Córka toksycznej matki to ciężki kawał chleba. Wiem, bo sama nią jestem i mimo iż dostrzegam, jak bardzo niewłaściwie jest zachowanie matki, nie oznacza wcale, że potrafię sobie z tym poradzić.
Ciągłe pretensje, bo ubieram się nie tak, jak by chciała (ubieram się normalnie leginsy + T-shirt albo szerokie dżinsy + bluza), ale jej zdaniem nie jest to dostatecznie kobiece. Kiedy dla odmiany faktycznie się pomaluję i ubiorę w sukienkę, ma do mnie pretensje, że wyglądam – i tu cytat – „jak wywłoka”. Z tą kobietą nie da się normalnie funkcjonować, bo cokolwiek bym nie zrobiła, ona zawsze znajdzie sposób, by obrócić to w awanturę. A potem oczywiście robi z siebie ofiarę i prowadzi narrację, jakbym to ja wszczynała kłótnie i prowokowała ją do takiego zachowania, kiedy ja jedyne co chcę, to przeżyć swoje życie jako ja, a nie jej idealna kopia.
Nie jestem nią, ale z jakiegoś powodu ona nie potrafi tego zrozumieć. Bo przecież ona nie taką córkę sobie wymarzyła. Tylko że ja jestem prawdziwym człowiekiem, który ma swoje własne cele i marzenia, a nie jej klonem. To, że ona zmarnowała młodość w religijnej rodzinie, gdzie nie wolno jej było prawie nic i robiła za matkę, nie oznacza, że ma prawo rujnować moją młodość.
Nie jestem wpadką. Nie jestem czymś, co się wydarzyło przez przypadek. Jestem adoptowana. Gdybym nie była, moja matka miałaby jakieś wyjaśnienie. Zmuszona do wychowywania młodszej siostry, mogłaby nie chcieć dzieci. ALE NA LITOŚĆ BOSKĄ, proces adopcji nie jest łatwy. Więc jeśli nie chciała dziecka, trzeba było mnie nie adoptować i nie traktować jak najgorszego śmiecia. To była jej świadoma decyzja.
A zachowuje się jak gówniara, robiąca aferę, bo nie dostała tej zabawki, którą chciała.
Chcę się cieszyć życiem, być radosna, ale niestety to chyba nie będzie możliwe, gdy wciąż będę z moim mężem. Jesteśmy ze sobą prawie 20 lat, a ja od jakichś 10 lat czuję się przy nim źle. Nie jesteśmy przyjaciółmi, partnerami, już nie wspominając o kochankach. Mój mąż ciągle ma jakieś problemy emocjonalne, a ja już nie jestem w stanie mu w tym pomagać, bo sama potrzebuję pomocy. Od dłuuugiego czasu borykam się z ograniczeniami narzucanymi przez mojego męża. Próbował mnie odizolować od mojej rodziny, a nawet od swojej, bo mówił, że to jest jego rodzina i ja nie mam prawa często się z nimi kontaktować. Ciągle wyszukuje sobie jakiejś ofiary w naszym otoczeniu, której będzie zarzucał nasze problemy małżeńskie. Nie wspiera mnie w wychowaniu naszych dzieci. Gdy pojawiają się problemy, uważa, że to przeze mnie, bo mam złe relacje z dziećmi. Mnie szlag trafia, bo może miałabym je lepsze, gdyby mnie wspierał i się angażował. W stosunku do dzieci zachowuje się jak wujek, a nie jak ojciec. Widzę, że nie za specjalnie „bawi” go życie rodzinne – jest, bo jest, i tyle.
A ja chcę czegoś więcej... Nie chcę patrzeć na pozbawionego energii i chęci do działania męża. Nie chcę małżeństwa, które leży cały czas pod respiratorem. Ale mamy dzieci, które jak by nie patrzeć, są związane ze swoim tatą (jaki by on nie był). Jest mi tak strasznie smutno i źle...
Jakiś czas temu działkę i dom obok kupiło emerytowane małżeństwo Z DUŻEGO MIASTA. Kupili jako domek letniskowy. Niestety nie pomyśleli, że dookoła domki jednorodzinne i ludzie typowo pracujący. Ich zachowanie sprawiło, że wszyscy mają ich dość.
