Mój chłopak robi mi wodę z mózgu.
Jesteśmy razem już dość długo. Kiedy zaczęliśmy się spotykać, miałam raptem 18 lat i tylko jednego chłopaka „na koncie”. Wszystko było miło, fajnie. Czułam się jak w bajce. Dość szybko, bo już po roku, powiedział mi, że on już wie, że jestem tą jedyną. Oboje jednak wiedzieliśmy, że to nie czas na takie rzeczy. Ja zaczynałam studia w innym mieście, chcieliśmy, abym spokojnie skończyła naukę. I nadszedł ten dzień. Zdobyłam upragnionego magistra. Podjęłam pracę i myślałam, że może niedługo się oświadczy. On sam często poruszał temat ślubu, niedalekich zaręczyn. Chciałam się ustatkować, urodzić dzieci. On też bardzo tego chciał. Zwłaszcza dzieci. Minął rok, dwa, trzy... A on dalej tylko ciągle powtarzał, że zaręczyny tuż-tuż. Ja nawet nie pytałam. Minęło kolejnych kilka lat, a on jakby ciągle zmieniał zdanie. Raz przedstawia mnie jako swoją przyszłą żonę czy narzeczoną, czasem dziewczynę, i zaznacza, że ślub już niedługo. Raz mówi innym, że nie planuje ślubu. Zaczęłam w końcu pytać, bo to są sprzeczne komunikaty i sama nie wiem. I raz twierdzi, że niczego bardziej nie pragnie niż ślubu i dzieci, a czasem, że ślubu ani dzieci nie będzie, bo tylko idioci pchają się w takie rzeczy, a ponadto dobrze jest jak jest. Ja zaczynam się denerwować. Oczekuję deklaracji – w tę lub w drugą stronę, ale niech w końcu się zdecyduje. A on gorąco zapewnia o jednej z wyżej wymienionych opcji, a potem i tak zmienia zdanie. Ciągle daję mu „ostatnią” szansę, bo po prostu żal tych wszystkich lat razem. Czuję się, jakbym z biegiem lat stała się po prostu opcją zapasową. Mam 30 lat i czuję, że on mnie wpędza w lata.
Moja córka uprawia sport drużynowy, a ja nie cierpię jej trenerki. Dołączyła do drużyny niedawno i uważa się za mądrzejszą od wszystkich. Umniejsza pracę poprzedniego trenera i sobie przypisuje wszystkie sukcesy dziewczynek. Dlatego jak córka gra mecz, to po cichu zawsze dopinguję przeciwną drużynę.
Zrozumiałym dla mnie było, że randkowanie służy poznawaniu się i selekcji potencjalnych partnerów od całej reszty. Ludzie oceniają po najdziwniejszych atrybutach – jak świat światem laski oczekują sześciopaka, a faceci zgrabnych nóg, jednak to co się odwaliło na jednej z moich randek przeszło moje najśmielsze oczekiwania.
Otóż mojego ewentualnie przyszłego chłopaka poznałam przez serwis randkowy. Opisywał się jako człowiek bardzo kulturalny i inteligentny, wydawało się, że ideał. Taki też był na naszych spotkaniach. Może trochę sztywny, ale jednak gentleman, z klasą, manierami i obyciem. Raz doszło do bliższego kontaktu naszych twarzy, coś jednak mu nie pasowało. Sprawdziłam dyskretnie oddech, zapytałam, czy wszystko w porządku. Powiedział, że jest jeden element mojej twarzy, którego nie zniesie. Zaczynałam myśleć: czy to krzywe zęby, źle zrobione brwi, kurde, może mam zeza? Nie. Brzydziły go moje WŁOSY W NOSIE. Od razu uprzedzam – nie mam żadnych włosów zwisających z nosa i sięgających ust, normalne włoski w nosie, z tego co pamiętam z biologii – spełniające swoją funkcję. Rozstaliśmy się tego wieczora, kilka dni później zaprosił mnie do restauracji. Zapytał się mnie, czy rozważyłam jego słowa. Szczerze nawet nie pomyślałam o tym kretyńskim stwierdzeniu. Nachylając się nad stołem, próbował mi dyskretnie przekazać, iż chodzi o moje owłosienie w przegrodach nosowych. Nerwowo zachichotałam i próbując to jakoś złagodzić i ominąć, w bardziej kulturalnych słowach powiedziałam, że chyba do końca zdurniał. Na co on uznał, że niestety, tu następuje koniec naszej znajomości, on tego nie zdzierży, widać tak musiało być. Na koniec dodał, że nigdy nie śmieszyły go moje żarty. Zapłacił, wstał od stolika, szarmancko zarzucił swój długi płaszcz, i powiedział: „Żegnaj, Izabelo”.
Byłoby to nawet romantyczne, gdyby nie powód naszego rozstania.
Pozdrawiam cię, Rafale. Nadal nie depiluję nosa.
A wy bądźcie uważni na to, jak wyglądacie.
Moja anonimowa przypadłość w ciąży – odkąd weszłam w drugi trymestr, zaczęłam nałogowo oglądać porno. Ostre, najlepiej ze swingersami, ewentualnie akcje z anime tentacle. Oglądam rano w łóżku, na kiblu, w środku nocy. Nigdy nie mam ochoty na masturbację, tylko oglądam i przychodzi to przyjemne uczucie.
Trochę mi wstyd za dzisiejsze okoliczności seansu: włączyłam czerwoną stronkę na telefonie bez głosu, siedząc przy łóżku dziadka, który leży w stanie paliatywnym.
