Mam w rodzinie siostrę zakonną, która ostatnio bardzo przegięła i pod przykrywką nawracania obraziła mnie i moich bliskich. Normalnie nie reaguję i się nie przejmuję, ale bliskich nie dam obrażać.
Przed Wielkim Postem złożyłam intencję o modlitwę za nią, z podkreśleniem miłości do bliźniego i takie tam, żeby było wiadomo, co zrobiła. W jej zakonie oznacza to, że wszystkie siostry łącznie z nią modliły się w tej intencji codziennie przez 40 dni.
Niedawno obcięłam ponad 40 cm włosów, które sprzedałam. Większość znajomych tłumaczyła mi, że nie wypada ich sprzedać, że powinnam za darmo oddać na fundację, bo tyle kobiet traci włosy przez chorobę i marzy o peruce. Usłyszałam też, że takie zachowanie jest samolubne. Kuzynka powiedziała mi nawet, że to zahacza o zarabianie na cudzej krzywdzie, bo jak mogę brać pieniądze za coś, co po prostu dostałam od losu, gdy inni tego nie mogą mieć. Ale wiecie co? Ja tych włosów nie dostałam od losu. Codziennie rano i wieczorem musiałam je rozczesać, ułożyć, myć trzy razy w tygodniu, suszyć, kupować szampony, oleje, odżywki… Jeśli czas spędzony na pielęgnacji tak długich włosów przeliczymy na godziny pracy, to pieniądze, które otrzymałam, nie zwrócą mi nawet trzech miesięcy opieki nad nimi. A ja robiłam to przez wiele lat.
Ciekawe jest też to, że tylko kobiety miały z tym problem, mężczyźni stawali po mojej stronie.
Jechałem sobie ostatnio do pracy przewozem (autokarem) na nocną zmianę, a że podróż w jedną stronę zajmuje około 1,5 godz., to walnąłem sobie drzemkę w czasie podróży. Jak rzadko kiedy cokolwiek mi się śni (albo nie pamiętam, że mi się śni), tak ten sen zapamiętałem. Śniło mi się, że rozgrywałem mecz piłki nożnej i obudziłem się w momencie oddawania strzału na bramkę.
Okazało się, że zamach nogą potrzebny do oddania strzału wykonałem również w realu, tyle że zamiast w piłkę, trafiłem w kostkę faceta, który spał na siedzeniu obok mnie.
Obaj byliśmy zdziwieni – on, że zarobił kopa, ja, że tego kopa sprzedałem.
Kilka lat temu zmarł mój dziadek. Był „trzeźwym alkoholikiem” – trzeźwym, ponieważ urodziłam się ja. Przez lata pił, awanturował się, nie dbał o swoje córki. Moja mama jest najstarsza z rodzeństwa – między nią a resztą jest kilkanaście lat różnicy, więc naturalnie to moja mama się nimi zajmowała. Babcia pracowała, dziadek pracował i pił. Tak to się toczyło przez wiele lat. W końcu moja mama wyjechała na studia, zaczęła pracować, poznała mojego tatę. Był ślub, a rok później na świat przyszłam ja.
I właśnie to wydarzenie dziadka odmieniło. Przyjechali razem z babcią odwiedzić mamę i zobaczyć mnie. Kiedy mama otworzyła drzwi i zobaczyła dziadka, zamarła i zapytała tylko babcię: „Co on tu robi?”. A dziadek spojrzał na mnie i powiedział krótkie: „Ja już nie piję”.
I nie kłamał. Był moim kochanym dziadkiem — rozpieszczał mnie, dawał, co chciałam, pocieszał, gdy płakałam i rozumiał, gdy robiłam głupstwa. Był mi najbliższy i najukochańszy.
Zmarł pod moją nieobecność — wyjechałam na wycieczkę, a gdy się o tym dowiedziałam, przez dwie godziny nie mogli mnie uspokoić. Wyrzucałam sobie, że przed wyjazdem nie pożegnałam się z nim, tak jak to robiłam za każdym razem, i to pewnie przeze mnie nie żyje. Po pogrzebie przez kilka następnych tygodni przychodziłam i siadałam na nagrobku, płakałam i rozmawiałam z nim, jakby był obecny. A on mi odpowiadał w snach. Jakkolwiek absurdalnie to brzmi — przez następne 2 czy 3 lata był ze mną i wspierał mnie. Po ostatnich egzaminach na studiach przyśnił mi się po raz ostatni i powiedział: „Wiedziałem, że dasz radę”.
Wiem, że moja mama i jej siostry w pewnym sensie nienawidzą dziadka za to, że nie był dla nich ojcem takim, jakim być powinien, ale dla mnie zawsze był dziadkiem, na którego mogłam liczyć w każdej sytuacji.
Gdy byłam mała, mama zapytała się mnie, kim chcę zostać w przyszłości. Ja chciałam być dobrą córeczką i odpowiedziałam, że chcę być nikim tak jak ona... Chodziło mi o to, że mama nie pracuje, tylko zajmuje się domem, ale jej mina była straszna, a ja nie mogłam zrozumieć, dlaczego jest jej przykro. Do tej pory mi to wypomina :)
Gdy chodziłam do podstawówki, katechetka opowiedziała nam pewną historię sparaliżowanego człowieka. Przytoczę. Otóż człowiek ten leżał w łóżku w swoim domu, a pielęgnowała go jego żona. Zawsze blisko jego łóżka stało krzesło, pewnego dnia małżonka chciała owe krzesło przesunąć, bo jej przeszkadzało. Jednak mąż krzyknął, by tego nie robiła! Kompletnie nie rozumiała dlaczego. Wyjaśnij jej, że to krzesło dla Pana Jezusa, który siada przy jego łóżku. Ona się tylko zaśmiała i wyszła do sklepu kupić pączki. Gdy wróciła, jej ukochany nie żył, jednak znajdował się w takiej pozycji, że jego głowa leżała na krześle...
