#iJZmW

W wieku lat kilku (może z 8, może więcej — nie pamiętam) wychodziłam często na balkon i śpiewałam różne piosenki, oczywiście mocno przekręcając te angielskojęzyczne.
Dlaczego?
Liczyłam na to, że usłyszy mnie jakiś producent muzyczny i zaprosi do nagrania jakichś piosenek czy roli w musicalu.

PS Nie udało się :PP

#lnDUu

Wszystko zaczęło się, gdy miałam 7 lat. Przeprowadziliśmy się z mamą i moją starszą siostrą na wieś, kilkanaście kilometrów za rodzinne miasto. Ludzie z jednej wsi znali się z ludźmi z wiosek położonych nieco dalej. Do szkoły podstawowej miałam kilka kroków. Tam zaczęło się moje piekło – wyzwiska ze strony rówieśników były na porządku dziennym. Ale nie to było najgorsze. Najgorszy był człowiek, który związał się z moją mamą. 
Mieszkałam z siostrą na piętrze, a on wraz z mamą i dwójką ich dzieci na dole. Na początku było nawet dobrze. Ale wystarczyło, że jego dzieci nagadały, że ja kazałam im wąchać zabawki od dołu (nie wiem, jak można coś takiego wymyślić). Przyszedł z kijem i bił mnie do tej pory, dopóki się „nie przyznałam”, że to ja wymyśliłam ową zabawę. Zaczęło się potworne piekło. Bicie za każde najmniejsze przewinienie, za drobne nieposłuszeństwo. Nie lubisz szpinaku? Wpierdol. A jak się zrzygasz, zjesz to. Chcesz iść w nocy do łazienki? Wciry, bo tupiesz jak słoń. Nikt nie patrzył, że to 100-letni dom i wszystko słychać. Źle położone buty? Kij w ruch. Ale najpierw za kudły, przeciągnąć po schodach, korytarzu i stłuc. Nieważne, czy święto, czy nie. Oczywiście zawsze bił tak, żeby nie było śladów. Raz byłam chora. Nie miałam siły iść zjeść, więc zjadłam w pokoju kubek zupy. Przyszedł. Dostałam kubkiem trzykrotnie w głowę, by mi przypomnieć, że nie je się w pokoju. Leciała mi krew, skóra głowy rozcięta. Ale mama przyszła i powiedziała, że nic takiego się nie stało.
Takich sytuacji było znacznie więcej, można by o tym napisać książkę. Za każdym razem, gdy mijałam komisariat, chciałam iść na policję. Ale mama powtarzała, że trafię do domu dziecka, że inne dzieci też będą mnie bić, że nie będę mieć potem przyszłości. Wyzwiska w domu + bicie, wyzwiska w szkole. Ile można? Chciałam umrzeć, zasnąć i już nie cierpieć.

Czemu mama nic nie zrobiła? Bo miała dodatkową dwójkę małych dzieci, straciła pracę, a to on płacił za rachunki. Moja mama tylko za jedzenie. „Musimy to przetrwać” – powtarzała. Nie raz, nie dwa patrzyła, jak on mnie tłukł i kopał, wyzywając od debili i mówiąc, że nie zasługuję na miłość. 
Nigdy nie usłyszałam słowa „przepraszam” za to wszystko. Tylko „bo sobie zasłużyłaś”. Czym dziecko zasługuje na takie traktowanie? Ja nie mówię o lekkim klepnięciu w tyłek ręką czy pacnięciu po rękach, to było jawne znęcanie się. A ja nie mogłam nikomu o tym powiedzieć, bo gdyby się dowiedzieli, odpowiedzieliby, że kłamię i byłoby jeszcze gorzej.

#FeUw0

Niedawno urodziłam dziecko — po ciężkiej ciąży, po wielu latach starań. I co? I nie czuję nic. Dbam, karmię, tulę, bawię się... i płaczę, choć w sumie już nie. Płakałam z bezsilności prawie codziennie cały pierwszy miesiąc, gdy ona płakała i marudziła kilka godzin, a ja nie mogłam jej uspokoić. Teraz płacz dziecka nie robi na mnie już wrażenia. Po kilkugodzinnej męczarni z nią mam ochotę wyjść z domu i już nie wrócić.

Nie zalała mnie fala uczuć po porodzie. Już w ciąży nienawidziłam tekstów w stylu: dziecko ci tę ciężką ciążę wynagrodzi, zobaczysz, jakie to szczęście. Teraz nienawidzę pytań, czy jestem szczęśliwa... Czemu? Bo ludzie nie tolerują i nie rozumieją innej odpowiedzi niż: „Tak, bardzo”. Gdy tylko próbuję dać upust prawdziwym emocjom i uczuciom, napotykam wzrok z wielkim znakiem zapytania. Nie znoszę tego, w jaki sposób moja mama odnosi się do wnuczki, jakby była cudem świata, a nie jest. Karmię, a ta stoi i się gapi na nią i cały czas „Ach, ach i och, och”. Czuję, jakby ta mała istota zabrała mi wszystko — życie, męża (pracuje, więc czasem musi się wyspać i śpi w drugim pokoju), przyjemności, a w zamian dała tylko wrzask.

