Mój ojciec jest alkoholikiem. Nigdy jakoś szczególnie nie przeszkadzał mi ten fakt. Rodzice rozstali się, jak miałam rok, ojca widuję tylko dlatego, że mieszka z dziadkami, których uwielbiam, on sam nie odegrał jakiejś znaczącej roli w moim życiu — ot, jest, bo jest. Nie jest menelem, jest facetem, który jest wykąpany, ubrany, ma posprzątane, no ale chleje od kiedy pamiętam. Moja mama też jest alkoholiczką. I znów: normalna kobieta, zadbana, zaradna, pracuje, ogarnia dom, ale jest alkoholiczką. Żeby nie zagłębiać się w szczegóły, które świadczą lub nie o jej chorobie — zdiagnozowaną alkoholiczką.
Boję się, że ja też wpadnę w alkoholizm. Boję się, że po prostu mam obciążenie genetyczne czy jakieś predyspozycje do tego, żeby pójść w ich ślady.
Typowa osoba, widząc, jak ktoś inny spogląda na nią przez dłuższy czas na ulicy, myśli o tym, że może się jej podoba albo zastanawia się, czy nie wygląda brzydko.
Co ja wtedy myślę?
Zastanawiam się przez chwilę, czy ta osoba nie umie przypadkiem czytać w myślach i nie przeczytała przypadkiem moich dziwnych, upokarzających myśli. To taki nawyk z dzieciństwa. Często przyłapuję siebie na tym, że mówię sobie w głowie „Daj mi jakiś znak, jeśli słyszysz moje myśli” lub coś w tym stylu, po czym uświadamiam sobie, jak idiotycznie się zachowuję i przestaję.
Niedawno zostałem tatą! Kocham moje dziecko, jest cudowne i wspaniałe. Cały świat wywróciło do góry nogami, ale i tak fajnie :) Mam cudowną żonę, kocham ją nad życie. Nigdy nie zdradziłem, nigdy nie skrzywdziłem. Wiadomo, kłócimy się, jak wszyscy. Ale dla mnie, odkąd jesteśmy małżeństwem, jest pewien problem. Seks.
Byłem jej pierwszym, ze mną przeżyła swój pierwszy raz. Przed ślubem było cudownie, dziko, namiętnie, często. Problem w tym, że mam swoje fantazje... takie, o których głupio mi było jej mówić. W sumie nic strasznego, właściwie to głupoty. Ale nigdy ich nie spróbowaliśmy. Dla mojej żony eksperymenty to temat tabu. Chciałbym, żeby po prostu ona się „wykazała”. Ja jej sprawiam przyjemność kiedy tylko mogę, lubię to, lubię kiedy jest szczęśliwa. Jak to robię, staram się eksperymentować, żeby nie było monotonii. Ona też czasami sprawiała mi przyjemność, jednak zawsze było tak samo. Robiła dokładnie to samo, monotonnie i jakby za karę... Sam seks był zawsze w porządku, ale jak była w 5. miesiącu ciąży, lekarz zabronił się kochać, mogło to zagrozić dziecku. I tutaj pojawił się problem... Od tego czasu minęło pół roku. Moja żona nie do końca pojmuje różnice między „móc, a nie chcieć” a „chcieć, a nie móc”... Ja od tego czasu chciałbym jej sprawić przyjemność, ale nie mogę, do porodu wiadomo, lekarz zabronił, po porodzie żona się jeszcze goi.
Ona może mi sprawić przyjemność, a właściwie zaspokoić potrzebę... ale nie robi tego.
Rozumiem, że może być zmęczona... ale ja pomagam, ile mogę.
Rozumiem, że dziecko ważniejsze... Ale ja też potrzebuję miłości i bliskości, pomijając już potrzebę seksualną. Od dawna się nie przytulamy, nie spędzamy razem czasu. Cały czas dziecko. O mnie zapomniała.
Chciałbym znowu spędzić z nią romantyczny wieczór, później kochać się z nią i odkrywać się ponownie... boję się, że ona już tego nie potrzebuje.
Mam tyle pokus, tyle koleżanek z pracy... po takim czasie bez seksu nie jest łatwo. Ale nie zdradzam, bo kocham. Ale ile wytrzymam? Nie czuję się szczęśliwy.
