło się moje piekło – wyzwiska ze strony rówieśników były na porządku dziennym. Ale nie to było najgorsze. Najgorszy był człowiek, który związał się z moją mamą.
Mieszkałam z siostrą na piętrze, a on wraz z mamą i dwójką ich dzieci na dole. Na początku było nawet dobrze. Ale wystarczyło, że jego dzieci nagadały, że ja kazałam im wąchać zabawki od dołu (nie wiem, jak można coś takiego wymyślić). Przyszedł z kijem i bił mnie do tej pory, dopóki się „nie przyznałam”, że to ja wymyśliłam ową zabawę. Zaczęło się potworne piekło. Bicie za każde najmniejsze przewinienie, za drobne nieposłuszeństwo. Nie lubisz szpinaku? Wpierdol. A jak się zrzygasz, zjesz to. Chcesz iść w nocy do łazienki? Wciry, bo tupiesz jak słoń. Nikt nie patrzył, że to 100-letni dom i wszystko słychać. Źle położone buty? Kij w ruch. Ale najpierw za kudły, przeciągnąć po schodach, korytarzu i stłuc. Nieważne, czy święto, czy nie. Oczywiście zawsze bił tak, żeby nie było śladów. Raz byłam chora. Nie miałam siły iść zjeść, więc zjadłam w pokoju kubek zupy. Przyszedł. Dostałam kubkiem trzykrotnie w głowę, by mi przypomnieć, że nie je się w pokoju. Leciała mi krew, skóra głowy rozcięta. Ale mama przyszła i powiedziała, że nic takiego się nie stało.
Takich sytuacji było znacznie więcej, można by o tym napisać książkę. Za każdym razem, gdy mijałam komisariat, chciałam iść na policję. Ale mama powtarzała, że trafię do domu dziecka, że inne dzieci też będą mnie bić, że nie będę mieć potem przyszłości. Wyzwiska w domu + bicie, wyzwiska w szkole. Ile można? Chciałam umrzeć, zasnąć i już nie cierpieć.
Czemu mama nic nie zrobiła? Bo miała dodatkową dwójkę małych dzieci, straciła pracę, a to on płacił za rachunki. Moja mama tylko za jedzenie. „Musimy to przetrwać” – powtarzała. Nie raz, nie dwa patrzyła, jak on mnie tłukł i kopał, wyzywając od debili i mówiąc, że nie zasługuję na miłość.
Nigdy nie usłyszałam słowa „przepraszam” za to wszystko. Tylko „bo sobie zasłużyłaś”. Czym dziecko zasługuje na takie traktowanie? Ja nie mówię o lekkim klepnięciu w tyłek ręką czy pacnięciu po rękach, to było jawne znęcanie się. A ja nie mogłam nikomu o tym powiedzieć, bo gdyby się dowiedzieli, odpowiedzieliby, że kłamię i byłoby jeszcze gorzej.
Niedawno urodziłam dziecko — po ciężkiej ciąży, po wielu latach starań. I co? I nie czuję nic. Dbam, karmię, tulę, bawię się... i płaczę, choć w sumie już nie. Płakałam z bezsilności prawie codziennie cały pierwszy miesiąc, gdy ona płakała i marudziła kilka godzin, a ja nie mogłam jej uspokoić. Teraz płacz dziecka nie robi na mnie już wrażenia. Po kilkugodzinnej męczarni z nią mam ochotę wyjść z domu i już nie wrócić.
Nie zalała mnie fala uczuć po porodzie. Już w ciąży nienawidziłam tekstów w stylu: dziecko ci tę ciężką ciążę wynagrodzi, zobaczysz, jakie to szczęście. Teraz nienawidzę pytań, czy jestem szczęśliwa... Czemu? Bo ludzie nie tolerują i nie rozumieją innej odpowiedzi niż: „Tak, bardzo”. Gdy tylko próbuję dać upust prawdziwym emocjom i uczuciom, napotykam wzrok z wielkim znakiem zapytania. Nie znoszę tego, w jaki sposób moja mama odnosi się do wnuczki, jakby była cudem świata, a nie jest. Karmię, a ta stoi i się gapi na nią i cały czas „Ach, ach i och, och”. Czuję, jakby ta mała istota zabrała mi wszystko — życie, męża (pracuje, więc czasem musi się wyspać i śpi w drugim pokoju), przyjemności, a w zamian dała tylko wrzask.
Mąż się martwi, że mam depresję. A ja nie mam depresji. Po prostu o 22, po 10 godzinach walki z rozdartą istotą, mam już wszystkiego dość i jedyne, na co mam siłę, to bezmyślne patrzenie się w przestrzeń. Mąż mi bardzo pomaga — zmywa naczynia, sprząta, w weekendy przejmuje trochę opieki nad małą, bardzo mnie kocha i ją też.
Nie wiem, czy ja kocham tę istotę. Tyle lat starań, tyle męczarni w ciąży i nic...
Jestem urodzoną optymistką, świat zawsze widzę na różowo, zawsze uśmiechnięta i zadowolona z życia, a dziś czuję się najbardziej beznadziejną matką na świecie. I uśmiechu coraz mniej na twarzy...
Nikt nie wie, że zaczęłam ćwiczyć tylko dlatego, że moja przyjaciółka zaczęła ćwiczenia. A ja wystraszyłam się, że będzie szczuplejsza i zgrabniejsza ode mnie.
Dodaj anonimowe wyznanie