#e8bWM

Mam znajomą od lat i widzę, jak wychowywała swojego synka. Dziecko nie moje, więc się nie wtrącałam, to ona z mężem go wychowywali. Z racji tego, że moje chodziło do tej samej klasy z jej synem i mieszkamy blisko siebie, to się odwiedzaliśmy. Dzieciaki się lubią, my się lubimy, więc mieliśmy takie wspólne dorastanie. Kobieta dobra, bardzo miła, zawsze stara się chłopakowi tłumaczyć, ale im dalej w las, tym mniej cierpliwości. Chłopak rzeczywiście wolniej się uczył i często widziałam sytuację typu: tłumaczenie, tłumaczenie i... „Daj, ja to zrobię”. Często pojawiały się komentarze: robisz to źle, daj, mama/tata to zrobi, zrób coś prostszego, bo ty tego nie umiesz/nie zrobisz. Raz zwróciłam uwagę, żeby go bardziej zachęcała do samodzielnej pracy, ale usłyszałam, że on nic nie potrafi i jak mu ktoś nie pomoże, to nie da sobie rady. 
Chłopak rósł i jakby stawał się głupszy. W wieku licealnym już nie odwiedzałyśmy się tak często, ale w domu u koleżanki dalej słyszałam ciągłe przypominanie, że on nie potrafi, żeby tego nie robił, bo zepsuje. Owszem, często też były tłumaczenia, ale tak samo często przypominanie mu, że on to najbystrzejszy nie jest. No i w myśl zasady: „z kim się zadajesz, takim się stajesz”, chłopak, mam wrażenie, tak uwierzył w to, że nic nie potrafi, albo przyzwyczaił się, że ktoś mu pomaga, że wygląda, jakby nie potrafił sam myśleć.

Pamiętam też kolegę ze studiów. On o sobie cały czas mówił, że nic nie potrafi, mimo że wcale głupi nie był. Powodem takiego zachowania u niego była jego matka. Odwiedziłam go kilka razy i zawsze nasłuchałam się od niej, jaki jest z niego nieudacznik. Sama mówiła do niego, że się do niczego nie nadaje. No i uwierzył...

Rodzice nie zdają sobie sprawy, jaki wielki mają wpływ na samoocenę dziecka. Czasami działa to bardzo podświadomie. Czasami jako rodzice chcemy chronić i pomagać. Pamiętajmy, że ciągłe pomaganie może doprowadzić do braku samodzielności. Nie zamykajmy dzieci w złotych klatkach.
Czaroit Odpowiedz

Pisałam już o tym, ale powtórzę, bo to ważne i może komuś pomóc.

Moja sąsiadka tak zniszczyła swoje dziecko. Dzieciak od małego słyszał, że jest tumanem, do niczego się nie nadaje, nic nie potrafi. Nauczyciele załamywali ręce i wyzywali od debili. Znajoma dawała mu korki i zrezygnowała, bo "większego tłuka w życiu nie uczyła".
Po którejś rozmowie z sąsiadką zaproponowałam, że poduczę dziecko matematyki.

Początkowo dramat, NIC nie docierało. Ściana. Ale małymi kroczkami, powoli, i dziecko zaczęło kumać. I śmigało zadania bez problemu. Aż samo nie mogło uwierzyć, że potrafi, że to takie proste. Poprawiło ocenę z matmy i... jak to wkurwiło mamusię! Przecież nie po to mamusia latami pacyfikuje dzieciaka, żeby ten cokolwiek potrafił, prawda?

Jedna ważna rzecz. To dziecko nie miało żadnych problemów z inteligencją. Najmniejszych. Ono po prostu się ODCINAŁO, gdy tylko zaczynało się mu cokolwiek tłumaczyć. Na jakikolwiek temat. Przestawało słuchać, wyłączało myślenie. Nie dlatego, że głupie. Dlatego, że POSŁUSZNE MATCE.

upadlygzyms

Zgadzam się z przytłaczającym wręcz wpływem matek na kształtowanie osobowości dzieci.
Na pewnym spotkaniu padło hasło, że to kobiety napędzają świat.
Stwierdziłem więc, że to tłumaczyłoby jego stan.
Dzisiaj już tego bym nie zrobił. Nie potrafię tak szybko biegać.