Tęsknię za moją żoną. Chciałbym, żeby o mnie pomyślała... choć przez chwilę.
Kiedy byłam mała, tata bardzo lubił obcinać mnie na tak zwanego chłopaka. Na nic był mój płacz i błagania, no bo przecież w wieku sześciu lat jestem już kobietą i tak też chcę wyglądać, heloł. Ale nadszedł ten dzień, przełomowy... Tata, kiedy podcinał mi włosy, podciął również moje ucho. I dostał dożywotni zakaz obcinania mnie :)
Od tego dnia wyglądam jak kobieta!
No, może chociaż trochę ;)
Siostra podała mnie o alimenty... Mąż musiał mnie łapać, bo zasłabłam, kiedy to przeczytałam. Razem z mężem harujemy jak woły, żeby coś mieć od życia, i to kosztem zdrowia. Nie dość, że napsuła mi mnóstwo krwi, prawie zniszczyła małżeństwo, to teraz to. Wyrwałam się z patologii, a patologia ciągle przychodzi do mnie.
Zacznę od tego, że mieszkam już pół roku ma swoim, a dalej nie umiem sobie poradzić z sytuacją, którą za chwilę Wam opiszę.
Moi rodzice nie dopasowali się pod względem siebie i bardzo się to odbiło na mnie i na moim starszym bracie. Tata co weekend lubił sięgać po alkohol i pić do przysłowiowego lustra. Robił przy tym awantury w domu, odgrażając się nam i naszej mamie. Często mówił mi wtedy, że jak będę spała, to mnie zabije, jednak mama nie chciała nic z tym robić, bo ją i nas utrzymywał. Mama nigdy nie pracowała, bo nie chciała, wykręcając się depresją, którą zawsze dostawała, kiedy rodzina kazała jej coś zrobić z tatą i pomyśleć o nas. Od dziecka wszystko, co pamiętam, to strach co weekend. Nie spałam, pilnując pijanego taty, by nie zrobił mi krzywdy. Mama zawsze jak tata zaczynał robić się agresywny, szła spać. Nie chciała z nami rozmawiać na ten temat, uważając, że nic takiego się przecież nie dzieje. Część dzieciństwa ze względu na wyrzucenie nas z domu spędziliśmy u babci z rodzicami. Rodzice często razem pili, co kończyło się raz po raz awanturą i wyrzuceniem ich na noc z domu. Brat całe dnie spędzał poza domem, nie chcąc wiedzieć o tym, co tam się dzieje. Babcia często rano po kolejnej nocnej awanturze próbowała mi wytłumaczyć, dlaczego szarpała mamę i musiała ją wygonić z tatą z domu. Miałam wtedy 4 lata, było mi ciężko cokolwiek z tego zrozumieć.
Dzisiaj po ponad 15 latach zastanawiam się, dlaczego niektórzy rodzice decydują się na dzieci, nie chcąc wcale ich dobra. Do dzisiaj powraca mi to w sennych koszmarach.
To było lato, jakieś 10 lat temu. Znajoma zaprosiła mnie na kawę, a ja byłam w takim momencie życia, że nie mogłam sobie pozwolić nawet na zakup czekoladek (na szczęście to już daaawno za mną). Nauczona, że w gości nie idzie się z gołą ręką, postanowiłam nazbierać jagód i nimi obdarować koleżankę. Jak pomyślałam, tak zrobiłam – pani domu szczęśliwa, jakbym jej wręczyła najlepszy rarytas. Prędko wpadła na pomysł zrobienia pierogów z jagodami. Biorąc do ręki torebkę mąki, odkryła, że zamieszkują ją... mole spożywcze. Tutaj nastąpił koniec marzeń o słodkich pierożkach, znajoma z burakiem na twarzy i tłumacząc się natłokiem obowiązków, opróżniła całą szafkę kuchenną, pakując wszystkie mąki, kasze, makarony, płatki itd. do worka na śmieci.
Oczywiście nie mogłam przegapić takiej okazji i wychodząc od niej, zaproponowałam „wyrzucenie śmieci”. Znajoma nawet jeśli się czegoś domyśliła, to nie dała po sobie niczego poznać, a ja już u siebie przesiałam mąkę przez sito, z kaszy powybierałam larwy, przepłukałam i nie zmarnowało się NIC.
