Gdy chodziłam do podstawówki, katechetka opowiedziała nam pewną historię sparaliżowanego człowieka. Przytoczę. Otóż człowiek ten leżał w łóżku w swoim domu, a pielęgnowała go jego żona. Zawsze blisko jego łóżka stało krzesło, pewnego dnia małżonka chciała owe krzesło przesunąć, bo jej przeszkadzało. Jednak mąż krzyknął, by tego nie robiła! Kompletnie nie rozumiała dlaczego. Wyjaśnij jej, że to krzesło dla Pana Jezusa, który siada przy jego łóżku. Ona się tylko zaśmiała i wyszła do sklepu kupić pączki. Gdy wróciła, jej ukochany nie żył, jednak znajdował się w takiej pozycji, że jego głowa leżała na krześle...
Ja rozumiem, że tu niby chodzi o to, że tam serio siedział Jezus, ale ta historia przeraziła mnie tak bardzo, że mimo moich ponad 18 lat nie zasnę, kiedy jakieś krzesło jest chociaż troszkę zwrócone w moją stronę. Boję się, że ktoś tam siedzi... i się na mnie patrzy.
Uczę moje dzieci ponoszenia konsekwencji. Podejmują decyzje, oczywiście dostosowane do ich wieku. Córka nie chce czesać włosów — niestety musieliśmy je obciąć na krótko, żeby się nie plątały. Dziecko nie chce układać swoich zabawek, w przedszkolu nie ma problemu ze sprzątaniem — zabraliśmy zabawki.
Malutka decyduje, co chce jeść na śniadania, podwieczorki i kolacje. Wie, że słodycze psują zęby, lepiej zjeść owoce. Umie się zachować w miejscu publicznym. Jeśli będzie się źle zachowywać, to dostanie karę (brak słodyczy). Wychowuję dzieci surowo, ale nie skąpię im uwagi i czułości.
Koleżanki uważają mnie za matkę potwora, bo moje dzieci mają zasady, ale obcy ludzie chwalą moje dzieci. Pomimo że wierzę w słuszność moich działań, to moje serce cierpi z powodu tego, iż jestem postrzegana jako wyrodna matka.
Dowiedziałem się, że ojciec nigdy mnie nie lubił, ponieważ jestem adoptowany.
Powiedział mojej mamie, że zawsze chciał mieć własne dziecko i przez nią (chociaż właściwie to przeze mnie) jest nieszczęśliwy.
Przynajmniej już wiem, dlaczego miałem całe dzieciństwo ogromny dysonans, kiedy widziałem, jak inne dzieci są traktowane przez swoich ojców, a ja byłem dla swojego jak zło konieczne.
Znajoma zaprosiła mnie na kawę. Bardzo się ucieszyłam, bo dawno nikt mnie nie zapraszał, każdy pochłonięty pracą i karierą.
Kiedy przyszłam na umówione miejsce, znajoma wyciągnęła katalogi z kosmetykami i na dzień dobry przez bite pół godziny mówiła mi o ofercie, która mnie wcale nie interesowała.
Nie tak wyobrażałam sobie spotkanie w knajpie z koleżanką :D
Moja żona zawsze była bardzo wrażliwą osobą, za to ją kocham. Miała wspaniałe podejście do dzieci, marzyliśmy o własnych maluchach. Nic nie stało na przeszkodzie, zwłaszcza że do zeszłego roku zarabiałem naprawdę dobrze, mamy duży, ładny dom.
Niestety czas mijał, a żona nie zachodziła w ciążę. Bardzo to przeżywała. Kiedy już mieliśmy zacząć z in vitro, udało się. Niestety radość bardzo szybko prysła, bo okazało się, że to ciąża pozamaciczna. Na domiar złego wystąpiły powikłania i już nigdy nie zajdzie w ciążę. Przeżyła bardzo ciężkie załamanie nerwowe. Znalazłem najlepszych lekarzy, sporo czasu spędziła też w prywatnej klinice. W końcu jej stan się ustabilizował, jednak nie doszła do siebie. Wciąż musi brać leki, ale nie to jest problemem. Już nie jest sobą. Musiała zrezygnować z pracy, nie pamięta o różnych ważnych rzeczach, boi się zostać sama, gubi się, co wywołuje u niej panikę i płacz. Wszystkie obowiązki domowe wykonuję ja, zatrudniłem też opiekunkę na czas mojego pobytu w pracy. Na teściów nie ma co liczyć. Teściowa potrafi tylko wygłaszać swoje mądrości i mnie krytykować, czasami z wielką łaską posiedzi z Ulą, ale nie mam prawa spóźnić się chociaż pół minuty. Teść ma na wszystko wywalone, przytakuje żonie dla świętego spokoju. Siostra Uli ma swoją rodzinę, zresztą mieszka w innym mieście. Moi rodzice już nie żyją, z braćmi nigdy nie byliśmy blisko.
Ta sytuacja trwa już prawie dwa lata. A ja czuję, że się duszę i jest mi przez to potwornie wstyd, bo wiem, że ona nie zachorowała celowo. Po prostu czuję się, jakbym miał dziecko, które nigdy nie będzie dorosłe i samodzielne. Już nie mogę porozmawiać z nią o wszystkim, straciła zainteresowanie tym, co wcześniej sprawiało nam radość. Jest słodka i urocza, ale nie tak jak dawniej. No i intymność... Obecnie możemy się trochę przytulić i pocałować w czoło albo policzek. Nie zdradzę jednak żony, dalej ją kocham. Po prostu brakuje mi partnerstwa. Ogólnie jestem w patowej sytuacji. Nawet nie myślę o porzuceniu żony, ale powoli przerasta mnie obecna sytuacja.
