#MpwnD

Pracuję na magazynie. Wczoraj wezwał mnie do siebie kierownik tego kołchozu i kazał wypełnić anonimową ankietę satysfakcji z pracy. Wszystko byłoby OK, tylko wypełniałem ją jako jedyny obecny pracownik u niego w biurze w danym momencie w obecności babki z HR-u i jego. Dodatkowo babka po wszystkim zapytała się mnie, czy chciałbym coś dodać, o czymś opowiedzieć, ale wzrok kierownika podpowiedział mi, że nie chcę o niczym opowiadać. Po mnie było jeszcze po kolei pół magazynu. Pewnie wyszło im po tym badaniu, że jesteśmy najszczęśliwszym działem w całej firmie. Farsa jak cholera.

#TXJqQ

Mam 37 lat. Trzy tygodnie temu zauważyłem, że wszystkie paznokcie u rąk mają ciemne odbarwienia. Nie zwróciłem na to specjalnej uwagi, ale jak żona to zobaczyła, wystraszyła się, powiedziała, że u nich w szpitalu to się czasem kończy nawet amputacją palców i nie wolno tego bagatelizować. W internecie doczytała, że to może być czerniak, choć to raczej nie to, bo plamy są na wszystkich palcach. Znajoma lekarka przyznała, że to dziwne. Poszedłem więc do swojego lekarza, a on kazał mi obciąć końcówki paznokci i wysłał je do laboratorium, jutro mam ustalone badanie krwi.

Trzy dni temu pod prysznicem, z nudów chyba, zacząłem czytać opakowanie szamponu do barwienia siwych włosów, który dostałem od żony miesiąc temu — bo kto normalny czyta instrukcję używania szamponów? A tam stoi jak wół: szampon należy wmasowywać tylko wewnętrzną stroną dłoni, unikać kontaktu z palcami, gdyż barwnik może powodować odbarwienie paznokci...
Śmiechom i żartom nie było końca.

Szampon działa na siwe włosy rewelacyjnie, jutro idę kupić taki sam do brody!

#gWOVc

Jestem w związku od 11 lat, mamy dziecko, od 3 lat jesteśmy po ślubie i w zasadzie wtedy zaczęło się wszystko zmieniać. Mój mąż pochodzi z rodziny patologicznej, jego ojciec pił, nie jakoś bardzo, ale miał z tym problem, i bił jego matkę po alkoholu (nie wiem, czy bez niego też). Mąż ma również brata, starszego, który rozstał się ze swoją partnerką z powodu agresji w stosunku do niej, ale też podejścia do życia w stylu Piotrusia Pana. Kacper nie przejawiał przez te wszystkie lata w stosunku do mnie żadnej agresji, był miły, potulny, kochał mnie i dalej kocha, natomiast po ślubie się zmienił i to nie tak, że od razu po, powiedzmy jakieś pół roku, rok. Zaczął być bardzo drażliwy, wszystko go wkurza, ma obsesję na punkcie tego, żeby go szanować. Nie da się z nim normalnie porozmawiać, chodzi z miną, jakby chciał kogoś zabić. Ciągle się chce ze mną kłócić o pierdoły, każdą rzecz uważa za zaczepkę. Zwolniono go z pracy, bo kłócił się z szefem, wyzywał go. Do mnie potrafił zadzwonić, jak był w pracy i mówić, że zaraz nie wytrzyma i kogoś uderzy, że aż się cały trzęsie. Bardzo łatwo i szybko się denerwuje i traci cierpliwość, raz mnie już nawet poszarpał, bo poszłam spać do córki po kolejnej kłótni i nie chciałam z nim rozmawiać, a on chciał mnie siłą do tego zmusić.

Nie wiem, co mam robić, ze wspaniałego faceta z poczuciem humoru, roześmianego, zmienił się w obcą mi osobę. Zawsze go chwaliłam i podziwiałam, że mimo że pochodzi z rodziny z taką przeszłością, jest taki wspaniały. Jestem załamana i mam wrażenie, że przestaję go kochać, czuję się oszukana, nie wiem, gdzie szukać pomocy, tłumaczę mu cały czas, że się zmienił, pytam, co się dzieje, a on przyjmuje do wiadomości, co mówię, przez dwa dni jest lepiej, a potem znów to samo, jakby miał pamięć złotej rybki. Z mojej strony nic się nie zmieniło, zastanawiałam się nad tym bardzo często, mówi się, że wina leży po obu stronach, natomiast ja czuję się jak widz w teatrze, który ogląda swoje życie z boku.