1. Zimą nikt nie zagląda do domu. Gdy tylko temperatura jest +20, przyjeżdżają i... palą w piecu, by ogrzać stare mury. Niestety cała piwnica jest zawalona drewnem po poprzednich właścicielach, a mokre drewno = czarny dym. Do tego oczywiście wszystkie resztki, papa, listwy itp. I tak sobie siedzimy, my i sąsiedzi dookoła w domach przy pozamykanych oknach, na zewnątrz 25 stopni. Policja mówi, że nie mają narzędzi, by sprawdzić poziom zanieczyszczenia dymu.
2. Nigdy nie miałam nic przeciwko dzieciom, ale jest ich multum. Zero odpoczynku, gdy są, np. po tygodniu człowiek chce usiąść z książką, zimnym drinkiem i odpocząć i... słyszę wrzaski, że Ala chce siku, Sonia uderzyła Karola, Monisia nie jest głodna i wiele, wiele innych. Albo płacz i ryk. I nie, że zachowują się jak normalne dzieci — wszyscy wrzeszczą do siebie przez całą działkę. Dorośli też biorą udział w tym cyrku. Ala chce kupkę, to chodź, dziadek zaprowadzi — niesie się przez całą działkę. Noż nie można podjeść i powiedzieć? Gdy rozmawiam z kimś przez telefon w domu przy uchylonych oknach, to rozmówcy pyta, co to za kinder party mam obok siebie.
3. Działki są ogrodzone i przy ogrodzeniach rosną żywopłoty — większe, mniejsze, różnie. Sąsiadom z drugiej strony padło kilka krzaczków i zrobiła się dziura w szpalerze akurat naprzeciwko ich zadaszenia ogrodowego (coś pomiędzy altaną a namiotem). Całą majówkę mieli przyjemność oglądać nagiego Kubusia, Alę, Sonię, Asię... jak kąpią się w basenie tuż przy płocie. Działka wkurzających sąsiadów nie jest mała, więc nie było to jedyne miejsce na ustawienie basenu.
4. Nikomu nic nie wolno. Jak zrobimy grilla, to źle, bo dym na nich leci. Inni sąsiedzi nie mogli naprawić alarmu, ponieważ mieli urodziny Stasia, a alarm przy naprawianiu hałasuje! Sąsiad miał atak owadów na pewne krzaczki, to zabronili mu pryskać, ponieważ zwiewa na ich działkę. Sąsiad odmówił, ponieważ ważne jest, żeby szybko zareagować opryskami na ten konkretny typ — wezwali policję, że sąsiad truje chemicznie pszczoły i pryska ich krzaki randapem itp. Mieli pecha, sąsiad używa biologicznych oprysków neutralnych dla środowiska poza szkodliwym owadem.
5. Wieść, że sąsiadów nie ma na co dzień w domku szybko się rozniosła. Włamań/prób kradzieży było już 4 lub 5. Za każdym razem któryś z sąsiadów, gdy coś widział, dzwonił na policję. Okazuje się, że to tych, którzy dzwonili wina — bo są w zmowie ze złodziejami i robią to, by sąsiadów wyrzucić z działki.
Jesteśmy wredni. W zeszłym tygodniu było kolejne włamanie. Oprócz mnie trzech innych sąsiadów zauważyło. Nikt nigdzie nie zadzwonił, wróciliśmy spać.
Od niedawna pracuję w przedszkolu. Opowiem wam sytuację, która poważnie mną wstrząsnęła.
To było pierwszego dnia mojej pracy. Dzieci po ok. 5 lat. Rozdałam im książeczki z obrazkami. WSZYSTKIE dzieci w celu przewrócenia na drugą stronę przesuwają palcem od prawej do lewej lub z góry na dół...
Wynająłem moje mieszkanie w Warszawie dwóm obcokrajowcom, którzy wpłacili zaliczkę, opłacili pierwszy miesiąc, a po tygodniu zniknęli wraz ze wszystkim, co było w mieszkaniu. Po prostu mnie okradli, i to mocno. Zgłosiłem to na policję, przyjechali, przez wiele godzin znudzeni spisywali moje zeznania. Dałem im wszystkie namiary, bo miałem podpisaną umowę, widziałem też ich dokumenty. Policja dostała imiona, nazwiska, numery telefonów i dałem im nawet linki do profili na Facebooku, powiedziałem im więc dokładnie, kto to zrobił, ale usłyszałem od nich jedynie, że to nieistotne i oni teraz będą prowadzić śledztwo. Jeszcze bardziej znudzeni tym wszystkim wyszli i widziałem, jak wlepiają komuś mandat za przechodzenie na czerwonym świetle — to, jak widać, dało się załatwić „od ręki”.