Czaroit

upadlygzyms
Tak. Ten wpływ wynika oczywiście z faktu, że tatusiowie umywają rączki, i mają swoje dzieci głęboko w dupie.

Dziecko ma dwoje rodziców, każdy jest mu tak samo potrzebny, i każdy wywiera potężny wpływ na psychikę dziecka. Choć z zasady uczy czegoś innego. Mama mowi: zatrzymaj się, przemyśl to, nie idź, to niebezpieczne. Tata lekko popycha i motywuje: idź, wierzę w ciebie, dasz sobie radę. A w razie potrzeby jestem tu, i ci pomogę. Inne zadania, oba tak samo istotne. Mama uczy rozwagi, tata odwagi.
Itd.

Tyle, że w praktyce tata po pracy gra, piwkuje z kumplami albo dłubie coś w piwnicy. Dzieciaki go nie interesują, bo od tego jest przecież matka, żeby je wychowywała. On zarabia, i na tym styknie jego wkładu (matka najczęściej też pracuje, ale co to kogo obchodzi).

W tym konkretnym wypadku tatusia nie było wcale, i nie było komu dziecka obronić. Tatuś, jak wielu innych tatusiów, wybrał nałóg, a z dzieckiem nie widywał się wcale. I na nie nie płacił.

upadlygzyms

Czaroit
Czy jest to naprawdę Twoje zdanie o ojcach?
Czy też rzucasz prostymi hasłami, bo tak?

imtoooldforthisshirt

Oboje rodzicow jest potrzebnych. I zarowno ojciec w konsoli jak i matka w netfliksie robia dziecku krzywde, to nie dziala tylko w jedna strone, a wychowywanie tabletem to juz w ogole zmora dzisiejszych czasow, niezaleznie od plci.

Czaroit

upadlygzyms
A Ty naprawdę aż tak wypierasz rzeczywistość, że tego nie widzisz?

10 pytań do tatusiów:
1. Kiedy twoje dziecko ma urodziny? 2. Ile ma dokładnie lat? 3. Kto jest jego najlepszym przyjacielem? 4. Jaki jest jego ulubiony bohater z bajek/filmu? 5. Do której grupy w przedszkolu/ do jakiej klasy w szkole chodzi? 6. Kto jest jego największym wrogiem/kogo nie znosi? 7. Co najbardziej lubi jeść? 8. Kim chce zostać, gdy dorośnie? 9. Co go aktualnie najbardziej ciekawi? 10. O czym teraz marzy?

Idź i zacznij pytać różnych ojców. A potem zapytaj o to samo ich matki i dzieci. A wtedy porozmawiamy o tym, jak tatusiowie angażują się w wychowanie dzieciaków. Bo wiesz, ciężko mówić o jakimkolwiek zaangażowaniu, gdy ojciec własnego dziecka NIE ZNA.

Co nie znaczy, że od tej reguły nie ma wyjątków. Oczywiście, że są. Jest mnóstwo cudownych ojców, zaangażowanych całym sercem w wychowanie swojego potomstwa. Tyle, że to wciąż wyjątki, a nie reguła. Na szczęście widzę, jak w ostatnich latach to się zmienia, i coraz więcej młodych tatusiów jest szczerze zainteresowanych swoimi dziećmi.

