#TIeXG
Rzeczywistość jednak wygląda tak, że ojciec od 1,5 roku wstaje tylko do łazienki i do lodówki. Jak przyjeżdżam na weekend, to cały dzień gnije na kanapie, a na każdą propozycję wspólnego wyjścia na spacer reaguje najpierw niechęcią, potem agresją. Jak od wielkiego dzwonu jedzie do sklepu po fajki, to staje na miejscu dla niepełnosprawnych i nie widzi w tym problemu. Mamie po 8 godzinach pracy obiadu nie ugotuje, nie umyje naczyń po śniadaniu, ani nawet w piecu nie napali. Cały dom jest na głowie mamy, która już ledwo chodzi ze zmęczenia.
Przez rok wyhodował sobie poważną miażdżycę i cukrzycę, z którą absolutnie nic nie robi. Pomimo że mama wydaje krocie na jego badania i lekarzy, to ojciec nadal tylko żre i śpi.
Mama nieśmiało mówi o rozwodzie. Ja staram się nie popierać żadnej ze stron. Kilka razy pokłóciłam się mocno z ojcem o jego styl życia i nie przyniosło to żadnych rezultatów.
Najgorsze czego się boję, to nie nawet jego śmierć, ale udar i niepełnosprawność. Rodzice mają kredyt na mieszkanie na głowie, ja jestem na etapie zakładania rodziny w mieście oddalonym o 100 km. Boję się, że mama nie da sobie rady i coś sobie zrobi (od wielu lat choruje na depresję), bo widzę po niej, że jest wycieńczona. Co rozmowę ze mną płacze.
Ojca powoli nienawidzę za to, jak obchodzi się z nami. Proponowałyśmy mu psychologa, ale nie chce o nim słyszeć.
Ja nie widzę innego wyjścia niż postawienie jakie są oczekiwania zmiany (nie wszystko na 100% od razu, niech najpierw zacznie wstawać z kanapy i ogarnie choroby) i ultimatum.
Tylko czy mamie będzie lżej samej? Bo rozumiem, że kredyt jest na nich oboje. To trzeba uregulować. Będzie sama w mieszkaniu i zaraz zacznie się czuć samotna (jeszcze bardziej, bo nie będzie żywego człowieka obok, choćby takiego). Moje pytanie brzmi tutaj: po kiego c*ja ona tak zap*ala wokół niego? Okres rehabilitacji się skończył, hej, teraz niech ona zajmie się TYLKO sobą, jemu może POMÓC, ale nie robić za niego wszystko dla niego. Brzmi to matko-polkowato, urobić się, prawie się zaorać, dostać depresji i znienawidzić wszystkich dookoła za to że ci nie pomagają (nota bene, czy ona nie wyrywała mu zazwyczaj wszystkiego z rąk, bo "kroil marchewkę nie tak jak trzeba", aż oduczyła go wszelkiej pomocy w domu?). Totalna zmiana życia będzie obciążająca. Ale jeśli ojciec nie wytrzyma stawianych mu oczekiwań to sam odejdzie :D także zauważ, że problem tak czy siak będzie rozwiązany.
Zamiast o rozwodzie ja bym nieśmiało przy tatusiu wspominał, że mama chyba już sobie nie daje rady i trzeba go będzie oddać do ośrodka.
A niech złoży pozew rozwodowy, może to pana męża jakoś otrzeźwi. Zawsze można to wycofać.
TrzyPingwiny - ale w dalszej perspektywie i tak mniej niż utrzymywanie męża darmozjada. Żeby chociaż role się odwróciły i było tak, że ona zarabia, a on zajmuje się domem - to wtedy ok. Ale wszystko jest na jej głowie. W tym przypadku koszta związane ze sprawą rozwodową to inwestycja.
Może terapia szokowa? Może weźcie go na oddział neurologiczny w szpitalu, niech zobaczy ludzi po udarach, czy na oddziale rehabilitacji neurologicznej. Albo rozmowa, żeby sobie wybrał ośrodek gdzie go macie odesłać bo wy nie dacie rady się nim opiekować jak sie coś stanie. To są brutalne rozwiązania, bo mogą też odbić się psychicznie na was.
