#0u6zR

Czasem mam wrażenie, że ludzie zamiast mózgu mają wiatr w głowie albo chomiki grające w ping ponga.

Sytuacja sprzed kilku lat. Moi rodzice mieszkają na wsi, w związku z tym zawsze mieliśmy psy, żeby nikt nie wchodził bez pozwolenia. Odkąd pamiętam mieliśmy dość „cięte” psiaki, szczególnie nie niektórych, więc może dlatego kilka z nich zostało otrutych przez sąsiadów. Ale nie w tym sens wyznania.

Pewnego dnia chciał wejść do nas sąsiad, upity w 3D, i choć rodzice zawsze mówili KAŻDEMU dookoła, żeby nie wchodzić samopas, a jak już, to strzelić kilka razy bramą (w sensie jak jest luz, to jest ten dźwięk uderzania), on hardo wszedł na posesję. Dwa psy (jeszcze żyjące) od razu do niego doleciały, a ten dekiel, zamiast się wycofać, to jednego z psów kopnął, a w drugiego chciał kamieniem rzucić. Nie zdążył, bo go pokąsały po kostkach i łydkach.
A potem wielkie żale, wyzwiska, że powinny być uwiązane, że niebezpieczne, że taka sytuacja.

Tylko się pytam: skoro jest tabliczka, to ona chyba po coś jest, prawda?

#x2qtz

Mój syn jest strasznie głupi. Od zawsze taki był. Wiecznie czegoś nie rozumiał, nie umiał, pomagałam mu odrabiać lekcje i uczyłam go do sprawdzianów w szkole przez cały okres jego edukacji. Bez mojej pomocy po prostu nic mu nie wychodziło, nawet jak się starał. Do tego korepetycje oczywiście. A maturę ledwo zdał, za drugim podejściem. Jeśli ktoś o to zapyta - tak, badałam syna, kilka razy dla pewności, jest zupełnie zdrowy, więc jego niska inteligencja nie jest spowodowana chorobą.

Syn obecnie ma 20 lat. Nie było opcji na żadne studia, więc zaczął pracować. Niestety ja mam już go dość. Wiem, że nie wypada tak mówić o własnym dziecku, ale mimo tego, że bardzo go kocham, wciąż czuję, jakbym miała do czynienia z 5-latkiem. Syn jest strasznie naiwny. Ostatnio niewiele brakowało i wziąłby kredyt-chwilówkę, bo nie zrozumiał, że całą tę kasę + odsetki trzeba później spłacić. Z pracy ostatnio też prawie wyleciał. Pracuje jako kelner i nawet z tym sobie nie radzi, bo zapomina co miał zrobić, myli zamówienia i jest strasznie niezdarny. Nigdy nie był maminsynkiem, zawsze z mężem staraliśmy się go dobrze wychować. Pomagaliśmy mu kiedy trzeba było, gdy popełniał błędy, tłumaczyliśmy mu, a za złe zachowanie zawsze wyciągaliśmy konsekwencje typu kara na komputer albo konieczność pomocy w domu, natomiast za dobre zachowania nagradzaliśmy. Nie wiem dlaczego mimo tego taki jest. Nie chcemy z mężem, aby wiecznie z nami mieszkał, bo sam sobie nie umie poradzić, ale chyba nie mamy wyjścia. Próbowaliśmy z nim rozmawiać na temat jego przyszłości, ale jemu się wydaje, że jest wszystko w porządku. A w rzeczywistości ma problem, żeby iść na pocztę i odebrać przesyłkę, zadzwonić do banku albo chociaż zarejestrować się do lekarza. Coraz mniej mu pomagamy w takich sprawach, aby nauczyć go zaradności, ale jak zwykle kończy się na tym, że on się obraża na cały świat, bo nie wie co ma na poczcie powiedzieć, gdy chce odebrać przesyłkę. Mam tego już naprawdę dość, bo trzeba go ciągle pilnować, aby nie zrobił jakiejś głupoty. Ostatnio znalazł sobie w końcu jakieś zainteresowanie, mianowicie z kolegą nagrywają rap, ale niezbyt mi się to podoba. Już dwa razy byłam świadkiem, jak jego kolega naciąga go na pieniądze, a ten jak zwykle daje. A potem przychodzi i pyta mnie co ma zrobić, skoro kolega mu nie oddał. Na moje tłumaczenia, aby po prostu już więcej mu nie pożyczał albo nawet poszedł na policję, mój syn stwierdza, że bez tego kolegi on nie zostanie raperem, więc jednak nic z tym nie zrobi. No ręce opadają.

