Postanowiłem założyć własną firmę i pod koniec miesiąca złożyłem wypowiedzenie z pracy. Tydzień później dowiedziałem się, że likwidują nasz dział i wszyscy pracownicy dostali propozycję przenosin do oddziału tej firmy w innym mieście lub mogą odejść i dostać odprawę w wysokości sześciu wypłat.
Wszyscy pracownicy oprócz mnie, bo przecież sam złożyłem wypowiedzenie...
Moja 20-letnia siostra ma Zespół Downa. Bardzo często ogląda telewizję. Kiedyś na TVN leciał odcinek serialu „Szpital”, w którym była mowa o kobiecie, która nadużywała alkoholu przez całą ciążę, w czasie porodu również była pijana. Lekarz podszedł do niej i powiedział, że w wyniku tego jej dziecko urodziło się ze zniekształconą twarzą i kończynami.
Po tym odcinku siostra długo siedziała na balkonie, wyglądała na bardzo zamyśloną i czymś zmartwioną. Po pewnym czasie podeszła do mamy i ze łzami w oczach spytała, czy mama też była pijana, jak ją rodziła. Zamurowało mnie w tym momencie.
Nie miałam zielonego pojęcia, że ludzie z zespołem Downa zdają sobie sprawę z własnej odmienności, a tym bardziej że postrzegają siebie jako „zniekształconych”.
Warto dodać, że moja siostra jest nad wyraz ładna, jak na osobę z ZD. Ma dość symetryczną twarz, nie ma za dużego języka. Tym bardziej nie zdawałam sobie sprawy, że ona widzi swoją „inność”. To smutne.
Mam 34 lata, mój mąż 36. Tydzień temu wzięliśmy ślub. Wczoraj słyszałam, jak mój mąż mówił koledze, że tydzień przed ślubem chciał wszystko odwołać, ale szkoda mu było zaliczek.
Ostatnio wracałam autobusem z pracy. Było już dość późno, w dodatku już prawie wyjeżdżałam z miasta, by dostać się na moje przedmieścia. Na chodnikach nie było już prawie nikogo.
No i tak sobie siedzę przy oknie i zamulam, prawie śpię, aż nagle zobaczyłam na chodniku stówę... Kasa nie taka mała, więc stwierdziłam, że koniecznie muszę wysiąść na najbliższym przystanku, przecież na pewno nikt jej nie weźmie, bo prawie nikogo wokół nie ma. To nic, że o tej porze mój autobus kursuje co pół godziny i będę musiała czekać, będę bogatsza o stówę!
Pomimo zmęczenia dość szybko wybiegłam z autobusu i zaczęłam biec chodnikiem po pieniądza. Prawie się zabiłam o wystającą kostkę. Jak już dorwałam stówę, okazało się, że to ulotka jakiegoś parabanku. Zamieścili takie zdjęcie, by przyciągać uwagę.
Do domu wróciłam pół godziny później, jeszcze bardziej zmęczona i wcale nie bogatsza. Nienawidzę życia.
Za każdym razem, gdy jakiś kierowca przepuszcza mnie na przejściu dla pieszych, w podziękowaniu staram się, przechodząc przez pasy, kręcić tyłkiem najlepiej jak potrafię.
Jestem dorosłą z zaburzeniami ze spektrum autyzmu (dawniej zespół Aspergera). I nie mam z kim wypić kawy.
Mam łagodny charakter i lubię pomagać. Naprawdę od kilku lat wkładam ogrom pracy w to, by mieć z kim poplotkować w pracy czy gdzieś wyjść, ale nic takiego się nie dzieje. Skupiam się na każdej rozmowie, z każdej się szczerze cieszę, próbując nadrabiać swoje braki, ale jedyne co widzę, to zażenowany uśmiech. Zawsze ten sam zażenowany uśmiech. A ja nigdy nie wiem, co właściwie zrobiłam źle, co zabrzmiało nienaturalnie, JAK zwykli ludzie rozmawiają i nawiązują kontakty. Dla mnie jest to trochę nie do pojęcia. Gdy zapytałam niedawno kogoś, co właściwie jest ze mną nie tak, odpowiedział, że wszyscy mnie lubią, po prostu nie lubią ze mną rozmawiać.