Mąż się martwi, że mam depresję. A ja nie mam depresji. Po prostu o 22, po 10 godzinach walki z rozdartą istotą, mam już wszystkiego dość i jedyne, na co mam siłę, to bezmyślne patrzenie się w przestrzeń. Mąż mi bardzo pomaga — zmywa naczynia, sprząta, w weekendy przejmuje trochę opieki nad małą, bardzo mnie kocha i ją też.
Nie wiem, czy ja kocham tę istotę. Tyle lat starań, tyle męczarni w ciąży i nic...
Jestem urodzoną optymistką, świat zawsze widzę na różowo, zawsze uśmiechnięta i zadowolona z życia, a dziś czuję się najbardziej beznadziejną matką na świecie. I uśmiechu coraz mniej na twarzy...

#Y7Dig

Z Wojtkiem jestem już od 8 lat, planujemy razem przyszłość. W przyszłości chcemy się pobrać, jesteśmy zgranym związkiem. Jednak bardzo wstydzę się mojej przyszłej teściowej. Inteligencją kobieta nie grzeszy. Nie mam z nią nawet wspólnych tematów. Staram się być dla niej miła (w sumie ona też jest dla mnie w jakiś sposób miła i nigdy nie miałyśmy między sobą żadnych spin), ale po prostu jej głupota strasznie mnie irytuje. W przeszłości zaciągnęła długów na ponad 80 tys. złotych, bo nie płaciła za rachunki, bo po co, skoro można żyć za darmo. Dopiero od jakichś 6 lat spłaca ten dług. Wojtek pomógł jej ze spłatą długu, zostało jeszcze kilka tysięcy. Mieszkanie ma komunalne. Remont łazienki wyżebrała od miasta, bo jej nie stać, a się należy. Z dachu leciała woda, więc poszła wypłakiwać do urzędu miasta, to wymienili pokrycie dachu. Tak samo było z ociepleniem domu. Kilka lat temu usłyszała o akcji pomagania biednym na święta, to oczywiście skorzystała z tej akcji i za darmo otrzymała nową pralkę, mimo że było ją stać, aby kupić nową. Wojtek, gdy się dowiedział, wpadł w szał. Najchętniej to by wszystko chciała za darmo. 5 lat temu, kiedy Wojtek jeszcze mieszkał z mamą i z bratem, odłożył pieniądze z trzech wypłat i wyremontował dwa pokoje. Od tamtej pory nic nie zrobili sami w tym mieszkaniu.
Teraz przeklina beneficjentów 800+ za to, że dostają pieniądze, bo gdy ona wychowywała dwójkę dzieci, to nie dostała ani grosza.
Gdy Marcin, brat Wojtka, miał parę lat, to jeździła z nim po różnych specjalistach. Chciała zrobić z niego chorego umysłowego, by dostać pieniądze na chore dziecko. Jednak na szczęście nic się nie udało.

Może się wydawać, że jej sytuacja materialna jest kiepska, ale nic z tych rzeczy. Teściowa dostaje rentę, ponieważ ma pierwszą grupę, i pracuje. Z pracy też dostaje dobre pieniądze z racji tego, że jest niepełnosprawna. Marcin też pracuje. Mają więc środki, aby żyć na poziomie, ale wolą wydawać pieniądze na pierdoły i dziadować. Czasem nawet pożycza pieniądze od Wojtka, bo nie starcza jej na chleb.
Ze wszystkimi sąsiadami jest pokłócona, bo wymyśliła plotki na ich temat. Z połową rodziny ma złe stosunki, bo zazdrości im, że się dorobili. Jej jedyną rozrywką jest oglądanie telewizji. Wierzy we wszystko, co tam powiedzą.

Bardzo kocham Wojtka i wiem, że to najlepszy mężczyzna, na jakiego natrafiłam w życiu, ale świadomość, że będę skazana na jego rodzinę, powoduje u mnie pewne wątpliwości.

