#G4bMs

Jestem po rozstaniu około pół roku. Czuję, jakbym nie była sobą, jakby część mnie odeszła razem z tą osobą. Zawsze miałam swoje wartości i zasady, którymi się kierowałam, a teraz czuję, jakby ich nie było. Czasem przerażam samą siebie. Jestem zdolna do rzeczy, o które bym siebie nigdy nie podejrzewała. Bliżej mi jest do one night stand niż do wejścia w kolejną relację, może to strach i obawa. Ale gdzie jest ta dobra dziewczyna, która miała zasady i radość z życia, która po prostu była szczęśliwa? Codziennie toczę walkę z samą sobą, żeby wstać z łóżka i przeżyć, bo nic mnie nie cieszy, po prostu jestem i odhaczam rzeczy do zrobienia – i tak z dnia na dzień. Nie mam w sobie grama strachu wracać sama w nocy pieszo o pierwszej w nocy z latarką w telefonie – żaden problem, bo przecież nie mam nic do stracenia. Zero uczuć, emocji, po prostu nie czuję nic, tylko „jestem”. Myślałam, że to jest to i wyszło jak zwykle, nawet nie jestem zaskoczona, że tak się stało, tylko był to pierwszy raz kiedy oddałam całą siebie. Moi znajomi i ludzie w otoczeniu mają ambicje plany, mieszkania, zaręczyny, dzieci, a ja jestem w dupie. Pracuję na dwie prace i co z tego mam? Nic. Niewystarczająco, by zamieszkać sama i wyrwać się z domu, w którym też nie jest najlepiej. Zbyt mało, by kupić sobie wypasioną furę. Nie chcę żyć z dnia na dzień, ale co mam zrobić. Może studia, by lepiej zarabiać, też myślałam nad tym, ale nie chcę znów być na utrzymaniu, tym bardziej że teraz mam jednak swój pieniądz. Jest jedno miejsce na mapie niedaleko jeziora, które ciągnie mnie do siebie, tam czuję się szczęśliwsza, jest woda, którą kocham i jakoś tak inaczej chciałabym tam być i nie wracać już do siebie. Ale co, mam rzucić pracę, zamknąć działalność i jechać w świat bez pracy mieszkania i pewności, że się uda i sobie poradzę? To chyba najcięższy etap w moim życiu. Chciałabym odzyskać dawną mnie. Taką szczęśliwą, cieszącą się życiem. I mieć swój upragniony spokój.
anonimowe6692 Odpowiedz

Ok, po kolei. Nie wystarczająco na wyprowadzkę i "wypasioną furę", ale może starczy na terapię? Chcesz wrócić do dawnej siebie, ale z tego co napisałaś wynika, że jedyne co się zmieniło w Twoim życiu to rozpad związku. Każde rozstanie jest swego rodzaju załobą po utracie bliskiej osoby i musi trwac, ale są pewne, następujące po sobie etapy, po których można śledzić jak daleko jesteś w tym procesie. U Ciebie wygląda na to, że nie idzie to w dobrą stronę, więc może warto przerobic temat z terapeutą. Nie.pakowalabym się na tym etapie w studia - z tymi stanami depresyjnymi łatwo Ci je będzie zawalić, a to Cię jeszcze dodatkowo pogrąży w marazmie. A jeśli terapia z jakiegoś powodu odpada (koszty, czas, nie czujesz tego), to może spróbuj w wolnym czasie pojechać w to swoje ukochane miejsce z notatnikiem i pisać. O wszystkim, co Ci przychodzi do głowy, o byłym związku, o rozstaniu, o emocjach. Przelanie na papier tez ma często charakter terapeutyczny. Jak masz z kim (np. przyjaciółka), to rozmawiaj o tym. Im szybciej ta relacje przerobisz, tym szybciej dasz sobie szanse na szczęście

Odpowiedzi (1)

#BVXnS

Zazdroszczę niemal wszystkim ludziom. Przesadzając, oczywiście, ale wciąż tkwi we mnie nieustanne poczucie zawiści wobec wielu osób, z którymi miałam do czynienia chociaż raz w życiu. Mój umysł jest totalnie czysty i świadomy tego problemu, lecz emocje i głębokie uczucia dyktują inaczej. Zazdroszczę przyjaciołom — ich szczęśliwym i stabilnym związkom; kolegom z pracy — iż są bardziej pewni siebie i według mnie lepiej radzą sobie; bratu — iż mimo jego wątłego i słabego charakteru wciąż dostaje miłość od rodziców. Wolę by wszyscy, którzy moim zdaniem mają lepiej, utknęli w pułapce męki i bólu. To tyle.
sea Odpowiedz

Nie ma co innego poradzić, niż terapię i pracę nad poczuciem własnej wartości.