#5omJK

Kilka lat temu moja mama miała upodobania, że musi mnie strzyc na krótko.
Tak trwało od jakieś 6-8 do 12 roku życia. Zawsze mi to przeszkadzało, a jeszcze bardziej, że zawsze kazała mi wchodzić do wanny, rozbierać się do naga, no i zaczynała mnie strzyc. Trochę utknęło mi to w pamięci i brzydzę się po prostu tego.

Pewnego razu jak miałem 11-12 lat byliśmy u babci, a na TVN 24 leciało, że 12-letni chłopak zapłodnił 12-letnią dziewczynkę, niby nic, ale moja mama wdała się w dyskusję i powiedziała, cytuje: "Jak taki chłopak 12-letni może zapłodnić dziewczynkę, jak on nic nie ma w spodniach". Dziadek zapytał się mamy skąd wie, a ona:
"Wiem przecież, bo jak strzyżę Kacperka i się rozbiera do naga to jest takie małe" -
i pokazuje rozmiar, nabierając odstęp między kciukiem a palcem wskazującym. Od tej pory nigdy nie pozwoliłem mamie rozwijać pasji fryzjerskiej na mnie :)

#soW70

Jak byłem mały bardzo lubiłem chorować, bo nie musiałem wtedy chodzić do szkoły. Rodzice przynosili mi do pokoju telewizor i leżałem sobie większość dnia w łóżku, oglądałem co chciałem, a mama przynosiła co jakiś czas różne smakołyki. Raj na ziemi.

Pewnego razu, gdy byłem w 1 klasie, spędziłem właśnie na chorowaniu kilka przyjemnych dni. Jak zwykle wieczorem mama dała mi pod pachę termometr i wyszła z pokoju. Po paru minutach gdy nie przychodziła wyciągnąłem go i z przerażeniem zauważyłem wyrok - 36.6 stopni. Wyrok powrotu do szkoły. Rozejrzałem i zauważyłem gorącą herbatę w szklance. Jako w miarę bystre dziecko domyśliłem się, że to może być dla mnie ratunek. Wsadziłem termometr do herbaty i po chwili... pękł! Wyciągnąłem go i z bijącym sercem schowałem pod łóżkiem. Panika. Co ja powiem mamie?

Gdy mama przyszła miałem już gotowe wyjaśnienie "Znikł, nie wiem gdzie jest, chyba się wysunął i gdzieś wpadł". Poszła po drugi termometr, zmierzyła mi temperaturę siedząc tym razem przy mnie aby czasem ten drugi też nie znikł w tajemniczych okolicznościach.

Minęło kilkanaście minut i przyszedł czas napić się herbaty. Piję piję, aż w końcu na dnie zobaczyłem zabawne srebrne kuleczki. Jakie fajne! Dopiłem herbatę zostawiając tylko odrobinę na dnie z tymi kuleczkami. Teraz tęga rozkmina - co zrobić? Pierwszy pomysł - wypić i w ten sposób zatrzeć te ostatnie ślady po termometrze. Pomysł ten wydawał mi się naprawdę dobry, w sumie do dzisiaj nie wiem czemu ostatecznie z niego zrezygnowałem i zdecydowałem się przyznać mamie. Jednak podejrzewam, że ta decyzja nie wypijania rtęci była jedną z lepszych decyzji w moim życiu ;)

