#jvN9w

Miałem kiedyś wujka. To było dobre 20-25 lat temu. Nie pamiętam już nawet jego imienia. Ale zawsze wiedziałem, że nazywa się Kurwiński. I zawsze jak było o tym wujku, to wujek Kurwiński i Kurwiński.
Dopiero na jego pogrzebie wyczytałem na tablicy nagrobnej: Burwiński...

I te miny rodziców i dziadków na rodzinnych obiadkach stały się jasne...

#LS9hW

Mając 8 lat, straciłam mamę. Tata nie radził sobie z dwójką małych dzieci, szybko znalazł pocieszycielkę. Niby kobieta w domu była, ale ucieczka w kilka piwek dziennie została. Nigdy więcej niż trzy dziennie, ale bardzo regularnie. Pieniędzy było w domu niewiele, a zrozumienia dla mnie jeszcze mniej. Nigdy nie przepadałam za zabawą lalkami, aż do mniej więcej 10 urodzin. Wtedy na wystawie osiedlowego sklepu z zabawkami stanęło istne cudo. Duża lala z blond lokami, szarymi oczami, w kolorowej sukience. Pamiętam, jak łaziłam oglądać ją dosłownie dzień w dzień. Imię zmieniałam jej często na takie, które w danym tygodniu uważałam na najładniejsze ;-) Wiedziałam, że kosztuje 49 zł, ale po dwóch czy trzech tygodniach odważyłam się o niej wspomnieć tacie. Chyba nigdy nie zapomnę jego odpowiedzi: „Albo lalka, albo jedzenie!”. Wiedziałam, że nie ma szans i nie wróciłam więcej do tematu. 
Szkoda tylko, że po tygodniu od tej rozmowy tata i jego partnerka (mówiliśmy na nią ciocia) pojechali na proszonego grilla, gdzie zawieźli kilka zgrzewek piwa. A na lalkę nie było...
Dziś minęła ponad 25 lat, ojciec i ciotka nie żyją od lat, ja mam własną rodzinę i wiedzę, że trzy piwka dziennie to rodzaj alkoholizmu, ale żal i tęsknota za lalką pozostały.

#A1eN4

Nie pamiętam, kiedy dokładnie dowiedziałam się, skąd się biorą dzieci, ale było to gdzieś na przełomie przedszkola i podstawówki.
Uświadomiła mnie moja starsza koleżanka z podwórka. Nawet mi to zaprezentowała na łodygach mleczy, wsadzając jedną do drugiej i wykonując serię odpowiednich ruchów.
Obraziłam się na nią na dobry tydzień, bo „moi rodzice nie mogliby zrobić czegoś tak obleśnego”.

#sulPc

Kilka lat wstecz szczytem moich możliwości zarobkowych z uwagi na fakt studiowania było pracowanie w sklepie.
Pora letnia; ludzie wolą byczyć się nad wodą niż przyleźć na zakupy do małego osiedlowego sklepiku.
Mimo zrobionego przeciągu na przestrzał (okno na zapleczu otwarte na oścież, drzwi wejściowe również), powietrze stoi w miejscu. Ostatni klient był jakieś pół godziny wcześniej, w pobliżu nikt się nie kręcił, a mnie zawirowało w jelitach. Myślę se „pierdzielę, nie wychodzę, przecież to tylko bączek”. Zwieracze rozluźnione, spomiędzy pośladków wydobył się najdłuższy i najgłośniejszy bąk, jaki tylko dane było słyszeć w moim życiu. Smród, kiedy tylko doszedł do moich nozdrzy, momentalnie postawił mnie na nogi. I wtedy wszedł klient. Podszedł do lady, spojrzał na mnie, na otwarte drzwi, na widoczne otwarte okno, znów na mnie i spytał: „Co, szambo wybiło?”.