Chyba nigdy nie znajdę koleżanek.
Będzie krótko. Byłam tak zmęczona po pracy, że na pytanie kasjerki: „Potwierdzenie?”, odpowiedziałam: „Potwierdzam”.
Parę tygodni temu byłam pierwszy raz w mieszkaniu nie tak dawno poznanego faceta. Nie powiem, podobał mi się nieziemsko. Zarówno z wyglądu, jak i charakteru, więc wiadomo, chciałam przed nim wypaść jak najlepiej.
Wszystko świetnie, siedzimy w kuchni przy smacznym jedzeniu, tematów do rozmowy nie brakuje, namiętnych spojrzeń między nami również, kiedy nagle odczuwam niesamowitą potrzebę pójścia do toalety. Dwójka. Pytam więc, czy mógłby mi wskazać drogę do toalety. Sprawa poszła szybko i gładko, spłukuję. Już chcę opuścić deskę, a tu widzę, że jeden duży kawałek, cóż... nie chciał. Naciskam spłuczkę po raz drugi. Ten durny, uparty kawałek kupy nadal się nie dał i pływał na powierzchni. Cholera no, jakim cudem!? Spłukuję po raz trzeci, już nieco zirytowana, bo koleś pewnie pomyśli, że jakaś straszna sraka. Niby naturalna sprawa, ale jednak w takiej sytuacji niezręczna... Kiedy i ta próba skończyła się niepowodzeniem, mój mózg wpadł w lekką panikę. Dorzuciłam więc trochę papieru i w takim towarzystwie chciałam kupę posłać do lochów kanalizacji. Bez skutku. Na skraju wyczerpania emocjonalnego, w głowie już przygotowując plan wyjazdu do Meksyku jako Pakalu Papito, kątem oka ujrzałam zbawienie (nie, żaden bóg mi się akurat nie objawił, ale jestem pewna, że po cichu i tak cisnął ze mnie bekę) – PRZEPYCHACZKA DO KIBLA. Spokojnie stała w kącie łazienki, trochę schowana za szafką, szyderczo się do mnie uśmiechając (tak mi się w tym momencie przynajmniej wydawało). Z jej pomocą poszło. Za piątym razem...
Całe wydarzenie wspominam, jakby trwało wieczność. W istocie musiało minąć zaledwie parę minut. Kiedy z udawaną gracją wreszcie opuściłam felerne pomieszczenie, opisałam mu sprawę wprost. Zaczął się śmiać i powiedział, że skoro tak, to bardzo mu ulżyło, bo już myślał, że jest aż tak złym kucharzem.
Tak, nadal się spotykamy :) Ale gdybyśmy mieli kiedyś razem u niego zamieszkać, to na pewno kupę, tfu, kupię mu lepszą spłuczkę!
Moja mama przez lata była wykładowcą na uniwersytecie. Gdy sama zostałam studentką, powiedziała mi, że pisząc maila do wykładowcy, zawsze należy to zrobić z odpowiednią dozą szacunku, tzn. napisać np. „Szanowny Panie Doktorze”, „z góry dziękuję”, „ z poważaniem” etc.
Jak na ironię, jakiś czas po tym, gdy podzieliła się ze mną tą wiedzą, dostała maila od swoich studentów upominających się o wyniki kolokwium. Jako że siedziałam wtedy na komputerze, a skrzynka e-mailowa mamy była otwarta, skusiłam się i przeczytałam wiadomość od studentów. Wyglądała ona dokładnie tak: (ani dzień dobry, ani pocałuj nas w d*pę): „Kiedy bedo wyniki?” (ani do widzenia, ani nic).
Stwierdziłam, że skorzystam z rad rodzicielki i sama zdecydowałam odpisać na tę wiadomość. A zrobiłam to równie lapidarnie i napisałam: „Kiedy bedo, wtedy bedo”.
Mama do tej pory nie ma pojęcia, że kiedykolwiek doszło do takiej sytuacji, a minęło już 5 lat :)
We wtorek kupiłem auto, wczoraj rano je zarejestrowałem i ubezpieczyłem. Do dwunastej się wyrobiłem z formalnościami, a o piętnastej auto stało już na lawecie, bo kuriera oślepiło słońce i skasował mi cały bok.
Dodaj anonimowe wyznanie