Byliśmy bardzo blisko, to była prawdziwa miłość. Spędzaliśmy czas razem, mamy wspólne hobby, które nas połączyło, nigdy się razem nie nudziliśmy. Nie ma mowy o kochance i tego typu rzeczach. To jest tak niesamowita zmiana, że nie wierzę, że jest naturalna, patrzę w jego oczy, na jego wyraz twarzy i to nie on. Nie poznaję mężczyzny, którego kocham od lat.

#JjJFz

Pracuję w kawiarnio-lodziarni od bardzo dawna. Nigdy mi to nie przeszkadzało, lubię tę pracę. Uwielbiam rozmawiać z ludźmi. Oczywiście zdarzają się wyjątki. Co drugi dzień słyszę „Zrobi mi pani loda?”, „Taka piękna dama, może popracujesz dla mnie?”, „Jeśli nie masz chłopaka, to się dogadamy, a nawet jeśli masz, to he, he, nie szkodzi!”, „Sama pani ubija tę śmietankę?” itd. 
Dzisiejszy tekst mnie zaskoczył, a myślałam, że słyszałam wszystko. Gościu powiedział, że zrobi mi minetkę, jak w minutkę go obsłużę. Żałuję, że nie dostał ode mnie talerzem... Gdy zwróciłam mu uwagę, że takie komentarze nie są na miejscu, stwierdził, że przesadzam i on tylko żartuje.
 
Nie. To nie jest śmieszne. Jest to obrzydliwe i seksistowskie. Najgorsze, że takie komentarze słyszę od typów 50+. Każdy z nich mógłby być moim ojcem.
Jak wracam do domu, to niedobrze mi się robi, jak o tym myślę.

#qKcCv

Historia miała miejsce w czasie moich studiów. Ważną informacją jest, że byliśmy podzieleni na dwie grupy, powiedzmy A i B, oraz posiadaliśmy całym rocznikiem grupowego maila, na którego wykładowcy wysyłali nam różne materiały przeznaczone dla nas. Chcąc być zawsze na bieżąco z pocztą, połączyłem skrzynkę grupową ze swoim smartfonem. Wiadomości oczywiście odbierałem od razu, jak przychodziły, jednak kiedy były adresowane do drugiej grupy, nie mojej, kasowałem je bez czytania.
Byłem święcie przekonany, że kasuję je tylko ze skrzynki na telefonie, natomiast na głównej poczcie nic się nie zmieniło. No niestety, tam też wiadomości przechodziły od razu do kosza...
Na roku wybuchła afera, że ktoś robi na złość i specjalnie kasuje maile. Były akcje ze zmienianiem hasła, usuwaniem byłych studentów z grupy, a w końcu starosta przekierował kopie maili na swoją prywatną skrzynkę. Dopiero to pomogło, a ja w ciągu kilku lat od ukończenia studiów odkryłem, że to była moja wina.

Cóż, przepraszam kolegów studentów ;)

#zFHbH

Wychowywałam się w patologicznej rodzinie – może nie skrajnej, ale nie było dobrze. Mój ojciec, emerytowany policjant, lubił sobie wypić, a matka była współuzależniona. W domu wieczne imprezy i awantury o brak pieniędzy. Tak naprawdę przez moje wczesne dzieciństwo wychowywała mnie starsza o 16 lat siostra.

Jak miałam 12 lat, zmarł mój ojciec, wkrótce po tym matka sama z siebie przestała pić (sic!). Rzekomo bardzo źle się poczuła i przestraszyła się, że będę sierotą. Nadal jednak cierpi na choroby natury psychicznej (depresja, omamy, etc.). Obecnie sytuacja jest pod kontrolą – głównie dlatego, że ja i moja siostra wzięłyśmy na siebie zobowiązania finansowe matki.

Dorastając obiecałam sobie, że nie chcę żyć w takich warunkach – chcę mieć stabilność finansową i być „kimś”, jak już skończę naukę.

Przewińmy teraz czas o prawie 20 lat – faktycznie część postulatów udało mi się osiągnąć. Mam rozwojową i dobrze płatną pracę w branży, gdzie jest „rynek pracownika”. Jednakże od 12 lat (odkąd skończyłam 18) wspieram matkę finansowo – opłacam jej czynsz, który notabene jest horrendalnie drogi (ponad 800 zł), do tego dokładam się na jedzenie czy inne wydatki. Oczywiście muszę jeszcze utrzymać się w Warszawie, gdzie obecnie mieszkam. Moja starsza siostra, mimo że mieszka z matką, nie jest w stanie przejąć zobowiązań finansowych, ponieważ spłaca ogromny kredyt (ponad 70 000 zł), który wzięła, żeby spłacić długi matki – ale na to potrzeba całkowicie oddzielnej historii.