#TYUnr

Moja głowa po prostu pęka. Mam już dość dzieciaków. Zrobiło się ciepło, więc dzieci zaczęły bawić się na dworze. Niestety mieszkam na parterze. Przed domem mam coś na wzór parku dla psów, ale okoliczne dzieci zrobiły sobie z tego boisko. Od rana do wieczora słucham darcia. Mówię wam, zamiast budzika budzą mnie piskliwie wrzaski typu "DAMIAN, KULWA, PODAJ MI TOM PIŁKĘ!!!" i echo niosące się chyba na całe osiedle. Nie wiem, ile te dzieci maja lat, jest ich dużo, wiec przedział wiekowy pewnie 8-13. Gdy raz wyjrzałam z okna i poprosiłam, aby byli ciszej, usłyszałam "Spieldalaj, my tu gramy". Nie znam rodziców tych dzieci, nie wiem gdzie konkretnie mieszkają, wiec nawet nie mam komu zwrócić uwagi, a ci gówniarze już nie dają mi żyć.

Pracuję na nocną zmianę. W domu jestem o 8 rano, a mniej więcej koło 9-10 kładę się spać. Problem polega na tym, że rzadko kiedy udaje mi się zasnąć, bo cały czas wybudzają mnie piski, wrzaski, ryki i przekleństwa wykrzykiwane na cale osiedle. Doszło do tego, że musiałam zacząć brać leki nasenne i wkładać zatyczki do uszu, bo mam bardzo lekki sen i zwykłe "MATI, KULWA, RZUĆ PIŁKĘ" mnie wybudza. Boje się wakacji, bo wiem, że wtedy dzieci będą jeszcze aktywniejsze, a mi już teraz pęka głowa. Mam już tak bardzo dość, że w końcu zadzwonię na policję albo gdzieś to zgłoszę, bo naprawdę można oszaleć od ciągłego darcia japy, pisków i wrzasków. A jak ktoś mi powie, że to tylko dzieci, które chcą się bawić i nie rozumieją, zapraszam na tygodniowy "urlop" w moim domu.

#ujNGf

Jak byłem mały, dostawałem wpi**dol od każdego: matka, ojciec, brat, dzieci z podwórka, dzieci w szkole. Na początku byłem tym dobrym chłopczykiem, który pomagał innym, chronił, wstawiał się za. Kochałem rodzinę pomimo tego co robili.
Pewnego dnia uciekałem ze szkoły przed bandą gnojków, którzy chcieli mi spuścić łomot (nie pamiętam już czemu). Uciekałem w stronę domu przez park i miałem może ze dwieście metrów, jak się przewróciłem. Dorwali mnie już po chwili i zaczęli kopać, okładać jakimiś kijami i opluwać. Przyzwyczajony do takich akcji byłem, ale to co mnie złamało to był widok mojego starszego brata, który stał kawałek od nas z kolegami i się z tego śmiał. Ja mu pomagałem, rzucałem się na rodziców jak chcieli mu wlać, a on się śmiał. Ja na jego miejscu bym ich zniszczył, a on się śmiał.

Od tamtego dnia jakby coś we mnie umarło, przestałem pomagać innym, stałem się mniej ufny, a po pół roku byłem jednym z klasowych rozrabiaków. Zaczęło się popalanie, dokuczanie, wagary.

I pewnie wyrósłbym na typowego dresa, który pyta, czy masz jakiś problem, gdyby nie pewien chłopak. Znowu dostawałem od jakichś gnojków, tym razem na schodach na wejściu do szkoły. Miałem wtedy poniżej dziesięciu lat. Ów chłopak szedł z kolegami, zatrzymał się i powiedział: "Ej, zostawcie go!". Był dużo starszy od nas i gnojki mnie puściły. Był dla mnie jak anioł. Nie rozmawiałem z nim nigdy, chyba nawet nie widziałem, ale dał mi siłę. Jakby odkopał to, co było we mnie kiedyś.
Po kilku tygodniach się przemogłem i naje**łem gówniakowi, który przodował w uprzykrzaniu mi życia, czym załatwiłem sobie spokój do końca podstawówki.

