Mam męża i trójkę dzieci. Mieszkamy w jego rodzinnych stronach w bardzo konserwatywnym rejonie kraju. Sama pochodzę z dużego miasta, skończyłam studia, ale jego rodzina przyjęła mnie jak swoją. I nic dziwnego, bo stanowię – jak twierdzą teściowie – ideał żony w świecie, gdzie dziewuchy są zepsute. Zajmuję się domem na cały etat (mąż dobrze zarabia, tak że możemy na to pozwolić), chodzimy regularnie do kościoła, generalnie wszystko jak na prowincji być powinno.
Są tylko dwa „ale”. Jedna rzecz, to że jestem niewierząca. Mąż o tym wie, ale mu to nie przeszkadza, bo sam bardziej wierzy z powodu wychowania niż faktycznie głębokiej wiary. Ostatnio nawet skłania się ku agnostycyzmowi, choć oczywiście praktykujemy religię sumiennie ;). Taka postawa na prowincji to oczywiście nic nietypowego i gdyby nie druga rzecz, nawet nie wrzucałabym anonimowego.
O drugiej rzeczy nawet mąż nie wie. Otóż na studiach wcale nie dorabiałam jako hostessa, jak twierdziłam, tylko w klubie go-go. Tańczyłam na rurze w samych stringach, na prywatnych pokazach nawet bez nich. A najgorsze, że... ja to lubiłam. Nie zachęcam do tej pracy (choć pieniądze naprawdę niezłe), było wiele przykrych sytuacji, ale uwielbiałam te obłapujące mnie spojrzenia. I chyba to było najgorsze ;)
Najgorsze było to, że odczuwałaś przyjemność wyginając śmiało ciało?
Gdyby był to sposób na umartwianie się, to byłoby lepiej?
Skąd takie zrycie psychiki, że przyjemność - źle a brak przyjemności - dobrze?
Dobrych kilka lat temu, kiedy chodziłam jeszcze do liceum, moja szkoła (jak i zapewne większość) organizowała co roku konkurs kolęd i piosenek świątecznych. Moja klasa oczywiście postanowiła wziąć w nim udział, ja również byłam zaangażowana. Ćwiczyliśmy naszą piosenkę jakieś dwa tygodnie, po czym... nie byliśmy nawet na podium, żadnego wyróżnienia, nic. Strasznie nas do zdemotywowało, więc postanowiliśmy za rok nie brać udziału i w naszym postanowieniu wytrwaliśmy... aż do dnia przed konkursem.
Pamiętam, że nauczyciele strasznie suszyli nam głowę, że jak to, my, klasa maturalna (!) nie bierzemy udziału, więc finalnie na dzień przed konkursem skrzyknęłyśmy się z kilkoma dziewczynami, że dobra, niech im już będzie. Wybrałyśmy piosenkę, zaśpiewałyśmy ją próbnie ze dwa razy i niech się dzieje wola nieba. Pewnie już odgadliście, że... zgadza się, wygrałyśmy ten konkurs.
W maju zeszłego roku szedłem późnym wieczorem po nieoświetlonej ulicy, w pewnym momencie usłyszałem krzyk. Z bramy kamienicy wybiegła kobieta, za nią dresiarz, który ewidentnie chciał ją pobić. Jako że miał posturę wybitnie „niepudzianowską”, a do tego był pijany, z łatwością go obezwładniłem i zadzwoniłem na policję. M. czyli niedoszła ofiara napadu była w takim szoku, że nie można się z nią było w ogóle dogadać. Za to napastnik ciągle bełkotał, że to jest jego dziewczyna i że go zdradzała. Jak go zabierali do radiowozu, wykrzyknął w moją stroną: „Jeszcze będziesz tego żałował!”. Potem złożyłem zeznania, ale nie wiem, co było dalej, pewnie umorzyli, jak to u nas.
Minęło kilka miesięcy, w październiku przypadkiem spotkałem M. w sklepie. Ku mojemu zdziwieniu od razu mnie poznała i zaproponowała kawę. I tak poszliśmy raz, drugi i od słowa do słowa zostaliśmy parą. Jesteśmy w podobnym wieku i jak się okazało, oboje po przejściach: ja kilka lat wcześniej zostałem wdowcem, ona nigdy nie była w związku dłużej niż pół roku. Twierdziła, że trafiała w życiu tylko na toksycznych narcyzów, o sytuacji z maja w ogóle nie chciała rozmawiać, no ale tłumaczyłem sobie, że to było dla niej traumatyczne przeżycie. W każdym razie po raz pierwszy od śmierci żony byłem naprawdę szczęśliwy, już na ferie pojechaliśmy razem w góry, a w kwietniu M. wprowadziła się do mnie, również moja córka ją zaakceptowała. Kiedy w zeszłym miesiącu M. powiedziała mi, że jest w ciąży, od razu zacząłem planować oświadczyny.
