Rozstałem się z żoną, choć mamy dwoje wspaniałych i cudownych dzieci (3 latka i roczek). Toksyczność związku nie pozwoliła nam na wspólne przeżycie reszty naszego czasu. Staram się jak mogę, każdą wolną chwilę staram się poświęcać dzieciom, niestety matka dzieci próbuje mi to za wszelką cenę utrudnić. Wszyscy dookoła się ode mnie odwrócili... Ludzie, których miałem za przyjaciół, ludzie, których miałem za rodzinę. Wszyscy szczują mnie psami „bo tak nie wypada”.
Ostatnio odwoziłem dzieci do ich matki na drugi koniec wojewódzkiego miasta, godziny wieczorne, to i pociechy trochę już zmęczone, sam też już resztkami sił po tygodniu pracy, stoję nad wózkiem i zabawiam dzieciaki. Śmiech na cały wagon. W pewnym momencie wstała pani lat 50-55, podeszła do mnie i wysiadając powiedziała: „Aż miło popatrzeć, jak pan zajmuje się dziećmi”. Nie ukrywam, łzy napłynęły mi do oczu. Przyjaciele, rodzina, matka dzieci nie chcą widzieć ile robię dla tych dwóch oczek w mojej głowie. W tym momencie ta pani zrobiła mi dzień, tydzień, cały miesiąc. Dziękuję za wsparcie. Droga pani, jeśli to czytasz, to wiedz, że dałaś mi energię do dalszych bardzo ciężkich zmagań.
A tym co w komunikacji dają telefon do ręki dziecku... Popatrzcie na swoje pociechy, porozmawiajcie z nimi, powygłupiajcie się, tego czasu nie odzyskacie.
Moja mama jest nauczycielem klas I-III. W klasie I jest dziewczynka, która pochodzi z Rumunii i ma ciemny meszek nad górną wargą.
Tego dnia w klasie odbywały się jakieś zajęcia integracyjne. Dzieciaki usiadły w kole, przegadały temat o komplementach itp. Każde dziecko miało powiedzieć temu obok coś miłego. No i tak mówią, mówią i doszło do chłopca, który miał powiedzieć właśnie tej dziewczynce jakiś komplement. Popatrzył na nią, pomyślał i mówi: „Masz ładnego wąsa” :D
Intencje chyba miał szczere, ale wyszło jak zawsze :)
Mam 25 lat i zawszę drwiłam z programów typu: „Trudne sprawy”, romantycznych komedii (szczególnie polskich), śmieszyły mnie wyznania i druzgocące problemy moich znajomych i ich. W życiu nie miałam faceta, miewałam przelotne romanse, jakieś niezobowiązujące klimaty. Jak mi się ktoś spodobał, to zaraz sobie układał życie z inną i jak w telenowelach układało im się bajecznie. Nie miałam z tego powodu dramatów ani deprechy. Życie przyjmuję na klatę jakie jest. Mam cudownych znajomych, których znam ponad połowę życia. Imprezujemy razem do upadłego, podróżujemy i znamy się jak łyse konie. Jednak złośliwa karma zawsze wraca. Los zawsze robił sobie ze mnie jaja. Ale teraz przegiął.
Zakochałam się ni stąd, ni zowąd w swoim wieloletnim koledze. Kurna, aż wstydzę się o tym pisać... Scenariusz jak z marnego filmu dla nastolatek. Nie ma szans na nic, bo on ma dziewczynę, a ze mną rozmawia jak z kumplem. Od żartów, po rozmowy o sraniu. Nic z tego nie będzie, ja próbuję walczyć ze sobą i jestem w czarnej d... Widujemy się co najmniej dwa razy w tygodniu i robi się mało fajnie.
Opowieść jak z Bravo... No cóż, wygadałam się, idę dalej być „kolegą”.
Choć mam dobrych rodziców, było kilka rzeczy, które nigdy nie powinny się zdarzyć. Minęło tak wiele czasu, a to wciąż we mnie siedzi.