Śledztwo oczywiście nie przynosi żadnych rezultatów, ja jestem w tak zwanej dupie, a obcokrajowcy pewnie szukają kolejnego mieszkania w Warszawie, które okradną w ten sam sposób.
Patrzę na mojego atrakcyjnego męża, ubranego w drogą koszulę, wsiadającego do wypucowanego auta ze śmigłem na kierownicy. Szykujemy dzieci do przedszkola, żartujemy sobie, podlewam kwiatki na tarasie. I w tym momencie moja córka pyta, czy pamiętam, jak spałyśmy w hotelu, jak spakowałam ją w środku nocy, bo tata źle się czuł. Strzał. Otrzeźwienie. A on? Udaje, że nie słyszy. Wyparł wszystko, co się działo!!!
A w mojej głowie wróciły wakacje, na których nie trzeźwiał nawet na minutę, obrażając mnie i moje nienarodzone dziecko. Byłam w 6 tygodniu. Wróciły nocne pijackie awantury o SMS-a od kolegi, kiedy mieszał mnie z błotem i wrzeszczał, jak to mnie kur... nienawidzi. Wróciło to, jak mnie szpiegował i podsłuchiwał. Jak przyjeżdżał do mojej pracy i robił awantury. Jak po wypadku samochodowym trafiłam na SOR z podejrzeniem poronienia i 3-latkiem pod pachą, a on był zbyt pijany, żeby przyjechać. Jak nastawił przeciwko mnie moją własną matkę. I swoją rodzinę. Jak musiałam odwołać wszystkie służbowe wyjazdy, bo się bałam, że mi zrobi piekło i zniszczy psychicznie.
I ja to wszystko zniosłam. W zamian co mam? Święty spokój. Wegetuję sobie bezpiecznie w tym świecie stworzonym przez niego dla mnie, w którym wolno mi oddychać, zajmować się dziećmi, pracować (chociaż to i tak bez sensu), i wolno mi nic od niego nie chcieć i niczego nie oczekiwać. I wolno mi udawać, tak jak on, że to, o czym Wam napisałam, nigdy nie miało miejsca.
Rok temu odkryłem, że żona ma romans w pracy, ale nie potrafię jej powiedzieć, że wiem. Boję się, że nasze małżeństwo się skończy. Jednocześnie nie potrafię przestać o tym myśleć.
Ostatnio kumpel uświadomił mnie, że daję się wykorzystywać dziewczynie. Przemyślałem całą rozmowę i uznałem, że faktycznie miał rację. Zaczął męczyć mnie finansowy aspekt mojego związku. Znamy się 7 miesięcy, 3 ze sobą mieszkamy. Ja pokrywałem wynajem, rachunki, płaciłem za nasze wyjścia, a kiedy szliśmy razem na zakupy do domu, leciało z mojego konta, tylko dlatego, że jestem facetem i więcej zarabiam. Z prawie 8 tys. zł, które zarabiam, nie zostaje nic i raz musiałem brać z oszczędności. Drażni mnie, kiedy pisze mi od jakiejś koleżanki: „Doładuj mi konto, bo nie mam jak” albo jak nabierze w sklepie najdroższych słodyczy, za które ja i tak płacę, i wiele innych. Rozmawiałem też z siostrą, która potwierdziła, że daję się wykorzystywać i sobą manipulować. Rozmawiałem na końcu o tym wszystkim z moją drugą połówką i niestety rozmowa nie przebiegła po mojej myśli i nie wiem za bardzo, co mam robić. Ona nie zgadza się na płacenie połowy rachunków i dzielenia innymi wydatkami, mówi, że to byłoby nieuczciwe, żeby przy jej minimalnej pensji miała płacić 1500 na mieszkanie i jeszcze za jedzenie i wyjścia, zapytała się, czy jestem poważny i co ja sobie wyobrażam. Zaczęła mi wyliczać, jakie ma miesięczne wydatki itp. Po prostu mnie zagadała i zrobiła ze mnie chytrego faceta.
Jesteśmy na siebie obrażeni i ona oczekuje, że ją przeproszę. Z jednej strony wiem, że nie mogę ulec, a z drugiej nie chcę się rozchodzić, bo do tego to dąży. Ciężko się teraz mieszka.