Jak byłam mała, co roku wraz z rodzeństwem jeździliśmy w wakacje do dziadków na wieś. Dla miastowych dzieciaków z betonowego osiedla było tam mnóstwo atrakcji.
Pewnego dnia dziadek nas zawołał, bo w szopie zauważył małego, dzikiego króliczka. Z siostrą aż piszczałyśmy z ekscytacji, a starszy brat też był bardzo zainteresowany. Dziadkowi udało się króliczka złapać i dzięki temu mogliśmy go z bliska dokładnie obejrzeć – był niesamowicie słodki. Dziadek się zaśmiał, że babcia zrobi z niego pyszny rosół, wydaliśmy z siebie jęk rozpaczy i oczywiście króliczek został wypuszczony na wolność na łąkę za domem. Chwilę stał w bezruchu, po czym ruszył do przodu, uroczo kicając przez trawę.
Staliśmy tak rozkoszując się tym widokiem i dobrym uczynkiem, gdy nie wiadomo skąd wyleciał jastrząb. W mgnieniu oka chwycił królika i odleciał razem z nim... Królik przeraźliwie piszczał, darł się jak diabli.
Nigdy potem tak szybko nie przeszłam z maksymalnego rozanielenia do zupełnej rozpaczy :)
W sobotę w nocy wracałam do domu z imprezy. Byłam głodna i kupiłam po drodze kanapkę. Gdy weszłam do domu i zobaczyła mnie moja mama, to tylko westchnęła głęboko i skomentowała: „Dzisiejsze dziewczyny wracają do domu z chłopakami, a tylko moja córka wraca z kanapką!”.
Dawno temu, gdy jeszcze nie chodziłem do zerówki, byłem dobrze rozwijającym się dzieckiem, nieco niesfornym, co normalne w tym wieku, ale zawsze uśmiechniętym. Wiecznie nosiła mnie energia i byłem zawsze ciekawy wszystkiego. Jedyny problem jaki miałem, to była moja wymowa „R”. Mimo ćwiczeń z rodzicami i zajęć z niejednym logopedą nikt nie był w stanie „naprawić” mojej wymowy.
Aż trafił się ten jeden dzień, bodajże było to jeszcze lato. Siedziałem w brodziku na balkonie i nasłuchiwałem tego, co się dzieje na zewnątrz, akurat w tym momencie dwójka nastolatków przechodziła niedaleko, gadali na różne tematy i nie szczędzili przy tym łaciny podwórkowej. Zafascynowany nowo poznanymi słowami pobiegłem do mamy.
– Mamo! A co to znaczy „kurrrr*a mać”?
– Synku... – powiedziała zmieszana mama. – Jak ty pięknie „R” wymawiasz...
Po tej rozmowie byłem zagadywany tak, aby zapomnieć i nie powtarzać nowo poznanego słowa, ale umiejętność wymawiania „R” już mi pozostała.
Zacznę od tego, że byłam z mężem parę lat. Przy każdej okazji olewał mnie, ubliżał, zawsze stawiał kolegów na pierwszym miejscu, ja i dziecko się nigdy nie liczyłam. Awantura była z byle powodu, nie zwracał uwagi na to, że dziecko nie śpi, że ma na rano do szkoły, że się boi. Dla niego liczyło się picie alkoholu, koledzy i jego rodzina, która zawsze go broniła. W domu wszystko było na mojej głowie, a on tylko myślał jak się wyspać i napić. Sąsiadów mieliśmy blisko i zazwyczaj słyszeli, jak on się na mnie wydzierał. Oczywiście jak to w takiej mieścinie, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzieli. Każdy gadał na niego, że jest nic nie wart, że to leń i obibok. Ludzie często pytali mnie, dlaczego z nim jestem, jak ja to wszystko wytrzymuję.
W końcu kogoś poznałam. Odeszłam od męża, złożyłam papiery rozwodowe. I co się okazało? Że teraz to ja jestem tą złą, która zostawiła męża dla innego.
Ale wiecie co? Nie żałuję, bo w końcu jestem szczęśliwa. Nie muszę się martwić, za co znów mi się oberwie. Czuję, że zaczynam znów żyć po tych wszystkich latach w strachu.
Często wcale nie jest mi przykro na pogrzebach, chyba że umrze ktoś mi bardzo bliski. Cała ta otoczka, łzy ludzi też na mnie nie działają, po prostu jeśli na kimś bardzo mi nie zależało, to jego śmierć jest mi obojętna.
Co gorsza, mam dziwną przypadłość, że często w tej całej powadze chce mi się na nich śmiać. Nie wiem dlaczego, po prostu wiem, że sytuacja wymaga zachowania powagi i smutnej miny, a to wzmaga taki odruch. Nie to, żeby wynikało to z radości z czyjejś śmierci, po prostu często przymus zachowania powagi tak na mnie działa.
Podobnie było np. na ustnych egzaminach na studiach. Kiedyś z koleżanką wpadłyśmy w taką głupawkę śmiechu, że nie wiedziałyśmy, jak się uspokoić przed wejściem.
Na całe szczęście do tej pory skutecznie się od tego powstrzymywałam, ale czy ktoś przypadkiem nie zauważył, jak tłumię uśmiech, nie dam głowy...
Miesiąc temu musiałem uśpić swojego 12-letniego owczarka. Wiem, że to była słuszna decyzja, ale pękło mi serce i nie może się zagoić. Jest 2:30 w nocy, a ja płaczę ukradkiem, żeby rodzina nie słyszała. Silny facet po 40.
Dodaj anonimowe wyznanie