#UthAi

Gdy miałam 10-14 lat, ze swoją najlepszą przyjaciółką (na tamten moment) często bawiłyśmy się w odgrywanie długich i skomplikowanych historii z udziałem bohaterów z naszych ulubionych filmów/książek/gier/bajek, i jeszcze dodawałyśmy postaci, wymyślone przez nas. Co w tym anonimowego?

Postaci, których nie lubiłyśmy, zawsze w naszych historiach żyły gorzej niż menele - 24/7 przebywały w osranych i śmierdzących toaletach, chlały bez umiaru, a nawet uprawiały ze sobą orgie niezależnie od płci i wieku. Zawsze były pośmiewiskiem wśród lubianych przez nas postaci, które były elitą - mieszkały w bogatych domach z diamentów/złota/szmaragdów i prowadziły życie lepsze niż niejeden król czy miliarder.

#7SZLp

Razem z żoną od dawna chcieliśmy mieć kota. Gdy w końcu po niego pojechaliśmy, to do domu przyjechaliśmy z dwoma, bo jak tu rozdzielić takich braciszków. Zenek i Mietek uwielbiają zabawę, wspólne gonitwy i wspinanie się, na co tylko się da. Na meble, zasłonki, ale również na moje nogi.

Siedziałem wieczorem przy komputerze i powoli miałem dość kotów co chwilę wspinających się po nogawkach i urządzających sobie walki na moich kolanach. Jako człowiek mam przewagę nad kotami, a mianowicie intelekt - “Koniec tego dobrego, jak ściągnę spodnie, to skończy się wspinanie!”. Tak też zrobiłem.

Przez pięć minut siedziałem zadowolony z siebie w samych bokserkach, gdy nagle przybiegł Zenek i nie bacząc na brak spodni skoczył i wbił swoje ostre pazurki w moją skórę i tak zawisł, zastanawiając się, czy wspinać się dalej. Zanim zdążyłem zareagować w pogoni za Zenkiem przybiegł Mietek. Mietek jest gorszy we wspinaniu i stara się ułatwiać sobie zadanie. Wobec braku spodni wbił pazury w jedyny dostępny materiał, czyli moje bokserki. A poprzez ich cienki materiał w moje jajka…

Próbę przechytrzenia kotów muszę uznać za nieudaną. Mi poleciały łzy z bólu, a żona popłakała się ze śmiechu.

#huB5u

Historia działa się w klasie czwartej, w podstawówce.

Z powodów rodzinnych zmieniłam szkołę i przeprowadziłam się na wieś, do dziadka. W szkole (początek roku szkolnego) zostałam dość ciepło przyjęta przez klasę. Do czasu.

Bywając na weekendach u dziadka znałam parę osób z klas starszych. To z nimi bardziej się trzymałam, bo było mi z nimi raźniej. Nie spodobała się ta rzecz głównej przywódczyni klasy - Martynie. Nastawiła klasę przeciwko mnie, nikt nie stanął w mojej obronie. Uczyłam się dobrze, nawet najlepiej z całej klasy - to również się jej nie spodobało.

Odgryzłam się jej parę razy, ale było tylko gorzej. Wychowawczyni próbowała interweniować, ale na próżno. Na spotkaniach mających na celu nas pogodzić, płacz Martyny był dowodem na to, że przecież ''żałuje'' i na to, że doskonale manipuluje ludźmi.
Dziadek twierdził, że to moja wina i może miał trochę racji. Powoli nie zwracałam na klasę uwagi, którą przelewałam na wielogodzinne ślęczenie nad książkami. Miałam bardzo dobre wyniki na sprawdzianie końcowym. Najlepsze z całej klasy. To również ją bolało.

Przetrwałam podstawówkę, którą kończyłam z ogromną ulgą. Jednak po wakacjach, widząc na dziedzińcu mojego nowego liceum twarz Martyny, zdębiałam. Pamiętam, jak się do mnie wtedy szyderczo uśmiechnęła. Ale jednak... karma wraca. Teraz to ja jestem górą.
A ona? No cóż... Raczej nie zyskała popularności po tym, jak zlała się na środku szkoły w JASNE jeansy. W pierwszy dzień szkoły.

#ZWgyd

Długi weekend to dobry czas, by spotkać się ze znajomymi, wrzucić coś na ruszt, wypić zimne pieniste. Z racji tego, że w gronie moich znajomych są osoby wege, zadbałem również o coś dla nich. Nie wiem czy to kwestia mody czy brak tłuszczów pochodzenia zwierzęcego, ale robienie scenek i wypominania, że grilluje biedne zwierzątko, a raczej coś, co nim było, jest strasznie w********ce.

Zadbałem o każdego z gości, a dostałem op***dol, że nie szanuje poglądów innych. Zauważam, że wszyscy wege tacy są przeglądając fora kulinarne. Kochani weganie, wegetarianie (nie wiem czy są jeszcze inni wege), to Wy nauczcie się nie wciskać waszych poglądów wszędzie gdzie tylko się da i robienia afer, bo ktoś sobie schabowego chce zjeść. Pozdrawiam!