Nie mam żadnych ubrań tzw. po domu. Choćbym miała siedzieć zamknięta w pokoju przez tydzień, to zawsze jestem ubrana w normalne spodnie i bluzkę (żadne wyciągnięte sweterki, poplamione koszulki, dresy itp.) oraz pasującą do siebie bieliznę. Zawsze mam umyte i ułożone włosy, przypudrowaną twarz, a zęby myję po każdym posiłku (nawet jeżeli „posiłek” to czekoladka czy ciastko).
Wszyscy myślą, że jestem taką super zadbaną laską. A dlaczego naprawdę to robię?
Bo boję się, że będę miała wypadek, przyjedzie karetka, a ja będę miała nieogolone nogi, tłuste włosy albo brzydki sweter i babcine majtki, a ratownicy pomyślą, że jestem zaniedbaną fleją. Wiem, że to ostatnia rzecz, o jakiej myśleliby podczas ratowania mojego życia, ale nie mogę pozbyć się tej wizji.
Mój partner twierdzi, że ograniczam mu wolność. Mieszkamy razem od około pół roku i w tym czasie zdarzyło się kilka sytuacji, gdy po pracy nie wrócił, nie dał znać, że będzie później, tylko np. umówił się z kolegami i poszli sobie na mecz.
Uważam, że jest to nie w porządku. Nie każę mu się tłumaczyć i pisać elaboratów, dokąd idzie, z kim i na jak długo, ale chyba wypadałoby chociaż napisać szybkiego SMS-a w stylu: „Będę dziś później”. W tym momencie wygląda to tak, że kończy pracę np. o 17, z pracy do domu ma 15 minut, ale o 18 jeszcze go nie ma, o 19 nadal nie, więc do niego dzwonię albo piszę, a on oburzony, że no helloł, wyszedł sobie z chłopakami, o co mi znowu chodzi i czemu go tak ograniczam. A ja się po prostu martwię, że może coś się stało po drodze i dlatego nie daje znaku życia.
Coraz bardziej mnie te sytuacje irytują. Próby rozmowy na ten temat kończą się zwykle tak samo: on stwierdza, że go ograniczam, zabraniam mu wychodzić z kolegami, że się czepiam o głupoty itp. A ja niczego nie zabraniam, tylko chciałabym, żeby po prostu dał znać, jeśli ma w planach danego dnia wrócić później. Tak wiele wymagam?
Ostatnio przeszło mi przez myśl, żeby też tak zacząć robić. Zacznę sobie wychodzić, nic mu nie mówiąc, przestanę go informować o swoich planach itp. Tylko że wtedy chyba równie dobrze będziemy mogli przestać nazywać się parą, a zaczniemy być po prostu współlokatorami.
Gdy byłem małym dzieckiem i nie chciało mi się myć zębów, to uśmiechałem się najszerzej, jak potrafiłem do lustra i myłem tylko te zęby, które widać po uśmiechnięciu się. Pieszczotliwie nazywałem je „zębami uśmiechu” :D
Mam ogromny problem z moją żoną. Nie kochamy się od prawie półtora roku, od momentu, kiedy okazało się, że żona jest w ciąży. Teraz córka ma 5 miesięcy, wszystko jest super, ale żona dalej unika zbliżeń jak ognia. Mówi, że nie ma ochoty.
Zbudowałem dom, zarabiam grubo ponad średnią krajową. Sprzątam, gotuję, piorę. Jedynym zajęciem żony jest dbanie o córkę, w czym oczywiście jej pomagam, jak tylko mogę. Przed ciążą nie mieliśmy z pożyciem żadnego problemu.
99 procent osób w pracy to kobiety, które często ze mną flirtowały. Kiedyś nie zwracałem na to uwagi, ale teraz coraz częściej patrzę na nie jak na potencjalne partnerki.
Rozmowy z żoną kończą się kłótnią, ona uważa, że przesadzam. Sam już nie wiem, co robić. W dodatku szwagierka dzwoni do mnie coraz częściej, żebym przyjechał i naprawił coś u niej – kran, zlew itp. Ciągle daje jakieś dwuznaczne propozycje, które puszczam bokiem, ale z coraz większą trudnością. Kocham żonę i córkę ponad życie, po prostu nie wiem, jak to wszystko będzie dalej.
Poniedziałek
Jestem w ciąży. To wspaniała wiadomość dla mnie i dla mojego męża — i na razie tylko dla nas. To dopiero szósty tydzień. Lekarze mówią, że wszystko się może zdarzyć. Pęcherzyk się odkleił. Może się sklei dzięki hormonom. Może nie. Nadzieja jest.
Rozpiera mnie szczęście, ale nie mogę powiedzieć nawet rodzicom, którzy nie mogą doczekać się bycia dziadkami. Tzn. mogę, ale do końca 12 tygodnia lepiej poczekać — chyba że jestem gotowa ewentualnie powiedzieć, że poroniłam. A potem słuchać tych wszystkich rad. Tak, wiem. Muszę na siebie uważać... Hormony szaleją, jest mi niedobrze, czasem płaczę bez powodu. Nie mogę się doczekać, aż usłyszę bicie jego serduszka.
Piątek
Wizyta na SOR. Krwotok. Łyżeczkowanie. Dla lekarzy to kolejny zabieg, jak pobieranie krwi. Statystyka. Dla nas życiowa tragedia.
Z jednej strony dobrze, że nikomu nie mówiliśmy. Z drugiej strony teraz w tym bólu też jesteśmy sami.
Dodaj anonimowe wyznanie