Zobacz więcej komentarzy (1)

#y72cB

Dokładnie rok temu 6 lipca na białaczkę zmarła moja znajoma. Chodziłyśmy razem 3 lata do gimnazjum, nie byłyśmy ze sobą zbyt blisko, ona miała swoją grupkę przyjaciół, a ja swoją, ale do dziś nie mogę się pogodzić z tym, że ona umarła. Była duszą towarzystwa, zawsze uśmiechnięta, pełna życia... Czasami ze sobą rozmawiałyśmy, pytałam: „Co tam, jak tam?”, „Zrobiłaś to zadanie z matematyki?”. Gdy ona poszła do liceum, a ja do technikum, zauważyłam, że schudła, zaczęła się inaczej ubierać, poznała miłego chłopaka, później poszła na studia. Widziałam na social mediach, jak tętni życiem, jaka jest szczęśliwa... a później okazało się, że zachorowała. Codziennie sprawdzałam jej profil na Facebooku. Walczyła, nie poddawała się. Trzymałam kciuki za to, żeby wyzdrowiała, nawet modliłam się co wieczór. Niestety przegrała tę walkę. Gdy się o tym dowiedziałam, nie mogłam w to uwierzyć. Przez dwa dni nieustannie płakałam. Mój chłopak pocieszał mnie na wszelkie sposoby, ale to nie pomagało. Żałuję do dziś, że nie napisałam do niej, nie odwiedziłam... Tak że, drodzy czytelnicy, taka mała rada ode mnie. Odzywajcie się do swoich bliskich czy osób, które znacie i lubicie, bo nie wiadomo, czy później jeszcze będziecie mieć taką okazję.

#1Dedr

Jeżeli chodzi o przyjaciół, zawsze byłam tą drugą albo dziewczyny zaprzyjaźniały się ze mną tylko dlatego, że pokłóciły się ze swoją przyjaciółką i ja byłam tylko na pocieszenie.
Przyjaciel z dzieciństwa z dnia na dzień przestał się odzywać. Powód? Znudziło mu się pisanie ze mną. Kiedy zapytałam, czy zrobiłam coś źle, powiedział, że nie. Analizowałam nasze wiadomości, nic złego nie pisałam. Przyjaciółka z dzieciństwa? Wybrała inną. Udawała, że nie wzięła telefonu, messenger się zepsuł albo inne wymówki. Mówiła, że nasza przyjaźń jest nierozerwalna, uwielbia mnie i zawsze mogę na nią liczyć. Rzeczywistość okazała się inna. Sama wychodzi na plac zabaw albo spotyka się z inną dziewczyną, z którą „rzadko” się widuje. Przyjaźnimy się od 10 lat. Zawsze było tak, że to ja zawsze musiałam pierwsza napisać, zainteresować się, zadzwonić. Jeżeli tego nie zrobiłam, to koniec przyjaźni był przeze mnie, bo się nie interesowałam. Jestem sama jak palec i jest mi tak źle. Chciałabym się z kimś przyjaźnić, ale boję się, że znowu będzie to samo. :(
Ktoś chce spróbować się zaprzyjaźnić?

#ueyYl

Kiedyś myślałam, że nie mam orgazmów. Z pierwszym chłopakiem raz było fajnie, a raz nie. Nie miałam do niego pretensji, bardziej mu zazdrościłam. Tak, mówiłam mu, co mi się podoba, co mi sprawia przyjemność, jak chcę, a jak nie. Tak czy siak, było po prostu okej. Rozstaliśmy się i długo byłam sama. Koleżanki z pracy kupiły mi dla żartu Pingwinka. Wrzuciłam go w szpargały i leżał, leżał, leżał. Podczas porządków przypomniałam sobie, że mam taki gadżet. Raptem kilka razy użyłam.
Poznałam faceta. Zaczęliśmy się spotykać i już ponad rok jesteśmy razem. Podczas jednej z luźnych rozmów zapytał, czy wiem co to „squirt”. Wiedziałam. „Ty masz?” – zapytał. Mówię: „Noo chyba mam, bo jak się bawiłam Pingwinkiem, to zaobserwowałam, ale nie byłam pewna... Wcześniej nic takiego mi się nie zdarzało”.
Nie zliczę, ile razy chciał mnie doprowadzić do takiego stanu, a ja się wzbraniałam, by nie zamoczyć łóżka. Aż kupił mi specjalny koc, który nie przemaka.
W wieku 25 lat zrozumiałam, że nie jestem zepsuta i mam orgazm, a także kobiecy wytrysk.
Msciwoj82 Odpowiedz

