#VAyDF

W szkole podstawowej miałam problemy z higieną. Mycie się było raczej „w kratkę”, czasem mi się chciało, czasem nie. Do łazienki to szłam właściwie posiedzieć na toalecie, poczytać etykiety detergentów i puszczać wodę, żeby się nikt nie zorientował. Do dzisiaj nie wiem dlaczego miałam z tym takie problemy. Mieliśmy normalną, czystą, w pełni wyposażoną łazienkę. Nikt mi nie żałował wody czy kosmetyków. Moi rodzice nie zauważali (albo nie chcieli zauważać). Kiedy raz na jakiś czas jednak mama mnie przyłapała na tym, że się nie umyłam, dostawałam wykład o tym, że brudasów w szkole nikt nie lubi i mam iść się umyć. Ale tak naprawdę nigdy ze mną o higienie nie rozmawiali. O potrzebie używania dezodorantu dowiedziałam się po jednej z lekcji WF-u, kiedy koleżanki zapytały, czy ja w ogóle używam dezodorantu, bo strasznie śmierdzę. Więc nieśmiało zapytałam mamę, czy może mi takie coś kupi. Jedna z dobrych koleżanek delikatnie przekazywała mi, że widać, że się nie umyłam. Do dziś podziwiam, że w tamtym okresie miałam koleżanki. Mama nigdy nie przekazała mi, jak poradzić sobie z okresem, a pierwszy dostałam, kiedy mama była akurat za granicą. Przestraszona, radziłam sobie jak mogłam, bez wiedzy, że mamy w domu takie coś jak podpaski. Pod koniec szkoły podstawowej na szczęście już o siebie dbałam, pewnie ze wstydu. 
Aktualnie mam prawie 30 lat. Pilnuję swojej higieny. Jednak do dziś jak tylko czuję, że jestem spocona, to cała moja uwaga skierowana jest na zastanawianie się, czy wszyscy wokół czują, że śmierdzę. Albo czy na pewno nie śmierdzi mi z ust, mimo że 10 minut temu myłam zęby.

#k6CcK

Ciąża przebiegała planowo, wszystkie badania wychodziły dobrze. Miałam mieć syna, marzenie... Miałam.
Na kilka dni przed planowanym terminem porodu mojemu szczęściu zatrzymało się serduszko. Z niewyjaśnionych do dziś przyczyn.
Oczywiście musiałam go normalnie urodzić. Kilka godzin męczarni, a w zamian cisza. Pierwszy i ostatni raz mój syn w moich ramionach, szybki chrzest i w karton... Tak po prostu.
Potem pogrzeb i myśli do końca życia – co by było, gdyby...

Dbajcie o siebie. Jeśli wydaje Wam się, że w ciąży możecie przenosić góry – macie rację, wydaje Wam się...

#VlOCt

Miałam wtedy 11 lat i po raz pierwszy leżałam w szpitalu. Szpital był dziecięcy, ale w tym okresie na oddziale (okulistyka) były same starsze ode mnie dziewczyny. Byłam wtedy już dosyć wysoką dziewczynką i denerwowały mnie kible w dziecięcych rozmiarach. Mama uczulała mnie zawsze, żeby poza domem nie siadać bezpośrednio na deskę, tylko obkładać papierem, ale byłam na to zbyt leniwa, więc załatwiałam swoje potrzeby, kucając nad czeluścią sedesu.

Tamtego gorącego dnia zamierzałam już zasnąć, lecz szpitalna kolacja spowodowała ogromną rewolucję w jelitach i domagała się natychmiastowego opuszczenia kiszek. Wystrzeliłam jak z procy z łóżka i na oślep pognałam do kibla – naprawdę nie wiem, dlaczego nie założyłam okularów. Może spieszyło mi się. Ale nie zapominajmy, że byłam pacjentką okulistyki i naprawdę niewiele widziałam. Mogłam też mieć na oku jakiś opatrunek, nie pamiętam. Zawiesiłam dupę nad muszlą i uwolniłam lawinę g*wna. Po wszystkim rozejrzałam się z ulgą i zdałam sobie sprawę, że przesunęłam tyłek zbyt w lewo i trafiłam poza sedes! Usypałam niechcący kopiec g*wna na podłodze... Strasznie się przestraszyłam. Starałam się pozbierać papierem co nieco, ale to tylko pogorszyło sytuację. Z braku lepszego pomysłu, a może ze strachu przed pielęgniarkami, poszłam schować się w łóżku.