Dodam, że moja matka ma minimalną emeryturę, przepracowała niewiele w swoim życiu, za to „jej się należy”, a tylko przez to, że inni się na nią uwzięli, nie poradziła sobie w życiu. Nic osobiście nie osiągnęła, a większość mojego dzieciństwa przepiła. Co zabawne, teraz kiedy jest w całkiem stabilnym stanie psychicznym, to wygląda na bardzo elegancką seniorkę.

Sytuacja jest patowa – bez wsparcia mojego i siostry matka by się stoczyła na dno. Pomagam, ponieważ kocham matkę, a w karierze dążyłam do tego, żeby mieć na tyle komfortową sytuację, żeby te pieniądze tak bardzo nie obciążały mojego budżetu domowego. Cały czas jednak duszę w sobie takie ogromne poczucie niesprawiedliwości. Mam wrażenie, że całą energię poświęcam na utrzymywanie matki, a w ogóle nie mam czasu ani chęci na założenie własnej rodziny. To co zdefiniowało mnie we wczesnym dzieciństwie – wyjście z tego bagna na ludzi – przekształciło się w jakiś twór, że nie mogę w pełni czuć się wolna, dopóki nie ureguluję wszystkich problemów w domu.

I taka myśl nachodzi mnie na koniec. W biednych państwach, gdzie system emerytalny praktycznie nie istnieje, jest tylko jedno zabezpieczenie na starość – potomstwo. Muszę przyznać, że moja matka całkiem nieźle się zabezpieczyła.
Gorzej ze mną.

#Txv8H

Jak byłam mała, tata przyniósł do domu szczeniaczka. Z pieskiem się bawiliśmy, wyprowadzaliśmy na dwór, ogólnie dobrze miał z nami. Niestety w moim dziecięcym móżdżku ubzdurało się, że on nie ma już mamy. A co robi każda psia mama? Liże pieska... Tak więc jak nikt nie widział, lizałam mojego psa po głowie, żeby czuł się z nami lepiej.

#MKwda

Mieszkam i pracuję poza Polską. Ostatnio do firmy przyszedł Polak, który mówi wyłącznie po polsku, a jako że jestem jedyną osobą, z którą może się dogadać, trafił do mnie na szkolenie. I nie mam pojęcia, co zrobić. Facet się stara, widać, że bardzo chce robić. Próbuje pomagać, co chwila pyta, co robić, i to jest OK. Ale zupełnie nie jest OK sposób, w jaki wykonuje zadania.

Tłumaczę mu dokładnie, co i jak ma zrobić, pytam, czy rozumie, i na końcu okazuje się, że zrobił tylko część zadania, bo poszedł komuś pomóc, i mu się zapomniało, albo coś tam innego. Zadania są proste, jedno naraz, nic, czego by nie zrobił bez doświadczenia.

Wiem, że jest mu ciężko, nasza firma jest z gatunku tych dla lubiących wyzwania, pracujemy w grupie i każdy trybik jest ważny. Jeśli jeden element nie zostanie wykonany, wszyscy stoją, po prostu. Znaczy, nie stoją, tylko nadrabiają braki, żeby ruszyć dalej. Nasz nowy kolega tego nie rozumie, tłumaczenia nic nie dają, a został mu tydzień, żeby udowodnić, że się nadaje. A ja się źle czuję z myślą, że prawdopodobnie będę musiała dać mu negatywną opinię.

#LRZgZ

Pracuję po 12 godzin dziennie. Wyrabiam w miesiącu tyle godzin, co osoby pracujące po 8 godzin. Po prostu częściej mam dni wolne. W ciągu tych 12 godzin mam 20 minut przerwy. Ostatnio doczytałam się w firmowych papierach, że „pracownikowi przysługuje 20-minutowa przerwa śniadaniowa i jedna przerwa papierosowa”. Zaczęłam się przyglądać innym pracownikom i doszłam do wniosku, że tych przerw papierosowych jest zdecydowanie więcej niż jedna. I oczywiście mnie nie dotyczą, bo nie palę.

Wczoraj uznałam, że śniadanko nie było dość sycące i poszłam do kierowniczki z prośbą o wyjście na chwilę. Skoro pracownikowi druga przerwa przysługuje, to co stoi na przeszkodzie, żebym sobie w tym czasie kupiła batonika w automacie? Na przerwie śniadaniowej też nikt nie wymaga ode mnie, żebym jadła śniadanie – pomyślałam. Kierowniczka wybuchnęła śmiechem i kazała mi wracać do pracy, bo przecież wie, że nie palę i ją to g* obchodzi, czy właśnie dzisiaj zaczęłam palić, czy nie.

Cóż... jutro będzie trzeba się zgłosić do wyższej instancji, bo chociaż pracuję dłużej od innych, to wcale nie dostaję większej pensji.
Dodaj anonimowe wyznanie