Moja dziewczyna ma młodszego brata, nastolatka. Jak to u nastolatków bywa, lubi robić głupie, niegroźne żarciki. Dwa dni temu dzwonię do niej, a tu odbiera jej brat. Mówię, żeby dał mi dziewczynę do telefonu, on na to, że jej nie ma. Nie chciało mi się tym razem z nim droczyć, więc mówię: „Nie pie*dol, dawaj Martę”. Zaległa cisza i po chwili Marta była przy telefonie. Pogadaliśmy chwilę i ona pyta mnie, czemu byłem taki wulgarny dla jej taty...
Byłem święcie przekonany, że odebrał jej brat. Jak się okazało, mają przez telefon bardzo podobne głosy z ojcem. Miałem numer do jej ojca, więc nie zastanawiając się, od razu zadzwoniłem, żeby go przeprosić. Mówię do niego, że nie wiedziałem, że to on odebrał, że głupio mi się teraz przed nim pokazać, a o na to: „Nie pie*dol, przyjeżdżaj”.
Dobrze, że moja dziewczyna ma luźnych rodziców :)
Jak byłem w wieku około 6 lat, lubiłem jako dzieciak wychodzić na boisko do kosza. Nieważne, że betonowe, pełne walających się kapsli od piwa. Zastępowało lokalny plac zabaw, tam skupiały się dzieciaki i okupowały go z rodzicami do wieczora. Ale niepisaną umową społeczną koło 18-19 dzieciarnia zbierała się do domu, a boisko przejmowała grupa Sebiksów. Pykali w tego kosza aż miło. Strasznie lubiłem patrzeć, jak grają, i czasami dostawałem pół godzinki ekstra, żeby posiedzieć i pooglądać. Czasami udawało mi się zająć miejsce pod samym koszem. Czasami akcja działa się tuż obok mnie, można było nawet oberwać w głowę piłką od niezbyt celnego Seby. A czasami akcja rozgrywała się długo i daleko ode mnie... Kradłem wtedy to, co zostawili pod tym koszem obok mnie. Najczęściej moim łupem padały klucze od mieszkania, może inne drobiazgi (wątpię, żeby chociaż jeden z nich miał wtedy Nokię 3310). Nie za dużo, jedna para kluczy wystarczyła, adrenalina i tak mi leciała uszami. Po kradzieży oddalałem się i wyrzucałem łupy do studzienki kanalizacyjnej.
Do dziś, gdy sobie przypomnę, co robiłem, jest mi wstyd.
PS Nigdy mnie nie złapali.
Zmarnowałem życie dla rodziny przez małe „r”. Mam 49 lat, całe życie pracowałem na rodzinę, aby jej niczego nie zabrakło, utrzymywałem wszystkich, zbudowałem dom, wykształciłem dzieci, tylko zapomniałem sam o sobie. Całe życie w delegacjach, całe życie gość w domu, bo cały czas jeszcze na coś brakowało i coś trzeba było zrobić. W końcu postanowiłem znaleźć pracę blisko domu. Żonie bardzo się to nie spodobało i szybko się okazało dlaczego. Miała kogoś i krótko po moim powrocie odeszła do niego. Prowadziła podwójne życie, kiedy ja byłem tam i przywoziłem jej pieniądze. Nabuntowane przez nią dzieci nie znają ojca i nie chcą poznać, mają już swoje życie i w czterech literach mnie mają, kiedy już nie daję pieniędzy. Dla całej trójki byłem bankomatem. Zostałem sam w wielkim domu, który zbudowałem w większości swoimi rękoma. Sam ze zniszczonym zdrowiem i świadomością zmarnowanych najlepszych lat życia. Najgorsze są samotne weekendowe wieczory. Za dużo zaglądam do butelki i muszę coś z tym zrobić, zanim to wymknie się spod kontroli. Czekam na sprawę rozwodową i nic im nie zostawię. Sprzedam dom, kupię mieszkanie i resztę, co zostanie, wydam na przyjemności, a mieszkanie zapiszę notarialnie obcej osobie w zamian za robienie zakupów na starość. Może jeszcze kogoś poznam.
Dodaj anonimowe wyznanie