Rano najpierw któraś koleżanka odkryła śmierdzącą niespodziankę, a potem dopiero sprzątaczka dokonała oględzin. Doszła do wniosku, że stolec został postawiony wieczorem, gdyż do rana zdążył trochę przyschnąć. Pielęgniarki wszczęły śledztwo i przesłuchiwały informacyjnie wszystkich pacjentów, pytały, kiedy ostatnio kto korzystał z toalety i kiedy był ostatni stolec. Ja jednak nie czekałam, aż moje sprawstwo wyjdzie na jaw, tylko zaczęłam własną kampanię obwiniania starszej dziewczyny z sali obok. Wskazywałam, że chodzi spać ostatnia, nie chce rozmawiać z innymi i bardzo się rumieniła na pytania o g*wno w toalecie.

I wiecie co? Przekonałam wszystkich, że to jej wina.

Przepraszam, koleżanko! Młoda byłam, tchórzliwa i sprytna...

#yk5ru

Stało się to kilka lat temu. Jako małe dziecko 9- lub 10-letnie doświadczyłam czegoś najgorszego. Ojciec zachorował na schizofrenię, polegającą na paranoi związaną z wiarą. Trafił do szpitala psychiatrycznego, ale szybko z niego uciekł. Miał kilka powrotów, ale żadne nie przynosiły długotrwałych efektów. Nie chciał brać leków. Z roku na rok było coraz gorzej – nie interesował się niczym z domu rodzinnego. Urządził pobojowisko, powykradał wiele rzeczy tylko po to, aby spłacić swoje długi, których miał pełno. Oskarża nas wszystkich o to, że wyrzuciliśmy go z domu, itp. Często nas prześladuje i utrudnia nam wejście na teren domu, w którym mieszkamy – blokuje furtki, bramę oraz barykaduje drzwi i zamki. Jego rodzice mówią, że jest to „dar od Boga”. Prześladuje moją mamę, mnie i całą rodzinę ze strony matki. Przez człowieka, który jest tylko ojcem na papierze, bo inaczej nie można go nazwać, straciliśmy całe młode życie. Najpiękniejsze lata zostały zniszczone przez strach i niepewność – co stanie się jutro? Co zrobi? Może zapuka do drzwi? Co, jeśli któraś z nas zostanie skrzywdzona (jest do tego zdolny)? Mija już 8 lub 9 lat od rozpoczęcia się tego koszmaru, a jak na razie światełka w tunelu nie widać. Przez niego każdy kontakt z płcią przeciwną kończy się fiaskiem, bo boję się, że może skrzywdzić mnie tak, jak ojciec moją mamę. Żadna z nas nie umie ułożyć sobie życia i nie żyć tymi wydarzeniami, bo ojciec ciągle robi coś, co niszczy nam życie. Chciałabym, żeby on zniknął.

#crUFT

W moim mieście co roku organizowany jest swego rodzaju event dla turystów, przejezdnych. Koncerty, alkohol, stoiska pełne dziwactw i wiele innych atrakcji. Jak co roku wybrałem się na ten event z grupką znajomych, żeby poodwalać jakieś głupie rzeczy. Wiadome jest, że w trakcie takich zabaw liczy się krew w alkoholu, a nie odwrotnie, dlatego dość szybko skończyłem. Mocno chwiejnym krokiem postanowiłem wrócić do domu przez tory kolejowe, bo najszybciej i najłatwiej trafić. Idąc po tych drobnych kamyczkach i potykając się co parę metrów, znalazłem coś. Ale to nie było zwykłe coś, bo przykuło to moją uwagę na tyle, że zamarłem w bezruchu. Przykucnąwszy, zacząłem wlepiać gały w jakąś kulkę, która dziwnie mruczała. Czułem się jak Gagarin, jakbym zobaczył coś, czego żaden inny człowiek jeszcze nie widział. Dotknąłem to. Okazał się być to jeż, po dłuższym patrzeniu się na niego nadal tylko mruczał. W moim mózgu zaczęło ruszać się coś, co nawet Vladimir Demikhov spisałby na straty. Wpadłem na pomysł! JEST CHORY! Przecież to jasne – mruczy, bo go boli, jak mnie boli brzuch, to też się zwijam jak on. Więc jako zapalony miłośnik wszystkiego, co żywe, postanowiłem go wziąć następnego dnia do weterynarza. Wyjąłem butelkę złotego trunku z plecaka i włożyłem do kieszeni, a na jego miejsce ułożyłem kuleczkę. Zadowolony z siebie, bo uratowałem życie jeżowi, brnąłem dalej ku przygodzie!
Po jakimś czasie zobaczyłem coś, co kolejny raz zmusiło mnie do postoju. Ukucnąłem jak poprzednio, a tu znowu jeż! Znowu skulony i mruczy! No nie ma innej możliwości! Oba pewnie się czymś zatruły i trzeba im pomóc. Dlatego jego też usadowiłem w plecaku. Całkiem szczęśliwy, wczołgałem się do domu. Postanowiłem zwierzaczkom zrobić kojec ze starej poduszki. Dałem im kawałek zaschniętego chleba i... No właśnie! Nie mam czym ich uraczyć do picia! Cola jest niezdrowa, więc najprościej będzie uraczyć je trunkiem z żubrem na butelce! Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Ułożyłem następująco pupili na poduszce i sam ruszyłem ku objęciom Morfeusza.