Dziś wróciłem wcześniej z pracy i zastałem ją w łóżku z jakimś facetem. Jest wieczór, córka poszła do koleżanki, a ja siedzę z flaszką i myślę nad swoją naiwnością. Pogoniłem szona z domu, rzeczy odbierze, jak mnie nie będzie. Oczywiście zrobię test na ojcostwo, ale boję się, że to jednak moje dziecko. Najgorsze, że jej kochanek też był w autentycznym szoku, takiej reakcji nie mógł udawać. Według niego poznali się przez apkę randkową, a ona cały czas mówiła mu, że jest singielką. Ja ostatnio brałem sporo nadgodzin, córka też traktuje dom jak hotel, więc nawet nie chcę myśleć, ile było takich „okazji”.
Obcy facet przychodzi do cudzego domu i nie zauważa, że w tym domu mieszka mężczyzna, nic go nie tknęło?? Maszynka do golenia w łazience, pozostawione na wierzchu rzeczy, buty itd...
Nie wierzę w to.
Świąteczny temat
Mam dużą rodzinę, co za tym idzie, w święta wszyscy się spotkamy.
Bardzo tego nie lubię, jestem typem samotnika, najchętniej bym spędził święta sam, już tak się zdarzało, gdy byłem za granicą. Teraz jestem w Polsce, więc nie mogę się z tego wykręcić.
Czas udawania się zaczął, trzeba szykować i zakładać maskę do wigilijnego stołu.
W dzień Wigilii po biegnij kilka razy do kibla jak z kimś mieszkasz i powiedz, że masz jelitówkę i nie chcesz nikogo zarazić. Przesiedzisz sam te kilka dni. Tylko jedzenie Cię ominie, żeby było wiarygodnie.
Moja najlepsza przyjaciółka, taka od przedszkola, odcięła się ode mnie i od wszystkich naszych wspólnych znajomych, bo dostała w pracy awans i uważa, że nie dosięgamy do jej poziomu.
Jest kierowniczką sali w jakiejś sieciowej odzieżówce. Kierowniczką.
Jestem w czteroletnim związku ze świetnym facetem. Poukładanym, wrażliwym, rozsądnym. Kompletne przeciwieństwo jego rodziców. Z niewiadomych przyczyn jego rodzice faworyzują jego młodszego brata, który jest niedojrzały, rozpieszczony, kapryśny i emocjonalnie niestabilny.
Jego matce udaje się co jakiś czas psuć nam wieczory i randki, wyrzucając w SMS-ach swoje żale. Czasami chciałabym, by zablokował jej numer, ale nie może, bo ona wymaga pomocy i regularnie przychodzi do niej, by się nią zająć, gdy opiekunka oraz rehabilitantka w jednym nie może się stawić w środy i niedziele, czego jej ulubiony syn nie robi.
On zdaje się udawać, że tego nie słyszy, ale czuję, że ciężko to znosi. A nie wiemy, co nią kieruje. Stała się taka jeszcze zanim się poznaliśmy. Może nienawidzi tego, że jako człowiek on jest od niej lepszy? I właśnie dlatego faworyzuje tego gorszego syna, bo jest bliższy temu, co ona sama sobą reprezentuje?
Mówi mi, że po wypadku jej charakter tylko się pogorszył.
Nie chciałabym wymuszać na nim decyzji o jego relacji z matką, ale chciałabym, by mógł żyć w spokoju.
Jeżeli podczas wypadku został uszkodzony mózg to faktycznie może to nie być jej wina. Ludzie po urazach mózgu często stają się agresywni, nieznośni. Neuropsycholog może pomóc. Jeżeli nie doszło do urazu głowy to mamie przydałby się zwykły psycholog. Tak samo twojemu facetowi - nie powinien pozwalać matce się tak traktować.
Swoją drogą bardzo często można to zaobserwować - rodzice lepiej traktują to dziecko które ich gorzej traktuje. Oznaka głupoty, nic więcej.
Kiedyś, kiedyś bardzo chciałem z kimś poflirtować, zalogowałem się na badoo, a że z ładnymi dziewczynami trzeba się było gimnastykować i ciągnąc rozmowę, więc napisałem do takiej mniej niż przeciętnej z dzieckiem z założeniem, że i tak nigdy się nie spotkamy. Fajnie się pisało, więc któregoś wieczoru złamałem daną sobie obietnicę i spotkaliśmy się na spacerze, zaprosiła mnie do domu, przespaliśmy się i od tamtego momentu regularnie spotykaliśmy się na seks przez około 3 lata, z przerwą kiedy byłem w związku. Zakochała się na zabój, chciała czegoś więcej, ja nie.