#8tqTP

Ostatnio za często przekonuję się o tym, że ludzie mają sobie za nic czyjąś wartość, a co gorsza coraz częściej nawet swoją.
Przykład:

Dość niedawno zostałem wyzwany od ciot, bo odmówiłem przyjścia na seks dziewczynie poznanej 2 dni wcześniej. Czemu? Była zalana w trupa, ledwie trafiała w klawisze i rozszyfrowanie tego co pisała wymagało maszyny na miarę enigmy. Ale co w tym złego, po alkoholu ludzie robią różne rzeczy, bo zanika percepcja i trzeźwe postrzeganie świata. I gdyby to zrobiła w tamtym momencie, nie miałbym jej nawet tego jakoś za złe bardzo.
Problem w tym, że wyzwała mnie od ciot następnego dnia, gdy była już trzeźwa.

Czy w tych czasach okazanie jakiegokolwiek przejawu człowieczeństwa i szacunku do kogoś jest złe? Nie jest to jedyny przypadek, bo jakbym chciał rozpisać jakikolwiek inny to ograniczenie 3000 znaków spowodowałoby, że nawet nie powstałby jeden akapit. Jestem wręcz pewny, że Wy też spotykacie się z podobnymi doświadczeniami zaniechania szacunku i wartości człowieka codziennie.
Czy nie macie wrażenia, że dotrzymywanie słowa, bycie wiernym, uczciwym itp. w tych czasach jest tak rzadko spotykane, że wręcz wyśmiewane, bo "raz się żyje", "nie bądź ciota". Już pomijam, że potem hipokryzja sięga zenitu i występuje gadanie na prawo i lewo jaki ten świat jest zły, że prawdziwych facetów już nie ma i pokrewne.

#Xmbcx

Przy stresujących sytuacjach wywołuję sobie gorączkę powyżej 38 stopni.
A że stresuję się praktycznie każdą sytuacją związaną z lekarzem,dentystą czy sprawą urzędową...
To w każdym miejscu gdzie badana jest temperatura mój stres osiąga tak wysoki poziom, że za każdym razem ludzie myślą, że jestem chora.
A to nic innego jak gorączka psychogenna - o której podejrzewam, że mało kto słyszał.
Nie musicie mnie wysyłać do psychiatry, na ogół jestem spokojna, radosna i jest wszystko dobrze.
Ale mam taką tradycję, że stresuje się takimi sprawami, mimo że logiki w tym nie ma XD

Eee.. ale ma ktoś tak jeszcze ? ;)

#kMXMm

Jak miałam 11 lat, pierwszy raz dostałam miesiączki. Ale nikt wcześnie mnie nie uświadomił, że coś takiego jest.
A wiec zacznijmy od początku.
Mieszkam na wsi (totalne zadupie), tego dnia akurat nikogo nie było w domu, a od rana bolał mnie brzuch. Siedziałam na podwórku i bawiłam się z psem, gdy zachciało mi się siusiu. Szybciutko pobiegłam więc do łazienki załatwić swoją potrzebę. Siadam na kibelku, zdejmuję majtki i nagle szok - cała bielizna we krwi (każda nieuświadomiona osoba na moim miejscu by się wystraszyła). Zaczęłam płakać. Pobiegłam do telefonu domowego i zadzwoniłam na pogotowie. Powiedziałam, że mam 11 lat i krwawi mi miejsce, z którego robię siusiu. Podałam adres. Powiedzieli, że zaraz przyjadą.

Siedziałam na podłodze w kuchni i robiłam sobie opatrunki, gdy akurat przyjechało pogotowie. W tym samym jednak czasie wróciła moja mama i na widok karetki omal nie zemdlała. Wszyscy wbiegli do domu, a ja siedzę jak ta sierota na środku kuchni i wkładam sobie papier w majtki. Wytłumaczyłam mamie co się stało, a ta wybuchła śmiechem. Pamiętam jej słowa do dziś "Dziecko, ty po prostu masz okres".
Lekarze byli w szoku, że w tym wieku nie wiedziałam co to jest miesiączka. Jeden z lekarzy stwierdził, że większego kabaretu nigdy nie widział, a ja myślałam, że zapadnę się pod ziemię.
Dodaj anonimowe wyznanie