Jeże po opróżnieniu miski rano dziwnie się zachowywały, dlatego po tym, jak sam uzupełniłem płyny, dałem im zwykłej wody. Kiedy wytrzeźwiały, zawiozłem je tam, gdzie je znalazłem.
Ot, taka historia o pomaganiu zwierzętom.

#LgqJU

Mieszkam na wsi niedaleko popularnej atrakcji turystycznej dla dzieci. To co wyprawiają ludzie przyjeżdżający tutaj jest tragedią.  Najgorsi są ludzie na warszawskich rejestracjach. Oczywiście nie wszyscy, ale najbardziej we znaki daje się Warszawa.

Czas żniw. Wiadomo – wolno jadące kombajny, ciągniki z przyczepami, prasy. Raczej standard. Tą samą drogą przez wieś jeżdżą rodziny do wspomnianej atrakcji turystycznej. Ich zachowanie jest co najmniej skandaliczne. Trąbienie i wyzywanie ludzi, którzy nieraz od 4.00 rano żniwują. Tak, wyzywają rolnika, bo ma czelność wykonywać swoją pracę... Brak zachowanej odległości, ogromna prędkość. Kto jedzie przez wieś 100 km/godz., gdzie jakieś zwierzę gospodarskie może wyskoczyć? W dodatku oni jadą razem z dziećmi...

Czasami myślę, że dla takich ludzi chleb powinien być bardzo drogi.

#V2SgR

O tym, że są różne rodzaje zauroczenia, dowiedziałem się parę lat temu.

W liceum poznałem Martę – mądra, ładna, zrównoważona. Zakochałem się. Zostaliśmy parą, mówiono, że pasujemy do siebie idealnie. Na studia wybraliśmy się do różnych miast, które były w bliskiej odległości od siebie, dlatego też mogliśmy się odwiedzać raz na tydzień. Na studiach poznałem wielu fajnych ludzi. Jednym z nich był Kuba, który stał się jednym z moich najbliższych przyjaciół. Na magisterce Kuba związał się z Nel i po prostu oszalał na jej punkcie. Była piękna, inteligenta, trochę ekscentryczna, trochę marzycielka. Początkowo traktowałem ją z dystansem, ale potem okazało się, że to super dziewczyna. Pamiętam, jak z pełnym zapałem Kuba opowiadał mi o niej, o ich spotkaniach, o tym, jaka jest wspaniała. Wierzyłem mu, aczkolwiek trochę mnie bawiło to jego pierwsze zakochanie, trochę czekałem, aż mu w końcu przejdzie i będą taką normalną parą.

Miesiące mijały, a ich „miesiąc miodowy” nie mijał. Kuba opowiadał, jak to Nel się nim opiekowała, gdy był chory, jak zawsze czeka na nią na dworcu z kwiatkiem, jak celebrują każdą rocznicę, jak piszą sobie sekretne wiadomości na murach miasta, jak uczą się razem nowych rzeczy, mają szalone marzenia. Dużo o tym myślałem i z pewną goryczą patrzyłem na mój stabilny związek. Z Martą nigdy nie mieliśmy szalonych planów, nie zaskakiwaliśmy się ręcznie robionymi prezentami, nigdy nie wyczekiwaliśmy na siebie na dworcu z kwiatami czy transparentem. Wszystko było takie stabilne, poprawne, dobre. Myślałem, że może życie nabierze koloru, gdy Marta ze mną zamieszka, ale tak się nie stało.

Nie wiem kiedy, ale w pewnym momencie złapałem się na tym, że jestem zafascynowany opowieściami Kuby i Nel o ich związku, ich relacją. Lubiłem na nich patrzeć, gdy są razem, lajkowałem ich zdjęcia na fejsie, na każdą opowieść czekałem jak na nowy odcinek serialu. Nie byłem zakochany ani w Nel, ani w Kubie, po prostu w ich związku – byli czymś, na co zawsze czekałem. Kiedy oznajmili, że wyjeżdżają za granicę, żeby w końcu spełnić swoje marzenia, byłem w szoku. Marta uznała, że są idiotami, bo rzucają dobrze płatną pracę dla jakiejś mrzonki, że jadą tak „na hurra” i że na pewno im się nie uda. To nam ma się udać w życiu, bo jesteśmy tacy poukładani. 