Kiedyś moja mama kupiła kilka wiaderek szpinaku od zaprzyjaźnionej sprzedawczyni. Było tego mnóstwo. Siedziałam więc z bratem i płukałam ten szpinak z ziemi, żeby nadawał się do jedzenia. Mama w tym czasie pojechała do ciężko chorego dziadka. I tak sobie myliśmy te liście, gdy zadzwonił telefon. To była mama. Dziadek umarł. Brat momentalnie zaczął płakać, uciekł do pokoju, zamknął się w nim i krzyczał na cały głos. Potrzebował mnie, a ja? Nadal siedziałam i płukałam ten cholerny szpinak. Łzy skapywały mi z twarzy i wpadały do miski pełnej zielonych liści. Ale nie przestałam.
Możecie powiedzieć, że to nie było aż tak traumatyczne wydarzenie. Ale ja, gdy widzę szpinak, momentalnie sobie o tym przypominam i ryczę bez powodu. Nienawidzę szpinaku. A znajomi pukają się w czoło. Bo to tylko szpinak.
Poznałam go dwa miesiące przed swoimi 18 urodzinami. Przystojny, inteligentny, pięć lat starszy i swoim uśmiechem wkradał się w łaski każdego, kto go poznał. Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Był moim pierwszym facetem „na poważnie”, a także tym, z którym przeżyłam swój pierwszy raz. Imponowało mi to, że jest starszy, tyle wie i tak dużo rzeczy ma do opowiedzenia odrzuciłam w swojej głowie fakt, że rzucił już trzecie studia, bo „to nie było to”, a w momencie kiedy się poznaliśmy, nie pracował, tylko grał na giełdzie. Byliśmy razem prawie 3 lata, wyjeżdżaliśmy na zagraniczne wakacje, spędzaliśmy miło czas — wszyscy postrzegali nas za idealną parę, a raczej wszyscy uważali, że złapałam pana Boga za nogi. Bo taki przystojny, bo ma pieniądze, bo nie skąpi na ciebie, bo on taki szarmancki... Prawda niestety była inna. Sielanka trwała przez pierwsze pół roku, potem wyszło prawdziwe ja. Myślałam, że jestem silną osobą, odporną na manipulacje i gierki psychologiczne. Związek z nim udowodnił mi, że tak nie jest.
Pierwsza rzecz, jaką spowodowały jego zachowania, było to, że znienawidziłam seks i na myśl o tym, że miałabym z kimś go uprawiać, czuję obrzydzenie. On za każdym razem, gdy nie miałam ochoty, obrażał się, mówił jakieś teksty, które sprawiały, że miałam poczucie winy i ostatecznie zgadzałam się na współżycie z nim. Potem zaczęłam traktować to jako mój kobiecy obowiązek, bo on ma swoje potrzeby, bo przecież wszyscy mężczyźni mają takie potrzeby i muszę je spełnić (tak mi ciągle powtarzał), mimo że przestało mi to dawać jakąkolwiek przyjemność. Rzucał hasłami w stylu „to chore, żeby kobieta w twoim wieku nie miała ochoty, chyba coś z tobą nie tak”, przez co czułam jeszcze większą presję. Teraz na samą myśl o współżyciu czuję wstręt i boję się, że już mi tak zostanie…
Kolejna rzecz, jaką robił, to właśnie gierki psychologiczne. Co najmniej raz w tygodniu serwował mi „umoralnianie”, czyli pisał zachowania, jakie mu się nie podobały z mojej strony i że on nie jest na mnie zły, ale chce rozmawiać. Wpływał na moją psychikę tak, że to ja czułam się winna, że może jednak faktycznie ja jestem ta zła.
Udało mi się od niego odejść, dzięki pomocy mojej mamy otworzyłam oczy, ale oprócz mamy nie ma nikogo, kto chciałby mnie wysłuchać. Zaczynam się czuć, jakby on faktycznie miał rację, że to ja jestem ta zła, bo nie mogę porozmawiać z żadną koleżanką, bo każda uważa, że jestem głupia, że wypuściłam z rąk takiego faceta i że to niemożliwe, że on był taki zły. Czuję się okropnie, zaczynam myśleć o tym, że może powinnam być dla niego lepsza i oni wszyscy mają rację, że nikogo lepszego od niego nie znajdę...
Dodaj anonimowe wyznanie