Oj, to wcale nie tak późno. Niektóre dziewczyny dopiero po trzydziestce się "otwierają" na takie doznania (albo i po 40). Chodzi o to, żeby nie zastanawiać się podczas seksu, jak przy tym wyglądasz, czy zmoczysz łóżko, czy partner będzie cię uważał za rozpustnicę albo podobne bzdury, a skupić się na tym, aby dawać przyjemność partnerowi i sobie.

#pDhZL

Ślub był jednym z najważniejszych i najpiękniejszych dni w moim życiu. Oboje z mężem mieliśmy własną wizję tego dnia i się jej trzymaliśmy, jako że to nasze święto, a nie gości. Uprzedzę komentarze typu „ślub robi się dla rodziny, to oni mają się bawić” – nie, ślub był naszą imprezą, a przyjście rodziny i znajomych dobrowolne. Oczywiście nasza wizja nijak nie pokrywała się z wizją gości, którzy chyba chcieli zepsuć nam NASZ dzień. Oto parę przykładów:
– Ślubu udzielił nam urzędnik, bo oboje jesteśmy niewierzący – „Jak to ślub nie w kościele, toż to życie w grzechu!”.
– Ceremonia jak i wesele odbywały się w wynajętym przez nas parku, o czym goście zostali powiadomieni – goście stwierdzili, że pożałowaliśmy pieniędzy na salę i w ogóle jak to w szpilkach zapadających się w ziemię? Podkreślam, była informacja o tym, gdzie odbędzie się uroczystość i o tym, aby ubrać się w stroje wygodne.
– Moja suknia była kolorowa z wyszywanymi kwiatami, natomiast mąż miał garnitur w kratę – „Jak tak można się ubrać na swój ślub, nie ma białej sukni i czarnego garnituru? Wstyd”.
– Chcieliśmy wesprzeć z mężem pewną fundację ratującą zwierzęta, więc poprosiliśmy na zaproszeniach, aby nie kupować kwiatów (są one drogie, a i tak trzeba je zaraz wyrzucić) i zamiast tego wrzucić symboliczną złotówkę do puszek fundacji, które będą na uroczystości – co prawda uzbieraliśmy dość dużą kwotę, ale ile nasłuchaliśmy się od rodziny, że jesteśmy BEZDUSZNI, bo nie zbieramy na chore dzieci...
– Muzyka. Zaprosiliśmy zespół, który grał muzykę do tańca, mąż jest muzykiem, a ja po prostu nie przepadam za DJ-ami rodem z remizy – „Toż przy tym nie można się bawić, gdzie prawdziwe disco polo?” Dodam tylko, że zespół grał popularną muzykę i wszyscy tańczyli do tego, ale i tak musieliśmy się nasłuchać, jak to źle było.

Nie piszę, że wszyscy tak mówili, to raczej opinie babć, ciotek i niektórych osób towarzyszących, których nie znaliśmy wcześniej. Po prostu napompowana impreza na pokaz w remizie w stylu disco polo to nie nasze klimaty. Jeśli komuś się nie podobało, mógł nie przychodzić lub opuścić imprezę, zamiast narzekać. Nie rozumiem tylko przeświadczenia o tym, że jesteśmy źli, bo zrobiliśmy coś według tego, jak sobie wymarzyliśmy nasz dzień, a nie według ciotki Klotki, która potrafi tylko obgadać całą rodzinę, babki, która chciała spędzić pół dnia w kościele, czy dziewczyny kolegi, która ubrała się wulgarnie nastawiona na disco polo i pijane obłapywanie innych mężczyzn na weselu.
Pamiętajcie, Pary Młode – to Wasz dzień, przeżywacie go raz w życiu i to Wam ma się podobać :)
anonimowe6692 Odpowiedz

My z mężem mieliśmy ślub cywilny w plenerze, on miał garnitur w kratkę, nie było disco polo i absolutnie nikt nam złego słowa nie powiedział. Kluczem było zaproszenie wyłącznie najbliższych osób, z którymi utrzymujemy rzeczywisty kontakt i stawianie granic od samego poczatku

Zobacz więcej komentarzy (6)