Przygotowania do I Komunii Świętej. Chodziło się co niedziela na mszę. Tak też miało być i tym razem, tym bardziej że po mszy mieliśmy dostać od księdza srebrne łańcuszki. Niestety, tym razem byłam chora. Miałam katar, bolało mnie gardło, a w moim żołądku panowała rewolucja. Zawsze przy początku grypy czy przeziębienia miałam mdłości. Bardzo nie chciałam tym razem iść do kościoła. Płakałam i błagałam, mówiłam, że bardzo źle się czuję, że chyba zaraz będę rzygać. Tata nie chciał mnie zabierać, bał się, że jeszcze bardziej się rozchoruję, ale niestety. Moja mama pozostała nieugięta. Uparła się, że muszę iść i koniec, bo jak to ma mnie nie być, kiedy jest rozdanie łańcuszków. Poszłam do kościoła.
Mama powiedziała, że jak poczuję, że będę zaraz wymiotować, to mam wyjść z kościoła. Problem polegał na tym, że ja cały czas czułam się tak, jakbym miała zaraz puścić pawia. Msza trwała w najlepsze, był to jakiś moment, kiedy mieliśmy stać. Czułam się tak źle, że wstałam i zakręciło mi się w głowie. Mama zdążyła tylko do mnie podbiec. Pawia puściłam prosto na nią. Obrzygałam ją, siebie, podłogę i wszystko wokół.
Tata zabrał mnie z tego kościoła niemal od razu. Nigdy nie zapomnę tych spojrzeń ludzi... Ale nie to jednak było najgorsze. Pamiętam, jak leżałam na rozłożonej kanapie w salonie, kiedy mama wróciła z tego kościoła. Spodziewałam się raczej jakiegoś współczucia, może lekkiej złości. Na pewno nie spodziewałam się tego, że dostanę w twarz, bo przyniosłam jej tyle wstydu. Cóż...
Czasami, gdy mam gorszy dzień, to zdejmuję okulary i patrzę w lustro.
Wtedy jestem piękna ;D
Parę lat temu znalazłam erotyczne zabawki w pokoju moich rodziców i bez skrępowania zaczęłam ich używać na sobie... Po wszystkim je po prostu myłam i odkładałam na miejsce.
Szkoda, że dziś na myśl o tym nie jest mi już tak przyjemnie jak wtedy...
Mam dość. Serdecznie dość. Niedawno straciłam pracę. Dość niespodziewanie. Zamknęli zakład pracy, wszystkim podziękowali. I siedzę w domu i szukam nowej pracy. Na początku było okej. Wzięłam na siebie praktycznie wszystkie obowiązki w domu, bo dla mnie to logiczne, że skoro mąż pracuje, to nie będzie jeszcze tyrał po pracy. I tak teraz wstaję rano, ogarniam siebie, dzieciaki. Potem zakupy, gotowanie, sprzątanie, pranie itd. Niestety potem zaczęło się „skoro nie pracujesz, to...”. I tak pojawiły się prośby. Od męża mniej. Najwięcej od rodziny. Żebym pojechała z babcią do lekarza, bo będzie jej wygodniej samochodem niż tramwajem, żebym pojechała zrobić zakupy rodzicom, chociaż nie są starzy, bo przecież pewnie i tak będę w sklepie, zawiozła dokumenty do urzędu, upiekła komuś wymyślne danie, które zajęło mi prawie cały dzień. I każda z tych rzeczy byłaby dla mnie zupełnie OK, ale na przykład mama też nie pracuje, ale przecież ona ma sklep dalej, więc prosi mnie. A ja zaczynam mieć pracy na cały dzień. Codziennością staje się, że gdy ci pracujący mają fajrant po 16, ja często zapieprzam do 21, bo przecież ja nie pracuję, więc mam MNÓSTWO czasu. Wiem, co powiecie. Postaw im się, porozmawiaj z nimi. Ja wszystko to wiem, ale strasznie ciężko jest mi to wprowadzić w życie. Całe dzieciństwo byłam tresowana, żeby robić za innych, żeby inni nie musieli. I choć jestem świadoma tych schematów, to zawsze gdy ktoś mnie zaczepi, żebym coś zrobiła, odruchowo się zgadzam, a potem pluję sobie w brodę.