#dvD4o

Mówi się, że matka powinna zapewniać dziecku ciepło i poczucie bezpieczeństwa, a ojciec powoli je z niego wyciągać – uczyć życia, zachęcać do pracy, wspierać przy podejmowaniu ryzyka. U mnie było inaczej – mama miała mnie gdzieś. Po prostu nie lubiła dzieci, była przepracowana, męczyłam ją – nieważne. Efekt był taki, że mało się mną przejmowała. Nie była surowa czy nadmiernie krytyczna, po prostu mnie nie słuchała, nie pytała, co w szkole, nie proponowała wspólnego spędzania czasu. Wolała spędzać czas z dorosłymi znajomymi niż ze mną. Ojciec natomiast... był nadopiekuńczy. Bardzo. 
Pamiętam z wczesnego dzieciństwa, że kiedy chodziliśmy po lesie i np. była tam jakaś górka, kazał mi poczekać z zejściem, szedł na dół i pozwalał mi schodzić dopiero wtedy, kiedy był pewny, że może mnie złapać. Cały czas bał się, że o coś się uderzę, że coś mi się stanie itp., do tego stopnia, że jego strach udzielił się mnie i jako dziecko nienawidziłam wszelkich sportów, bo wydawało mi się, że nie dam sobie rady i że to niebezpieczne i bardzo trudne. Jeździć na rowerze nauczył mnie starszy brat, a takie rzeczy jak skok przez kozła, stanie na głowie czy jakiekolwiek sztuki walki to dla mnie kosmos aż do dzisiaj.

Druga sprawa – ojciec nie uczył mnie pracować. Miałam się uczyć i mieć szóstki w szkole. Tyle. Poza tym nigdy nie kosiłam trawy, nie dokładałam węgla do pieca, nie robiłam prania, nie przygotowywałam rodzinie posiłków. Miałam w życiu etapy, kiedy próbowałam robić to sama z własnej inicjatywy – ojciec chwalił mnie pod niebiosa, po czym nie jadł moich „pysznych” dań i robił swoje, tak jakby moja praca była tylko taką zabawą na niby. Czasem trochę pogderał, że mu nie pomagam, po czym kiedy próbowałam, olewał to, zachowywał się tak, jakby moja pomoc nie miała żadnej wartości.

Dzisiaj mam mu to za złe. Mój narzeczony miał wymagających rodziców, którzy od dziecka wyznaczali mu obowiązki – jest sprawny fizycznie, zorganizowany, zna wartość pieniędzy i swego czasu. Ja, mimo wczesnej wyprowadzki z domu, nadal jestem chaotyczna i roztrzepana, często nie potrafię podjąć najprostszych decyzji, a jakakolwiek krytyka pod moim adresem sprawia, że nie chce mi się żyć i czuję się beznadziejna (pochwały zlewam, bo jestem do nich przyzwyczajona jak do powietrza).
Mam wrażenie, że swoim postępowaniem mój ojciec zrobił ze mnie życiową mameję.

#PaN9M

Podobają mi się tylko i wyłącznie obiektywnie niezbyt urodziwi z wyglądu mężczyźni. Oczywista uroda mnie nudzi, a nawet odstrasza. Przystojniacy po prostu dla mnie nie istnieją, nie zauważam ich, bo zwyczajnie mnie nie ciekawią. Kiedy jednak wchodzę w interakcję z tym „nieurodziwym”, jestem w siódmym niebie. Najczęściej nie mogę oderwać od niego oczu i ukradkiem oglądam jego twarz i ciało, powoli uświadamiając sobie to, że każdy jego skrawek jest piękny. Oczywiście, żeby nie było tak kolorowo, żeby mężczyzna mi się spodobał, musi być również inteligentny, jest to warunek konieczny. O schludności nie muszę chyba wspominać, bo to logiczne. Tacy właśnie inteligentni brzydale zawsze kradli moje serce.