I jeszcze jedno. Wiesz, po czym rozpoznaję rozwodnika na fejsie? Zazwyczaj ma dzieciaka w profilowym. Żonaci tatusiowie zdjęć dzieci raczej nie mają wcale. Dopiero, gdy się rozwiodą i zaczynają realnie spędzać czas z własnymi dziećmi, gdy z nimi rozmawiają i je POZNAJĄ, nagle dziecko staje się na tyle ważne, by pochwalić się nim przed światem.

upadlygzyms

Czaroit
Mam inne doświadczenia w tym temacie. Zarówno osobiste jak i drugiej ręki, tj. rodziców kolegów / koleżanek moich dzieci.

Czaroit

upadlygzyms
Zrób test. Nie patrz na doświadczenie, po prostu zrób prosty test. 10 pytań, nic więcej. I koniecznie skonfrontuj wyniki z matkami i dziećmi. Bo wiesz, to właściwie norma, że zapytany o szkołę tatuś bez wahania odpowiada, że dzieciak chodzi do podstawówki, gdy tymczasem jest w drugiej liceum...

upadlygzyms

Czaroit
Kogo mam się pytać? Przechodniów na ulicy?
Mam troje, w międzyczasie dorosłych dzieci. Miały one spore grono kolegów i koleżanek. Rozmawiałem z ich rodzicami, często tatusiami, odbierając je z przedszkola czy wczesnej podstawówki. Rozmawiałem na dziecięcych imprezach urodzinowych, na zajęciach dodatkowych plastycznych, tanecznych, sportowych czy językowych. Znali swoją progeniturę dość dobrze. Moja rada aby czytali / znali książki, które akurat są modne wśród młodzieży, bo wtedy będą mieli więcej tematów do rozmów, była zawsze przyjmowana bardzo pozytywnie. Znaliśmy bolączki, alergie i fascynacje naszych pociech.
Takie doświadczenia zebrałem w kontaktach z innymi ojcami.

ArabellaStrange

Czaroit, ale to nie do końca tak jest z tymi pytaniami. Bo oboje rodzice mogą zwracać uwagę na zupełnie inne szczegóły z życia dziecka. Albo mają podział obowiązków i ogarniają inne aspekty. Np. matka ogarnia dokładne daty i pamięta dzień urodzin - a ojciec musi się mocno skupić, żeby sobie przypomnieć (u nas tak jest, takie charaktery: mąż datę ślubu pamięta mniej więcej, ma ściągę na obrączce, a ja pamiętam daty wszystkich rocznic od pierwszego pocałunku począwszy i daty urodzin wszystkich naszych dzieci, siostrzeńców, bratanków, dzieci kuzynów i znajomych ze wspólnoty). Ale to ojciec wie co dziecko teraz czyta, bo czytają razem. Matka wie co dziecko lubi jeść, bo ona się zajmuje posiłkami, ale ojciec wie na jakiej pozycji syn gra w drużynie, bo to on go wozi na treningi. Można mnożyć przykłady. I mówię o rodzicach, którzy oboje się interesują dzieckiem, a jednak każde zna je trochę z innej strony.

3210

Znam podobny przypadek, tylko dziewczynę poznałam w trzeciej klasie liceum. Była słaba że wszystkiego i totalnie w siebie nie wierzyła. Próbowałam jej pomóc, i to wyglądało tak że coś jej tłumaczyłam i potem pytałam (przykład przejaskrawiony, ale tak było że wszystkim, serio): no to ile to będzie 2+2? I odpowiedź: "to będzie 4, o nie, Boże, przepraszam, jestem taka głupia! Oczywiście że to będzie 5!" 😢 I tak za każdym razem. Dlaczego?
Odwiedzałam ją czasem w domu. Miała swój pokój ale nie mogła go zamykać. I np opowiada o wakacjach - i wtedy poszliśmy tam, i zrobiliśmy to i to . I wtedy do jej pokoju wpadała matka i mówiła bardzo głośno - no co ty opowiadasz, przecież tak nie było! Przecież to było tak i tak!

Zobacz więcej odpowiedzi (1)
Dodaj anonimowe wyznanie