W pierwszej klasie szkoły podstawowej bardzo często odwiedzały mnie koleżanki i kiedy u mnie były, moja mama stawała się radosna, otwarta i przyjacielska. A ja marzyłam o tym, by którejś z koleżanek umarli rodzice, mając nadzieję, że wtedy będziemy mogli osieroconą koleżankę przygarnąć i moja mama już zawsze będzie miła.
Jak byłam mała, to czasem rano chowałam się pod kołdrą i leżałam płasko na łóżku. Robiłam tak, bo miałam nadzieję, że mama nie zauważy mnie tam i ominie mnie dzień szkoły.
Nienawidziłam szkoły. Byłam wyśmiewana za ciuchy (pochodzę z biednej rodziny), za to, że na nic mnie nie stać, za ojca alkoholika. Za moją rodzinę.
I o dziwo, gdy tak robiłam, zawsze w domu zostawałam. Mama widać widziała, że boję się szkoły i nie chcę tam iść. I za to jej dziękuję, że rozumiała.
Dziś jestem dorosła i pnę się wyżej i wyżej. Poznałam miłość mojego życia, która mnie wspiera. Daje mi nadzieję i siłę na kolejny dzień. Dzięki niemu ani nie boję się już ludzi, ani spojrzeć im w twarz, ani wyrazić swego zdania.
Rozumiem i współczuję wszystkim, którzy byli poniżani w szkole. Jestem jedną z nich.
Kocham chomiki. Mam ich ponad 8, każdy w osobnej klatce. Często przyjeżdżam do babci i czasem zabiorę któregoś z chomików, bo bez nich nie potrafię funkcjonować. Muszę choć raz dziennie przytulić tę puszystą słodkość.
Pewnego deszczowego dnia relaksowałam się wraz z moją kluską przy ciastkach i książce. Ja siedziałam na kanapie, a on na stole. Chomik chyba po mnie odziedziczył apetyt i pożarł całe chomicze ciasteczko. Ze zdziwieniem spojrzałam na niego, puściłam na ziemię, by spalił nadmiar tłuszczu i wróciłam do lektury. Po czasie do pokoju weszła babcia, a ja upomniałam ją, by uważała, gdzie stąpa, bo mój chomiczek jest na wolności. Ta ostrożnie, przystając na każdym kroku, by przypadkiem się nie zachwiać i nie nadepnąć na zwierza, podeszła do kanapy.
Warto wspomnieć, że babcia jest pedantką. Gdy z nią rozmawiasz, a ta wypatrzy okruszek, którego normalny człowiek nie zobaczy, już nie skupia się na rozmowie, tylko na tym jakże ważnym paprochu i tylko czeka, by go sprzątnąć.
Gdy babcia podeszła do mnie i spojrzała na stół, zobaczyła maleńki okruszek po ciastkach czekoladowych. Jak to zazwyczaj robi, wzięła go na palec i zjadła. Po chwili zorientowałam się, że to wcale nie był okruch, tylko chomiczy bobek, który rzeczywiście przypomina czekoladę... Zerknęłam ze strachem na babcię, a ta lekko się skrzywiła i mruknęła coś w stylu, że teraz nie robią już takich dobrych czekolad jak kiedyś. Wolałam już jej nie tłumaczyć, że to wcale nie była czekolada... Lepiej, by dalej żyła z myślą, że nie skosztuje już takich czekoladowych pyszności jak za jej czasów.
Chyba jedynym plusem tej historii jest to, że dzięki mojemu chomikowi teraz schudnę, bo już nie tknę czekoladowych ciastek.
Dodaj anonimowe wyznanie