#PeTDA

W mojej łazience zadomowiła się ćma, polubiłem ją i nawet nadałem jej imię. Siedziała tam dobre 3 dni, zanim postanowiła wylecieć do salonu. Gdyby to był komar, to pacnąłbym kapciem i po problemie, ale to była naprawdę dorodna ćma wielkości myszy, małego kota, psa, no jak mała krowa, no taaaaaaka była! Postanowiłem jej pomóc. Niestety, przez te szaleńcze trzepotanie w tę i nazad (pewnie była głodna, a jak głodna, to i zła) nie byłem w ogóle w stanie jej złapać. Biegałem tak za nią po salonie z 15 minut i próbowałem ją namówić do wyjścia, ale kiedy tylko udało mi się ją złapać w ręce, to szamotała się tak, że robiła sobie krzywdę. "Nie chcemy pani skrzywdzić, pani ćmo", mówiłem do niej, ale nie rozumiała. Usiadłem na minut pięć, by obmyślić plan działania. Była noc, więc ćma podleciała do mojej lampki przy biurku. "Co też z panią zrobić, pani ćmo?" - spytałem, ale nie odpowiedziała. Nie byłem zaskoczony, owady w końcu nie mają takiego aparatu gębowego, żeby mogły odpowiadać. Wtem nagle mnie olśniło! Lampka! Wziąłem więc lampkę, postawiłem ją w otwartych drzwiach balkonowych, bo na tyle starczało mi kabla, wyłączyłem wszystkie inne światła i zająłem się swoimi sprawami - według mojej wiedzy na temat ciem o imieniu Marta - bo tak dałem jej na imię - powinna polecieć do światła, a wtedy ja "cyk" wyłączę lampkę, zamknę drzwi i ćma będzie na wolności.

Po kolejnych 15 minutach oglądania śmiesznych kotów w internecie postanowiłem sprawdzić, czy moja ćma poleciała już do lampki. Wstałem więc od biurka i poczyniłem kroki dwa w stronę drzwi balkonowych. Za krokiem trzecim usłyszałem pod nogą "krrrrt"... Zdeptałem ją.
Było mi tak smutno i żal, i głupio i wszystko, że aż usiadłem i przez kolejne dwa kwadranse nie byłem w stanie się ogarnąć. Tyle trudu na marne. Pogrzeb odbył się wczoraj.

Żegnaj, Marta.

#NWyVv

Kiedyś, mając może 5-6 lat, miałem dziwny zwyczaj. A mianowicie kiedy się na kogoś zdenerwowałem, marszczyłem czoło i wtedy w moim polu widzenia u góry pojawiał się taki czarny kolec (zasłaniałem część pola widzenia). Dźgałem tym kolcem ludzi kiwając głową w nadziei, że poczują ból.
Dziecko Szatana

#V2E2F

Szkoła, w której pracuję, zorganizowała dla uczniów Dzień Dziecka. Piknik z grillem, zabawy sportowe, występy szkolnych zespołów i największa atrakcja - trampoliny! Dzieciaki nie mogły się doczekać, bo wiadomo, nie każdy trampolinę ma, a poskakać każde dziecko chciało.
Był tylko jeden problem... Pani dyrektor nie za bardzo chciała wziąć odpowiedzialność za ewentualne urazy powstałe podczas skakania. Ale sobie z tym poradziła...

Nadszedł długo wyczekiwany dzień. Grille rozpalone, zabawy sportowe w trakcie, zespół przygrywa, a na sali gimnastycznej rozkładane są trampoliny. Dzieciaki niecierpliwie czekają na skakanie i wtedy przychodzi pani dyrektor...
Poinformowała wszystkich, że zaprasza na trampoliny wszystkie dzieci, które mają ze sobą podpisane przez rodziców zgody na skakanie i oświadczenia, że rodzice biorą pełną odpowiedzialność za ewentualne urazy. No cóż... Jako że dzieci nikt o potrzebie przyniesienia zgód nie poinformował, to tego dnia żadne dziecko sobie nie poskakało.

Szczerze powiem, że dawno nie widziałam tak chamskiego numeru i tylu zawiedzionych min dzieciaków.

#hmmQh

Pojechałem w Tatry w normalnych ciuchach, tylko buty wziąłem górskie. Normalne szlaki w tych górach to zwykły spacer, a nie jakaś himalaistyczna sztuka, więc naprawdę nie ma potrzeby brać jakiejś kosmicznej sportowej odzieży za miliony monet. Tak przynajmniej do tej pory myślałem, jednak okazało się, że "nie miałem racji".

Wszyscy ludzie na szlakach, na których byłem mieli ze sobą wypasione turystyczne plecaki, wysokogórskie ciuchy i różnoraki sprzęt za minimum kilka tysięcy złotych, więc w normalnych wygodnych ciuchach i w dodatku bez wielkiego plecaka wyglądałem dla nich jak idiota. Niektórzy oferowali pomoc (WTF?), inni mówili, że w takich ciuchach nie dam rady pójść dalej, bo warunki są zbyt ciężkie, inni po prostu patrzyli na mnie jak na debila z innego świata. Najlepsza była para, która tłumaczyła mi, że nie mogę iść dalej i oni mi nie pozwolą na taką nierozwagę, bo nie jestem przygotowany i nie dam sobie rady. Byli tak "mądrzy" i "rozsądni", że naprawdę nie chcieli mnie puścić, ale najlepsze jest to, że przeszli cały ten szlak z dwójką pięcioletnich dzieci, które doskonale dały sobie radę! :D To wszystko nie obudziło w nich logiki.

Jeszcze lepsze jest to, że zdobyłem szczyty trzech kontynentów i jestem naprawdę dobry w te klocki, a dla osób, które dwa razy były w górach jestem nikim, bo nie mam fajnych ciuchów na szlaku. Następnym razem na Giewont wezmę cały profesjonalny sprzęt jaki mam i nawet czekany. Tak zrobię, nie żartuję! :D
Dodaj anonimowe wyznanie