#ERosD

Moja rodzina to alkoholicy. Nie mówię o najbliższej, rodzice piją rzadko i niewiele, i mnie wychowali tak samo. Mam na myśli wszystkich wujków, kuzynów i dziadków. Bez wyjątku. Ciotkom, kuzynkom i babciom też się zdarzy. Hitem ostatniej imprezy rodzinnej było, jak jakaś kobieta pół godziny namawiała mnie, żebym wypił z nią kolejkę, lub najlepiej kilka (jakaś daleka rodzina, widziałem ją pierwszy raz w życiu). Bo jak to tak, z rodziną się nie napić? Ogólnie poza namawianiem mnie do picia nie zamieniłem z nią ani słowa, ani wcześniej, ani do końca imprezy. I tu dochodzą jeszcze ilości trunków. Generalnie picie raczej do ostatniego żywego, gdy już nie będzie z kim stuknąć się kieliszkiem. Na następny dzień 3/4 imprezowiczów nie pamięta, co się działo. Święta? Przecież to najlepsza okazja, żeby leżeć pijanym 2–3 dni. I niestety kilka zabranych praw jazdy oraz jedno małżeństwo rozbite przez alkohol to za mało, żeby wyciągnęli wnioski. Osobiście mnie to odpycha. Moim patentem, żeby nie pić na większości imprez, jest robić za kierowcę.
Rodzina mojej dziewczyny to przeciwieństwo, chyba głównie przez jej ojca, który kilkanaście lat temu z pomocą AA wyszedł z alkoholizmu i od tamtej pory nie tknął napojów wyskokowych. Tutaj przyznam, że sam byłem w szoku, na imprezie żadnych wódek, szampanów, win, nawet piw smakowych. Po prostu zero alkoholu, bezwzględnie, dla wszystkich.

Ustaliłem z dziewczyną, że jeżeli wytrzymamy ze sobą dłużej i dojdzie do ślubu (trzymajcie kciuki), to wesele będzie w stu procentach bezalkoholowe. Jak myślicie, dołączę do ludzi znienawidzonych przez rodzinę tylko dlatego, że mam awersję do alkoholu? ;)

#u0tz0

Zakłady bukmacherskie. 
Zaczęło się w wieku 16 lat od obstawiania za przysłowiowe „2 złote”. Później pierwsza praca, swoja większa gotówka — pierwsze internetowe zakłady bez wychodzenia z domu. Parę stówek co miesiąc poszło. Z czasem pieniędzy zaczęło brakować, pożyczki od rodziny, kumpli — zawsze oddawane w terminie, nikt nic niepokojącego nie zauważył. Zawsze było mnie stać na wyjazd, wyjście na miasto. Do czasu.
Małe kredyty — przez aplikację bankową — dawali przez internet bez problemu, to się brało. Z miesiąca na miesiąc kolejne kredyty i tak do końca zeszłego roku.
Teraz chodzę na terapię. Trzymam się.
Zadłużenie? Trzysta tysięcy.
Nie wiem, czy sam dam radę to spłacić, z miesiąca na miesiąc gotówki brakuje, trzeba kombinować, by normalnie przeżyć. Przynajmniej przez 10 lat tak będę żył.
Nie wchodźcie w to. Nigdy.

#AwoEX

Kiedy byłam mała i ludzie pytali mnie, kim chcę zostać w przyszłości, zawsze mówiłam, że pielęgniarką. Kiwałam grzecznie głową, gdy chwalono mnie za ambitne, medyczne zainteresowania, i uśmiechałam się, jak przystało na nowe wcielenie miłosiernej Matki Teresy pełnej współczucia wobec innych.

Prawda była taka, że wtedy w moim móżdżku praca pielęgniarki wiązała się z robieniem zastrzyków w gołe dupsko i, no cóż, po prostu chciałam bezkarnie patrzeć na wiele gołych dupsk.

PS Już z tego marzenia wyrosłam :D

#jBmYQ

Jestem osobą nieśmiałą, bardzo ciężko mi nawiązać nowe znajomości, czasem widzę, że ktoś potrzebuje pomocy, ale boję się odezwać, bo wtedy wszyscy się będą na mnie patrzeć.

Zaczęło się, jak byłam mała. Dzieci są różne, jedne są wstydliwe, a drugie od razu mogą się bawić z nieznajomymi. Zawsze gdy ktoś nowy się do mnie odezwał, moja mama mówiła coś w stylu: no dalej, nie wstydź się, przecież nie ma się czego wstydzić. Po tych słowach blokowałam się, nie wiem, jak to inaczej nazwać, ale nie potrafiłam się odezwać. Wtedy ona śmiała się z tą osobą, jaka jestem nieśmiała, jakie to urocze...

Zostało mi to do dziś, boję się pierwsza odezwać, ale walczę z tym. Zagaduję kasjerki, jak nie ma kolejki, niby o cenę lub inną pierdołę, przepuszczam starszych w kolejce itp.
I wiem, że nigdy nie będę zawstydzać swoich dzieci, bo stracą pewność siebie.
Dodaj anonimowe wyznanie