#3Yw7h

Mam 20 lat. Studiuję. Pracuję na wyspie z e-papierosami w jednej z większych galerii wielkopolskich. Jak zapewne większość wie/domyśla się, praca jest mega monotonna, a po 12 godzinach już pada na mózg. I wiadomo, czy to weekend, czy środek tygodnia, głupie matki muszą zabrać swoje głupie dzieci, żeby zrobić głupie zakupy.
Nie zrozumcie mnie źle – nie mam nic do dzieci czy też ich rodziców, póki są wychowane / wychowywane. No ale wiadomo, że w naszym społeczeństwie ostatnio dzieci robi się dla kasy od państwa. Do takich madek, bo matkami tego tlenionego plastiku nie nazwę, należy chyba większość stałych bywalców „mojej” galerii. Dzieciaki jak nie wrzeszczą, jak nie płaczą, to biją się nawzajem, biegają, odbijają się od mojej wyspy (raz już zbiły mi szybę, bo jeden szczeniak zdecydował „a co tam, zamortyzuję odbicie butem”). Przyjechała menago, przyjechała policja, matka dostała rachunek na 1000 zł (szyba robiona na zamówienie, zaokrąglona) + 1 mandat za utrudnianie pracy policjanta + drugi mandat za kłamanie, że nie ma przy sobie dowodu osobistego. Więcej jej nie widziałem.

Ostatnia akcja. Dzieciak ok. 6-8 lat drze mordę przy automatach: "Maammoooo, kup mi”, a matka zajęta rozmową z przyjaciółką po prostu go zlała. Dwie minuty wytrzymałem. Dziesięć minut wytrzymałem. Ale po piętnastu wypaliłem niczym rakieta i uniesionym tonem powiedziałem: „Mały, ucisz się, bo cię zabiorą od mamy i nie oddadzą”. Dzieciak wyraźnie przestraszony pobiegł do matki naskarżyć. Czekałem, już czekałem z ripostą, szykowałem tekst tak obrzydliwy jak płacz tego gówniaka... a mamusia na spokojnie podeszła i bardzo przeprosiła za swojego synka, obiecując, że to już się więcej nie powtórzy i że rozumie moją sytuację, bo sama pracowała w takiej pracy. W szoku byłem.

I weź tu człowieku rozkmiń, czy one specjalnie tak spuszczają dzieciaki ze smyczy, żeby wkur*iały ludzi, a potem udają niewiniątka, zapominają o nich, czy po prostu stwierdzają z czasem, że 800+ nie było tego warte?

#oHRkm

Lekcja muzyki. Na każdej lekcji coś śpiewaliśmy i graliśmy. Zbliżały się święta Bożego Narodzenia, czyli oczywiście kolędy. Na początku lekcji dziewczyna się pyta:
– Czy będziemy dziś śpiewać „Oj maluśki, maluśki”?
A nauczyciel na to odpowiada:
– Oj, Ania, o kompleksach chłopaków dzisiaj raczej śpiewać nie będziemy.
Dantavo Odpowiedz

To anonimowe wyznania, czy kabarety w Polsacie?

Zobacz więcej komentarzy (1)

#ay2Ef

Historia, którą Wam opowiem, wprawiła mnie w takie osłupienie, że komuś muszę ją opowiedzieć, a znajomi mi nie uwierzą, więc liczę na Was ;)

Było to zaledwie wczoraj. Dzień jak co dzień, tylko że zepsuł mi się samochód. No cóż, małe miasteczko (10 tys. mieszkańców), więc na MPK nie mam co liczyć. OK, pół godziny, w sumie moja waga twierdzi, że mogłabym częściej wychodzić na takie spacery...
Jestem już na mojej ulicy. Jest to małe osiedle, na które nikt, kto tam nie mieszka lub nie odwiedza bliskich, nie wjeżdża, więc sporo ludzi parkuje na ulicy. Spotykam pięciolatkę, która mieszka kilka domów dalej. Niestety nie zauważyła mnie. Właśnie jechała ulicą na hulajnodze. Mówię jej: „Cześć, Marysiu”. W tymże momencie, w którym się z nią przywitałam, weszłam za samochód – większy bus. Marysia nadal mnie nie widziała, bywa. Jednak po chwili usłyszałam jej głos: „No nie, znowu rozmawiają do mnie duchy. Dziadku, zrób coś z nimi”.

Dodam, że jeden z jej dziadków nie żyje od paru lat, a drugi od miesiąca. Wydaje mi się, że już nigdy nie będę potrafiła z nią tak samo rozmawiać...
Dodaj anonimowe wyznanie