Ja rozumiem, że tu niby chodzi o to, że tam serio siedział Jezus, ale ta historia przeraziła mnie tak bardzo, że mimo moich ponad 18 lat nie zasnę, kiedy jakieś krzesło jest chociaż troszkę zwrócone w moją stronę. Boję się, że ktoś tam siedzi... i się na mnie patrzy.
Uczę moje dzieci ponoszenia konsekwencji. Podejmują decyzje, oczywiście dostosowane do ich wieku. Córka nie chce czesać włosów — niestety musieliśmy je obciąć na krótko, żeby się nie plątały. Dziecko nie chce układać swoich zabawek, w przedszkolu nie ma problemu ze sprzątaniem — zabraliśmy zabawki.
Malutka decyduje, co chce jeść na śniadania, podwieczorki i kolacje. Wie, że słodycze psują zęby, lepiej zjeść owoce. Umie się zachować w miejscu publicznym. Jeśli będzie się źle zachowywać, to dostanie karę (brak słodyczy). Wychowuję dzieci surowo, ale nie skąpię im uwagi i czułości.
Koleżanki uważają mnie za matkę potwora, bo moje dzieci mają zasady, ale obcy ludzie chwalą moje dzieci. Pomimo że wierzę w słuszność moich działań, to moje serce cierpi z powodu tego, iż jestem postrzegana jako wyrodna matka.
Dowiedziałem się, że ojciec nigdy mnie nie lubił, ponieważ jestem adoptowany.
Powiedział mojej mamie, że zawsze chciał mieć własne dziecko i przez nią (chociaż właściwie to przeze mnie) jest nieszczęśliwy.
Przynajmniej już wiem, dlaczego miałem całe dzieciństwo ogromny dysonans, kiedy widziałem, jak inne dzieci są traktowane przez swoich ojców, a ja byłem dla swojego jak zło konieczne.
Znajoma zaprosiła mnie na kawę. Bardzo się ucieszyłam, bo dawno nikt mnie nie zapraszał, każdy pochłonięty pracą i karierą.
Kiedy przyszłam na umówione miejsce, znajoma wyciągnęła katalogi z kosmetykami i na dzień dobry przez bite pół godziny mówiła mi o ofercie, która mnie wcale nie interesowała.
Nie tak wyobrażałam sobie spotkanie w knajpie z koleżanką :D
Moja żona zawsze była bardzo wrażliwą osobą, za to ją kocham. Miała wspaniałe podejście do dzieci, marzyliśmy o własnych maluchach. Nic nie stało na przeszkodzie, zwłaszcza że do zeszłego roku zarabiałem naprawdę dobrze, mamy duży, ładny dom.
Niestety czas mijał, a żona nie zachodziła w ciążę. Bardzo to przeżywała. Kiedy już mieliśmy zacząć z in vitro, udało się. Niestety radość bardzo szybko prysła, bo okazało się, że to ciąża pozamaciczna. Na domiar złego wystąpiły powikłania i już nigdy nie zajdzie w ciążę. Przeżyła bardzo ciężkie załamanie nerwowe. Znalazłem najlepszych lekarzy, sporo czasu spędziła też w prywatnej klinice. W końcu jej stan się ustabilizował, jednak nie doszła do siebie. Wciąż musi brać leki, ale nie to jest problemem. Już nie jest sobą. Musiała zrezygnować z pracy, nie pamięta o różnych ważnych rzeczach, boi się zostać sama, gubi się, co wywołuje u niej panikę i płacz. Wszystkie obowiązki domowe wykonuję ja, zatrudniłem też opiekunkę na czas mojego pobytu w pracy. Na teściów nie ma co liczyć. Teściowa potrafi tylko wygłaszać swoje mądrości i mnie krytykować, czasami z wielką łaską posiedzi z Ulą, ale nie mam prawa spóźnić się chociaż pół minuty. Teść ma na wszystko wywalone, przytakuje żonie dla świętego spokoju. Siostra Uli ma swoją rodzinę, zresztą mieszka w innym mieście. Moi rodzice już nie żyją, z braćmi nigdy nie byliśmy blisko.
Ta sytuacja trwa już prawie dwa lata. A ja czuję, że się duszę i jest mi przez to potwornie wstyd, bo wiem, że ona nie zachorowała celowo. Po prostu czuję się, jakbym miał dziecko, które nigdy nie będzie dorosłe i samodzielne. Już nie mogę porozmawiać z nią o wszystkim, straciła zainteresowanie tym, co wcześniej sprawiało nam radość. Jest słodka i urocza, ale nie tak jak dawniej. No i intymność... Obecnie możemy się trochę przytulić i pocałować w czoło albo policzek. Nie zdradzę jednak żony, dalej ją kocham. Po prostu brakuje mi partnerstwa. Ogólnie jestem w patowej sytuacji. Nawet nie myślę o porzuceniu żony, ale powoli przerasta mnie obecna sytuacja.
Dodaj anonimowe wyznanie