Albo ma jakiegoś kolegę, który mógłby go przekonać? Albo jest wierzący i rozmowa z księdzem by mu pomogła?
Niestety dopóki on sam nie zechce być zdrowy i nie zechce sie leczyć to choćbyście na głowie stanęły to nic się nie zmieni.
Trzymaj się!
Skoro cytując ojciec tylko "żre i śpi " zapewne ogląda do tego cały czas TV. Może by tak zaproponowac wspólny seans, i puścić filmy o miazdzycy i cukrzycy ? Pomysł z odwiedzeniem szpitala też dobry, filmy mogą być wprowadzeniem.
Aha, bo akurat wezmą randkowego człowieka na oddział, żeby sobie popatrzył na pacjentów. Gdzie nawet odwiedziny rodzin są wstrzymane przez covid :P
Trzypingwiny i Eldingar, macie racje, nie wzięłam pod uwagę covida i nie chodziło mi o oglądanie ludzi na oddziałach jak w zoo. Raczej chodziło mi, że jak przechodzi się przez oddziały szpitalne, w odwiedziny czy na konsultacje lekarskie, to się widzi pacjentów. Przyznaję racje, to kiepski pomysł ogólnie. Ale już pomysł NeedYou z filmem o powikłaniach mógłby zadziałać.
Twój ojciec zamienił się w pasożyta. Chyba wiesz co się robi z pasożytami.
Twój ojciec nie pogodził się z faktem wypadku. Nie przepracował tego, więc teraz ma pretensje do całego świata/kosmosu/Boga (wybierz co chcesz), że przytrafiło się to AKURAT jemu.
Jedna rada - zacznijcie doceniać. Wiem, że ciężko to zrobić, ale to jest jedyna ścieżka. Niech mama wspomina, jakim był troskliwym mężem. Niech go chwali i dziękuję mu za to, że odniósł szklankę do zlewu. Wiem, że to się może wydawać śmieszne i niesprawiedliwe, ale nam facetom potrzebne jest łechtanie naszego ego. Potrzebujemy się czuć niezbędni, potrzebni. A ten facet po prostu czuje się do niczego. Może niech mama mu coś przyniesie do naprawy, jeśli się na tym znał, albo znajdzie coś w czym był dobry przed wypadkiem i poprosi go, żeby to zrobił („Kochanie wiem, że czasami jest ci trudno, ale sądzę, że nikt - oprócz ciebie sobie z tym nie poradzi). Jak gość usłyszy takie coś, to będzie fruwał pół metra nad podłogą.
Ja wiem, że zrobił z się siebie kalekę na własne życzenie, ale sobie z tym sam nie poradzi. A jak widzi i słyszy, że jest dla was ciężarem, to czuje się zniechęcony. I niestety po męsku mamy tak, że zawsze robimy na przekór - jak mi mówi baba, że jestem ciężarem, to niech sobie sama radzi!
A później mamy pretensje, że nas nie doceniacie. A nas los tak przecież pokarał, takim wypadkiem.
Jak to piszę, to dostrzegam absurd tej sytuacji, ale wierz mi, że na miejscu twojego ojca nie widziałbym w tym nic złego. Była by to naturalna kolej rzeczy, gdybym zaniemógł
TrzyPingwiny, oczywiście że może. Nikt jej nie broni zrobić tak, jak mówisz. Niektórzy jednak wolą włożyć trochę wysiłku, żeby ratować osobę, którą się kocha. Jakby mi zależało na żonie po wypadku, to bym starał się ją ratować.
Tylko widzę, że w tej sytuacji dziewczyny chcą bardziej niż on. I w tym cały problem. Mają rację - to oczywiste. Ale jak ktoś nie chce sam sobie pomóc, to naciski nic nie dadzą. Będzie jak balon z wodą - jak go z jednej strony naciśnie, to z drugiej go wypcha.
Najlepiej zostawić go i mu nie usługiwać, ale jednocześnie łechtać jego ego, żeby się chłopina sam chciał zmobilizować.