Teraz minął rok od wyjazdu Kuby i Nel. Żyją szczęśliwie w mieście, o którym zawsze marzyli, znaleźli prace marzeń, biorą ślub.  A my z Martą, cóż... Rozstaliśmy się w momencie kiedy zmieniłem pracę na taką, gdzie co prawda się mniej zarabia, ale moja satysfakcja jest dużo większa. Wykrzyczała mi, że to nieodpowiedzialne, że to fanaberia i powinienem zbierać na nasze wspólne życie. Tyle że ja tego naszego wspólnego życia jakoś nie widziałem. Wolę być sam niż żyć w poukładanym związku, gdzie wszystko jest „od do”.

#C21aE

Zaczynam się bać, że mogę być mitomanem. Już w dzieciństwie występowały sytuacje, gdzie usłyszałem jakąś historię, a później dodając parę szczegółów, mówiłem ludziom, że to moja historia. Teraz gdy jestem dorosły nie zdarza mi się często kłamać, a gdy już to zrobię, mam straszne wyrzuty sumienia, co nie daje mi spokoju. Gdy poznaję nowych ludzi, kłamię na temat swojego pochodzenia, mówię, że jestem z innego miasta, że mieszkałem tu i tam, bla, bla, bla. Nie wiem po co ani czemu to robię, skoro nie czerpię z tego żadnych korzyści. Może potrzebuję atencji, uwagi, której w dzieciństwie nie dawali mi rodzice? Wiem na pewno, że czas coś z tym zrobić, póki nie będzie za późno i stracę osoby, na których mi zależy.

#0bgP2

Byłam już pełnoletnia, a w LO mieliśmy bardzo ważny sprawdzian, na który, prawdę mówiąc, umiałam średnio. Już podczas jego trwania poczułam, jak strasznie boli mnie brzuch – jelita skręcały się jak szalone. Biegunka. Każdy z was pewnie to przeżył, więc wiecie, jak ciężko jest w takim momencie wytrzymać. Zapytałam, czy mogę wyjść, bo toaleta była tuż obok sali, ale nauczycielka nie chciała mnie puścić, więc kończyłam pisać sprawdzian coraz bledsza. Kiedy lekcja się skończyła, to już ewidentnie było widać, że coś ze mną nie tak. Psorka się trochę zmartwiła, mówi, że faktycznie coś blada jestem, ale nie miałam czasu na rozmowy, więc coś odmruknęłam i niemalże wypadłam z sali. Tak niefortunnie, że po drodze się wywaliłam i stuknęłam głową w ramę drzwi, niezbyt mocno, ale w połączeniu z wariującymi jelitami na chwilę mnie zamroczyło. Ledwo ludzie mnie pozbierali, a już biegłam dalej do toalety, gdzie nareszcie nastąpiła ulga.
Nic mnie nie bolało, czułam się jak nowo narodzona. Wychodzę z kibelka, a tam cały komitet powitalny w postaci higienistki, psorki i jeszcze innego nauczyciela. Pytali, co też mi się stało, ale nie chciałam im opowiadać o swoich biegunkowych problemach i wyjaśniłam, że po prostu zasłabłam. Higienistka zapytała, czy przez chwilę byłam całkiem nieprzytomna, a ja potwierdziłam, bo myślałam, że wtedy dadzą spokój.
Nie spodziewałam się, że zrobi się z tego niezła awantura. Usadzili mnie u higienistki, gdzie znowu odezwały się jelita, pobladłam i zaczęłam chylić się ku dołowi, żeby wytrzymać. Dalej nie przyznawałam się, że to biegunka, więc... wezwali pogotowie, bo wyglądałam aż tak źle.
Co najlepsze, okazało się, że czegoś mi tam we krwi brakuje, więc dostałam kroplówki, zwolnienie i takie tam.
Ostatecznie przez zwykłą, mówiąc brzydko, sraczkę, udały się dwie rzeczy:
– stwierdzono u mnie cukrzycę
– pani psorka bardzo mnie przepraszała i pozwoliła napisać sprawdzian jeszcze raz, bo poszedł bardzo źle (tak, pewnie dlatego, że się nie nauczyłam).

I tylko mama się dowiedziała, że po prostu mnie przycisnęło.
Dodaj anonimowe wyznanie