Faceci, pamiętajcie: nawet jeśli uważacie się za nieatrakcyjnych, to gdzieś tam za rogiem mogę czaić się ja, która ma na kim oko zawiesić :)

#RDCon

Mam 35 lat, dobrze zarabiam. Od ośmiu lat jestem żonaty, mamy dwoje dzieci. Syn ma pięć lat, córka w tym roku skończyła trzy. Kiedy żona zaszła w pierwszą ciążę, poszła na zwolnienie, potem na urlop macierzyński i wychowawczy. Od prawie sześciu lat nie pracuje zawodowo, tylko zajmuje się domem. Robi to idealnie. Perfekcyjna Pani Domu może jej czyścić buty. Dzieci są super zadbane, dom zawsze lśni czystością, żona świetnie gotuje, piecze pyszne ciasta. Dla mnie jest idealnie. Rodzina jak z amerykańskiej reklamy z lat 60. No ale od jutra wszystko się zmieni. Żona wraca do pracy. Nie musiałaby tego robić, bo jestem w stanie sam utrzymać rodzinę, pieniędzy też nigdy jej nie wydzielam. Normalnie ma dostęp do konta, nigdy jej nie rozliczałem i nie pytałem, na co wydała pieniądze. Ale ona ma już dość siedzenia w domu. Mówi, że chce wyjść do ludzi, robić coś poza obiadkami i praniem. Rozumiem to i nie namawiam jej do zostania w domu, chcę, żeby była szczęśliwa, ale tak naprawdę wolałbym, żeby została. Wcale nie jestem zadowolony, że będę musiał przejąć część domowych obowiązków i skończą się powroty do domu, gdzie czeka ciepły obiad i uśmiechnięta żona. Najchętniej przebiłbym gumkę i zrobił jej trzecie dziecko, ale nie jestem aż takim draniem. Jutro skończy się moje idealne życie.
Nie chcę, żeby moja żona wróciła do pracy.

#Z494h

Nie mam przyjaciół. Paru znajomych i rodzinę tak, ale żadnego przyjaciela. Pracuję zdalnie z domu, więc żadnych relacji ze współpracownikami nie mam (oprócz szefa). Nie mam z kim wyjść na miasto. Nie mam z kim pójść do kina. Nie mam z kim pogadać o kosmetykach czy polityce. I... jestem najszczęśliwsza od czasu skończenia nauki. Nie muszę z nikim rozmawiać. Nie muszę się z nikim spotykać. Mogę robić to, na co ja mam ochotę. Ograniczam relację z innymi do minimum, bo mnie po prostu męczą. Jestem szczęśliwa, choć według innych samotna.

#avy8I

Związek z moją dziewczyną jest mocno partnerski. Nieco się od siebie różnimy, więc codzienne obowiązki realizujemy z określonym podziałem. Dla przykładu: ja jestem rannym ptaszkiem, więc zawsze robię śniadania w czasie kiedy ona wstaje i się maluje.


Ostatnio dostałem kilka porannych miniwykładów, bo jak ona może jeść tyle samo kromek chleba co ja? Przecież jestem postawnym facetem, a ona wzrostu przeciętnej dziewczyny. Sytuacja zbyt często się powtarzała i nieco mnie denerwowała, więc stwierdziłem, że sprawdzę jej wierność teorii nierównej dystrybucji dóbr. Kupiłem słoik nutelli (uwielbia ją) i następnego dnia z premedytacją podałem jej tylko dwie kromki chleba, samemu zostawiając sobie trzy.  
Jej minę pamiętam do teraz. Najpierw nie chciała dać po sobie poznać niezadowolenia, ale ostatecznie usłyszałem, że to przecież niesprawiedliwe.

Ktoś powiedział, że kobiety trzeba kochać, nie rozumieć. Ja się pod tym podpisuję ;)

#BeIal

Nie zapomnę miny mojej żony, gdy raz spontanicznie na dworcu stanęła na wadze.
Przerażenie, załamanie, w oku błysnęła nawet chęć samobójstwa chyba.
Następnie wyraźna i niepohamowana żądza mordu, gdy zwijałem się ze śmiechu.
Uratował mnie syn, przytomnie zwracając jej uwagę na fakt, że zapomniała zdjąć plecak. Dosyć ciężki.
Pojęcie „życia na krawędzi” nabrało dla mnie nowej głębi. Bungee i takie tam jest dla cieniasów. Prawdziwą dawkę adrenaliny zapewnić może tylko kobieta.
Dodaj anonimowe wyznanie