Obecnie mam żonę, dziecko, ale przez cale te długie lata wymieniamy się co kilka miesięcy wiadomościami co u nas, dalej do mnie raczej coś czuje. Ona miała coś w sobie i nie potrafię tego nazwać, że pomimo jej wątpliwej urody przyciągała mnie sobą. Z żoną układa mi się tak sobie. Trzyma nas jedynie dziecko i kredyt, nie uprawiamy nawet seksu i sprawia to, że często myślę o tej dziewczynie, przypominam sobie nasze schadzki i wyobrażam sobie, jak by to było teraz. Wspomnienia.
Mam obsesję na punkcie tej strony. Jeszcze nie skończę pisać jednego komentarza na niej, a już piszę następny. To nie jedyna strona internetowa, z którą tak mam. Po prostu nie umiem korzystać z internetu. I naprawdę wielu prostych rzeczy nie umiem. Źle ze mną. Nikt nie widzi, jak bardzo źle ze mną.
Wyobraź sobie, że parę lat temu ta strona była nieporównywalnie lepsza, wyznania ciekawsze, a komentarze trafniejsze. Nadal lubię tu zaglądać, ale coraz częściej wpisy są tak słabe, że nawet nie da się tego komentować.
Jestem w ciąży i termin porodu wyliczony był na 1 grudnia. Wiadomo, że jest to data orientacyjna.
Nie wiem czemu, ale ubzdurałam sobie, że dziecko urodzi się przed terminem, byle w listopadzie. Miałam wszelkie możliwe oznaki zbliżającego się porodu, połowę ciąży przechodziłam z rozwarciem, ciąża była podtrzymywana, a lekarz, umawiając wizytę w okolicach terminu, nie wierzył, że się zobaczymy.
Tymczasem zbliża się połowa grudnia, a ja dalej jestem w ciąży. To oczekiwanie to tortury psychiczne, siedzę jak na szpilkach, analizuję każdy ruch, każdy objaw swojego ciała, a skurczów brak.
Wiem, że to głupie, ale jestem załamana, że dziecko urodzi się w grudniu. Nie lubię tego miesiąca i jestem przekonana, że dziecko będzie mocno odstawać od rówieśników na początku szkoły. Nie znam nikogo urodzonego w grudniu, kogo nazwałabym normalnym, własną siostrę uznałabym za upośledzoną (nie, nie jest, oficjalnie). Wiele osób z grudnia uważam za bardzo dziecinne, pomimo wieku, gdzie dawno powinno się to już zacierać. A dziecinność u dorosłych to cecha, której nienawidzę.
Początek grudnia jeszcze bym przeżyła, ale zaraz święta. Wchodzi mi to na głowę i mam bardzo złe myśli. Żałuję, że zrobiłam dziecku taką krzywdę, staraliśmy się o ciążę przez pół roku i w momencie kiedy policzyłam, że dziecko może być grudniowe, chciałam zrobić miesiąc przerwy, ale przecież skoro pół roku i tak nic się nie stało, to odpuściłam. Teraz żałuję okrutnie.
Nie powiem tego nikomu, bo mnie zjedzą. Wiem, że najważniejsze, żeby było zdrowe, ale nie mogę sobie wybaczyć tego grudnia. Uważam, że było to z mojej strony strasznie nieodpowiedzialne. Wiem, że to paranoja, ale widzę to jako dziecko zmarnowane na starcie. Już jestem przez to nastawiona negatywnie na własne dziecko. Już pozbywam się wobec niego jakichkolwiek oczekiwań (i radości) i jeśli kiedyś będzie samodzielnym dorosłym, to odetchnę z ulgą.
Ja jestem z końcówki listopada. Mam dziecko z grudnia. Sama nigdy nie odczułam, że odstaję od rówieśników.
W sumie dobrze, że nie masz oczekiwań. Dziecko to inny człowiek i może tych oczekiwań nie spełnić. Niech zaczyna z czystą kartą.
A jakbyście się przestali starać, to skąd wiesz, że mielibyście dziecko z początku roku? Może właśnie dlatego zaszłaś, że psychicznie odpuściłaś?
Możecie się nazywać agnostykami, ateistami czy bądź jak, ale z waszej postawy wynika, że jesteście zwyczajnie hipokrytami. Pozdrawiam
Najgorsze było to, że odczuwałaś przyjemność wyginając śmiało ciało?
Gdyby był to sposób na umartwianie się, to byłoby lepiej?
Skąd takie zrycie psychiki, że przyjemność - źle a brak przyjemności - dobrze?